Drukuj Powrót do artykułu

Modlitwa odpowiedzią na laicyzację

27 grudnia 2011 | 13:28 | Alina Petrowa-Wasilewicz / ms Ⓒ Ⓟ

Przed laicyzacją najlepiej chroni modlitwa kontemplacyjna, trzeba zacząć uczyć jej wiernych w parafiach i dzieci w rodzinach. To ostatni dzwonek, za pięć lat będzie już za późno – mówi w wywiadzie dla KAI ks. dr Andrzej Muszala, inicjator Pustelni w Beskidzie Małym.

KAI: Dlaczego ludzie przyjeżdżają na takie odludzie – najpierw stromo pod górkę, potem warunki niezbyt komfortowe?

Ks. Andrzej Muszala: Szukają zakorzenienia. Nawet jeśli są to osoby z tzw. wysokiej półki ekonomicznej, jest w nich pokora. Mieliśmy właściciela jakiejś firmy, człowieka bogatego, a równocześnie prostego sercem. Ubóstwo duchowe jest warunkiem szukania głębi, bo zanurzenie tylko w dobrach zewnętrznych może rodzić pychę. Natomiast ci ludzie widzą, że to nie wszystko, że świat zewnętrzny przemija, a tu jest coś trwałego, o wiele głębszego, niezmiennego i z pokorą stwierdzają, że chcą tego szukać.

Na początku do pustelni na Potrójną przyjeżdżali tylko studenci, uformowani jeszcze w czasach PRL-u. Zaczęli szukać modlitwy w ciszy, poświęcając na nią nawet godzinę dziennie. Po dwóch latach stwierdziłem, że jest to jest jednak za długo, więc teraz normą jest pół godziny.
Dorośli pojawili się na Potrójnej w 2001 roku. Byłem wówczas duszpasterzem w Arce Pana w Nowej Hucie, miałem Mszę św. akademicką, na którą przychodziło 800-1000 osób. Połowę stanowili studenci, resztę – absolwenci i nieco starsi. Gdy ogłaszałem, że zapraszam młodych do pustelni, przyszli dorośli, mówiąc, że też chcą tam jechać. Powstała pierwsza ekipa, która jeździ do dziś; teraz ta grupa się rozrosła. Drugi kanał dopływu stanowili studenci, którzy „zarazili” pomysłem swoich rodziców. To fenomen – nie rodzice wypychają dziecko na rekolekcje, tylko odwrotnie!

Dlaczego właśnie teraz narasta zainteresowanie tą modlitwą, co się zmieniło?

– Odpadły już wszystkie „poboczne” formy zaangażowania Kościoła z czasów komunizmu – walka o przetrwanie. Pojawił się też zupełnie nowy, bardziej konsumpcyjny model życia. Rok 2000 był pod pewnymi względami przełomowy – upowszechniły się komputery, iPody, internet, komórki. Ludzie zanurzeni w zewnętrznym świecie, bombardowani z zewnątrz natłokiem informacji, spostrzegają, że świat to nie tylko to, co się dzieje dookoła nich, ale to także COŚ, co jest w środku, na dnie duszy, co stanowi wielkie bogactwo!

Opowiada Ksiądz o młodej kobiecie, spotkanej we Francji. Ona uznała, że potrzebuje aż dwóch lat formacji, żeby wrócić do świata i nie dać się ponieść „głównemu nurtowi”. Ta tendencja jest ogólna, tak jest we Francji i w Polsce?

– Nie jest to zjawisko masowe; na pustyni był tłok w Egipcie i Syrii tylko w IV i V w.; ale to był ewenement. Formacja do pogłębionego życia wewnętrznego nie jest powszechna, bo jest bardzo wymagająca. Ale jeśli ktoś naprawdę poszukuje Boga, musi iść w tym kierunku. Powoli stwierdza, że winien się formować, tzn. znaleźć odpowiednie miejsce i poświęcić czas. Ważne, żeby się nie oszukiwać, tzn. nie poprzestać tylko na stwierdzeniu „chciałbym, ale…”. Tryb warunkowy pokazuje, że coś nie jest priorytetem. Jeśli na pierwszym miejscu ktoś stawia swoje życie wewnętrzne, to musi być konsekwentny do końca! – właśnie z takimi ludźmi miałem okazję spotkać się we Francji 10 lat temu, m. in. także tę młodą kobietę. Przyjechała do wspólnoty kontemplacyjnej Notre Dame. Wcześniej skończyła ekonomię w Paryżu, jednak pewnego dnia stwierdziła, że musi pogłębić swą wiarę i wiedzę teologiczną – biblijną, dogmatyczną, etyczną itp. Została na dwa lata. Dlaczego? Bo dla niej życie duchowe było najważniejsze. Nie chciała go traktować „po łebkach”! W Notre Dame świeckim proponuje się dwa lata formacji, duchownym zaś rok (zresztą biskup i tak na dłużej by mnie nie puścił…).

Jest nadzieja, że będą to ludzie, którzy wrócą do świata umocnieni.

– Tak, ale osoby te co roku wracają tam na 2-3 tygodnie. To konieczne, żeby się ponownie zakorzenić. Człowiek sam w świecie upada, jałowieje. Ja nie jeżdżę na rekolekcje kapłańskie – powiedziałem to kiedyś mojemu biskupowi – lecz w zamian za to spędzam każdego roku minimum 2 tygodnie w Notre Dame. Podobnych miejsc i wspólnot jest zresztą we Francji bardzo dużo, i niemal każda prowadzi swoją formację.

Czy Ksiądz musiał jeździć aż do Francji? Nie można było gdzieś bliżej, tu, na miejscu?

– Może jakieś autorytety życia duchowego się obrażą, ale muszę powiedzieć, że było to dla mnie niezbędne; w Polsce nie znalazłem czegoś takiego, chociaż szukałem długo… Owszem, w różnych miejscach prowadzone są wykłady czy kursy z zakresu duchowości, ale czy Pani może gdzieś jechać na rok lub dwa, by otrzymać stałą, regularną formację do modlitwy wewnętrznej? W miejscu, w którym byłem, było nas ponad dwadzieścia osób. Trzech księży, reszta świeckich, w tym dwie Polki, Niemka, Kanadyjczyk, trzech Filipińczyków, czarnoskóry z Czadu, reszta Francuzi.

A jak wygląda formacja w seminariach? Też tego nie ma?

– Ja nie miałem. Czymś innym jest wdrażanie w „praktyki modlitewne” – Mszę św. różaniec, brewiarz… Owszem, mówi się klerykom, że ma to być rozmowa z Bogiem, medytacja Słowa Bożego. Lecz mimo tego, można szybko wpaść w taką rutynę jak pewien ksiądz, którego stale mam przed oczami, i którego spotkałem będąc jeszcze w seminarium. Siedziałem obok niego podczas Mszy św. w katedrze wawelskiej i obserwowałem jak odmawia brewiarz. Stwierdziłem, że coś tu nie gra. Proszę sobie wyobrazić: w ciągu 10 minut odmówił Godzinę Czytań i Modlitwę w ciągu dnia! Kartki szybko latały, jedna za drugą, a ja przypomniałem sobie wtedy zdanie z Ewangelii: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem jest daleko ode Mnie” (Mk 7, 6). To była dla mnie najważniejsza konferencja! Nie chcę osądzać tamtego księdza, lecz postanowiłem wówczas, że muszę się bronić przed czymś takim za wszelką cenę! Dlatego już w seminarium starałem się dłużej przebywać w ciszy z Bogiem. W niedziele mieliśmy trzy godziny wolnego; szedłem wtedy do kaplicy lub do ogrodu w samotności. Nie wiedziałem, jak spędzić ten czas z Bogiem, więc zacząłem czytać, szukać u Karola de Foucauld czy Tomasza Mertona, i oni mnie wtedy prowadzili. Jeszcze jako kleryk postanowiłem, że po dziesięciu latach kapłaństwa muszę zrobić sobie przerwę i pojechać na „rok szabatowy”. Zapisałem to sobie i strzegłem jak świętego postanowienia, żeby przypadkiem nie zapomnieć. Bałem się rutyny jak ognia, więc już po ośmiu latach zacząłem prosić biskupa żeby się zgodził. Po następnych dwóch latach otrzymałem pozwolenie.

Księża są zawaleni pracą.

– Osiemdziesiąt procent tego, co my robimy, mogą robić świeccy.

Wrócił Ksiądz z formacji i zaczął organizować „Pustelnię”.

– W 1996 r. odbyły pierwsze rekolekcje w małej pustelni – w niewielkim domu na Potrójnej w Beskidach; kilka lat później powstała druga, nieco większa pustelnia. Przyjeżdżają do niej kilkunastoosobowe grupy w piątek wieczorem, by pozostać w ciszy i skupieniu do niedzieli po południu. W całkowitym pustkowiu… Dojście do pustelni trwa prawie godzinę pod górę – dookoła nie ma nic. Są też dłuższe pobyty, np. tygodniowe (dla studentów). W centrum jest oczywiście Eucharystia i modlitwa kontemplacyjna. Cisza zewnętrzna prowadzi do wewnętrznego ukierunkowania na to, co najważniejsze: na obecność Boga w duszy. Jest też czytanie duchowe, dużo indywidualnego czasu i pół godziny modlitwy wewnętrznej. Tu jest jednak niebezpieczeństwo, że każdy będzie robił w tej ciszy to, co mu się żywnie podoba. Nie można rzucić ludzi na głęboką wodę, zanim się nie nauczą pływać. Dlatego podczas konferencji tłumaczę krok po kroku „co robić” żeby w tym czasie otworzyć się na działanie Boga.

Co robić?

– Sama cisza niczego nie załatwia. Z całym szacunkiem, może ona być nawet w klasztorze kontemplacyjnym, ale jeżeli nie ma formacji do niej, to nie przyniesie to wiele efektu. W modlitwie wewnętrznej trzeba wejść w skupienie, otworzyć Ewangelię i „patrzeć” na Jezusa aż dochodzi się do tego, co najważniejsze – aktu wiary, czyli całkowitego oddania się Jemu. To istota: „niczego Mu nie odmówić” – jak to powtarzała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Kto chce, może taką modlitwę kontynuować w codziennym życiu. Temu właśnie służy pustelnia.

Jest też praca – jej wartości nauczyłem się we francuskiej wspólnocie, gdzie każdego dnia pracowaliśmy fizycznie przez trzy godziny. Dopiero potem w planie dnia było półtorej godziny indywidualnego czytania. Gdy człowiek pracuje, zupełnie inaczej czyta i modli się. Jeśli ludzie przyjeżdżają np. na tygodniowe rekolekcje i tam są same konferencje, Msza św., różaniec, koronka, Droga Krzyżowa, rozmowy z kierownikami duchownymi i cały czas „zajmują się Bogiem”, to nie jest to dobre. Odkryli to już benedyktyni, którzy mówili „Ora et labora”. Obie te czynności prowadzą człowieka do harmonii. W czasie pracy jest czas żeby myśleć o tym, co przeczytaliśmy. To zwykle wtedy przychodzą najlepsze pomysły na życie, a nie podczas modlitwy. Bo modlitwa nie jest po to, by odkrywać wolę Bożą, tylko po to, by oddać się Jezusowi. Nie trzeba więc na niej szukać świateł, bo znowu zachowujemy się egoistycznie – myślimy o sobie. Bóg daje światło wtedy, kiedy On zechce. Może to być podczas modlitwy, choć częściej zdarza się w spotkaniu z innym człowiekiem, podczas pracy, spaceru, czytania duchowego.

Co Ksiądz radziłby tym, co odmawiają regularnie różaniec, czy Koronkę do Miłosierdzia Bożego? Dlaczego mają modlić się także w ciszy?

– Też odmawiam różaniec, codziennie, choćby jedną-dwie dziesiątki. Jeżeli modlitwa jest rozmową z Bogiem, trzeba Mu dać „szansę” i czas, a nie zagadać Go. Jeżeli ktoś się ogranicza do różańca i koronki, to tylko on mówi, nie pozwalając Bogu przejąć inicjatywy. Wówczas to człowiek prowadzi swoje życie duchowe, on jest na pierwszym miejscu, a nie Bóg. Tymczasem modlitwa w ciszy jest konieczna żeby Boga dopuścić do głosu, zawierzyć Mu bezgranicznie, oddać się w Jego ręce tak, aby to On mógł nas prowadzić, żeby to On był stroną aktywną. Modlitwa ustna nieraz jest ucieczką przed takim oddaniem się Bogu! Wielu ludzi nie jest świadomych, że tu tkwi pułapka. Z drugiej strony zamilknięcie jest niebezpieczne dla ludzkiego ego, gdyż Bóg może zrobić z nami, co chce. A On jest nieobliczalny! Może dlatego modlitwa w ciszy jest tak mało popularna?

Modlitwy ustne są bardzo dobre i cenne, osobiście jednak wolę odmówić jeden dziesiątek różańca w skupieniu z Maryją, niż całą część bezmyślnie, bez uwagi. Dlatego nie odmawiam wszystkich części. Uważam, że modlitwy słowne nie mogą zastąpić modlitwy w ciszy; ta druga jest najważniejsza, jest istotą wszelkich modlitw! Najstarszą modlitwą świata. Tak modlił się Mojżesz, Eliasz, Jan Chrzciciel, Jezus Chrystus. Jak możemy twierdzić, że tego nie potrzebujemy?

To jak modlą się Polacy?

– Najczęściej odmawiają jakieś teksty lub formuły, choćby po cichu. Wydaje mi się, że jest to umotywowane historycznie i politycznie. Ale „na początku tak nie było”. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Polsce byli pustelnicy: Brunon z Kwerfurtu, Andrzej Świerad, Benedykt z Tropia, Izaak, Mateusz, Krystyn, później Jan z Dukli. Cała gama ludzi, żyjących życiem kontemplacyjnym. W ostatnich dwóch-trzech wiekach nie odnotowujemy już świętych tego typu. Zwykle są to albo założyciele zakonów, albo pasterze Kościoła. Owszem, mamy Rafała Kalinowskiego, karmelitę, lecz heroizm jego wiary związany był głównie z charyzmatem spowiadania. Nie mamy „rasowych kontemplatyków”. Dlaczego? W zaborze pruskim i rosyjskim zlikwidowano wszystkie kartuzje, pustelnie, opactwa benedyktyńskie i cysterskie (głównie w Świętokrzyskim). Ostały się tylko szczątki w Galicji: Tyniec, kameduli na krakowskich Bielanach, cystersi, ale i oni po II wojnie byli zmuszeni przekwalifikować się na prowadzenie parafii (np. w Nowej Hucie, gdzie nie wolno było budować nowych kościołów) i tak już zostało. A powrót do korzeni nie jest łatwy, jeśli coś trwa dwa-trzy pokolenia. To smutne, ale od dwóch wieków nie mamy tradycji życia kontemplacyjnego i monastycznego. Dlatego z pokorą powinniśmy się uczyć od Koścołów w krajach, które tego nie zagubiły.

Jan Paweł II pisał, że chrześcijanie powinni wypłynąć na głębię, obecny papież, gdy był w Polsce powiedział, że księża powinni być ludźmi modlitwy. Jak uczyć ludzi odnaleźć żywego Boga? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to jakaś ekstrawagancja, bo pustynia to miejsce ekskluzywne.

– To nie jest ekskluzywizm, bo – jak pisze św. Jan od Krzyża – Bóg wszystkich chce doprowadzić do zjednoczenia ze sobą, tylko niewiele znajduje takich naczyń, które wytrzymują Jego działanie. Każdy ksiądz powie, że się modli, że gromadzi ludzi na modlitwie, bo odprawia Mszę św., katechizuje, prowadzi różaniec. To prawda – to wszystko jest modlitwa, tylko trzeba pamiętać o jednym: Jezus modlił się na dwa sposoby: uczestniczył w modlitwie liturgicznej i kulcie (chodził do synagogi, świątyni), ale też codziennie usuwał się na miejsce odosobnione lub na pustynię.

Można uczyć takiej modlitwy duże grupy ludzi? Np. w parafiach, uwzględniać to w programach duszpasterskich?

– We Francji modlitwa w ciszy to standard – tak jak u nas różaniec. Coś, co leży u podstaw większości tzw. „nowych wspólnot”. To także podstawowa czynność księdza, który zawsze winien zaczynać od siebie. „Karmię was tym, czym sam żyję” – pisał kiedyś św. Augustyn. Kard. Lustiger tak zorganizował formację w paryskim seminarium, że pierwszy rok w ogóle poświęcony jest formacji modlitewnej i duchowej. Każdy kleryk modli się godzinę w ciszy. Cały rok. A potem następne lata, aż to wejdzie mu w krew. Przebywając w jednym z tamtejszych domów formacyjnych mogłem stwierdzić, że klerycy nie mieli określonych godzin na modlitwę wewnętrzną w rozkładzie dnia, tak jak to jest w Polsce, tylko sami dbali o to, żeby spędzić odpowiednio wiele czasu z Jezusem. Wracali po zajęciach i szli do kaplicy.

Jeżeli ksiądz zacznie sam się modlić w ciszy (i jest do tego przekonany), to mamy zrobioną najważniejszą rzecz. Nie boi się otworzyć kościoła, iść do niego poza nabożeństwami, mówić o modlitwie w swoich kazaniach. Ludzie po roku-dwóch uznają, że ten gość jest niesamowity, bo ich prowadzi do Boga. Nie remontuje tylko płotów i posadzek w kościele, w każdym razie nie to jest najważniejsze w jego działalności. Jeżeli Jan Vianney zupełnie zmienił swoją parafię i prości chłopi przychodzili po pracy na adorację, to dlatego, że sam to pierwszy robił. Jeżeli ksiądz nie idzie codziennie na swoją pustynię, to jego owce też tam nie będą chodzić, chyba że same zaczną czegoś z boku szukać.

Czy można zachęcić do takiej modlitwy w czasie niedzielnej Mszy św.?

– Oczywiście. Skrócić kazanie i wydłużyć dziękczynienie po Komunii św. Uświadomić wiernym, że Jezus jest w nich i przedłużyć czas dziękczynienia. Że przez trzy-cztery minuty każdy winien zająć się tylko Jezusem. To jest najlepsze kazanie.

Następnie otworzyć kościół, z tyłu położyć „pomoce” – książki, ulotki – jak spędzić 15-30 minut z Jezusem i nieraz w kazaniach podawać regularnie wskazówki, dotyczące modlitwy wewnętrznej. Ludzie są inteligentni – wkrótce sami zaczną ją praktykować. Parafia to podstawowa jednostka formacji duchowej.
Byłoby też dobrze tak sprawować liturgię żeby nie była zbyt hałaśliwa. Obecnie w wielu wypadkach cały czas ksiądz mówi (nieraz strasznie głośno), albo organy grają na full. Należałoby wyciszyć liturgię przynajmniej o połowę. Po tych poprawkach ludzie zmienią się w ciągu kilku miesięcy.

Miałem szczęście mieć proboszcza w Nowej Hucie, który polecił, żeby kościół był zawsze otwarty i codziennie wystawiał Najświętszy Sakrament od rana do wieczora. I nie wolno było modlić się na głos. Przychodziły różne grupy modlitewne i próbowały łamać tę zasadę, ale on to systematycznie wykorzeniał.

A jak mają nauczyć takiej modlitwy rodzice?

– Tak samo jak ksiądz – przez swój przykład, modląc się. Nawet nie trzeba zmuszać dzieci do modlitwy! Dzieci są bardzo bystre; kiedy widzą, że rodzice otwierają jakąś książkę, skupiają się, to same zaczynają się interesować, co też oni tam robią. Modlitwy w ciszy można zacząć uczyć już od wieku trzech lat; oczywiście nie pół godziny, lecz początkowo minutę, dwie, potem pięć. Pomocna jest ikona, jakiś obraz duchowy. Widziałem, jak w jednym domu czytano najpierw wspólnie fragment z Ewangelii, a potem dzieci układały papierowe figury, przedstawiające główne osoby z danego fragmentu. Potem wszyscy na parę minut zostawali w ciszy. Po kilku minutach dzieci cicho wychodziły, a rodzice kontynuowali spotkanie z Jezusem. Jaka może być lepsza nauka modlitwy?

Potrzebujemy wielkiego przewrotu w modlitwie?

– Wydaje mi się, że to już naprawdę ostatni dzwonek. Po 1989 roku odpadły zadania, które Kościół w Polsce wziął na siebie, walcząc o wolność w systemie totalitarnym. Tę rolę wypełnił świetnie. Lecz obecnie musimy iść w głąb – otworzyła się przestrzeń dla prawdziwej formacji i naśladowania Chrystusa. Musimy się przebudzić. Ostatnie wybory parlamentarne pokazały, że jeżeli nie pójdziemy do istoty (Duc in altum!), tylko będziemy ciągle skoncentrowani na zewnętrznych strukturach lub poszukiwaniu nowego wroga, to ludzie odejdą od Kościoła. Struktury są konieczne, ale one mają sens wtedy, gdy są na usługach życia duchowego. Uważam, że to ostatni moment, kiedy jeszcze ludzie są w kościołach, mają dobrą wolę, jeszcze nam ufają. Za pięć lat będzie za późno.
Potrzebujemy powrotu do głębi, nawrócenia. Księży, świeckich, rodziców. Powrotu do źródła. A źródło jest na pustyni. I tam trzeba się udać.

Ks. Andrzej Muszala, ksiądz archidiecezji krakowskiej, dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Duszpasterz akademicki. Publikuje w Medycynie Praktycznej oraz w miesięczniku katolickim List. Autor książki „Modlitwa w ciszy” (Kraków, Wydawnictwo M 2011).

Rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.