Nie mamy monopolu na Ewangelię
15 stycznia 2010 | 12:10 | pb/maz Ⓒ Ⓟ
– Jesteśmy wszyscy powołani przez tego samego Boga. Nie mamy monopolu ani na Boga, ani na Ewangelię – mówi w rozmowie z KAI bp Tadeusz Pikus. Przewodniczący Rady ds. Ekumenizmu KEP podkreśla, że każda wspólnota może błądzić, natomiast dla Boga jest jednakowo cenna i droga.
Hierarcha tłumaczy, jakimi doświadczeniami ekumenicznymi Polska może podzielić się ze światem. Wyjaśnia trudności związane z powstawaniem ekumenicznej instrukcji nt. małżeństw mieszanych. Polemizuje też z tezą, jakoby Kościół greckokatolicki stanowił przeszkodę w dialogu ekumenicznym.
Tegoroczny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan przypada w stulecie ruchu ekumenicznego, zapoczątkowanego na Światowej Konferencji Misyjnej w Edynburgu w 1910 r. Czy to nie smutne, że po stu latach ruch ekumeniczny wciąż jest potrzebny?
– Postawa i zaangażowanie ekumeniczne są potrzebne od początku do końca istnienia chrześcijaństwa tu, na ziemi. Setna rocznica dotyczy jedynie początku świadomego, systematycznego, programowego działania na rzecz jedności chrześcijan. Chrześcijaństwo doznało w swych dziejach wielkiego kryzysu podziału. Do tego stopnia, że nie tylko sami chrześcijanie, ale i świat zauważył i zareagował na podział, który skutkował nietolerancją, konkurencyjnością, a nawet wrogością. Gdy chrześcijanie głosili Ewangelię poganom, czyli tym, którzy nie znali Dobrej Nowiny, to słyszeli z ich strony zarzuty: przynosicie Chrystusa, a wraz z Nim swoje podziały. W Edynburgu dokonała się próba innego spojrzenia na relacje międzywyznaniowe. Wyraźnie uświadomiono sobie i wyartykułowano, że wszelkie rozdziały w Kościele (chcę wyraźnie zaznaczyć – nie różnice) są niezgodne z wolą Bożą.
U chrześcijan coraz bardziej rozpowszechnia się świadomość tego, że głównym posłannictwem Chrystusa i Jego Kościoła jest pojednanie każdego człowieka z Bogiem i ludzi między sobą. Sposób realizowania tej misji zależy od tego, do kogo jest kierowana; przybiera ona wówczas formę ewangelizacji ludzi jeszcze niewierzących (misja ad gentes), już wierzących (duszpasterstwo, katechizacja), już niewierzących (nowa ewangelizacja, bardzo trudna) i wreszcie innowierców (ekumenizm).
W 2001 r. chrześcijanie Europy zdecydowanie wyrazili tę nową świadomość w zdaniu: „Nie ma żadnej alternatywy dla dialogu” („Karta Ekumeniczna”, 6). Tak więc dziś zbawcze posłannictwo Chrystusa powinno być pełniej realizowane w Kościele w duchu dialogu z jeszcze niewierzącymi, już wierzącymi, już niewierzącymi lub wierzącymi inaczej.
Polska będzie przygotowywała temat i materiały na Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan na 2012 r. Będzie to okazja do podzielenia się z całym światem dorobkiem polskiego ruchu ekumenicznego. Czym możemy się pochwalić?
– Polska po przyjęciu chrztu (966 r.) znalazła się w kręgu tradycji łacińskiej. Wówczas Kościół Zachodu i Wschodu tworzył pełną wspólnotę. Niebawem jednak, bo już w 1054 r., nastąpiła schizma i Polska znalazła się na styku z Kościołami prawosławnymi. Po 1517 r., w wyniku Reformacji, pojawiły się na Zachodzie Wspólnoty protestanckie. Owa różnica wyznań, od początku nastawionych konfrontacyjnie, niewątpliwie utrudniała relacje religijne oraz sąsiedzkie, zarówno etniczne jak i polityczne. Z jednej strony, kosztem uniwersalizmu chrześcijańskiego, utworzyły się etniczno-wyznaniowe podziały, wyrażane utożsamiającymi pojęciami: Rosjanin-prawosławny, Polak-katolik, Niemiec-protestant, z drugiej, ze względu na tego typu uwikłania, religia łatwo stawała się narzędziem w konfliktach i walkach.
Mimo trudnych uwarunkowań wynikających z tak ukształtowanej mapy geopolitycznej i wyznaniowej, już w XVI w. król Zygmunt August zmuszony zabrać głos w spornych sprawach różnych wyznań, oświadczył: „Nie jestem królem waszych sumień”. Wydaje mi się, że ta wypowiedź władcy wyraża ducha tolerancji, która stała się historycznym standardem w Polsce. Gdy zagranicą toczono boje między staroobrzędowcami i prawosławiem na Wschodzie, na Zachodzie prowadzono wojny religijne wywołane Reformacją, w Polsce szukano konsensusu i pojednania, czego wyrazem były m.in. zgoda sandomierska (1570) między luteranami, kalwinami oraz braćmi czeskimi, a także konfederacja warszawska (1573), gwarantująca tolerancję religijną. Udawało się to lepiej lub gorzej, ale unikano rozwiązań militarnych. Wybierano drogę tolerancji, dialogu, porozumienia, szacunku dla człowieka i jego wyznania. Myślę, że tym możemy podzielić się z innymi.
Po II wojnie światowej powstała Polska Rada Ekumeniczna, która prowadzi dialog z Kościołem rzymskokatolickim. Jednym z większych jego osiągnięć jest deklaracja z 2000 r. o wzajemnym uznaniu chrztu św. Potwierdzono także na gruncie polskim katolicko-luterańską deklarację w sprawie nauki o usprawiedliwieniu, do której dołączyli także metodyści. Same spotkania ekumeniczne i modlitwa – na ile to jest możliwe wspólna – mają już stałe miejsce w naszych relacjach i taki stopień zaangażowania, że wzajemnie głosimy sobie słowo Boże i wyjaśniamy je. Nie jesteśmy jeszcze w stanie współuczestniczyć we wszystkich sakramentach, które wspólnie uznajemy. Jest całkiem zrozumiałe, że nie jesteśmy w stanie rozstrzygać tych kwestii na poziomie lokalnym, mogą być one rozwiązywane na poziomie zwierzchników Kościołów.
Podjęto jednak w Polsce próbę zajęcia się sakramentem małżeństwa. Od kilku lat wypracowywana jest ekumeniczna instrukcja nt. małżeństw mieszanych. Wciąż nie może ona ujrzeć światła dziennego. W czym leży problem?
– Nie może ona ujrzeć światła dziennego, bo na razie istnieje tylko projekt tego dokumentu opracowany przez siedem Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej i Kościół rzymskokatolicki. Na tym etapie prac nie zmienia on nic z dotychczasowych praktyk, natomiast stanowi ważny materiał do dyskusji i przyszłych ustaleń.
Nawet gdyby dokument nie zostałby przyjęty w całości, to niewątpliwie tocząca się nad nim dyskusja zwraca uwagę na wartość małżeństwa. W projekcie zawarta jest bowiem wspólna i jednoznaczna definicja małżeństwa, mimo że nie wszystkie Kościoły uznają je za sakrament. Wyrażając się jednym głosem o małżeństwie i rodzinie, jako o wielkich wartościach, Kościoły oddziałują wychowawczo i promocyjnie.
Zasadniczym problemem do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia miejsca zawierania małżeństwa mieszanego oraz tego, w jakiej tradycji mają być ochrzczone i wychowane dzieci. Konkretne zapisy instrukcji nie mogą jednak powstać w oderwaniu od ogólnej sytuacji ekumenicznej – od stopnia zaufania między chrześcijanami różnych wyznań, jak również od poczucia odpowiedzialności każdej Wspólnoty kościelnej za wiarę należącego do niej człowieka, za jego zbawienie, za jego więź z Bogiem. W wielu przypadkach brakuje pewności, czy zawarcie małżeństwa mieszanego nie doprowadzi do utraty wiary, do relatywizmu lub zobojętnienia religijnego.
Chyba właśnie dlatego projekt instrukcji proponuje ekumeniczne duszpasterstwo małżeństw mieszanych?
– Takie duszpasterstwo wydaje się czymś naturalnym. Dlatego projekt mówi nie tylko o przygotowaniu do małżeństwa mieszanego i o jego zawarciu, ale także o dalszej, ekumenicznej trosce o nie.
Oddalałoby to zagrożenie, że poprzez małżeństwo mieszane ktoś zostanie „przejęty” przez inną wspólnotę kościelną…
– Nie rozpatrywałbym tego w kategoriach obrony przed „zagrożeniem”. Chodzi raczej o troskę o zachowanie wiary, pogłębianie jej i autentyczne dążenie do świętości. Dlatego potrzebna jest dalsza wspólna troska o małżeństwo mieszane i o rodzinę. Pomysł ten zawarty jest w projekcie dokumentu.
Sprawa małżeństw mieszanych oraz ich życia rodzinnego była tematem rozmów Zespołu Bilateralnego Katolicko-Prawosławnego. W tym gronie dyskusja jest łatwiejsza, bowiem oba Kościoły uznają związek małżeński za sakrament. Zaprosiliśmy kilka osób, które zawarły małżeństwa mieszane, by podzieliły się swoim doświadczeniem. Usłyszeliśmy, iż z powodu różnicy wyznań bardzo trudno jest żyć, gdyż w małżeństwie, które z natury ma jednoczyć, już na samym początku pojawia się bolesne pęknięcie na tle religijnym.
Na pytanie, czy mając te doświadczenia, zawarliby teraz mieszany związek małżeński, niektórzy odpowiedzieli przecząco. Na kolejne pytanie, czy zauważyli na przestrzeni 20-30 lat zmianę w stosunkach między Kościołem prawosławnym i katolickim w Polsce i w nastawieniu do małżeństw mieszanych, w większości odpowiadali, że dziś jest o wiele lepiej, gdy chodzi o kulturę zachowań zarówno ze strony katolików, jak i prawosławnych, tak duchownych jak i świeckich. Przed 30 laty odczuwało się ogromną niechęć, a nawet wrogość wobec zawierania takich małżeństw; traktowano je jako zdradę religijną. Natomiast dzisiaj choć nadal nie zachęca się do zawierania małżeństw mieszanych, a niekiedy – kierując się troską – wręcz zniechęca, to obydwie strony kościelne godzą się na taki związek.
Po stronie katolickiej ta troska wyraża się w zobowiązaniu składanym przez małżonka katolickiego, że sam zachowa swoją wiarę i że wychowa dzieci w wierze katolickiej (tzw. cautele). W projekcie to wymaganie zostało jakby złagodzone. Mowa jest o zachowaniu wiary i o dołożeniu wszelkich starań, że wychowa się dzieci po katolicku, ale uznając prawo współmałżonka do podobnego postępowania. Czy to nie budzi oporów po stronie katolickiej?
– Budzi opory. Przy czym należy zaznaczyć, że zgodnie z projektem strona katolicka wcale nie rezygnuje z cauteli, tylko okazuje również zrozumienie dla drugiej strony, która znajduje się w podobnej sytuacji, będąc zobowiązania do zachowania swojej wiary oraz ochrzczenia i wychowania w niej dzieci.
Najważniejszą sprawą jest zachowanie wiary. Katolicy nie wymagają od drugiej strony rezygnacji z wiary. Podają natomiast do wiadomości, że wiarę ma bezwarunkowo zachować strona katolicka, że nie może pozwolić komukolwiek tej wiary sobie odebrać. Kodeks Prawa Kanonicznego (kanon 1125, par. 1) wyraźnie stanowi: „Strona katolicka winna oświadczyć, że jest gotowa odsunąć od siebie niebezpieczeństwo utraty wiary, jak również złożyć szczere przyrzeczenie, że uczyni wszystko, co w jej mocy, aby wszystkie dzieci zostały ochrzczone i wychowane w Kościele katolickim”.
Tak więc jeśli chodzi o dzieci, nie ma bezwarunkowego wymagania od strony katolickiej. Katolicki współmałżonek zobowiązuje się, że dołoży wszelkich starań, by ochrzcić i wychować swoje dzieci w wierze katolickiej. Jednak nie za wszelką cenę, bowiem jeśli nie będzie to możliwe, gdyż np. mogłoby doprowadzić do rozbicia małżeństwa, to oczywiście nie powinien w ten sposób postępować.
Niedawno Kościół greckokatolicki ustąpił w sporze z Kościołem prawosławnym i przekazał mu większość cerkwi, które obie strony uważały za własne. Czasem mówi się o grekokatolikach, że stanowią przeszkodę w dobrych stosunkach z prawosławiem. Czy w ogóle można tak sprawę stawiać?
– Grekokatolicy nie są żadną przeszkodą dla Kościoła rzymskokatolickiego. Jesteśmy jednością z Kościołem greckokatolickim. Natomiast Kościół prawosławny traktuje go jako przeszkodę. Ma trudności z uznaniem tego Kościoła za odrębny podmiot. Zawarcie unii z Kościołem katolickim, związane z przyjęciem prymatu papieskiego Kościół prawosławny uznaje za zdradę.
Historia Kościoła greckokatolickiego na terenie Polski jest skomplikowana. W 1946 r. został on zlikwidowany, a więc oficjalnie nie istniał, natomiast faktycznie w ukryciu przetrwał. Był to dla niego bardzo trudny okres, zarówno gdy chodzi o budowaniu wspólnot, jak i zachowanie substancji materialnej. Kiedy Kościół greckokatolicki został przywrócony do istnienia, wznowił oficjalnie swoją działalność. Okazało się, że kwestia własności świątyń i innych dóbr kościelnych nie była jasno uregulowana i o to toczył się spór. Kilka lat temu doszło do spotkania biskupów Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego i Kościoła greckokatolickiego w Polsce. Powstała komisja, dzięki której z wielkim trudem doprowadzono sprawy majątkowe do finału. Kto w tym stracił więcej, kto mniej – nie umiem powiedzieć.
Myślę, że powinno się próbować – gdyż nie ma lepszej drogi – szukać porozumienia i koncentrować się już nie tylko na przeszłości. Nigdy i z nikim nie osiągniemy pojednania, jeżeli będziemy tylko spoglądać wstecz, szukając, kto, ile i w czym zawinił. Wszystkie wspólnoty chrześcijańskie, mimo że powinny pamiętać o historii, zdają sobie sprawę z tego, że mogą mieć jedynie wpływ na dzień dzisiejszy i jutrzejszy. Historii nie możemy już zmienić, natomiast winniśmy pamiętać, że jest ona nauczycielką życia, która uczy mądrości.
Jesteśmy wszyscy powołani przez tego samego Boga. Nie mamy monopolu ani na Boga, ani na Ewangelię. Każdy człowiek i każda wspólnota może błądzić, natomiast dla Boga jest jednakowo cenna i droga.
Rozmawiał Paweł Bieliński
pb / Warszawa
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.