Drukuj Powrót do artykułu

O. Leon Knabit OSB: święta to czas rodzinny, także w klasztorze

26 grudnia 2014 | 03:36 | Przemysław Radzyński / tw Ⓒ Ⓟ

„Święta to czas rodzinny i na ten czas wszyscy ściągają do klasztoru, bo to jest nasz dom. Chór jest wtedy pełen zakonników. Jest więcej okazji do rozmów przy świątecznym stole. Atmosfera jest rodzinna. Właściwie nic nie jest inaczej, niż w normalnym domu, tylko jest nas więcej” – mówi w rozmowie z KAI o świętach w Tyńcu o. Leon Knabit OSB. Znany i lubiany benedyktyn 26 grudnia obchodzi 85. urodziny.

 

 

KAI: „Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt, a kiedy jesteśmy mocni osiemdziesiąt”. Co Ojciec sobie myśli, kiedy jako 85-latek słyszy te słowa Psalmisty?

O. Leon Knabit OSB: Myślę, że chodzi o całą osiemdziesiątkę – od początku do końca. Moja moc już raczej się wyczerpała, a ponieważ siedemdziesiąt minęło szczęśliwie, to na razie czekamy, aż się moc wyczerpie w latach osiemdziesięciu albo i dalej. Panu Bogu nie stawiamy tamy, jak mówił Prymas Wyszyński.

KAI: Ale skoro Psalmista mówi o mocy, to z czego Ojciec czerpie moc przez te wszystkie lata?

– Wiadomo, że na ogół w wieku sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu lat człowiek słabnie. U mnie jest podobnie. Złośliwi mówią, że jak po pięćdziesiątce nic cię nie boli, to znaczy, że już nie żyjesz. Mnie boli dużo, ale nie przyjmuję tego do wiadomości. Na szczęście Pan Bóg daje siłę, żeby ruszać rękami, nogami, głową; myśleć, mówić – wprawdzie trochę ochrypłym głosem, ale powiedzmy sobie, że chrypka u niektórych śpiewaków jest bardzo pożądana.

Trudno to zrozumieć, bo ja byłem chory na płuca, kiedy miałem 23 lata. Później wciąż odrobinę niedomagałem. Praca musiała być lżejsza. Kiedy się okazało, że mogę więcej, to robiłem więcej. Wstąpiłem do klasztoru. W klasztorze byłem proboszczem, katechetą, potem przeorem, mistrzem nowicjatu i pełniłem inne funkcje niewymagające zbyt wiele wysiłku fizycznego. Nie dały mi się tak mocno we znaki, ale bardzo angażowały człowieka. To łaska Boska i może jest coś w genach – mamusia miała 85 lat, jak zmarła – tatusia Niemcy rozstrzelali wcześniej, więc nie wiemy, jakby to było. Jak umrę, to się dowiem – sekcja wykaże, co było we mnie mocnego.

Wszystko trochę słabe, a całość tak się trzyma, że jeszcze prowadzę rekolekcje – krótsze wprawdzie, ale jeszcze i zagranicą byłem w tym roku – w Stanach Zjednoczonych, i w Rzymie, i w Brukseli. Jak na 85. rok życia, to tylko dziękować Panu Bogu. Nie potrafię określić dlaczego. Jest taki kawał, że życie jest jak ogon psa. „Na końcu psa jest ogon. Ogon jest coraz cieńszy, aż wreszcie ustaje”. No to kiedyś ustanę.

KAI: Oby jak najpóźniej. Jak benedyktyni świętują swoje jubileusze w Tyńcu?

– Właściwie nie ma specjalnych nadzwyczajności. Odprawia się wtedy uroczystą Mszę św.; kazanie jest zwykle dopasowane do jubileuszu. I my to wyraźnie odczuwamy, że nie chodzi o osobę jubilata – chociaż to też jest ważne, bo do łaski Bożej musi być osobisty wkład – ale żeby pokazać, że choć jest tylu kapłanów, którzy nie stoją na wysokości zadania, są jeszcze księża, którzy trwają. Zresztą nie tylko księża, ale i świeccy – 65 lat małżeństwa i on mówi: ja ją kocham. Ale też jest tak, że jest czwarta żona i piąty mąż i narzekanie niektórych chłopaków: „Z jedną babą całe życie? Nudy na pudy”.

Zewnętrznym wyrazem jubileuszu są goście. Ja musiałbym zaprosić pół Polski. Prosimy tylko na Mszę św., po której są składane życzenia, chociaż dziś częściej przychodzą one drogą mailową czy jeszcze w inny sposób. Dziękujemy Bogu, że jubilat dotrwał do tego jubileuszu. Ja już mam 61 lat kapłaństwa i 85, jeśli chodzi o wiek. To jest raczej wewnętrzna radość. O jej zewnętrzne wyrażanie dbają wspólnoty, z którymi współpracuję: m.in. wspólnota „Odrodzenie”, wspólnoty góralskie, wydawnictwo „Znak” w połączeniu z promocją książki [właśnie ukazała się biografia o. Leona Knabita OSB autorstwa Pawła Zuchniewicza „Zakochany mnich” – przyp. red.].

Dla ludzi najważniejszy jest przykład wierności. Dziś wszystkie przyrzeczenia i obietnice się łamie, mówi się, że obiecać i wypełnić to na jednego człowieka za dużo. A tymczasem to wcale nie za dużo – człowiek, który wypełnia obietnice, cieszy się z tego i inni przy nim się cieszą. Taki mały promyk światła w trudnym świecie dzisiejszym i – po mojemu – walka z antyklerykalizmem. Nie mają się za bardzo czego czepiać i muszą powiedzieć: „Są i tacy wśród tych czarnych”.

KAI: Ważne daty w życiu Ojca przypadają na okres Bożego Narodzenia. Urodziny 26 grudnia, święcenia kapłańskie 27 grudnia, 28 – prymicje.

– Prymicję odprawiałem w kaplice seminaryjnej, bo byłem słaby. W swojej parafii odprawiłem ją dokładnie pięćdziesiąt lat po święceniach. Powiedziałem, że bardzo przepraszam, że ze względu na warunki zewnętrzne nie mogłem być pięćdziesiąt lat temu. Koncelebrowali ze mną dwaj moi koledzy prałaci w kościele św. Stanisława w Siedlcach. Powiedziałem wtedy, że sprawdza się przepowiednia króla Dawida: „On ubogiego z nędzy wyprowadzi, z prałatami na krześle posadzi” (śmiech). To łaska Boża, bo byłem wyświęcony jako młody człowiek, któremu się płuca popsuły. Biskup też musiał mieć dobrą rękę, że na piętnastu jeszcze nas trzech ciągnie i jeszcze pracujemy, wprawdzie nie w czynnym duszpasterstwie, ale jako pomoc – odprawiamy Msze, spowiadamy, głosimy kazania. Nasza trójka to ks. Piotr Burczaniuk, ks. Aleksander Kucharczuk, no i ja. Z tym, że oni na początku byli mocni, a ja słaby. Ale Pan Bóg pokazuje, że wybiera takich i takich.

KAI: Pytam o tę końcówkę grudnia, bo czy to znaczy, że Ojciec zawsze ma takie uroczyste zakończenie roku?

– Uroczyste w ramach uroczystości Kościoła i społeczności cywilnej. Ale u nas to byłoby trudne, bo 31 grudnia mój tato został rozstrzelany przez Niemców. W okolicach dworca głównego w Warszawie rozstrzelano czterdziestu mężczyzn. Na czterdziestym miejscu na tej liście był tata. Ten plakat mamy do dzisiaj. Teraz oczywiście to już nie jest takie bardzo bolesne, ale data nie kojarzy się nam raczej z tańcami. Na szczęście wielu podtrzymuje zwyczaj rozpoczynania nowego roku od Mszy św. Także w Tyńcu podczas Sylwestra bawiono się do północy. O północy Msza św., a po niej jedni wracali na zabawę, a inni szli już spać, żeby nie przespać później całego pierwszego dnia nowego roku.

KAI: To znaczy, że także Boże Narodzenia dla Ojca jest czasem bardziej refleksyjnym?

– Życie we wspólnocie zakonnej ogarnia człowieka, zwłaszcza liturgią, i to sprawia, że święta przeżywa się przede wszystkim w kościele. Zdarza się lepsze jedzenie, ten raz w roku stoi choinka, kolędy śpiewamy albo puszczamy z taśmy i to wszystko tworzy specyficzny klimat. Pierwszy raz byłem w Tyńcu jeszcze jako kleryk [o. Leon Knabit przygotowywał się do kapłaństwa w seminarium diecezji siedleckiej – przyp. red.] właśnie w dzień Bożego Narodzenia. Takie wrażenie to na mnie wywarło, że zacząłem skłaniać się ku benedyktynom. Siedem lat myślałem – pytałem Pana Boga, żeby nie było co nagle, to po diable. Wszystkie przeszkody padły i wstąpiłem. W klasztorze przeżyłem już 56 Bożych Narodzeń.

KAI: Mnisi obdarowują się jakimiś prezentami z okazji Bożego Narodzenia?

– My sami nie mamy nic takiego, chyba że przełożony pozwoli, to możemy się obdarować jakimś drobiazgiem. Zawsze jesteśmy obdarowywani przez ojca klasztoru. To też zawsze jest drobiażdżek, który jest raczej znakiem, bo mnich ma wszystko, o co poprosi – mieszkanie, ubranie, jedzenie i leczenie – to jest cena, jaką się płaci za to, że się ogołaca z własnej woli w posłuszeństwie, czystości i ubóstwie. Ale za to jest powiedziane: „żeby nie cierpiał braku, żeby miał wszystko, co jest mu potrzebne do życia i działania”. Wprawdzie musi o to pytać, ale to jest ograniczenie, które podejmujemy chętnie ze względu na Jezusa – On będąc bogatym, stał się dla nas ubogi, żeby nas swoim ubóstwem ubogacić. Wobec świata pazernego na wszystko, my nie musimy kupować wszystkiego, co zobaczymy – obejdzie się. Mamy jeszcze inne wartości.

KAI: Czy któreś z tych ponad pięćdziesięciu Bożych Narodzeń spędził Ojciec poza Tyńcem?

– Wtedy kiedy byłem w klasztorze w Lubiniu koło Kościana – dziesięć lat – i rok w Izabelinie pod Warszawą – Prymas Wyszyński myślał o założeniu tam naszej fundacji, więc jedne święta spędziłem w tamtejszej parafii w bardzo miłej atmosferze – był ksiądz, siostry zakonne, goście. Ale duchem byłem w Tyńcu i myślałem o tym, co się tam dzieje. Ten sposób przeżywania świąt tak zakorzenił się w sercu, że nie sposób go wyrwać.

KAI: A w Watykanie Ojciec nigdy nie świętował?

– Nie, bo święta to czas rodzinny i na ten czas wszyscy ściągają do klasztoru, bo to jest nasz dom. My składamy ślub na konkretny dom. Chór jest wtedy pełny zakonników. Jest więcej okazji do rozmów przy świątecznym stole. Atmosfera jest rodzinna. Właściwie nic nie jest inaczej niż w normalnym domu, tylko jest nas więcej. Jeśli w „Domu gości” są goście, także panie, to zapraszamy na wigilię wszystkich do naszego zakonnego refektarza – uniwersalizm i parytety wszelkiego rodzaju są zachowane, nie można nas oskarżać o antyfeminizm.

KAI: Pytam o Jana Pawła II, bo znajomość Ojca z papieżem jest powszechnie znana. A czy Karol Wojtyła bywał w Tyńcu w okresie Bożego Narodzenia?

– W czasie świąt był tu raz – na pierwsze swoje święta biskupie, bo później był zapraszany w różne miejsca, a jako ordynariusz przewodniczył liturgii w swojej katedrze, czyli na Wawelu. 28 września 1958 roku został wyświęcony, a w wigilię Bożego Narodzenia udzielał w Tyńcu święceń diakonatu dwóm czy trzem klerykom – w tym jednemu naszemu. Przeorem był wówczas o. Piotr Rostworowski. W czasie przemówienia przy okazji łamania się opłatkiem powiedział, że w episkopacie widzimy Jezusa: „Ty ekscelencjo, jako najmłodszy członek episkopatu, przedstawiasz nam Dzieciątko Jezus” (śmiech). Bp Wojtyła był wówczas bardzo młody, szczupły, bujnym włosem porośnięty, pełen energii i błysku w oczach. To było bardzo radosne, że księdza biskupa mieliśmy wśród siebie.

KAI: Z pewnością wśród setek listów, które wymienił Ojciec z Janem Pawłem II, wiele miało charakter właśnie świąteczny.

– Z okazji świąt zawsze były listy. Starałem się nie pisać dużo, żeby nie angażować za bardzo ojca świętego. On pisał, że każdy mój list czyta, ale nie na każdy odpisuje. Ale tak naprawdę odpisał na każdy – mam 185 przez niego podpisanych – to kolekcja relikwii. Zatem tych życzeń od Jana Pawła II było co najmniej 27, zawsze z opłatkiem. O mnie, zwykłym mnichu, to niewiele mówi, ale o papieżu… Ponoć pisał siedem prywatnych listów każdego dnia, poza wszystkimi oficjalnymi dokumentami. Lubił pisać i lubił mieć kontakty ze zwykłymi ludźmi. Często zapraszał całe grupy na rozmowy, księży młodszych i starszych pytał: co sądzisz o tym czy o tamtym? Np. w czasie II Soboru Watykańskiego biskupi chcieli, żeby ich opinie były oparte o szeroką bazę księży i świeckich.

KAI: Czy koniec roku i Ojca jubileusze są czasem do jakichś podsumowań, ocen tego, co minęło?

– Raczej nie, bo u nas nie ma czasu na zastanawianie się nad pewnymi formalnymi sprawami. Dzień po dniu trzeba wstać, położyć się uczciwie, żeby wstawanie nie było katorgą (u nas wstaje się o 5.30, a godzinę snu przełożony zostawił naszemu sumieniu; jak się u nas położy o 22-22.30 to wystarczy – razem z chwilą sjesty po obiedzie). Poza tym ciągle coś się dzieje i nie ma wolnego czasu. A jak już jest, to coś się pisze, odpowiada na listy albo szuka się chociaż pół godziny, żeby nadrobić inne zaległości. To, jak czas leci, zobaczyłem przy podpisywaniu książek – 1998, zaraz 2000. A teraz już 14 lat się ciągnie nie tylko nowego stulecia, ale i tysiąclecia.

Podsumowanie robimy przez codzienny rachunek sumienia, porządne rekolekcje raz w roku, comiesięczny dzień skupienia – taki prywatny, żeby się nad sobą zastanowić. Tak że dosyć często jesteśmy kontrolowani. Jak się audyt robi często, to nie ma obawy, że wynik okresowy wyjdzie źle. Jak się sprząta często, to nie trzeba robić generalnych porządków na święta. Najlepiej ścierać kurze, kiedy ich nie ma, to nie będzie ich nigdy.

KAI: Na koniec proszę wybaczyć bezczelne pytanie: czy 85-latek jeszcze o czymś marzy?

– Marzyłem o zobaczeniu Ziemi Świętej, na razie nic z tego nie wyszło – nie muszę! Z papieżem koncelebrowałem na Błoniach, dwa razy Mszę odprawiałem z nim na Watykanie w prywatnej kaplicy, dwa razy jadłem śniadanie, raz obiad i raz kolację – zdaje się, że pewne szczyty marzeń ludzkich osiągnąłem.

KAI: Na święta i na jubileusze urodzin i święceń kapłańskich życzę Ojcu, jeżeli nie tych ziemskich, to niebieskich marzeń.

– Żeby być w niebie, to jak najbardziej. Wciąż Pan Bóg ma pretensje, że jeszcze do relikwii nie jestem podobny. „Na co czekasz? – 85 lat to już by wypadało”. A te jeszcze za bardzo żywe i przywiązane do ziemi. Ale pomalutku, czas działa na naszą korzyść, tylko żeby mieć pogodę ducha, zawierzenie Panu Bogu, i taką niekłamaną, nie deklaratywną, ale z serca płynącą miłość do ludzi. Jak powiedział Franciszek, wyjść na obrzeża, a nie czekać, aż sami przyjdą. Żeby zgodnie z naszymi zakonnymi charyzmatami być ludźmi miłosierdzia, a nie jedną z organizacji pozarządowych świadczących miłosierdzie: „U nas miłosierdzie świadczy się we wtorki i piątki od 17 do 19”. Chcemy trochę inaczej. Pan Jezus działa inaczej, a my chcemy Go naśladować.

KAI: Niech się Ojciec nie spieszy, poczekamy na relikwie.

– Daj Boże! Jeśli to będzie prawda, to pan redaktor będzie miał już cud do beatyfikacji, że proroctwo popełnił.

KAI: Bardzo dziękuję Ojcu za to spotkanie.

– Dziękuję i wszystkich pozdrawiamy, tym, którzy słuchają i oglądają, życzymy wesołych świąt. Na złość ponurakom: wesołych! Nie tylko radosnych i błogosławionych. Amen!

Rozmawiał Przemysław Radzyński.

Zapis wideo rozmowy można zobaczyć w portalu Franciszkanska3.pl

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Drukuj Powrót do artykułu

O. Leon Knabit OSB: święta to czas rodzinny, także w klasztorze

25 grudnia 2014 | 19:05 | Przemysław Radzyński Ⓒ Ⓟ

„Święta to czas rodzinny i na ten czas wszyscy ściągają do klasztoru, bo to jest nasz dom. Chór jest wtedy pełen zakonników. Jest więcej okazji do rozmów przy świątecznym stole. Atmosfera jest rodzinna. Właściwie nic nie jest inaczej, niż w normalnym domu, tylko jest nas więcej” – mówi w rozmowie z KAI o świętach w Tyńcu o. Leon Knabit OSB. Znany i lubiany benedyktyn 26 grudnia obchodzi swoje 85. urodziny.

Podajemy rozmowę z o. Knabitem:

Przemysław Radzyński: Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt, a kiedy jesteśmy mocni osiemdziesiąt. Co Ojciec sobie myśli, kiedy jako 85-latek słyszy te słowa Psalmisty?

– Myślę, że chodzi o całą osiemdziesiątkę – od początku do końca. Moja moc już raczej się wyczerpała, a ponieważ siedemdziesiąt minęło szczęśliwie, to na razie czekamy aż się moc wyczerpie w latach osiemdziesięciu albo i dalej. Panu Bogu nie stawiamy tamy, jak mówił Prymas Wyszyński.

PR: Ale skoro Psalmista mówi o mocy, to z czego Ojciec czerpie moc przez te wszystkie lata?

– Wiadomo, że na ogół w wieku 60 czy 70 lat człowiek słabnie. U mnie jest podobnie. Złośliwi mówią, że jak po 50-ce nic cię nie boli, to znaczy, że już nie żyjesz. Mnie boli dużo, ale nie przyjmuję tego do wiadomości. Na szczęście Pan Bóg daje siłę, żeby ruszać rękami, nogami, głową; myśleć, mówić – wprawdzie trochę ochrypłym głosem, ale powiedzmy sobie, że chrypka u niektórych śpiewaków jest bardzo pożądana.
Trudno to zrozumieć, bo ja byłem chory na płuca, kiedy miałem 23 lata. Później wciąż odrobinę niedomagałem. Praca musiała być lżejsza. Kiedy się okazało, że mogę więcej, to robiłem więcej. Wstąpiłem do klasztoru. W klasztorze byłem proboszczem, katechetą, potem przeorem, mistrzem nowicjatu i pełniłem inne funkcje niewymagające zbyt wiele wysiłku fizycznego. Nie dały mi się tak mocno we znaki, ale bardzo angażowały człowieka. To łaska Boska i może jest coś w genach – mamusia miała 85 lat jak zmarła (tatusia Niemcy rozstrzelali wcześniej, więc nie wiemy, jakby to było). Jak umrę, to się dowiem – sekcja wykaże, co było we mnie mocnego.
Wszystko trochę słabe, a całość tak się trzyma, że jeszcze prowadzę rekolekcje – krótsze wprawdzie, ale jeszcze i zagranicą byłem w tym roku – w Stanach Zjednoczonych i w Rzymie, i Brukseli. Jak na 85. rok życia, to tylko dziękować Panu Bogu. Nie potrafię określić dlaczego. Jest taki kawał, że życie jest jak ogon psa. „Na końcu psa jest ogon. Ogon jest coraz cieńszy, aż wreszcie ustaje”. No to kiedyś ustanę.

PR: Oby jak najpóźniej. Jak benedyktyni świętują swoje jubileusze w Tyńcu?

– Właściwie nie ma specjalnych nadzwyczajności. Odprawia się wtedy uroczystą Mszę św.; kazanie jest zwykle dopasowane do jubileuszu. I my to wyraźnie odczuwamy, że nie chodzi o osobę jubilata – chociaż to też jest ważne, bo do łaski Bożej musi być osobisty wkład – ale żeby pokazać, że choć jest tylu kapłanów, którzy nie stoją na wysokości zadania, są jeszcze księża, którzy trwają. Zresztą nie tylko księża, ale i świeccy – 65 lat małżeństwa i on mówi: ja ją kocham. Ale też jest tak, że jest czwarta żona i piąty mąż i narzekanie niektórych chłopaków: „z jedną babą całe życie? Nudy na pudy”.
Zewnętrznym wyrazem jubileuszu są goście. Ja musiałbym zaprosić pół Polski. Prosimy tylko na Mszę św., po której są składane życzenia, chociaż dziś częściej przychodzą one drogą mailową czy jeszcze w inny sposób. Dziękujemy Bogu, że jubilat dotrwał do tego jubileuszu. Ja już mam 61 lat kapłaństwa i 85, jeśli chodzi o wiek. To jest raczej wewnętrzna radość. O jej zewnętrzne wyrażanie dbają wspólnoty, z którymi współpracuję: m.in. wspólnota „Odrodzenie”, wspólnoty góralskie, wydawnictwo „Znak” w połączeniu z promocją książki [właśnie ukazała się biografia o. Leona Knabita OSB autorstwa Pawła Zuchniewicza „Zakochany mnich” – przyp. red.].
Dla ludzi najważniejszy jest przykład wierności. Dziś wszystkie przyrzeczenia i obietnice się łamie, mówi się, że obiecać i wypełnić to na jednego człowieka za dużo. A tymczasem to wcale nie za dużo – człowiek, który wypełnia obietnice, cieszy się z tego i inni przy nim się cieszą. Taki mały promyk światła w trudnym świecie dzisiejszym i – po mojemu – walka z antyklerykalizmem. Nie mają się za bardzo czego czepiać i muszą powiedzieć: „Są i tacy wśród tych czarnych”.

PR: Ważne daty w życiu Ojca przypadają na okres Bożego Narodzenia. Urodziny 26 grudnia, święcenia kapłańskie 27 grudnia, 28 – prymicja.

– Prymicję odprawiałem w kaplice seminaryjnej, bo byłem słaby. W swojej parafii odprawiłem ją dokładnie 50 lat po święceniach. Powiedziałem, że bardzo przepraszam, że ze względu na warunki zewnętrzne nie mogłem być 50 lat temu. Koncelebrowali ze mną dwaj moi koledzy prałaci w kościele św. Stanisława w Siedlcach. Powiedziałem wtedy, że sprawdza się przepowiednia króla Dawida: „On ubogiego z nędzy wyprowadzi, z prałatami na krześle posadzi”. (śmiech) To łaska Boża, bo byłem wyświęcony jako młody człowiek, któremu się płuca popsuły. Biskup też musiał mieć dobrą rękę, że na piętnastu jeszcze nas trzech ciągnie i jeszcze pracujemy, wprawdzie nie w czynnym duszpasterstwie, ale jako pomoc – odprawiamy Msze, spowiadamy, głosimy kazania. Nasza trójka to ks. Piotr Burczaniuk, ks. Aleksander Kucharczuk no i ja. Z tym, że oni na początku byli mocni, a ja słaby. Ale Pan Bóg pokazuje, że wybiera takich i takich.

PR: Pytam o tę końcówkę grudnia, bo czy to znaczy, że Ojciec zawsze ma takie uroczyste zakończenie roku?

– Uroczyste w ramach uroczystości Kościoła i społeczności cywilnej. Ale u nas to byłoby trudne, bo 31 grudnia mój tato został rozstrzelany przez Niemców. W okolicach dworca głównego w Warszawie rozstrzelano 40 mężczyzn. Na 40. miejscu na tej liście był tata. Ten plakat mamy do dzisiaj. Teraz oczywiście to już nie jest takie bardzo bolesne, ale data nie kojarzy się nam raczej z tańcami. Na szczęście wielu podtrzymuje zwyczaj rozpoczynania nowego roku od Mszy św. Także w Tyńcu podczas Sylwestra bawiono się do północy. O północy Msza św., a po niej jedni wracali na zabawę a inni szli już spać, żeby nie przespać później całego pierwszego dnia nowego roku.

PR: To znaczy, że także Boże Narodzenia dla Ojca jest czasem bardziej refleksyjnym?

– Życie we wspólnocie zakonnej ogarnia człowieka, zwłaszcza liturgią, i to sprawia, że święta przeżywa się przede wszystkim w kościele. Zdarza się lepsze jedzenie, ten raz w roku stoi choinka, kolędy śpiewamy albo puszczamy z taśmy i to wszystko tworzy specyficzny klimat. Pierwszy raz byłem w Tyńcu jeszcze jako kleryk [o. Leon Knabit przygotowywał się do kapłaństwa w seminarium diecezji siedleckiej – przyp. red.] właśnie w dzień Bożego Narodzenia. Takie wrażenie to na mnie wywarło, że zacząłem skłaniać się ku benedyktynom. Siedem lat myślałem – pytałem Pana Boga, żeby nie było, co nagle, to po diable. Wszystkie przeszkody padły i wstąpiłem. W klasztorze przeżyłem już 56 Bożych Narodzeń.

PR: Mnisi obdarowują się jakimiś prezentami z okazji Bożego Narodzenia?

– My sami nie mamy nic takiego, chyba że przełożony pozwoli, to możemy się obdarować jakimś drobiazgiem. Zawsze jesteśmy obdarowywani przez ojca klasztoru. To też zawsze jest drobiażdżek, który jest raczej znakiem, bo mnich ma wszystko, o co poprosi – mieszkanie, ubranie, jedzenie i leczenie – to jest cena, jaką się płaci za to, że się ogołaca z własnej woli w posłuszeństwie, czystości i ubóstwie. Ale za to jest powiedziane, „żeby nie cierpiał braku, żeby miał wszystko, co jest mu potrzebne do życia i działania”. Wprawdzie musi o to pytać, ale to jest ograniczenie, które podejmujemy chętnie ze względu na Jezusa – On będąc bogatym, stał się dla nas ubogi, żeby nas swoim ubóstwem ubogacić. Wobec świata pazernego na wszystko, my nie musimy kupować wszystkiego, co zobaczymy – obejdzie się. Mamy jeszcze inne wartości.

PR: Czy któreś z tych ponad pięćdziesięciu Bożych Narodzeń spędził Ojciec poza Tyńcem?

– Wtedy, kiedy byłem w klasztorze w Lubiniu koło Kościana – 10 lat i rok w Izabelinie pod Warszawą – Prymas Wyszyński myślał o założeniu tam naszej fundacji, więc jedne święta spędziłem na tamtejszej parafii w bardzo miłej atmosferze – był ksiądz, siostry zakonne, goście. Ale duchem byłem w Tyńcu i myślałem o tym, co się tam dzieje. Ten sposób przeżywania świąt tak zakorzenił się w sercu, że nie sposób go wyrwać.

PR: A w Watykanie Ojciec nigdy nie świętował?

– Nie, bo święta to czas rodzinny i na ten czas wszyscy ściągają do klasztoru, bo to jest nasz dom. My składamy ślub na konkretny dom. Chór jest wtedy pełny zakonników. Jest więcej okazji do rozmów przy świątecznym stole. Atmosfera jest rodzinna. Właściwie nic nie jest inaczej, niż w normalnym domu, tylko jest nas więcej. Jeśli w „Domu gości” są goście, także panie, to zapraszamy na wigilię wszystkich do naszego zakonnego refektarza – uniwersalizm i parytety wszelkiego rodzaju są zachowane, nie można nas oskarżać o antyfeminizm.

PR: Pytam o Jana Pawła II, bo znajomość Ojca z papieżem jest powszechnie znana. A czy Karol Wojtyła bywał w Tyńcu w okresie Bożego Narodzenia?

– W czasie świąt był tu raz – na pierwsze swoje święta biskupie, bo później był zapraszany w różne miejsce, a jako ordynariusz przewodniczył liturgii w swojej katedrze, czyli na Wawelu. 28 września 1958 roku został wyświęcony, a w wigilię Bożego Narodzenia udzielał w Tyńcu święceń diakonatu dwóm czy trzem klerykom – w tym jednemu naszemu. Przeorem był wówczas o. Piotr Rostworowski. W czasie przemówienia przy okazji łamania się opłatkiem powiedział, że w episkopacie widzimy Jezusa: „Ty ekscelencjo, jako najmłodszy członek episkopatu, przedstawiasz nam Dzieciątko Jezus”. (śmiech) Bp Wojtyła był wówczas bardzo młody, szczupły, bujnym włosem porośnięty, pełen energii i błysku w oczach. To było bardzo radosne, że księdza biskupa mieliśmy wśród siebie.

PR: Z pewnością wśród setek listów, które wymienił Ojciec z Janem Pawłem II, wiele miało charakter właśnie świąteczny.

– Z okazji świąt zawsze były listy. Starałem się nie pisać dużo, żeby nie angażować za bardzo ojca świętego. On pisał, że każdy mój list czyta, ale nie na każdy odpisuje. Ale tak naprawdę odpisał na każdy – mam 185 przez niego podpisanych – to kolekcja relikwii. Zatem tych życzeń od Jana Pawła II było co najmniej 27, zawsze z opłatkiem. O mnie, zwykłym mnichu, to niewiele mówi, ale o papieżu… Ponoć pisał siedem prywatnych listów każdego dnia, poza wszystkimi oficjalnymi dokumentami. Lubił pisać i lubił mieć kontakty ze zwykłymi ludźmi. Często zapraszał całe grupy na rozmowy, księży młodszych i starszych pytał: co sądzisz o tym czy o tamtym? Np. w czasie Soboru Watykańskiego II biskupi chcieli, żeby ich opinie były oparte o szeroką bazę księży i świeckich.

PR: Czy koniec roku i Ojca jubileusze są czasem do jakichś podsumowań, ocen tego, co minęło?

– Raczej nie, bo u nas nie ma czasu na zastanawianie się nad pewnymi formalnymi sprawami. Dzień po dniu trzeba wstać, położyć się uczciwie, żeby wstawanie nie było katorgą (u nas wstaje się o 5.30, a godzinę snu przełożony zostawił naszemu sumieniu; jak się u nas położy o 22-22.30 to wystarczy – razem z chwilą sjesty po obiedzie). Poza tym ciągle coś się dzieje i nie ma wolnego czasu. A jak już jest, to coś się pisze, odpowiada na listy, albo szuka się chociaż pół godziny, żeby nadrobić inne zaległości. To jak czas leci zobaczyłem przy podpisywaniu książek – 1998, zaraz 2000. A teraz już 14 lat się ciągnie nie tylko nowego stulecia, ale i tysiąclecia.
Podsumowanie robimy przez codzienny rachunek sumienia, porządne rekolekcje raz w roku, comiesięczny dzień skupienia, taki prywatny, żeby się nad sobą zastanowić. Także dosyć często jesteśmy kontrolowani. Jak się audyt robi często, to nie ma obawy, że wynik okresowy wyjdzie źle. Jak się sprząta często, to nie trzeba robić generalnych porządków na święta. Najlepiej ścierać kurze, kiedy ich nie ma, to nie będzie ich nigdy.

PR: Na koniec proszę wybaczyć bezczelne pytanie: czy 85-latek jeszcze o czymś marzy?

– Marzyłem o zobaczeniu Ziemi Świętej, na razie nic z tego nie wyszło – nie muszę! Z papieżem koncelebrowałem na Błoniach, dwa razy Mszę odprawiałem z nim na Watykanie w prywatnej kaplicy, dwa razy jadłem śniadanie, raz obiad i raz kolację – zdaje się, że pewne szczyty marzeń ludzkich osiągnąłem.

PR: Na święta i na jubileusze urodzin i święceń kapłańskich życzę Ojcu, jeżeli nie tych ziemskich, to niebieskich marzeń.

Żeby być w niebie, to jak najbardziej. Wciąż Pan Bóg ma pretensje, że jeszcze do relikwii nie jestem podobny. „Na co czekasz? – 85 lat to już by wypadało”. A te jeszcze za bardzo żywe i przywiązane do ziemi. Ale pomalutku, czas działa na naszą korzyść, tylko żeby mieć pogodę ducha, zawierzenie Panu Bogu, i taką niekłamaną, nie deklaratywną, ale z serca płynącą miłość do ludzi. Jak powiedział Franciszek, wyjść na obrzeża, a nie czekać aż sami przyjdą. Żeby zgodnie z naszymi zakonnymi charyzmatami, być ludźmi miłosierdzia, a nie jedną z organizacji pozarządowych świadczących miłosierdzie: „U nas miłosierdzie świadczy się we wtorki i piątki od 17 do 19”. Chcemy trochę inaczej. Pan Jezus działa inaczej, a my chcemy Go naśladować.

PR: Niech się Ojciec nie spieszy, poczekamy na relikwie.

– Daj Boże! Jeśli to będzie prawda, to pan redaktor będzie miał już cud do beatyfikacji, że proroctwo popełnił.

PR: Bardzo dziękuję Ojcu za to spotkanie.

– Dziękuję i wszystkich pozdrawiamy, tym, którzy słuchają i oglądają życzymy wesołych świąt. Na złość ponurakom: wesołych! Nie tylko radosnych i błogosławionych. Amen!

Zapis wideo rozmowy można zobaczyć w portalu Franciszkanska3.pl.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.