O psie Nerusiu
24 maja 2011 | 00:16 | Milena Kindziuk / ms Ⓒ Ⓟ
Zbliżamy się do 30. rocznicy śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego, która przypada 28 maja. Wybrane fragmenty książki „Prymas Tysiąclecia” Mileny Kindziuk przybliżą tę wybitność postać. Dziś 8 odcinek z 12.
W Domu Arcybiskupów Warszawskich przy Miodowej Wyszyński mieszkał w pokoju, który wyglądał dokładnie tak, jak pokój jego poprzednika. Co więcej – Prymas spał nawet w łóżku kardynała Hlonda. Obok łóżka, przy ścianie stała szafa, stolik z lampką nocną, w rogu krzesło, na podłodze leżał chodnik. Wszystko w idealnym porządku.
Bo – jak mawiał Prymas – „kiedy wszystko jest na swoim miejscu, to i Pan Bóg jest na swoim miejscu”.
W gabinecie obok sypialni – tylko biurko i półki na książki oraz dokumenty. – Pamiętam, że wystrój tych wnętrz wywarł wrażenie na lekarzach, którzy przychodzili do Księdza Kardynała, gdy był chory. Dziwili się, że Prymas Polski mieszka w tak skromnych warunkach – opowiada Barbara Dembińska.
– Stefan nigdy nie lubił luksusu – wspominała jego rodzona siostra Janina. – Najbardziej szczęśliwy był wtedy, gdy miał w teczce brewiarz i jedną zmianę bielizny, a w kieszeni różaniec. Nie przywiązywał wagi do stroju.
Zakonnice kiedyś usilnie prosiły któregoś z współpracowników Prymasa: „Zróbcie coś, żeby Ojciec zgodził się na uszycie nowej sutanny, ta którą nosi naprawdę już się nie nadaje”. Ksiądz Prymas usłyszał to i skwitował krótko:
„Nie nadaje się, bo jest podarta. Jak siostra zaceruje, to się nada”.
Podczas wizytacji duszpasterskich w parafiach Prymas niejednokrotnie nocował na plebanii. Gdy zobaczył łóżko, na którym miał spać, a na nim trzy haftowane poduszki i dwie ogromne pierzyny, mówił do swego kapelana:
„Bracie, zróbmy coś z tym, tylko tak, żeby nikomu przykrości nie sprawić”. I wynosili wszystko na balkon.
Na Miodowej Wyszyński dzień zaczynał o czwartej lub piątej rano. Odmawiał brewiarz – bardzo lubił tę formę modlitwy – a potem odprawiał Mszę świętą, na którą zapraszał wszystkich pracowników. O dziewiątej było śniadanie. Prawie zawsze uczestniczyli w nim goście. Bywali wśród nich: prof. Władysław Tatarkiewicz z żoną, prof. Jan Józef Szczepański czy pisarz Jan Dobraczyński. I obowiązkowo wszyscy pracownicy Sekretariatu, których Prymas traktował jak domowników.
W rezydencji przy Miodowej wszyscy wspólnie jadali posiłki, które składały się z prostych potraw. Prymas Wyszyński nie uznawał wyszukanych i wykwintnych dań, a najbardziej lubił ziemniaki i zsiadłe mleko, kaszę gryczaną i placki ziemniaczane. Barbara Dembińska wspomina, że Prymas był na tyle bezpośredni, iż potrafił wstać od stołu, podejść do kogoś i powiedzieć:
„No, co tam bracie, dlaczego nie jesz?”. Albo nałożyć komuś kawałek wędliny na talerz. Także sam nigdy nie zaczynał jeść, dopóki wszyscy nie mieli nałożone na talerz. Tradycją było, że przy stole Prymas nigdy nie mówił o sprawach służbowych, a już na pewno o przykrych. – Starał się, aby to był czas relaksu, umiał świetnie bawić nas żartami – wspominał ks. Hieronim Goździewicz.
– Ojciec miał fantastyczne poczucie humoru – przyznaje Anna Rastawicka z Instytutu Prymasa. Wyszyński często sam opowiadał przy stole dowcipy: żydowskie, góralskie, nawet umiał mówić gwarą. Ulubionym był ten o psie Nerusiu:
„Wraca jaśnie pan z podróży zagranicznej, wyjeżdża po niego stangret Józef i sadza do karety. Jaśnie pan pyta: – I co Józefie, co tam słychać? – A nic, jaśnie panie, nic się nie stało, tylko Neruś zdechł. – Neruś zdechł? A co się stało? – A to głupie psisko, jaśnie panie nażarło się padliny, i zdechło. – Padliny? – Ano no tak jaśnie panie, bo jak się paliła obora z bydłem, to część bydła uciekła, część nie, wszystko się spaliło, a to psisko głupie nażarło się tej padliny i zdechło. – Co ty opowiadasz Józefie, obora się paliła? – No tak, bo jak się zapaliła stodoła, to od stodoły zapaliła się obora, potem bydło się popaliło i Neruś się nażarł padliny i zdechł. – Jak to stodoła się paliła? – No tak jaśnie panie bo jak się palił dwór, to od dworu stodoła się zapaliła, od stodoły obora, potem bydło i od padliny Neruś zdechł. – Jak to Józefie, dwór się palił? – No tak, bo od świecy zapaliła się firanka, a od firanki dwór. – Firanka się zapaliła? – No tak jaśnie panie, bo jak przy trumnie jaśnie pani stała świeca, to się zapaliła firanka…..
Gdy kiedyś Ksiądz Prymas skończył opowiadać, dodał jeszcze od siebie: „Tylko nie martwcie się, to wszystko było, ale u sąsiadów!”
Anegdota była opowiadana tak dowcipnie, aktorsko, że wszyscy śmiali się za każdym razem, gdy słyszeli tę historię.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.