Drukuj Powrót do artykułu

Permisywna edukacja seksualna na Zachodzie to porażka

17 listopada 2013 | 09:42 | Iwona Świerżewska / br Ⓒ Ⓟ

Wyniki badań są jednoznaczne – funkcjonująca od lat na Zachodzie permisywna edukacja seksualna to porażka – mówi w rozmowie z KAI Teresa Król, konsultant wychowania seksualnego i prorodzinnego.

– W 38-milionowej Polsce mieliśmy 42 legalne aborcje nastolatek, podczas gdy w 9-milionowej Szwecji, gdzie permisywną edukację seksualną wprowadzono już w latach 50., aż 7 tysięcy. Jeśli chodzi o liczbę dzieci urodzonych przez matki w wieku 15-19 lat, przoduje tu Wielka Brytania z liczbą 50 tys. rocznie.

KAI: W mediach co jakiś czas wybucha dyskusja o edukacji seksualnej w szkołach. Pojawiają się głosy, jakoby w polskich szkołach tematyka związana z życiem płciowym człowieka nie była podejmowana w ogóle, albo była podejmowana w sposób niewystarczający. Jak naprawdę wygląda sytuacja?

– W chwili obecnej 73 proc. szkół podstawowych, 75 proc. gimnazjów i 43 proc. szkół ponadgimnazjalnych realizuje program lekcji wychowania do życia w rodzinie (WDŻ). Oczywiście, zawsze mogłoby być lepiej, powinny go realizować wszystkie placówki. Dzieci i młodzież wyraźnie potrzebują tej wiedzy, są nią żywo zainteresowane. Problem polega na tym, że to dyrektor konkretnej szkoły decyduje, czy takie lekcje u siebie wprowadzić, czy nie, choć do wprowadzenia tych zajęć jest prawem oświatowym zobligowany. Często pyta rodziców, czy wolą lekcje WDŻ czy dodatkową godzinę informatyki albo języka angielskiego? I wtedy to oni podejmują decyzję, najczęściej taką, by z WDŻ zrezygnować. Jest to bardzo niekorzystne dla młodzieży, zwłaszcza tej w szkołach ponadgimnazjalnych, która wchodzi już w dorosłe życie. Problem tkwi też w tym, że o tych lekcjach mówi się w kontekście ideologicznym, więc szkoła woli się nie narażać na zarzuty, że zajmuje stanowisko z lewej lub z prawej strony. Rodzice konserwatywni często mówią: „Problem seksu naszych dzieci nas nie dotyczy, więc po co wprowadzać takie lekcje”, a ci bardzo postępowi stwierdzają: „Wszyscy młodzi współżyją, więc nauczmy ich używania prezerwatyw, wyręczy nas w tym szkoła”. Mimo to uważam, że większość polskich nauczycieli bardzo dobrze sobie radzi. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez dr. Szymona Czarnika na grupie ponad 1100 uczniów stopień akceptacji uczniów dla prowadzonych lekcji jest duży. Wbrew medialnej propagandzie nauczyciele podejmują z młodzieżą dyskusje na trudne tematy, są otwarci na pytania i nie czują się skrępowani.

KAI: Podnoszą się głosy, że lekcje WDŻ prowadzą osoby niedostatecznie przygotowane, najczęściej katecheci lub wuefiści.

– Każda osoba, która prowadzi takie lekcje, musi ukończyć odpowiednie studia podyplomowe lub 250-godzinny kurs kwalifikacyjny. W większości WDŻ uczą biolodzy, pedagodzy szkolni, choć zdarzają się też nauczyciele innych przedmiotów, w tym wspomniani wuefiści i katecheci. Jeśli katecheta ukończy kurs kwalifikacyjny lub studia podyplomowe, nie widzę problemu, by kompetentnie prowadził zajęcia. Zwłaszcza, że są to osoby świeckie, które mają najczęściej własne rodziny.

Wbrew medialnej histerii warto zauważyć, że polska szkoła oferuje dzieciom i młodzieży lekcje na wysokim poziomie z szeroką gamą metod aktywizujących. Osadzone interdyscyplinarnie, powiązane z wiedzą psychologiczną czy socjologiczną na temat rodziny, rodzicielstwa, relacji międzyludzkich, lekcje te wspierają rodzinę, nie burzą wartości przekazywanych w domu. Dlatego nie ma sprzeciwu ze strony rodziców co do prowadzonych w szkołach zajęć WDŻ. Szanujemy konstytucyjne prawo rodziców do bycia pierwszymi i najważniejszymi wychowawcami swoich dzieci. Jeśli mieliby jakiekolwiek zastrzeżenia, mogą wyrazić swoją wolę nieposyłania dzieci na te lekcje i mają prawo zabrać z nich dziecko. Na szczęście w Polsce nie ma sytuacji, jaka panuje w niektórych krajach na Zachodzie, gdzie niezależnie od światopoglądu rodziców, dziecko już od pierwszej klasy musi uczęszczać na lekcje edukacji seksualnej w wersji permisywnej. Mam nadzieję, że u nas nigdy do tego nie dojdzie.

KAI: Jaki typ edukacji seksualnej realizuje polska szkoła?

– Polska szkoła realizuje typ A, czyli wychowanie do abstynencji seksualnej. Mówimy młodemu człowiekowi: poczekaj z rozpoczęciem życia seksualnego. Okres gimnazjum czy liceum to jeszcze nie pora na aktywność seksualną, lepiej dorosnąć, stać się odpowiedzialnym człowiekiem. Jednocześnie, wbrew licznym zarzutom, na lekcjach są akcentowane elementy biologii i seksuologii. Nie uciekamy też od problemu antykoncepcji, ale wskazujemy na jej konsekwencje zdrowotne, psychiczne i moralne. Tak zostało to zagadnienie ujęte również w podstawie programowej. Mówimy też dużo o zaletach naturalnych metod planowania rodziny. Przekazujemy rzetelną wiedzę, nie wyrywkową.
Na świecie funkcjonuje jeszcze edukacja seksualna typu B, czyli biologiczna, o charakterze permisywnym, stawiająca za główny cel nauczenie młodzieży używania antykoncepcji, a jeśli zawiedzie, sięgania po środki wczesnoporonne lub poddania się aborcji. Jest jeszcze typ C, czyli edukacja łącząca oba podejścia – A i B. W Polsce edukację typu A, istniejącą jako przedmiot „wychowanie do życia w rodzinie”, wprowadzono w 1998 r.

KAI: Czy istnieją badania pokazujące, który typ edukacji najlepiej sprawdza się w praktyce?

– Istnieją – wynika z nich jasno, że edukacja typu B, obecna od lat na Zachodzie, ma katastrofalne skutki dla młodzieży. To w Polsce od lat obserwujemy najniższą liczbę aborcji i zakażeń wirusami HIV i HPV wśród nastolatek. Dane z 2008 r. są dowodem na to, że edukacja typu B to porażka. W 38-milionowej Polsce mieliśmy 42 legalne aborcje nastolatek, podczas gdy w 9-milionowej Szwecji aż 7 tysięcy. A przecież tam permisywną edukację seksualną wprowadzono już w latach 50. ubiegłego wieku. Jeśli chodzi o liczbę dzieci urodzonych przez matki w wieku 15-19 lat, przoduje tu Wielka Brytania z liczbą 50 tys. rocznie. Panuje nawet złośliwe powiedzenie, że Brytania „jest wciąż w ciąży”. Dla porównania – w Polsce nastolatki urodziły 21 tys. dzieci. Najniższy wskaźnik Polska ma także jeśli chodzi o liczbę zdiagnozowanych przypadków HIV i AIDS na 100 000 mieszkańców. U nas wskaźnik ten wynosi 2,39, podczas gdy w Szwecji 4,97 a w Wielkiej Brytanii 13,26. To bardzo ciekawe zważywszy na to, że Wielka Brytania rocznie przeznacza ok. 160 mln funtów na lekcje edukacji seksualnej. A skutki widać gołym okiem.

KAI: Tamtejsi eksperci powtarzają, że młodzi ludzie będą aktywni seksualnie niezależnie od tego, czego szkoła będzie ich uczyć, dlatego należy nauczyć ich antykoncepcji. Dlaczego nie wyciągają wniosków z tych badań?

– Prawdopodobnie nie wiedzą, w czym jest problem. Pracując z uczniami widzę, że młodzi ludzie wierzą w piękną miłość, chcą prawdziwego szczęścia i trwałych związków. Jeśli się z nimi rozmawia, ukazuje życiową perspektywę i daje możliwość harmonijnego rozwoju, oni wybierają tę drogą, która da im prawdziwą satysfakcję, również w sferze erotycznej. To nieprawda, że wszyscy młodzi chcą traktować seks jak sport. Inną sprawą jest fakt, że w wychowaniu do miłości przeszkadzają nam media, zwłaszcza te młodzieżowe, które lansują swobodę seksualną. Pół biedy, jeśli młody człowiek ma pozytywne wzorce w domu, choć i wtedy siła rażenia mediów jest duża. Ale jeśli dom jest rozbity, rodzice rozwiedzeni i w nowych związkach, a do tego szkoła uczy tylko jak „uprawiać bezpieczny seks”, to skąd taki nastolatek ma wiedzieć, co jest dobre a co złe, co złudne i fałszywe, a co prawdziwe? Myślę, że często to dorośli proponują młodym hedonizm, permisywizm – i to jest bardzo smutne. Nietrudno zauważyć, że nakłanianie młodych do sięgania po antykoncepcję jest niezłym biznesem dla koncernów farmaceutycznych. Jedno opakowanie tabletek antykoncepcyjnych – to koszt 30-50 zł miesięcznie. Jeśli nastolatka zacznie je brać, stanie się klientką danego koncernu na następne 25 lat. Do tego dochodzi cena środków osłonowych, które niwelują skutki uboczne antykoncepcji i wreszcie koszt ewentualnej aborcji, w przypadku gdy antykoncepcja zawiedzie. Tymczasem jeśli młoda dziewczyna nauczy się obserwować swoje ciało i będzie w przyszłości stosować nowoczesną, pewną metodę naturalną, nikt na tym nie zarobi.

KAI: W kwietniu br. odbyła się w Warszawie konferencja zatytułowana „Standardy edukacji seksualnej w Europie. Rekomendacje WHO” z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Edukacji Narodowej, na której pojawiły się postulaty wprowadzenia edukacji seksualnej już w przedszkolu. Czy to oznacza, że czeka nas wkrótce zmiana edukacji seksualnej typu A na edukację permisywną?

– Sama konferencja jeszcze nie przesądziła, by MEN rozpoczął proponowaną przez WHO edukację. Aczkolwiek, pojawiło się kilka programów, m.in. dla przedszkolaków, które są już wdrażane. Ponadto z Ministerstwa Edukacji płyną niepokojące sygnały, np. ten, że 12 listopada Wydawnictwo Rubikon otrzymało negatywną opinię podręcznika do wychowania do życia w rodzinie pt. „Wędrując ku dorosłości”, który jako jedyny funkcjonował w szkole podstawowej przez 15 lat i nie budził niczyich zastrzeżeń. Tymczasem rzeczoznawczyni, profesor UW, domaga się, by podręcznik przeznaczony dla uczniów 11-13-letnich zawierał problematykę zakażeń wirusem HIV/AIDS, inicjacji seksualnej i antykoncepcji, choć podstawa programowa nie przewiduje takich informacji dla II etapu nauczania. Problematykę tę podejmuje się, ale na poziomie gimnazjum i liceum. Ostatecznie podręcznik trafił do kolejnego rzeczoznawcy, który dodatkowo wytknął autorom promowanie negatywnych stereotypów płci poprzez umieszczenie w podręczniku stwierdzeń typu „po kuchni krząta się mama” lub „mama ma anielską cierpliwość do dzieci”. Za negatywne uznano także opisywanie obchodzenia tradycyjnych świąt, ponieważ podręcznik nie uwzględnia wielokulturowości, np. świąt żydowskich. Ogólnie z opinii wynika, że choć podręcznik realizuje podstawę programową, nie może być dopuszczony do użytku, bo jest zbyt normatywny, czyli uczy dzieci dokonywania wyborów między dobrem a złem. Zatem może stać się tak, że dzieci w szkole podstawowej nie będą miały żadnego podręcznika do zajęć „wychowanie do życia w rodzinie”. Dlaczego nie rodzice, ale niszowe stowarzyszenia mają decydować o tym, czego będą nauczane nasze dzieci? Piłka jest po stronie rodziców. Muszą pokazać, że nie dadzą sobie odebrać wpływu na wychowanie. Teraz wszystko od nich zależy.

***
Teresa Król – od 20 lat konsultant wychowania seksualnego i prorodzinnego. Autorka programów nauczania do wychowania życia w rodzinie. Redaktor i współautor podręczników Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie do przedmiotu wychowania do życia w rodzinie. Zastępca redaktora naczelnego miesięcznika WYCHOWAWCA.


Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.