Początki w Ugandzie
04 października 2011 | 15:50 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ
Najprościej rzecz ujmując, uznałem roczny wolontariacki wyjazd za dobrą koncepcję. Można dać coś z siebie innym, a przynajmniej spróbować. Wiadomo, wolontariat można prowadzić wszędzie, ale ja zawsze lubiłem wyzwania, dlatego wybrałem wyjazd do dalekiego kraju. Dzięki temu poznam inny kontynent, inną kulturę i wiele jeszcze inności. Moje spojrzenie na siebie oraz otaczający świat nabierze zupełnie odmiennej perspektywy. Chciałem też wyjechać na placówkę prowadzoną przez Kościół, gdyż wiara jest dla mnie bardzo ważna. Kierując się tymi kryteriami, trafiłem do Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco prowadzonego przez Salezjanów.
To, że trafię w serce Afryki wyszło w trakcie przygotowań w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Zaproponowano mi Namugongo w Ugandzie. Zgodziłem się.
Odnośnie bagażu, to podróż lotnicza uczy brać to, co najważniejsze. Swoją listę rozpocząłem od Biblii, krzyża misyjnego i różańca, żeby nie tracić kontaktu z Bogiem. Zaś do utrzymania kontaktu z najbliższymi i resztą świata służyć mi będzie laptop oraz telefon. Poza tym wziąłem aparat do utrwalenia wspomnień, kilka książek, trochę ubrań, kosmetyków i innych drobiazgów. Spakowałem też zestaw małego elektronika, żeby do końca nie rozstać się na rok z zawodem. Zresztą może się przydać na miejscu. W sumie wyszło jakieś 35 kilogramów.
Zacząłem zapoznawać się z chłopakami. Teraz trwają wakacje, więc na placówce są wszyscy. Najmłodsi od razu byli ciekawi, co to za nowy wujek przyjechał. Starsi na razie mnie jeszcze obserwują. Staram się zapamiętać ich imiona, ale na razie idzie mi tak sobie, więc się ze mnie śmieją. Mam już za sobą pierwsze rozmowy z nimi. Na razie wychodzi na to, że mój angielski nie jest zły. Muszę tylko co jakiś czas sprawdzić jakieś słowo i przyzwyczaić się do ich akcentu. Mówią na przykład Apra, a nie April. Zresztą oni też angielskim nie błyszczą. Zwłaszcza młodsi, którzy dopiero zaczęli się go uczyć. Jak mnie nie rozumieją, to tłumaczą sobie nawzajem co mówię. Ja nie mam tak dobrze. Grałem już raz z nimi w piłkę. Są znacznie lepsi ode mnie.
Mam już za sobą dojenie krowy. Przyda mi się tutaj dzieciństwo na wsi. Wiem, jak się które zwierzęta zachowują i jak do nich podejść. A pracy na farmie i w ogrodzie jest sporo.
Z tego co zdążyłem zaobserwować, to przybywający do Afryki ludzie dzielą się na dwie grupy. Pierwsi chwytają tę kulturę od razu i w nią wsiąkają. Natomiast drudzy potrzebują czasu, żeby do niej przywyknąć. Ja należę do tej drugiej grupy. Ciekawe do jak wielu rzeczy w ciągu tego roku zdołam się przyzwyczaić.
Kultura
Czeka mnie proces pełnego wrastania w kulturę. Jedynym białym na placówce jest ksiądz Ryszard, ale jest on dość zajętą osobą i nie rozmawiamy często. Moim urzędowym językiem stał się już angielski. Na razie robię masę błędów w czasach i co jakiś czas zapominam jakiegoś słowa. No i oczywiście momentami mówię za szybko. Nie spodziewałem się tego w obcym języku, ale jak widzę niezrozumienie w oczach słuchaczy, to trzeba powtórzyć to samo tylko wolniej. Jak chłopaki mówią do mnie w luganda, to odpowiadam im po polsku. Jest przy tym masa śmiechu. Zwłaszcza jak używam szeleszczących wyrazów. Metodę tę sprzedał mi ksiądz Robert, kiedy był tu jeszcze w sierpniu. W lokalnym narzeczu znam na razie tylko pojedyncze słowa. Dzień dobry i tym podobne. Teraz rankami będę miał parę godzin wolnego, to spróbuję się przyłożyć do nauki. Mam już trochę porobionych notatek, ale tutejsze słowa to dla mnie jak na razie czysta abstrakcja.
Chłopcy z misji
Przyszła pora, żeby dokończyć przedstawianie osób żyjących w tym domu. Zacznę od chłopców. W sumie jest ich ponad 200. Taka duża rodzinka. Aktualnie około 50 z nich wyjechało do szkół, więc na miejscu zostało mniej więcej 150. Liczby podaję orientacyjne, gdyż nigdy ich nie liczyłem. Teraz wypadałoby podać ich imiona, ale nie zamierzam tego robić. Po pierwsze zajęłoby to masę miejsca, a po drugie wszystkich wciąż nie znam. Aktualnie wydaje mi się, że kojarzę jedną trzecią chłopaków. Z częścią jeszcze nawet nie rozmawiałem. Co jakiś czas spotykam kogoś nowego. Zdarza mi się również zapomnieć czyjegoś imienia. Zwłaszcza jak przedstawiali mi się po zmroku. Niektórych kilka razy pytałem jak się nazywają, zanim udało mi się zanotować ich w pamięci. Nie jest to proste, gdyż nie mogę polegać na wielu cechach, tak charakterystycznych w Polsce. Oczy mają tego samego koloru, włosy też i takie same fryzury. Musiałem sobie opracować sposób, po jakim będę ich zapamiętywał. Wykorzystuję w tym celu rysy twarzy i blizny. Tych ostatnich mają sporo. Przeszłość często mocno ich doświadczyła. Pochodzą z różnych środowisk. Część jest sierotami, inni mają rodzinę, ale z powodu występującej w niej patologii woleli ją opuścić. Niektórzy spędzili kilka lat na ulicy zanim znaleźli się tutaj. Jedni trafili tu za pośrednictwem różnych organizacji drugich przyprowadziła rodzina, aby mogli pójść do szkoły. Kiedy słucham ich historii to dochodzę do wniosku, że w życiu to ja nie miałem żadnych problemów. Jestem szczęściarzem, bo mam kochającą rodzinę, urodziłem się w bogatym, ustabilizowanym kraju, zdobyłem dobre wykształcenie itd. Jest za co Bogu dziękować. Wspomnienia i problemy chłopców to jedna z rzeczy, o których nie zamierzam pisać. Opowiadali mi je w zaufaniu i niech tak pozostanie.
Wojciech Zawada – (18.02.1984) Pochodzi z Niewęgłosza w województwie lubelskim. Ukończył studia na Politechnice Warszawskiej na wydziale elektroniki i technik informacyjnych. Pracuje w Warszawie jako elektronik. Jego hobby to historia, lotnictwo i bieganie. W wakacje 2010 roku pracował na misji krótkoterminowej u sióstr salezjanek w Odessie. W sierpniu 2011 r. wyjechał na roczną misję do Ugandy. Pracuje jako wychowawca w ośrodku dla dzieci ulicy Children and Life Mission w Namugongo.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Sylwia dostała nawigację, która nie pokazuje radarów. Kasia wyjechała na misję, która nie jest specjalna. Kamila otrzymała moc, która w słabościach się doskonali. Paulina odmienia się przez przypadki. Klaudia drepce z salezjańską radością. Karolina przez rok przygotowań nie nauczyła się mówić w języku bemba. Asia otworzyła się na Dom Księdza Bosco dla Chłopców Ulicy. Justyna i Renata są inne i mają różne talenty i umiejętności. Magda pracuje w mieście, w którym urodził się Zbawiciel. Wszystkie wolontariuszki usłyszały głos, który mówił do nich: Pójdź za Mną! Wyjechały na roczną misję w ramach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, aby świadczyć o miłości Jezusa.W 2014 roku na misje wyjechały: Renata Gawarska - pochodzi z Kuklówki Zarzecznej, ma 27 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Justyna Kowalska – pochodzi z Ostrołęki, ma 25 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Sylwia Młyńska – pochodzi z Łap, ma 22 lata, pracuje w Zambii, w Mansie. Katarzyna Socha – pochodzi z Kamienia koło Rzeszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Mansie. Karolina Gajdzińska – pochodzi z Warszawy, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Chingoli. Paulina Pawłowska – pochodzi z Olsztyna, ma 24 lata, pracuje w Zambii, w Chingoli. Kamila Maśluszczak – pochodzi z Hrubieszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Klaudia Kołodziej – pochodzi z Ropczyc, ma 26 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Joanna Studzińska – pochodzi z Lęborka, ma 29 lat, pracuje w Peru, w Limie. Magdalena Piórek – pochodzi z Twardogóry, ma 25 lat, pracuje w Palestynie, w Betlejem.