Prezes Fundacji Dialog o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej: Wciąż trwa kryzys
17 lutego 2022 | 12:32 | Maria Czerska (KAI) | Warszawa Ⓒ Ⓟ
Choć osób próbujących przekraczać granicę polsko – białoruską jest dziś mniej, wciąż możemy mówić o kryzysie humanitarnym w tym rejonie – stwierdza Michał Gaweł, prezes Fundacji Dialog zajmującej się pomocą migrantom w porozumieniu ze Strażą Graniczną. Jak zauważa w rozmowie z KAI, nauczanie i zaangażowanie instytucjonalne Kościoła w tę pomoc nie przenosi się na parafie. Wśród katolików zbyt mała jest świadomość, że chroniąc własne granice należy jednocześnie pamiętać o tych, którzy realnie potrzebują wsparcia. – Jeśli nie będzie spokoju na Bliskim Wschodzie, ruch migracyjny będzie trwał – podkreśla.
KAI: Czym jest Fundacja Dialog i jaki jest jej zakres działania, zwłaszcza w odniesieniu do migrantów?
– Działamy od 2001 r. początkowo pod nazwą Fundacja Edukacji i Twórczości. Fundacja powstała z inspiracji chrześcijańskiej, choć nie jesteśmy instytucją kościelną. Staramy się łączyć różnych ludzi. Wśród naszych pracowników są wyznawcy różnych religii, przedstawiciele wielu narodowości i wyznań. Inspirujemy się humanizmem integralnym. Naszą misją jest dialog wyrażający się w miłości do drugiego człowieka i przekształcający społeczeństwo we wspólnotę, w której poszanowane są prawa i godności osoby ludzkiej.
Zakres naszych działań jest szeroki. Prowadzimy różne placówki, m.in. placówkę opiekuńczo – wychowawczą „Dom powrotu”, mieszkania wspierane ( dysponujemy 27 takimi mieszkaniami), centra integracji społecznej, zakład aktywizacji zawodowej, czy noclegownię dla polskich bezdomnych i dla cudzoziemców. Zajmujemy się też rodzinną piecza zastępczą, organizujemy wolontariat w formie mentoringu.
W pewnym momencie zmieniliśmy nazwę na Fundacja Dialog – m.in. z tego względu, że część naszych działań zaczęła koncentrować się wokół migrantów. Obecnie jest to ok. 30 proc. naszej działalności. Umieszczamy migrantów w naszych mieszkaniach wspieranych. Prowadzimy punkt przedszkolny w Czerwonym Borze w ośrodku dla cudzoziemców. Zatrudniamy też asystentów rodzin i prawników, którzy obsługują cudzoziemców. Organizujemy kursy języka polskiego w ramach indywidualnych programów integracji.
KAI: Od kiedy i w jakiej formie Fundacja angażuje się w kryzys na granicy polsko – białoruskiej?
– W 2020 r. jeszcze przed kryzysem podpisaliśmy ze Strażą Graniczną umowę do realizacji zadania na podstawie art. 400 Ustawy o cudzoziemcach . Wynika z niego, że Straż powinna organizować instytucjonalną pomoc dla cudzoziemców, którzy są w najtrudniejszej sytuacji, którzy ze względu na stan zdrowia lub z innych powodów nie mogą przebywać w detencji, czyli przebywać w zamkniętych ośrodkach Straży Granicznej.
W poprzednich latach, jeszcze przed kryzysem w tym gronie znajdowali się głównie cudzoziemcy z różnymi poważnymi chorobami czy zaburzeniami natury psychicznej. Pochodzili w większości z krajów takich jak Białoruś, Ukraina czy Rosja, choć zdarzały się też pojedyncze osoby z Algierii, Nigerii czy Maroka. Zwoziliśmy ich i udzielaliśmy im pomocy, dopóki nie zostali przekazani do krajów swego pochodzenia.
W czasie kryzysu, już od samego początku umowa między nami a Strażą Graniczną została trochę wykorzystana jako swoisty humanitarny wentyl bezpieczeństwa, by ludzie, którzy są w najtrudniejszej sytuacji mogli zostać otoczeni opieką. Dotyczyło to osób w trudnym stanie zdrowotnym, osób, w stosunku do których nie można wykonać zobowiązania do powrotu, a więc głównie Syryjczyków i Afgańczyków, którzy nie chcieli składać na terenie Polski wniosku o ochronę międzynarodową albo też osób, które z jakichś powodów nie mogły trafić do ośrodka zamkniętego.
Dla porównania – w ubiegłym roku było to ok. 10 osób, tymczasem w trakcie kryzysu na granicy, od września 2021 r. – to już ok. 300 osób. Zwożone są one z granicy i z zamkniętych placówek Straży Granicznej. Kierowane są do nas decyzją administracyjną.
KAI: Do was czyli dokąd?
Przyjmujemy te osoby głównie w noclegowni w Białymstoku. Jest to placówka w nieco wyższym standardzie niż normalna noclegownia dla bezdomnych – z bardzo dobrze wyposażoną kuchnią do wspólnego użytku, z pokojami, z łazienkami. Jest tam pralnia, suszarnia, jadalnia i spore podwórko.
Natomiast rodziny z małymi dziećmi umieszczane są w mieszkaniach, którymi dysponujemy. Część z tych mieszkań trzymamy w gotowości, na wypadek, gdy pojawi się rodzina. Wszystkie te osoby mogą mieszkać w godnych warunkach. W ramach umowy ze Strażą Graniczną oprócz dachu nad głową zapewniamy im też wyżywienie, ubranie i pomoc medyczną. Mamy np. lekarza Syryjczyka, który mówi po arabsku i który zawsze jest dostępny dla naszych podopiecznych. SG zwraca nam za to środki. Oprócz tego zapewniamy migrantom – już poza umową z SG – dodatkową pomoc, m.in. pomoc prawną czy pomoc w załatwianiu spraw bytowych, bezpłatnie ich przewozimy pomiędzy ośrodkami Straży Granicznej i Urzędu Do Spraw Cudzoziemców.
Fakt, że posiadamy infrastrukturę właśnie w Białymstoku okazał się opatrznościowy. W innej części Polski byłoby to wszystko bardzo trudne do wykonania.
KAI: Co dalej dzieje się z osobami, które do was trafiają?
– Prawie wszyscy uciekają dalej na Zachód. My jesteśmy ośrodkiem otwartym a nie zamkniętym. Większość migrantów, którzy do nas trafiają może w każdej chwili złożyć wniosek o ochronę międzynarodową na terenie Polski ale oni nie chcą ich składać. Polska nie jest dla nich krajem docelowym. Nie zapłacili pieniędzy za przyjazd do Polski, tylko na Zachód, głównie do Niemiec.
Co ciekawe – taka sama sytuacja jest w ośrodkach, które prowadzi Szef Urzędu ds. Cudzoziemców. Migranci deklarują chęć złożenia wniosku o ochronę prawną w Polsce, wchodzą w procedurę a w jej trakcie, gdy nadarzy się okazja, uciekają. Podobnie jest po zwolnieniu z ośrodków zamkniętych Straży Granicznej – też w większości wyjeżdżają z Polski.
Widać wyraźnie, że grupa, która teraz przechodzi przez naszą wschodnią granicę to osoby niezainteresowane pobytem w Polsce. Chcą zostawać tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach. Można więc powiedzieć, że chronimy obecnie nie tyle granice polską co granicę UE.
Jest to oczywiście skutek pewnej wcześniejszej polityki migracyjnej państw europejskich a także konsekwencje historii i kolonialnej przeszłości niektórych z nich. W części tych krajów są już duże społeczności np. syryjskie, czy kurdyjskie a jak wiemy – choćby z doświadczeń Polaków, którzy migrowali na Zachód – to właśnie we własnych społecznościach najłatwiej jest „zaczepić się” na obczyźnie nowoprzybyłym.
Spotykamy wielu ludzi, którzy chcą dołączyć do swoich rodzin, jak np. pewna pani, Syryjka, która ma całą rodzinę w Niemczech. Od wielu lat próbowała tam wjechać ale to jej się nie udawało. Europa to zamknięta twierdza. Czasem niektórzy zastanawiają się, dlaczego nie można po prostu złożyć wniosku o wizę na Bliskim Wschodzie i z pomocą rodziny, która już jest w Europie, dołączyć do swoich bliskich. Te wnioski są składane ale to się latami nie udaje. Często nie wystarczają ani pieniądze ani znajomości. Mogłem to obserwować na przykładzie znajomych, Syryjczyków, którzy ukończyli medycynę w Polsce i z takim doświadczeniem, ze znajomością języka, z chęcią pracy tutaj i dodatkowo jeszcze w czasie trwające wojny w Syrii – próbowali dostać się do naszego kraju. Było to bardzo, bardzo trudne.
Wśród osób, z którymi mieliśmy kontakt było wielu takich, którzy byli bardzo zdeterminowani ale nie widzieli innej możliwości dostania się do Europy niż przez Morze Śródziemne lub przez granicę polsko – białoruską. Rodzina Syryjki, o której wspominałem, wykorzystała obecną sytuację i zapłaciła za jej przejście przez granicę, by mogła dostać się do Niemiec.
KAI: Czy w ciągu kilku miesięcy trwania kryzysu na granicy wasze zaangażowanie się jakoś zmieniało? Jak sytuacja wygląda obecnie?
– Od czasu Świąt Bożego Narodzenia sytuacja wydaje się spokojniejsza. Osób na granicy jest mniej, być może również ze względu na warunki pogodowe. Większość trafia do ośrodków zamkniętych, w których jest więcej miejsc, gdyż znaczna część migrantów została z nich zwolniona ze względu na stan zdrowia i trafiła pod opiekę UDSC, wyjechała do innych krajów UE lub wróciła do Iraku. Cudzoziemcy, którzy trafiają do nas przywożeni są głównie z ośrodków zamkniętych ,w których są umieszczani i z których zostają zwalniani np. decyzją lekarza lub z placówek SG w pobliżu granicy.
Skądinąd wiemy, że ruch migracyjny nadal trwa i że migranci kumulują się na Białorusi. Część migrantów na Białorusi decyduje się na powrót do swoich krajów, gdy dowiaduje się, że nie jest łatwo przejść przez granicę i że można być wielokrotnie na nią odstawianym. Zmienił się natomiast częściowo szlak migracji. Nie prowadzi on tylko bezpośrednio przez Białoruś ale też przez Rosję. Wiem np., że szlak migracji z Syrii może wieść przez Liban, gdzie jak twierdzą cudzoziemcy można zakupić rosyjską wizę – koszt 2600 $ – i opłacić lot do Moskwy z Bejrutu a stamtąd na Białoruś.
W najbliższym czasie będzie się ważył los tych ponad 10 tys. osób, które przedostało się na Zachód. Pytanie, jak postąpi rząd niemiecki i inne rządy. Czy wyrażą zgodę na ich pobyt, czy też rozpoczną się readmisje do Polski, jako kraju pierwszego kontaktu, w którym zgodnie z prawem powinien być rozpatrywany wniosek o ochronę międzynarodową. Oczywiście nie wiem, jaki będzie los tych osób. Mam jednak świadomość, na podstawie obserwacji grupy, z która mieliśmy kontakt, że w znacznym procencie były to osoby wykształcone, można nawet powiedzieć – przedstawiciele elity społeczeństw Bliskiego Wschodu. Podejrzewam, że będą legalizowali swój pobyt na Zachodzie i podejmowali tam pracę. Szczególnie duże szanse na to mają osoby posiadające w Europie swoje rodziny. Część jest deportowana do krajów, skąd pochodzą.
KAI: Czy na granicy, Pana zdaniem, możemy dziś mówić o kryzysie humanitarnym?
– Uważam, że tak. Ludzie wciąż próbują się przedostać, wciąż przebywają w trudnych warunkach i wciąż mają miejsce odstawienia na granicę, choć poza Strażą Graniczną, która przedstawia oficjalne dane nikt nie wie, jak ta sytuacja przedstawia się w liczbach.
Moim zdaniem tych odstawień, tzw. „push backów” w ogóle nie powinno być. Wiążą się z zagrożeniem zdrowia i życia. Osoby, które po przekroczeniu granicy odstawiane są przez nasze służby z powrotem znajdują się w kleszczach. Wiemy, że są bardzo źle traktowane przez służby białoruskie. Jest to sytuacja z perspektywy humanitarnej, moralnej, a zwłaszcza z chrześcijańskiego punktu widzenia, bardzo wątpliwa…
Jeżeli dane osoby nie spełniają kryteriów, by starać się o ochronę międzynarodową, czy legalizować swój pobyt, powinny być przyjmowane i odsyłane do kraju swego pochodzenia. Uważam natomiast, że naszym problemem jest dość niska skuteczność administracyjna. Droga do przyznania ochrony międzynarodowej lub przekazania cudzoziemca do kraju z którego pochodzi jest za długa. Nie mamy np. dwustronnej umowy o readmisji z Irakiem, co oznacza, że osoby które są tam odsyłane muszą wyrazić na to zgodę. To należałoby zmienić.
Uważam, że skuteczne odsyłanie tych osób, zamiast przeciągania tego w czasie, mogłoby zahamować tę migracyjną falę. Ludzie zorientowaliby się, że wykorzystywanie obecnej sytuacji politycznej i opłacanie osób, w celu przedostanie się szlakiem wschodnim do Europy – nie ma sensu.
KAI: Jak wygląda zaangażowanie Kościoła w pomoc potrzebującym ?
– Można na to patrzeć z kilku perspektyw. Myślę, że zaangażowanie Kościoła to głównie zaangażowanie konkretnych osób, osób świeckich, które inspirują się nauczaniem Kościoła. Spotkałem wielu takich ludzi, m.in. z warszawskiego KIK-u czy innych organizacji, w Fundacji Dialog są takie osoby, ja też do nich należę. Dla mnie Kościół jest domem. Natomiast my nie jesteśmy kościelną organizacją.
Oficjalną organizacją charytatywną Kościoła jest Caritas. Caritas działa, angażuje się, robi to skutecznie od bardzo wielu lat. Rozdawane były pakiety pomocowe dla migrantów, powstawały namioty nadziei. Natomiast nie wiem, w jakim zakresie migranci chcieli i realnie z tej pomocy korzystali.
W swoim oficjalnym nauczaniu Kościół w Polsce wypowiedział się bardzo wyraźnie, że należy migrantom pomagać. Mieliśmy list KEP, wypowiedzi bp Krzysztofa Zadarko, wypowiedzi Przewodniczącego KEP, abp. Stanisława Gądeckiego. Natomiast moim zdaniem to nauczanie i zaangażowanie instytucjonalne Kościoła nie przeniosło się na parafie. Ja osobiście nie odczuwałem też raczej wsparcia ze strony niektórych duchownych.
KAI: Dlaczego?
– Dokumenty Kościoła i nauczanie społeczne Kościoła nie przekłada się na rzeczywistość w parafiach. Być może jest to pewien problem związany z formacją kapłanów i świeckich. Biskupi nie są słuchani w parafiach, przez kapłanów też. A ludzie słyszą to, co się mówi w parafiach. W bardzo wielu parafiach w Polsce i na Podlasiu list episkopatu nt. migrantów w ogóle nie był czytany. W wielu parafiach przeszedł niezauważony. Jeśli podejmowano jakieś modlitwy w związku z kryzysem – modlono się głównie za funkcjonariuszy Straży Granicznej. I dobrze – należy się modlić za Straż Graniczną, za Ojczyznę. Ale jako chrześcijanie mamy też obowiązek dostrzec innych, słabych; stawać po ich stronie. Chrystus wyraźnie mówi „Byłem obcy a przyjęliście Mnie”. Chrześcijanin po prostu nie może postępować inaczej.
Wielokrotnie słyszałem od różnych osób wypowiedzi na temat ordo caritatis – o porządku miłości, którą w pierwszym rzędzie zobowiązani jesteśmy okazywać najbliższym. Było to jednak moim zdaniem formułowane w oderwaniu od kontekstu, jako pewna próba usprawiedliwiania braku zaangażowania chrześcijan w pomoc potrzebującym.
Rozumiem, że poprzez przekazy medialne możemy migrantów postrzegać jako osoby agresywne, rzucające kamieniami i w gruncie rzeczy nie potrzebujące pomocy. Jest to jednak moim zdaniem związane z polityką. Trzeba pamiętać, że ten kryzys został sztucznie wygenerowany przez białoruskiego satrapę. Agresywne działania są często działaniami nie tyle samych migrantów, co białoruskich służb. Sami cudzoziemcy zresztą mówili o tym, m.in. w kontekście pamiętnych wydarzeń w Kuźnicy. Cały ruch w kierunku tamtejszego przejścia był sztucznie wywołany poprzez dezinformację białoruskich służb, przekazujących wiadomość, że granica w tym miejscu została otwarta. Migranci, którzy się tam znaleźli byli pobudzani do agresji albo wręcz zmuszani do agresji.
Ja osobiście wśród osób, z którymi miałem do czynienia nie spotkałem się z agresją. Oczywiście wśród cudzoziemców mogą być osoby niebezpieczne. Należy je izolować i odsyłać.
Trzeba bronić granicy. Nie można poddawać się szantażom. Natomiast trzeba dostrzec, że bardzo duża grupa migrantów, którzy znaleźli się na granicy to osoby realnie potrzebujące wsparcia. Oni bardzo często pochodzą z miejsc, w których naprawdę nie da się mieszkać, bo jest tam po prostu niebezpiecznie. Nawet jeśli chodzi o iracki Kurdystan – wiele osób pochodzi z miejsc, które były bombardowane przez Turków. Byli i są w trudnej sytuacji dlatego wybierają Europę. Dopóki nie będzie spokoju na Bliskim Wschodzie, dopóty będziemy mieli migrantów. Trzeba im po prostu pomagać.
KAI: Czego by Pan dziś oczekiwał od Kościoła w kontekście pomocy migrantom?
– Kościół ma bardzo ważną rolę do odegrania jeśli chodzi o integrację tych nielicznych cudzoziemców, którzy jednak chcą w Polsce zostać. I tu chcę szczególnie podkreślić znaczenie zaangażowania poszczególnych osób. To nie jest tak, że pomaga instytucja. Pomagają osoby, konkretni ludzie, którzy np. udzielają wsparcia, godzą się na wynajem mieszkania itp.
Ze strony Kościoła potrzebna jest praca długofalowa, w kierunku pewnej zmiany myślenia. Warto przypomnieć, że przeprowadzono ostatnio w Polsce badania na temat tego, czy zgodzilibyśmy się gościć u siebie na wigilii jakichś migrantów. Okazało się, że znaczna część chrześcijan, katolików nie wyrażała takiej chęci…
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.