Drukuj Powrót do artykułu

Prof. M. B. Biskupski: Nie przesadzajmy, że Polonia może wybrać Ameryce prezydenta

25 września 2024 | 19:07 | tom | Nowy Jork Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. archiwum prywatne

Nie przesadzajmy, że Polonia może wybrać Ameryce prezydenta – podkreśla prof. Mieczysław B. Biskupski. historyk i politolog  Central Connecticut State University. W atmosferze narastającej gorączki prezydenckiej kampanii w Stanach Zjednoczonych, żywe zainteresowanie budzi teza, że szalę ostatecznego wyniku mogą przeważyć głosy Polonii zamieszkującej tzw. stany wahające się, a głównie Pensylwanii i Michigan.

Ten wzrost znaczenia naszej grupy etnicznej powoduje, że wzrasta także jej wewnętrzne poczucie polskości, co rozmówca KAI, znany historyk i politolog z Central Connecticut State University profesor Mieczysław B. Biskupski określa mianem „repolonizacji Polonii”.  Zwraca uwagę na podobny przekład „repolonizacji” z przeszłości, kiedy Polonia eksponowała swoją „polską siłę” po wyborze kardynała Karola Wojtyły na papieża. Studzi jednak w swej analizie porównawczej Polonii i amerykańskich mniejszości irlandzkiej, włoskiej i żydowskiej, nastroje przesady fredrowską puentą: „Znaj proporcjum, mocium panie”.

Waldemar Piasecki: Panie Profesorze, chyba po raz pierwszy od czasów kampanii prezydenckiej Franklina Delano Roosvelta u schyłku II wojny, Polonii Amerykańskiej przypisuje się realne znaczenie dla na wyniku wyborów. Czy Pan też tak uważa? 

Prof. Mieczysław B. Biskupski: Znaczenie, jakie amerykańska polityka przywiązuje obecnie do polskiego głosowania, wynika z kilku prostych przesłanek. Polacy, przez znaczny okres po ich przybyciu do Ameryki stanowili  nieistotny czy nawet marginalny procent populacji głosującej. Zapewne miało to związek z poziomem ich identyfikacji z nowym krajem życia. Stopniowo przytłaczająco popierali Demokratów, którzy przedstawiali się jako obrońcy klasy ciężko pracującej, w której to grupie społecznej lokowała się zdecydowana większość Polaków. To polskie oddanie Demokratom stopniowo zanikało, gdy pięli się w górę hierarchii społeczno-ekonomicznej aspirując do klasy średniej. Gdy republikanin Ronald Reagan ubiegał się o urząd, otwarcie deklarując polityczną walkę z sowieckim imperium zła, jego poparcie ze strony Polaków stanowiło znaczącą zmianę w tradycyjnym wzorcu politycznych preferencji. Wtedy głosy Polaków stały się, i nadal są, podzielone.

 A dziś?

– Teraz wszystko jest inaczej. Polska stoi w obliczu zagrożenia bezpieczeństwa o wielkim znaczeniu. I to nie jest już tylko kwestia polityczna, a zupełnie realna – fizyczna.  O ile Polacy w Stanach Zjednoczonych czują pewne przywiązanie do swoich polskich korzeni, przede wszystkim martwią się rosyjską agresją na Ukrainę i jej konsekwencjami. Podsumowując, Polska jest w niebezpieczeństwie, a amerykańscy Polacy są być może bardziej „polscy” niż kiedykolwiek. Nazwałbym to  z pewnym marginesem ostrożności „repolonizacją Polonii”.

Czy to coś podobnego jak „repolonizacja” po wyborze Karola Wojtyły na papieża, kiedy polscy Amerykanie zaczęli odwoływać się do swego pochodzenia i akcentować je w przestrzeni publicznej?

– To trafna analogia. Choć oczywiście wybór Polaka na papieża  był  pozytywnym czynnikiem konsolidacji, a dzisiejsze rosyjskie zagrożenie wojenne ma odmienny charakter.

Można powiedzieć, że „repolonizacja” ma wpływ na to, że Polacy nie głosują ani na Demokratę, ani na Republikanina, ale, w pewnym stopniu, na Polskę? 

– Zdecydowanie. Jest to bezprecedensowe w historii amerykańskiej polityki oraz historii naszej grupy etnicznej w Stanach. Nie koniecznie ważne, co kandydat ma w ogóle do zaoferowania, ale co z tego może wynikać dla Polski. To wyjątkowe zjawisko wyjaśnia, dlaczego obaj kandydaci – zwłaszcza Kamala Harris – zabiegają o głosy Polaków. Drugim istotnym  czynnikiem jest to, że polskie głosy są mniej ważne ze względu na ich liczebność niż fakt, że Polacy są w dużej mierze zgromadzeni w stanach, zwanych „wahającymi”, które są kluczowe dla obu kandydatów i gdzie konkurencja jest bardzo zacięta. Innymi słowy, Polacy mogą odegrać pewną rolę w ustaleniu wyników wyborów. Z akcentem na „pewną”.

Ale wśród polskiej opinii, także dzięki mediom,  zdaje się wzrastać przekonanie, że – decydującą. 

– Proponuję cytat z „Zemsty” Aleksandra Fredry: „Znaj proporcjum, mocium panie”. Nie należy przesadzać.

Kamala Harris wymieniła Polaków w Pensylwanii podczas swej debaty TV z Donaldem Trumpem. Komplementowała polską pomoc dla Ukrainy oraz  wskazała na zagrożenie Polski rosyjską inwazją, gdyby Ukraina przegrała. Na ile była to realna ocena sytuacja, a na ile taktyka wyborcza zabiegania o polski elektorat w Pensylwanii?

Uderzające zaloty kandydatki demokratycznej do Polaków w Pensylwanii – i w innych czasach i miejscach – odzwierciedlają poważny podział w amerykańskiej polityce, który sprawia, że ​​wybory te charakteryzują się zaciekłą i coraz bardziej agresywną opozycją. Chociaż amerykańskie poparcie dla Ukrainy było powszechne w 2002 r., szybko się – jak tu powiedzieć – rozwidliło, ponieważ Demokraci bronili Ukrainy, potępiali Rosję i podnosili perspektywę rozszerzonej wojny, jeśli Ukraina zostanie pokonana. Następnym krokiem rosyjskiej agresji, w takim scenariuszu, byłaby Polska.

Z kolei polityczna prawica w Stanach Zjednoczonych po prostu nie chce dalszego (nie mówiąc już o rozszerzaniu) wsparcia dla Ukrainy, często już ironizuje czy wręcz wyśmiewa prezydenta Ukrainy Zełenskiego i wykazuje bardzo małe zainteresowanie geopolityczną analizą dzisiejszych czasów. Wypowiedzi Trumpa na temat wojny są po prostu zdumiewające. Unikał poparcia dla zwycięstwa Ukrainy, ma historię bardzo pozytywnych wypowiedzi na temat Putina i łączył silną krytykę NATO z uwagami o tym, że tak naprawdę nie obchodzi go, co Putin zrobi dalej.

Odzwierciedla to rosnącą skłonność Republikanów do odsuwania się od kwestii wojny i skupiania się na sprawach wewnętrznych. Ukraina jest tylko odwróceniem uwagi, jeśli nie czymś gorszym. Odzwierciedla to tradycyjny geopolityczny model zaściankowości amerykańskiego wyborcy i siłę anglosaskiej mentalności. Nieuchronnie wiedzie to do amerykańskiej ignorancji, bagatelizacji a może nawet i pogardy dla Wschodu Europy, jako przede wszystkim źródła problemów. Mówiąc dramatycznie, chociaż dalsza ekspansja Rosji byłaby katastrofą dla Europy, nie powinienem oczekiwać zdeterminowanego i oddanego sprawie  amerykańskiego wsparcia dla ofiar. Obecnych i potencjalnych.

Zostańmy przy tych „polskich zalotach”. Donald Trump postanowił odwiedzić polskie sanktuarium maryjne w pensylwańskim Doylestown zwane Amerykańską Częstochową, gdzie miał się spotkać z polskim prezydentem Andrzejem Dudą. Wyglądało to na zabieganie o polskie głosy w czystej formie. Republikański sztab wyborczy wizytę Trumpa w Amerykańskie Częstochowie jednak odwołał. Dlaczego? Chodziło o możliwą krytykę, że prezydent obcego państwa wykorzystywany jest w amerykańskiej kampanii prezydenckiej? A może w obawie o reakcję elektoratu protestanckiego, zwykle antagonistycznego wobec katolików?

– Kwestia odwołanej wizyty Trumpa w Amerykańskiej Częstochowie, a zwłaszcza ewentualnego spotkania z prezydentem Dudą, jest fascynująca. Widzę dwa decydujące czynniki. Po pierwsze, pomysł spotkania kandydata bez urzędu z wysoko postawionym zagranicznym przywódcą jest niezręczny i arogancki, a doradcy Trumpa mogli uznać, że nie przyniesie to żadnych dobrych rezultatów. Gdyby na przykład spotkanie nie było ewidentnie pozytywne, owocujące jakimś apelem, aby Polonia masowo zagłosowała na Trumpa,  Demokraci zyskaliby dodatkowy powód, aby go potępić, jako ignoranta problemów świata i pośredniego apologetę Putina.

Z drugiej strony, gdyby spotkanie było bardzo pozytywne, wielu zwolenników Trumpa byłoby zaniepokojonych, że angażuje się on w problemy na wschodzie Europy, których oni z pasją sobie nie życzą. Po trzecie, Polacy stanowią niewielką mniejszość, która nigdy nie zajmowała wysokiego miejsca w amerykańskiej świadomości: dziwne nazwiska, niezrozumiały język, pochodzenie z odległego miejsca, o którym niewiele wiadomo i reprezentujące tradycję przynależności do niższej piramidy społeczno-ekonomicznej. Oczywiście, są też katolikami, co dla wielu Amerykanów jest wciąż niezręczną lojalnością. Niewielu obchodzi Polska.

I wszystko to zważywszy, Trump  postawił się w skrajnie niewygodnej sytuacji. Albo udać się do polskiego sanktuarium i spotkać się z mało znanym zagranicznym przywódcą, z regionu konfliktu europejskiego denerwującego elektorat albo odrzucić spotkanie, co powinno obrazić zarówno Polaków, jak i katolików. Jak by nie oceniać, to nie było mądre działanie i, oczywiście, dostarczyło Demokratom więcej amunicji do potępienia krótkowzrocznej polityki zagranicznej Trumpa.

Czy myśli Pan, że obaj kandydaci powinni wykonać jakiś gest w kierunku Polonii, na przykład spotykając się z jej liderami czy przedstawicielami, skoro liczą na polskie głosy?

– Spotkania kandydatów z liderami Polonii są mało prawdopodobne. Polonia nie ma już struktury organizacyjnej sprzed pokolenia, kiedy mogła uchodzić za jakąś znaczącą siłę. W konsekwencji staje się nieuchronnym pytanie, kto miałby ją reprezentować. Każda opcja wyboru jest w najlepszym razie problematyczna. Ironicznie, skoro możemy być pewni, że ani Harris, ani Trump, którzy o tym wiedzą, mogą szukać powiązań z Polonią nie w związku z jej „potęgą”, a tylko w powiązaniu  z wojną na Ukrainie i stąd płynącymi polskimi problemami. Wszelkie natomiast spotkania z wybitnymi Polakami leżą w polskim interesie, ponieważ pomagają umieścić Polaków w amerykańskiej agendzie, lub przynajmniej w jej świadomości. Wracając do pańskiego pytania: czy oboje kandydaci do Białego Domu powinni spotkać się z polskim segmentem elektoratu, skoro oczekują, że odda na nich głosy? Zamiast „powinni” praktyczniejsze wydaje się „mogliby”. Demokraci na razie Polonię wezwali, aby poparła Kamalę Harris.

Czy dzisiejsza Polonia w USA jest bardziej demokratyczna czy republikańska?

– Podejrzewam, że Demokraci nadal „mają” większą część polskich wyborców, ale to w dużej mierze kwestia tradycji.

Dlaczego frekwencja polskich Amerykanów w wyborach prezydenckich jest niska sięgająca ledwie trzydziestu kilku procent? O wiele niższa niż amerykańskich Irlandczyków, Włochów czy Żydów, którzy idą głosować w nawet ponad osiemdziesięciu procentach

– Niska frekwencja Polaków w wyborach to ważne pytanie. Spośród dużych społeczności imigrantów pochodzenia europejskiego, każda ma wyjaśnienie zaangażowania w politykę amerykańską. Irlandczycy na przykład byli pierwszym dużym kontyngentem katolików, co zapewniło im dominującą rolę wśród współwyznawców. Irlandzkie zaangażowanie w politykę miejską jest powszechnie znane. Irlandczycy aktywnie uczestniczyli w wyborach przez pokolenia. Fakt, że społeczność żydowska była w stanie osiągnąć szybki postęp społeczno-ekonomiczny, uczynił politykę czymś atrakcyjnym dla nich jako środek do dalszego postępu. Włosi od dawna rywalizowali z Irlandczykami o wpływy miejskie. Mówiąc ogólnie, Irlandczycy byli Demokratami, więc Włosi zostali Republikanami, aby uniknąć wchłonięcia do świata katolickiego, który, jak zauważono, był zdominowany przez Irlandczyków. Te obserwacje są możliwościami opisu, a nie pewnikami i tak je traktujmy.

Przechodząc do Polaków, ich pozycja  ma – i tutaj spekuluję – głębokie korzenie. Polacy od czasu przybycia do Stanów Zjednoczonych mieli i boleśnie znosili, niską pozycję w amerykańskim społeczeństwie. W niedawnym badaniu uczniów szkół średnich w Connecticut znaczna liczba z nich stwierdziła, że ​​ich polskie pochodzenie jest powodem braku szacunku ze strony kolegów. Trudno to uznać za definitywne wyjaśnienie, ale nasuwa się pytanie, czy amerykańscy Polacy i od jak od dawna „zadawalają” się opinią niższej pozycji w strukturze amerykańskiego społeczeństwa. W wyborach lokalnych kandydaci z polskimi nazwiskami są znacznie rzadsi niż na przykład ci z włoskimi nazwiskami. To idzie dalej, poprzez struktury stanowe, aż do Kongresu i Senatu. Nie sądzę, aby Polacy w Ameryce kiedykolwiek mieli taką pewność siebie, jaką mają przodkowie wielu innych grup. Wystarczy pomyśleć o liczbie polskich artystów w kształtowaniu kultury popularnej; to bardzo niewielki polski komponent. Wszystko to ulega jakiejś przykrej generalizacji. Wyśmiewanie Polaków w Ameryce ma paskudne dziedzictwo – najlepszym przykładem jest niesławny „polski dowcip”.

Uprzedza Pan moje kolejne pytanie, dlaczego reprezentacja Polonii na Kapitolu jest coraz niższa? Czy polscy Amerykanie posiadają realną zdolność do wyłaniania swoich kandydatów do Kongresu i Senatu?

– Prócz poruszanych kwestii polskich aspiracji w społeczeństwie amerykańskim, społeczność polska jako całość, podobnie jak wszystkie inne choć w różnej skali, jest stopniowo unicestwiana przez asymilację. „Capitol Hill” to jakoś odzwierciedla. Choć nie tak znów do końca.

Dlaczego Kongres Polonii Amerykańskiej nie jest liczącą się organizacją lobbingu, która może wpływać na sytuację polskiej grupy etnicznej w USA?

– Aby odnosić sukcesy, Kongres Polonii Amerykańskiej wymagałby młodszego pokolenia, pozostającego wciąż pod wpływem ich kultury narodowej. Zanik społeczności etnicznych, brak znacznej liczby aktywistów i przede wszystkim przygnębiająca świadomość, że Polonia nie ma realnego statusu w amerykańskim społeczeństwie, oznacza, że ​​wszystkie organizacje polsko-amerykańskie zanikają.

W 2020 roku widoczna była organizacja Polonia dla Bidena (Polish Americans for Biden). Czy coś podobnego jest możliwe tym razem?

– Prawdopodobieństwo, że wybory spowodują ożywienie Polonii, jest mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Jak wiemy, we wszystkich polskich społecznościach, a także w samej Polsce, rośnie niepokój o bezpieczeństwo Polski. Niektóre ostatnie raporty wskazują, że poparcie dla Trumpa w Polsce spadło. Gdyby wyborcy w Ameryce bardziej przejmowali się kwestiami geopolitycznymi, niebezpieczna sytuacja Polski miałaby o wiele większe znaczenie. A mamy przecież największe zagrożenie dla Polski od czasów komunizmu. Kolejną wersję potencjalnej rosyjskiej agresji. W istocie, rozszerzona potęga Rosji zagraża samej niepodległości Polski. Czy tak mroczna wizja wystarczy, aby ożywić i rozszerzyć obawy amerykańskich Polaków o ich historyczną ojczyznę? Jeśli weźmiemy pod uwagę ostatnie działania kandydatów, Kamla Harris robi o wiele więcej, aby przyciągnąć polski głos, podczas gdy uwagi Trumpa mogą być odpychające. Jednak Polacy nie stanowią jasno zdefiniowanego bloku wyborczego, a zatem „polski głos” wyraźnie różniący się od większych wzorców głosowania jest trudnym zadaniem. Głos Polonii, która zdecyduje się iść głosować, tak czy inaczej będzie kształtowany w przeważającej mierze przez kwestie amerykańskie krajowe, tak jak ma to miejsce w całym kraju. Tylko jeden czynnik jest niejasny. Czy osoba polskiego pochodzenia zdaje sobie sprawę ze stopnia niebezpieczeństwa, z jakim zmaga się jej ojczyzna i czy zachowała na tyle dużo miłości do Polski, by kierować się nią podczas głosowani. I wiedzieć na kogo postawić.

Kończę więc często powtarzanym pytaniem: na kogo Polonia zagłosuje w tych wyborach?  

– Głosy Polonii, jak już wspomniałem, będą odzwierciedlać brutalną  rzeczywistość dzisiejszej amerykańskiej polityki. Dyskurs Demokratów i Republikanów jest tak zaciekle i agresywnie podzielony, że wybory są najbardziej polaryzujące od wielu, wielu lat. Demokraci wydają się być bardziej zaniepokojeni wschodem Europy niż Republikanie, ale czy jest to szczere i wiarygodne? A co więcej, jak ważne jest to dla przeciętnego wyborcy? Obawiam się, że odpowiedź brzmi – nie za bardzo. Tak więc, jak można się spodziewać, Trump jest popularny ze względu na swój populistyczny nacjonalizm, który albo inspiruje, albo odstrasza, podczas gdy związek Harris z lewicą polityczną sprawia, że ​​jest bardzo popularna wśród zwolenników zastępowania tradycyjnych norm kulturowych niejasnym modernizmem, który jest przekleństwem dla prawicy.

Rodzi się emocjonalne pytanie dla amerykańskich wyborców: czy to jeszcze rywalizacja, czy już wojna ideologiczna? Tak więc dla Polaków w Ameryce głos na Kamalę Harris może przynieść wam większą sympatię – a może nawet więcej – dla Polski, ale musicie coraz bardziej oddalać się od tradycji mentalnej i kulturowej. Oraz musicie zaufać wypowiedziom kogoś, kto nie jest znany ze spójności ani jasności.

Głosowanie na Donalda Trumpa popiera emocjonalny nacjonalizm, ale niewiele obiecuje Polsce, w istocie graniczy z zagrożeniem. Z polskiej perspektywy obie opcje wyboru  są nieatrakcyjne. Mój wniosek jest mistyczny, ale jedyny, jaki w tej chwili mi się nasuwa. Świat potrzebuje Piłsudskiego, ale musi zadowolić się Harris lub Trumpem. Przygnębiające.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Waldemar Piasecki (KAI Nowy Jork)

———

Prof. Mieczysław B. Biskupski jest absolwentem  Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Obronił doktorat  na Uniwersytecie Yale (Rola Stanów Zjednoczonych w odzyskaniu niepodległości przez Polskę 1914-1918). Następnie był wykładowcą w St. John Fisher College oraz na Uniwersytecie Rochesterskim. Był stypendystą Fundacji Fulbrighta oraz wykładał na uniwersytetach europejskich. Na stałe związany z Central Connecticut State University, gdzie współtworzył Katedrę Studiów Polskich, a następnie nią kierował. Członek i długoletni prezes Polsko-Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego (Polish American Historical Association). Autor kilkunastu książek w tym „Historii Polski” („The history of Poland”) podstawowego podręcznika na amerykańskich uczelniach.

W Polsce przetłumaczono jego „Hollywood’s war with Poland” („Nieznana wojna Hollywoodu przeciwko Polsce”), głośną pozycję o zdominowaniu podczas drugiej wojny amerykańskiej „Fabryki Snów” przez sowiecką agenturę czego rezultatem była gloryfikacja filmowa Sowietów i Stalina oraz deprecjacja wojennego czynu Polski.

Odznaczany przez kolejnych prezydentów RP, w tym Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Ekspert w dziedzinach historii Polski, historii Polaków w USA oraz relacji amerykańsko-polskich. Wywodzi się z wielopokoleniowej rodziny wileńskiej o tradycjach patriotycznych i niepodległościowych, która emigrowała do Chicago. Zdeklarowany miłośnik postaci Józefa Piłsudskiego i dokumentator jego roli w historii.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.