Prof. Sigow: Ukraina jest o krok od krytycznego momentu. Razem musimy wygrać tę wojnę!
31 października 2024 | 13:26 | Marcin Przeciszewski, Krzysztof Tomasik, mp, tom | Lublin Ⓒ Ⓟ
– Dla Ukraińców nastąpił teraz jeden z najtrudniejszych momentów próby duchowej i moralnej, jakiej doświadczamy od 2022 r. Musimy wytrzymać wszystkie te wyzwania – mówi w rozmowie z KAI prof. Konstanty Sigow z Narodowego Uniwersytetu Akademii Kijowsko-Mohylańskiej w Kijowie. Zdaniem ukraińskiego intelektualisty jednym ze skutków wojny na Ukrainie powinny być narodziny „Nowej Europy”, która powinna być znacznie bardziej solidarna i samodzielna jak również świadoma swej tożsamości, zbudowanej wokół uniwersalnych, chrześcijańskich wartości, wymagających obrony.
Marcin Przeciszewski, Krzysztof Tomasik (KAI): Jak Pan Profesor postrzega obecną sytuację w Ukrainie?
Prof. Konstanty Sigow: Bardzo ważne jest zrozumienie, że Kijów zawsze miał i ma bardzo silną proeuropejską wizję. Nie dotyczy to tylko oficjalnego stanowiska władz państwowych, ale całego społeczeństwa, które jest już społeczeństwem obywatelskim. Teraz rosyjski agresor próbuje zatrzymać ten proeuropejski kierunek Ukrainy, w ten sam sposób w jaki niszczy naszą infrastrukturę. Używa rakiet i bomb informacyjnych wymierzonych w duchowe zaplecze społeczeństwa, w europejską orientację Ukrainy. Taka tendencja jest forsowana tej jesieni.
Pamiętamy, że pod koniec sierpnia br. Rosjanie za pomocą rakiety próbowali zniszczyć tamę na Kijowskim Morzu [sztuczny zbiornik na Dnieprze, na terenie obwodu kijowskiego – przyp. KAI]. Przejeżdżam obok niej dwa razy dziennie, ponieważ mój dom znajduje się pod Kijowem niedaleko stamtąd. Jest to strategiczne miejsce dla stolicy Ukrainy, co oznacza, że gdyby doszło do zniszczenia tej tamy, to katastrofa byłaby o wiele większa niż po wysadzeniu tamy w Nowej Kachowce w 2023 r. Katastrofa dotknęłaby miliony Kijowian. Oznacza to, że agresor nie waha się już zniszczyć stolicy Ukrainy, tak jak swego czasu Niemcy zniszczyły Warszawę. Rosyjski agresor obecnie poszedł dalej niż w 2022 r., kiedy chciał zdobyć Kijów. W 2024 r. chce go zniszczyć, skoro nie widzi sposobu, aby go zdobyć.
A skoro w sierpniu nie udało mu się zniszczyć tamy, to teraz chce zniszczyć Kijów od wewnątrz, za pomocą różnych informacyjnych manipulacji: mentalnie, politycznie i na poziomie idei. Sugerując np., że kraje Europy Zachodniej, Niemcy, Francja są gotowe „wymienić” zajęte przez Rosjan terytoria na rozejm. Jest to chęć podważenia zaufania i współpracy między Kijowem a Brukselą, Paryżem i Berlinem. Gra się toczy o to, by przekonać Kijów, że Zachód chce zdradzić Ukrainę.
I co w ten sposób Rosja chce osiągnąć?
– Jest to po prostu podstępny plan Kremla. Chodzi o to, by przekonać Ukraińców, że ich trwające już prawie trzy lata starania o większe wsparcie Europy np. dla ochrony nieba nie są realizowane i w tej sposób podważyć zaufanie do Zachodu. I faktycznie, dziś miliony Ukraińców pytają, dlaczego ukraińskie niebo nie może być chronione tak samo, jak chronione jest izraelskie niebo. Dlaczego nie mogą tego robić piloci z Francji, Skandynawii, Wielkiej Brytanii, czy Polski. Dlaczego Polacy nie mogą zestrzeliwać rakiet i dronów nad Ukrainą? Myślę, że celem Rosji jest teraz zniszczenie zaufania Kijowa do jego europejskich partnerów.
I to się po części udaje. Po raz pierwszy od trzech lat widzę rezultaty tej propagandy wśród moich ukraińskich kolegów, nawet wśród moich przyjaciół. Umacniają się w krytyce zachodnioeuropejskiej wizji wojny. Wydaje mi się to prawdziwym zagrożeniem. A tymczasem racje ma były ambasador Ukrainy w Wiedniu, Aleksander Szczerba, który jest jednym z najlepszych dyplomatów w Ukrainie i był kandydatem na ministra spraw zagranicznych. Mówi, że jeśli spojrzeć szerzej, to stosunek innych krajów europejskich do Ukrainy jest bardzo pozytywny. Nigdy nie było takiego przebudzenia w Europie i takiego poziomu solidarności z krajem zaatakowanym przez Rosję, jak po 2022 r.
Pamiętamy, jak niewiele Europa zrobiła, gdy w 1956 r. sowieckie czołgi najechały Budapeszt, czy gdy w 1968 r. kiedy wjechały do Pragi. W latach 80. XX w. Europa kochała polską „Solidarność”, ale po jej pacyfikacji nie było sankcji przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Obecnie widzimy nieporównywalny poziom mobilizacji świata zachodniego. Oczywiście poziom agresji jest też nieporównywalny i bezprecedensowy. Kolumny czołgów, które najechały na Ukrainę przypomniały wszystkim II wojnę światową, a to oznacza, że zagrożenie jest znacznie większe. Ale reakcje solidarności europejskiej są nieporównywalne, a także punkt widzenia Zachodu jest znacznie bardziej wyostrzony.
Jest to dokładnie to, co Kreml próbuje teraz zniszczyć. Aby nie doszło do trwałego „love story” Europy z Ukrainą, chce podważyć zaufanie i współpracę. I o to moim zdaniem chodzi.
Jaka w tej „love story” może być rola Polski?
– W obecnej sytuacji rola Polski jest bardzo istotna. Nie możemy naszych relacji zawężać do bolesnych dla Polaków „pożarów” XX wieku, Wołynia i innych, albo obecnych sporów ekonomicznych związanych z rolnictwem itd. Jeśli nasze relacje zawęzimy do tych spraw, to po prostu nie będzie miejsca na słowa: „Wybaczamy i prosimy o wyznaczenie” i na rozmowy o przyszłości. Tym samym nie będziemy mieli przestrzeni do rozwiązania kwestii Wołynia i innych.
Jeśli rosyjskie czołgi wjadą nie tylko do Kijowa, ale nawet niewiele później do Lwowa czy Lublina, to nie wiem czy Polacy i Ukraińcy będą mogli dyskutować o swoich sprawach, wówczas gdy znów będą okupowani. Gdy na granicy Lublina stanie rosyjski żandarm z bronią atomową wtedy zrobi on wszystko, żeby Polacy i Ukraińcy pokłócili się ze sobą.
Jest to wielkie niebezpieczeństwo w naszych polsko-ukraińskich relacjach. Zróbmy więc wszystko, aby rosyjski żandarm pozostał osamotniony i nigdy nie wcielił w życie swoich zamiarów. Ale na szczęście w są ludzie, którzy to rozumieją i patrzą trzeźwo. Dla nas jest ważne, żeby w Europie wzmocnił się i stał się bardziej słyszalny głos Warszawy, Krakowa, Lublina i Gdańska, żeby wszyscy powiedzieli „Okey”: mamy jednego wroga, nie w Warszawie czy w Kijowie, ale w Moskwie, na Kremlu. Razem musimy wygrać tę wojnę. Solidarność zwycięzców pomoże nam rozwiązać problemy.
Jeżeli nie uznamy tego priorytetu jakim jest polsko-ukraińska solidarność, to istnieje realne zagrożenie, że przez drobne pęknięcia, błędy, będziemy coraz słabsi i przegramy tę wojnę. A jeśli ją przegramy to pokolenie tych wszystkich, tych którzy tworzyli „Solidarność” i niepodległą Polskę będą nas za to winić.
Unia Europejska chyba za szybko się zmęczyła i myśli, że wojna będzie trwała nie trzy, a dziesięć lat. Tak nie jest i nie może być. Wyobraźmy sobie ludzi w naszym wieku będących dzisiaj w okopach na linii frontu, bynajmniej nie w hotelach, bez kawy, prysznica, bez niczego, ludzi takich jak wy i ja w okopach przez trzy lata. Nikt nie będzie w stanie wytrzymać tego dłużej, przez kolejne lata.
Oznacza to, że jesteśmy teraz o krok od krytycznego momentu. Wyobraźmy sobie, w myśl przywołanego już wcześniej obrazu kijowskiej tamy, że jeśli pęknie polityczna tama, to analogicznie, nie będziemy w stanie zatrzymać potężnego nurtu gołymi rękoma i dojdzie do katastrofy.
Wydaje się, że istnieje fałszywe przekonanie, że oddaliliśmy się od przepaści. Niestety zbliżyliśmy się do niej. Jest ona bliżej niż w 2022 r. Dlatego dla Ukraińców nastąpił teraz jeden z najtrudniejszych momentów próby duchowej i moralnej, jakiej doświadczamy od 2022 r. Musimy wytrzymać wszystkie te wyzwania.
A konkretnie, czego w tej krytycznej sytuacji oczekujecie od krajów Zachodu?
– Konkretnie, musimy być zdolni do wpłynięcia na sojuszników, tak by przyjęli punkt widzenia Wielkiej Brytanii i dali nam pozwolenie na niszczenie baz lotniczych w głębi Rosji, czy portów morskich. Czy nie jest absurdalną sytuacją, że nie możemy tego robić przy pomocy rakiet dalekiego zasięgu, skoro znajdujące się tam samoloty atakują Ukrainę?
Myślę, że trzeba na poważnie stworzyć koalicję państw: Wielkiej Brytanii, Polski, krajów skandynawskich i bałtyckich, które zapewnią bezpieczeństwo tej części Ukrainy, która jest wolna. Koalicję państw, które powiedzą, że jest to część ukraińskiego nieba, które powinno być wolne od rosyjskich rakiet i samolotów. Na zachodniej Ukrainie powinny powstać lotniska, które będą normalnie działały i zapewnią komunikację między np. Warszawą a Użhorodem.
Ale Zachód argumentuje wciąż, że nie daje Ukrainie rakiet dalekiego zasięgu, ponieważ istnieje zagrożenie ataku nuklearnego ze strony Rosji.
– Jest to błędna argumentacja. W trzecim roku wojny widzimy wyraźnie, że tak nie jest. Ukraińska armia zajęła część regionu Kurska i nie doszło do żadnego ataku nuklearnego. Po raz pierwszy od II wojny światowej zajęte zostało terytorium Rosji. Kto mógł to sobie wcześniej wyobrazić? Jest to mocny argument. Od trzech miesięcy ukraińska armia jest na terytorium Rosji, co jest chyba w swym wyrazie mocniejsze niż atak na jakieś odległe lotnisko. Musimy tylko wymazać te tzw. „czerwone linie” i zrozumieć, że nasz wróg rozumie tylko język siły. Jeśli zobaczy, że nasze uderzenia są skuteczne i tym samym jesteśmy silniejsi, to wówczas zrozumie, że trzeba zacząć negocjować.
W języku angielskim ukazały się analizy, że w rzeczywistości uderzenie nuklearne jest bardziej prawdopodobne, gdy strona atakująca jest silniejsza. Kiedy jest słabsza raczej tego nie zrobi. Podano za takim punktem widzenia wiele argumentów, których nie będę tutaj przytaczał. Zatem słabszej stronie trudniej jest użyć broni jądrowej ponieważ rozumie, że może stracić wszystko. W przypadku Rosji użycie broni nuklearnej mogłoby po prostu zabić Rosję wraz z Putinem. Więc to nie jest argument. Polecam lekturę znakomitej analizy: „Dlaczego Rosja jest bardziej skłonna do użycia broni jądrowej na Ukrainie, jeśli wygrywa” – Bulletin of the Atomic Scientists.
Jak postrzega Pan opcję zawarcia rozejmu?
– Jeśli doszłoby do rozejmu, to w jego ramach musi zawierać się zgoda co do dwóch warunków. Po pierwsze, na terytorium Ukrainy powstaje baza wojskowa z udziałem wojsk z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Polski i innych krajów. Jest to realny warunek bezpieczeństwa, a nie puste słowa, żadne „memorandum budapeszteńskie”. Oświadczenia prezydenta Francji Emmanuela Macrona, że francuscy żołnierze mogą być na terytorium Ukrainy stałyby się rzeczywistością. Oczywiście w takiej bazie byliby Polacy, Francuzi, Niemcy, Brytyjczycy i Amerykanie. Taka baza powinna powstać niezależnie od tego kiedy Ukraina znajdzie się w NATO.
Drugi warunek to kontynuacja sankcji wobec Rosji, ponieważ widać, że one działają, są w dużym stopniu skuteczne i osłabiają agresywną machinę militarną. Są to dwa kluczowe punkty. Najgorszy scenariusz to zniesienie sankcji lub ich złagodzenie. Istnieje wielka pokusa dla biznesu by tak się stało, ale takie powinny być warunki ewentualnego rozejmu.
Przypuśćmy, że na Ukrainie są międzynarodowe bazy wojskowe, sankcje wobec Rosji działają, …. i co dalej?
– Dalej chcemy, aby Rosja została na tyle osłabiona by nigdy już nie być agresorem. Moim zdaniem powinna być osłabiona co najmniej na tyle, żeby nie była w stanie zaatakować bazy wojskowej NATO w Ukrainie, żeby bała się angażować w konflikt z największym sojuszem militarnym na świecie.
Po II wojnie światowej gwarantem pokoju były m. in. bazy NATO w Niemczech i innych krajach.
– A teraz w Estonii, na Litwie, Polsce i innych krajach, które wydostały się spod sowieckiej kurateli. Zatem koordynacja działań pomiędzy bazami NATO w Polsce i w Ukrainie powinna być jak najlepsza. Byłby to też prawdziwy i piękny obraz solidarności i więzi łączących Polskę i Ukrainę, solidarności armii obu krajów oraz z innymi krajami. Gdy tak się stanie, zapanuje pokój.
Często powtarza Pan Profesor, że nie ma już powrotu do Europy sprzed 2022 r. Jak zatem wygląda i powinien wyglądać nasz kontynent?
– Napisałem o tym we wstępie do polskiego wydania mojej książki pt. „Narodziny nowej Europy. Ukraina nas obudziła”, wydanej w ubiegłym roku. Narody Europy Środkowej, które tyle wycierpiały przez dziesięciolecia sowieckiej dominacji, wiedzą, że Ukraina walczy o wolność całej Europy. Ich odruch solidarności, wola odgrywania strategicznego partnera w obliczu neototalitarnego putninowskiego huraganu stały się bezsprzecznie najważniejszym czynnikiem w batalii między Putinem a Zachodem, przesuwając środek ciężkości Europy.
Dziś zarysowują się kontury nowej mapy mentalnej i politycznej kontynentu, a to wymusza na Europie zachodniej zainteresowanie się regionem, który mimo upadku Muru Berlińskiego wciąż zna zbyt słabo i którego wciąż nie docenia. Jest to wielkie wyzwanie wymagające strategicznej rewolucji na miarę przewrotu kopernikańskiego. Paryż, Londyn, Berlin, Rzym, czy Madryt muszą na nowo przemyśleć stosunek do regionu, który zbyt często pomijały mentalnie w swym zapatrzeniu w Moskwę.
W 1989 r. zaczął się marsz Europy Środkowej na Zachód. Tymczasem teraz pojawia się szansa, że to Europa Zachodnia pójdzie w stronę Europy Środkowej i Wschodniej, szukając sposobności nie tylko do wymiany handlowej, ale także do swojego ostatecznego rozliczenia się z tym drugim totalitaryzmem XX w. i jego nawrotem, który dzisiaj obserwujemy w Rosji. Ten obecny rozdział historii powinien zakończyć się wyłonieniem nowej Europy.
Zachód powinien przestać patrzeć „z góry” Brukseli, Paryża i Londynu na Warszawę, Tallin, Wilno. To jest warunek prawdziwych narodzin nowej Europy. Największym niebezpieczeństwem było, że pozwolono wielkiemu smokowi stalinizmu Sowietów stać się Putinizmem. Za to odpowiedzialna jest cała Europa. Jedynym sposobem, aby nie dać temu smokowi nowej szansy, jest obudzenie się ze snu, w który Europa zapadła po 1989 r.
Po 2022 r. powinna zaistnieć nowa Europa z nowym myśleniem, wizją, strukturami. Musi być katedrą nie tylko wyremontowaną, ale z całkiem nową architekturą. Europa w tej nowej konfiguracji musi uwolnić się od trzech zależności: od rosyjskiego gazu i ropy, od amerykańskiego parasola bezpieczeństwa i od iluzji, że Chiny rozwiążą wszystkie problemy ekonomiczne. Wtedy Europa nie będzie zależna od Moskwy, nie będzie przerażona wynikami wyborów w Stanach Zjednoczonych, a Chiny nie będą ekonomicznym żandarmem Europy.
To oczywiście oznacza również zupełnie inną, znacznie silniejszą świadomość Europy: czym ona jest i jakie jest jej miejsce w świecie. Świadomość Europy, która wyłoniła się z Aten, Jerozolimy i Rzymu, a jej źródłem jest prawdziwe chrześcijaństwo. Tak zdefiniowana europejska tożsamość powinna znaleźć się w centrum nauczania wszystkich uniwersytetów, a także wszystkich pracowników baz wojskowych, żeby wiedzieli, czego bronią: przede wszystkim godności ludzkiej, wartości którą dała światu Europa. Europejskie wartości uosabiają Sokrates na Agorze oraz Chrystus, który mówi, że każdy człowiek jest dzieckiem Bożym i Bóg jest obecny w każdym człowieku. Oznacza to też, że prawo rzymskie chroni godność każdego człowieka. Jeżeli wiedza o świętości człowieka w kontekście jego możliwości politycznych i ekonomicznych nie będzie chroniona, to istnieje realna groźba, że nie będzie Europy, że będzie ona rozdrobniona na małe kraje i przyjdzie wielki żandarm, który narzuci nie tylko bezprawie, ale też lekceważenie istot ludzkich. Człowiek nie będzie celem, ale narzędziem. Wtedy znajdziemy się w naprawdę mrocznej sytuacji. Europa musi się na nowo narodzić i będzie to poród bolesny, bez znieczulenia, ale wciąż pozostaje pytanie, czy będzie to nowe życie, czy śmierć.
Odwołam się do wstrząsającego filmu dokumentalnego pt. „20 dni w Mariupolu” i pokazanym w nim ostrzelanym przez wojska rosyjskie szpitalu położniczym. Tak jak Rosja chce zniszczyć narodziny człowieka tak my musimy bronić jego narodzin z maksymalną energią i za wszelką cenę. Film jest traumatyczny, ale jak mówi jego reżyser jest w nim dużo nadziei. Wszyscy jego bohaterowie, lekarze, pielęgniarki, kierowcy i inni starają się chronić życie, ryzykują swoje życie, aby chronić życie innych. Pokazuje to, że w człowieku jest coś, co pozwala zaryzykować swoje życie, aby zapobiec śmierci kobiety i dziecka. Obrona życia i godności każdego człowieka to klasyczny symbol Europy.
Wzięliśmy udział w Kongresie Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie pod hasłem: „Przywracać nadzieję. Kultura chrześcijańska wobec kryzysów świata”. Teraz przygotowywany jest Zjazd Gnieźnieński pod roboczym tytułem: „Odwaga pokoju. Chrześcijanie razem dla przyszłości Europy”. Debaty w Lublinie i przygotowywane w Gnieźnie dotyczą przede wszystkim przyszłości Europy. Czego Pan Profesor oczekiwałby od tego spotkania?
– Temat Zjazdu Gnieźnieńskiego jest dużym wyzwaniem nie tylko dla myśli polskiej, ale ukraińskiej i europejskiej. Chodzi o naszą precyzyjnie i konkretnie sformułowaną odpowiedzialność historyczną. To znaczy, za co jesteśmy odpowiedzialni, bardziej niż na przykład Skandynawowie, Portugalczycy czy Hiszpanie. Jaka jest odpowiedzialność Polaków i Ukraińców z perspektywy ponad 1000 lat obecności w tym rejonie Europy?
Powinniśmy wspólnie się zastanowić jakie przesłanie powinno wybrzmieć z tego rejonu Europy? Czy i na ile może być ono użyteczne dla całej Europy i świata? Jak nasz głos powinien być rozumiany i wykorzystywany?
Jestem przekonany, że w trakcie Zjazdu Gnieźnieńskiego możemy wspólnie „zaśpiewać pieśń”, która będzie czymś wyjątkowym dla Londynu, Berlina, Brukseli czy Rzymu. Jeśli tego nie zaproponujemy to niestety spotkanie w Gnieźnie może stać się prowincjonalnym wydarzeniem, podczas którego mówi się o sprawach istotnych, jak np. ekologia czy problem migrantów, ale nie na tak wysokim poziomie, co w Paryżu, Berlinie, czy Londynie. Nie możemy zmarnować takiej okazji tym bardziej, że jesteśmy daleko od Budapesztu z polityką Victora Orbana, a co za tym idzie także od postawy kandydata na prezydenta USA Donalda Trumpa.
Mamy szansę na przywrócenie autentycznego znaczenia tak fundamentalnych pojęć jak „sprawiedliwość”, „pokój” i „godność człowieka”. Nie możemy też przyjąć jakieś sekciarskiej postawy pacyfistów zgromadzonych na granicy z Ukrainą. Nasze spotkanie może być niezwykłą szansą na powstanie laboratorium nowej myśli, bynajmniej nie jakieś ciasnej i ograniczonej, ale na nowy bukiet idei politycznych, społecznych, duchowych i kulturowych.
Myślę, że Polacy i Ukraińcy oraz ich przyjaciele mogą znaleźć nową muzykę do tych fundamentalnych kwestii, w rytm której będą grać i śpiewać ludzie, którzy naprawdę są z nami.
Rozmawiali Marcin Przeciszewski i Krzysztof Tomasik
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.