Śmiertelna tajemnica
18 czerwca 2012 | 12:26 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ
Nadszedł czas, kiedy mogę odpowiedzieć na zadane mi kilka miesięcy temu pytanie. Przepraszam, za tak długi okres zwłoki. Szkoda tylko, że moja odpowiedź będzie opierać się na prawdziwym wydarzeniu, w którym brałam udział. Pytanie dotyczyło śmierci, pogrzebu, cmentarza. Osoba zadająca mi je była ciekawa jak to wygląda tu, w Zambii. Jeśli chodzi o samą śmierci, zakończenie ludzkiego życia tu na ziemi – niewiele mogę napisać. Jest to prawdziwa tajemnica, którą faktycznie zabiera się do grobu. Jednak sama ceremonia grzebania zmarłego, widok cmentarza czy ludzi wart jest odnotowania.
Był to starszy człowiek, mężczyzna, ojciec jednej z nauczycielek pracujących w Open Community School w City of Hope. Tak, chorował i od dłuższego czasu był w szpitalu. Jego stan był ciężki i liczono się z takim zakończeniem jego cierpień. Jednak był to kochany człowiek, mąż, ojciec. Były łzy, smutek, rozpacz. To normalne tak jak u nas. Jednak różnice w pochówku są duże. A zwłaszcza jak odbywa się to w innym obrządku religijnym. Mężczyzna ten należał do rzadko spotykanego w Zambii kościoła protestanckiego – Zion Christian Church. Kościół ten ma swoje korzenie w USA. Tak więc cała ceremonia nawet dla samych Zambijczyków była czymś ciekawym i wartym obejrzenia. Owszem miała pewne elementy podobne do tych, które spotyka się w kościele protestanckim, chociażby fakt, że ceremonii przewodniczył pastor, który znał całe wersy Pisma Św. na pamięć, łącznie z ich namiarami. Niesamowite! To jest to, co mnie zadziwia u tych ludzi. Recytują wersy Pisma jakby wyciągali je z rękawa.
Wracając do pogrzebu – początek ceremonii był przed budynkiem w którym znajdowało się ciało zmarłego. To coś w rodzaju naszych kostnic czy domów pogrzebowych. To właśnie w nim przygotowywano ciało do złożenia w trumnie. Działania są podobne jak w Polsce. Z tą różnicą, że do trumny ze zmarłym wkłada się prześcieradła, którymi owinięte jest całe ciało. Tak samo robi się z kocem. Jest nawet tradycja, że jeśli przez całe swoje życie nie było cię stać na dobry, ciepły koc do ochrony przed zimnem to w dniu pogrzebu taki dostaniesz. Żeby było ci ciepło, żebyś już więcej nie marzł. I nikogo nie dziwił widok „czekającej” trumny przed wejściem z zarzuconym kocem na wieku.
Na zewnątrz, przed budynkiem byli zebrani wszyscy, którzy czekali na ciało by razem z nim pojechać na cmentarz. Podczas czekania, które nie trwało krótko, odbywały się pieśni i tańce tradycyjne dla Zion Christian Church. To właśnie tu, przed kostnicą zaczynała się ceremonia pogrzebowa. Pieśniom przewodniczyła powołana do tego osoba. Miała specjalny strój, dzięki któremu była bardzo widoczna.
Także pastor z siwą brodą ubrany był w zielony płaszcz. Wyglądało to bardzo ciekawie i inaczej, afrykańsko. Tańce odbywały się przy dźwiękach bębnów i grzechotek. Młodzi chłopcy z instrumentami stali w środku, a reszta tańczyła dookoła. Tańczyli wszyscy, którzy należeli do tego kościoła. Jednak dało się zauważyć, że przodownikami była młodzież. Z wielką odpowiedzialnością i starannością wykonywała powierzone zadanie. Jej taniec przy żałobnych pieśniach to mieszanka młodości, życia i wolności z przemijaniem, utratą. To jakby walka życia ze śmiercią. Zwinność i delikatność, a także energiczności to cechy tego tańca. Chwilami miałam wrażenie, że tancerze wpadli w trans, że liczył się tylko taniec i nie ważne było to, że pot płynął im po skroniach błyszczącym strumieniem.
Następnym etapem było wyniesienie trumny z ciałem, włożenie do samochodu i transport na cmentarz. Razem z trumną do samochodu wsiadł pastor z grupą taneczno-muzyczną. Nasza delegacja jechała za nimi busem. Podczas drogi na cmentarz w samochodzie z trumną, a także w naszym śpiewane były pieśni pogrzebowe czy kościelne.
Cmentarz. W pierwszej chwili zastanawiałam się czy aby na pewno dobrze trafiliśmy. Gdzie jest brama? równe alejki? marmurowe pomniki niczym strażnicy przypominający o należytym szacunku i ciszy? Gdzie tęcza kwiatów i blask zniczy? Brak. Cmentarz na którym miało spocząć „nasze” ciało to teren bez ogrodzenia, z wysokimi suchymi trawami. Widok od razu napawał smutkiem, lękiem, strachem, zdziwieniem. Groby wyrastały z ziemi wszędzie, bez określonego porządku. W głąb cmentarza nie wiodła żadna sensowna ścieżka. Szło się między grobami. Chwilami miałam jednak wrażenie, że wręcz po grobie. Gdzieniegdzie widziałam małe pionowe betonowe płyty z wyrytym imieniem zmarłego i datą jego śmierci. Tak, widziałam też coś podobnego do małych wiązanek ze sztucznych kwiatów. Jednak ich kolor i blask schowany był pod grubą warstwą rudego pyłu.
Natomiast same groby nad ziemią to jakby krecie kopce. Cmentarz to mrowisko ludzi, gwar ich rozmów, nawoływań, krzyków, płaczu i lamentu. Cmentarz to smutek skrywany w ramionach brata, bo tylko on został na świecie. Cmentarz to także dobre miejsce na spędzenie całego dnia czy tygodnia, bo może akurat dziś będzie się działo coś ciekawego, może dziś spotkam znajomych? A może trzeba będzie pomóc wykopać grób? Niestety spora część z tych osób miała w ręku alkohol.
Nie spodziewałam się takiego widoku, a także takich zachowań wobec białych osób. Chcąc dostać się na miejsce w którym był wykopany grób musieliśmy przejść przez cały cmentarz. Oczywiście trumna z ciałem niesiona była na ramionach lub po prostu w rękach czterech mężczyzn. Przejście przez tłum mało świadomych ludzi łączyło się z wysłuchiwaniem ciągłego: ”Muzungu!”, zaczepianiem nas czy komentowaniem. Nasi nauczyciele bardzo szybko zorientowali się, że to nie jest przyjemne, mało bezpieczne i od razu stworzyli wokół nas słowno-mięśniową barierę nie do przejścia osobie z zewnątrz. Sądzę, że to była dla nich dobra lekcja. Mogli zobaczyć, że wcale nie jest łatwo być białym człowiekiem wśród afrykańskiej ludności, na dodatek pijanej. Dla mnie to nie było takie samo „Muzungu!” jak słyszę często na mieście. Do takiego „miastowego” już się przyzwyczaiłam. Jednak te na cmentarzu było innego rodzaj. Czułam się intruzem, miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie wrogo i mają do mnie pretensje, że weszłam na ich teren. Nie było to miłe. Czułam, że każdy mój krok, ruch czy mrugnięcie oka było zauważone i skrzętnie odnotowane. O robieniu zdjęć nie wspomnę. Przy każdym włączeniu aparatu zastanawiałam się czy teraz ktoś zwróci mi uwagę czy jeszcze nie tym razem i będę mogła spokojnie zrobić zdjęcie. Nie wiem czym było spowodowane takie zachowanie. Może tym, że rzadko, a może wcale nie widzieli białej osoby na cmentarzu?
Podczas gdy kilku mężczyzn powiększało wykopany grób reszta zebranych osób słuchała z skupieniu modlitw pastora, jego rozważań na temat śmierci poprzedzonych wersetami z Pisma Św. Oczywiście były także pieśni. Po modlitwach pastor otworzył połowę wieka trumny od strony głowy, odsłonił z prześcieradła i koca twarz zmarłego i nastąpił czas na ostatnie pożegnanie. Każdy z uczestników pogrzebu w milczeniu i w procesji przechodził obok otwartej trumny. Każdy mógł skinieniem głowy pożegnać zmarłego, który wyglądał jakby spokojnie spał. Pastor czuwał nad porządkiem i nie pozwalał na dłuższe lamenty żony i córki nad ciałem zmarłego. Po tym czasie pastor zamknął wieko i trumnę złożono do grobu. Mężczyźni uformowali kopiec, a kobiety klęcząc dookoła uklepały go rękoma. Następnie ta sama grupa kobiet odśpiewała pieśń, a pastor odmówił modlitwę. Ostatnią rzeczą jaką wykonał jeden z mężczyzn było włożenie w grobowy kopiec kostki mydła oraz czegoś w małym pudełeczku. Bardzo możliwe, że była to wazelina. Niestety nie udało mi się uzyskać znaczenia tych rzeczy. Nie wiem po co zostały włożone ani z jaką tradycją się wiążą. Na razie jest to zagadka.
Bez kwiatów, tabliczki i zniczy, został sam na końcu cmentarza kopiec rudego piachu. W swoim wnętrzu kryje jedno ludzkie istnienie, jedną historię. Niemy strażnik śmiertelnej tajemnicy.
Katarzyna Steszuk, Zambia, Lusaka, 27 maja 2012
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Sylwia dostała nawigację, która nie pokazuje radarów. Kasia wyjechała na misję, która nie jest specjalna. Kamila otrzymała moc, która w słabościach się doskonali. Paulina odmienia się przez przypadki. Klaudia drepce z salezjańską radością. Karolina przez rok przygotowań nie nauczyła się mówić w języku bemba. Asia otworzyła się na Dom Księdza Bosco dla Chłopców Ulicy. Justyna i Renata są inne i mają różne talenty i umiejętności. Magda pracuje w mieście, w którym urodził się Zbawiciel. Wszystkie wolontariuszki usłyszały głos, który mówił do nich: Pójdź za Mną! Wyjechały na roczną misję w ramach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, aby świadczyć o miłości Jezusa.W 2014 roku na misje wyjechały: Renata Gawarska - pochodzi z Kuklówki Zarzecznej, ma 27 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Justyna Kowalska – pochodzi z Ostrołęki, ma 25 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Sylwia Młyńska – pochodzi z Łap, ma 22 lata, pracuje w Zambii, w Mansie. Katarzyna Socha – pochodzi z Kamienia koło Rzeszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Mansie. Karolina Gajdzińska – pochodzi z Warszawy, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Chingoli. Paulina Pawłowska – pochodzi z Olsztyna, ma 24 lata, pracuje w Zambii, w Chingoli. Kamila Maśluszczak – pochodzi z Hrubieszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Klaudia Kołodziej – pochodzi z Ropczyc, ma 26 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Joanna Studzińska – pochodzi z Lęborka, ma 29 lat, pracuje w Peru, w Limie. Magdalena Piórek – pochodzi z Twardogóry, ma 25 lat, pracuje w Palestynie, w Betlejem.