Drukuj Powrót do artykułu

Spod Baraniej Góry pod Fudżijamę – ks. Jan Bury

21 listopada 2019 | 17:01 | Krzysztof Tomasik | Kioto/Udzen Ⓒ Ⓟ

Sample Archiwum prywatne ks. Jana Burego

– By pracować na misjach, a szczególnie w Japonii, trzeba mieć mocne powołanie – uważa ks. Jan Bury, salezjanin. Proboszcz parafii Suzuka w diecezji Kioto, który od 45 lat jest misjach w Kraju Kwitnącej Wiśni w rozmowie z KAI mówi m. in. o swoim powołaniu i święceniach kapłańskich, których udzielił mu Jan Paweł II w czasie pielgrzymki do Japonii w 1981 r., pracy w różnych placówkach edukacyjnych, trudnościach w ewangelizacji, relacjach międzyreliginych i religijności Japończyków. Niedawno ks. Jan Bury został odznaczony przez prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim z gwiazdą orderu Odrodzenia Polski.

Krzysztof Tomasik (KAI): Jakie znaczenie ma wizyta papieża Franciszka dla Ciebie i japońskiego Kościoła?

Ks. Jan Bury: Powiem krótko: jako odwiedziny swoich dziatek przez Tatę.

KAI: Święceń kapłańskich udzielił Ci Jan Paweł II podczas pielgrzymki swojej pielgrzymki di Japonii w 1981 r. Jak wspominasz to wydarzenie?

– O przyjeździe do Japonii Jana Pawła II poinformował nas ówczesny arcybiskup Nagasaki kard. Joseph Asajirō Satowaki. Zdecydował też, że Papież udzieli świeceń kapłańskich 15 diakonom różnych narodowości wśród których będzie dwóch Polaków. Jednym z nich byłem ja. Święcenia odbyły się 25 lutego w katedrze Urakami w Nagasaki zdmuchniętej bombą atomową 9 sierpnia o godzinie 11.02 w 1945 r. Pamiętam tego dnia w Nagasaki spadł śnieg i ktoś zażartował, że świecenia będą odłożone, bo Ojciec Święty idzie na narty. Święcenia się odbyły, ale wcześniej trzeba było zamiatać śnieg przed katedrą. Podczas Mszy św. na znak pokoju wszyscy nowowyświęceni kapłani podchodziliśmy do Ojca Świętego. Wymieniając braterski uścisk papież powiedział mi na ucho: „Żyj tu w zgodzie ze wszystkimi na tym końcu świata”. Skąd znał mój charakter i temperament i pomyślałem sobie: tak zgody i pogody ducha to dziś nie za dużo. No cóż, Dobry Pasterz dobrze zna swoje owieczki i te zbłąkane też. Powiem po góralsku: „oj, zno i wie dobze co im potrzeba”.

Wtedy aura miasta Nagasaki przypominała mi czasy 26. męczenników sprzed 250 laty. Wówczas też podobno padał śnieg, a z krzyży na których wisieli do Niebieskiego Ojca dochodził śpiew: „Laudate Dominus omnes gentes” – „Chwalcie wszystkie narody, Chwalcie Pana”. Potem było trwające prawie trzy wieki wyczekiwanie na przybycie „Białego Ojca.” I w końcu japońscy katolicy się doczekali. Przybył Biały Ojciec i to rodem z mojej Ojczyzny, by podnieść pochylone wiekowymi prześladowaniami serca wiernych, podnieść ku Krzyżowi, Matce z Dzieciątkiem i ubranemu w biel świętemu papieżowi. I św. Jan Paweł II to zrobił!!!

Bardzo ważne w tej wizycie było to, że na początku odwiedzin było spotkanie z tutejszym „Gazdą” – cesarzem Hirohito. Podczas wizyty cesarz podziękował Janowi Pawłowi II za wielki wkład Kościoła katolickiego w edukację Japonii i wyraził życzenie, aby Kościół dalej tę pracę prowadził. Przypomnę, że wtedy za edukację w Domu Cesarskim odpowiedzialny był katolik, brat ówczesnego biskupa Jokohamy, kard. Stephen Fumio Hamao. Z kolei żona cesarza Akihito, Michiko ukończyła katolicki Uniwersytet Sacre Couer w Tokio.

Muszę się też pochwalić, że miałem szczęście spotkać się z ówczesnym cesarzem Hirohito podczas wizyty w naszej salezjańskiej ochronce dla dzieci w dzielnicy Tokio, Mikawashima. Podszedł do mnie pytając z jakiego kraju jestem. Odważyłem się go poprosić o autograf do przygotowanej prze zemnie wcześniej książki. Gdy grzebałem w kieszeni sutanny w poszukiwaniu długopisu cesarzowa dała mi jednak znak ręką, że podpisu nie dostanę. Wieczorem mój przełożony Japończyk skomentował moje zachowanie, że nie słyszał, jak długo żyje, żeby ktoś cesarza prosił o autograf. Stwierdził, że cesarz podpisuje tylko bardzo ważne dokumenty a nie książki.

Tego samego roku w Nagasaki był 13 maja Lech Wałęsa i miał tego dnia jechać jeszcze do Hieroszimy. Gdy dowiedział się, że był zamach na papieża zażyczył sobie, aby odprawiono Mszę św. w jego intencji. Byłem jednym z koncelebransów. W delegacji byli m. in. Tadeusz Mazowiecki, Anna Walentynowicz. Wtedy też w wywiadzie dla jednej z japońskich gazet Wałęsa powiedział, że chciałby, aby Polska była drugą Japonią. Byłem jego tłumaczem. Powiedziałem Wałęsie, że go chyba Duch św. go natchnął, że tak powiedział. Przywódca „Solidarności” powiedział, że Polska ma być „drugą” i tym samym uznał pierwszeństwo Japonii, co wszystkich zachwyciło.

KAI: Kiedy pojawiła się u Ciebie myśl o zostaniu księdzem?

– Powołanie kapłańskie to ja sobie „kupiłem” za 50 zł. Nasz ojciec zmarł gdy miałem trzy lata. Od rodziny dostaliśmy rower na naszą trójkę. Tak intensywnie z niego korzystaliśmy, że w końcu poprzebijaliśmy w nim opony. Niestety w domu była bieda i nie stać nas było na kupno nowych. Więc postanowiłem oszczędzać. Każdego dnia gdy szedłem do szkoły dostawałem od mamy 50 gr. na bułkę, której oczywiście nie kupowałem, ale odkładałem pieniądze na dętki i opony, które kosztowały wtedy ok. 50 zł. Uskładałem pełną sumę akurat, gdy kończyłem 7 klasę szkoły podstawowej. Mama chciała bym poszedł do liceum ogólnokształcącego w Wiśle. Ja z kolei chciałem pójść śladami taty i zostać stolarzem. Dowiedziałem się, że w Oświęcimiu jest szkoła zawodowa prowadzona przez salezjanów. Ale był problem, mama dostawała 800 zł renty a za szkołę trzeba było płacić. Wcześniej wysłałem podanie o przyjęcie mnie do szkoły w Oświęcimiu. Pewnego dnia otrzymałem list od ówczesnego inspektora salezjanów ks. Adama Cieślara oraz dyrektora szkoły, który zaprosił mnie na rozmowę kwalifikacyjną.

Tak bardzo chciałem uczyć się w salezjańskiej szkole, że modliłem się do św. Antoniego Padewskiego i prosiłem, aby wstawiał się za mnie u Boga w tej intencji, a w zamian obiecałem mu, że jak się moje marzenie spełni to ofiaruję mu zaoszczędzone na opony 50 zł. Kiedy dowiedziałem się o przyjęciu mnie do szkoły to przed wyjazdem do Oświęcimia poszedłem do parafialnego kościoła w mojej rodzinnej miejscowości Istebnej i przed figurą św. Antoniego wrzuciłem w podzięce do skarbonki zaoszczędzone pieniądze. Przypominam sobie ten banknot z rybakiem i siecią, który wrzuciłem. Wiadomo, że św. Antoni lubi „kasę dla biednych”, a nie długie pacierze.

KAI: Do szkoły zostałeś przyjęty za wstawiennictwem św. Antoniego a powołanie kapłańskie też wymodliłeś za jego przyczyną?

– Stale też modliłem się do św. Antoniego o powołanie mnie do salezjańskiej wspólnoty. Po latach, gdy przyjeżdżałem z Japonii w odwiedziny do kraju zawsze szedłem do mojego rodzinnego kościoła i do skarbony św. Antoniego wrzucałem japońskie jeny. Kiedyś ówczesny proboszcz parafii, ks. Jerzy Patalong mówi do mnie: „Janku proszę cię nie wrzucaj mi już jenów do skarbony, bo nie mam ich gdzie wymienić”.

Bardzo chciałem zostać salezjaninem i do tego misjonarzem. Po ukończeniu szkoły zawodowej, aby wstąpić do seminarium trzeba było zdać maturę, więc zapisałem się do wieczorowego liceum chemicznego w Oświęcimiu. Maturę zdałem w 1974 r. i wstąpiłem do salezjańskiego seminarium w Krakowie. Ukończyłem dwuletni kurs filozofii i jeden rok teologii. Wtedy przyjechał z Japonii ks. Michał Moskwa i zaproponował mi wyjazd na misje do Kraju Kwitnącej Wiśni. Zapytał nas kleryków, kto chce z nim jechać. Wraz z dwoma kolegami podniosłem rękę, ale chwilę później zorientowałem się, że marzyłem o Wenezueli, a nie do Japonii. Ale cóż, głupio mi było się wycofać i tak się zaczęło…

KAI: Były to czasy głębokiej „komuny”. Nie miałeś problemów z wyjazdem?

– Na paszport i wizę trzeba było czekać kilka miesięcy. Niestety oczekiwanie poprzedzone było przesłuchaniami w Urzędzie Bezpieczeństwa, nie tylko mnie, ale i moich braci. Ks. Nikodem Pisarski przysłał na nas dwóch 500 dolarów na podróż. Najpierw polecieliśmy do Moskwy. Po trzech dniach dostaliśmy bilety i później samolotem polecieliśmy do Chabarowska a stamtąd pociągiem linią transsyberyjską do Nachodki. Co ciekawe w czasie podróży towarzyszył nam tajemniczy człowiek przedstawiający się jako profesor informatyki z Moskwy, prawdopodobnie agent wywiadu PRL, i wypytywał nas o różne sprawy, ale nie mieliśmy mu nic ciekawego do opowiedzenia. Na statku „Bajkał”, którym z Nachodki płynęliśmy kilka dni do Jokohamy tajemniczego rodaka już nie było. Do japońskiego brzegu przybyliśmy 16 sierpnia 1974, we wspomnienie św. Jana Bosko, w dzień po uroczystości Wniebowzięcia NMP.

KAI: Na pewno na początku pobytu największym problemem było opanowanie języka….

– Zatrzymaliśmy się w nowicjacie i prowadzonym przy nim sierocińcu w Tokio prowadzonym przez ks. Moskwę. Pamiętam, że pierwsze słowa japońskie jakie wypowiedziałem to były: „nani” – „co” i „nani kore” – „co to jest?” Dzięki pracy wśród dzieci stosunkowo szybko nauczyłem się podstaw japońskiego. Później chodziłem do szkoły językowej dla obcokrajowców tzw. „Roppongi” od nazwy jednej z dzielnic Tokio prowadzonej przez franciszkanów wypędzonych z komunistycznych Chin. Teologię studiowaliśmy na jezuickim Uniwersytecie Sophia. Tam bardzo nam pomógł ks. prof. Tadeusz Obłąk, profesor prawa kanonicznego, który był jedynym specjalistą w tej dziedzinie w Japonii. Japońskiego do dzisiaj się uczę, podobnie jak większość Japończyków, którzy też przez całe życie doskonalą swój język ojczysty.

KAI: Gdzie trafiłeś po ukończeniu seminarium duchownego?

– Pierwsze sześć lat pracowałem w sierocińcu z tzw. „niechcianymi”. Jako półsierota czułem się tam jak u siebie w domu. Byłem opiekunem 60 chłopców. Całkowicie oddawałem się pracy wychowawczej. Z wielkim sentymentem wspominam tamte czasy. Niektórzy z chłopców do dzisiaj utrzymują ze mną kontakt. Jeden z nich nazywa mnie „ojadzi” – tatą. Od innego chłopca kiedyś otrzymałem w prezencie dwie pary luksusowych butów. Kiedy zapytałem go, dlaczego otrzymałem taki prezent, odpowiedział, że co roku jego mama otrzymywała na święta Bożego Narodzenia ode mnie paczkę. Odpowiedziałem mu, że to niemożliwe, gdyż nie mogłem tego robić, a paczki wysyłał nasz ksiądz ekonom – Litwin, któremu komuniści nie pozwolili nigdy odwiedzić ojczyzny i po jakimś czasie przyjął japońskie obywatelstwo. Choć pomagałem mu tylko pakować paczki to on na nich podpisywał mnie jako nadawcę. Ponadto pamiętał, że gdy grałem z chłopcami w piłkę nożną to miałem buty z wyciętymi na czubkach palcami, gdyż w Japonii nie można było wówczas dostać dla mnie obuwia odpowiedniego rozmiaru.

KAI: Potem znalazłeś się jako wychowawca w szkole….

– Potem pracowałem w internacie przy salezjańskim gimnazjum i liceum w Miyazaki, które prowadził m. in. słynny włoski kapłan, sługa Boży ks. Vincenzo Cimatti, twórca około 950 kompozycji, wśród nich 18 mszy śpiewanych, trzyaktowej opery w języku japońskim pt. „Łaska” i 48 operetek. Są wśród nich także inne utwory w języku japońskim i oparte na japońskich tradycjach muzycznych. Przez sześć lat uczyłem tam etyki a głównym podręcznikiem było Pismo św., mimo że w 90 proc. była to młodzież buddyjska. Klasy liczyły nawet 48 uczniów, w sumie było 1300 młodego chłopa. Lekcje trwały 50 min. z pięciominutowymi przerwami. Przez długi czas nie dawałem sobie rady, ale pomógł mi japoński ksiądz. Zacząłem chodzić do niego na lekcje i tak się uczyłem praktycznie pedagogiki. Pracowałem od piątej rano do północy. Kiedyś jeden z wychowanków zdjął wiszący nad jego piętrowym łóżkiem krzyż. Spytałem go, dlaczego tak zrobił i on mi odpowiedział, że nie może patrzeć na mękę Jezusa. Po zakończeniu sześcioletniej edukacji, żegnając się ze mną, zapytał, czy może wziąć sobie krzyż wiszący w sali. Powiedziałem, aby sobie wziął, wtedy on na to, że ma go już w swojej torbie. Rozbroił mnie zupełnie.

KAI: Od początku miałeś dobre stosunki z Japończykami…

– W Miyazaki poznałem rzeźbiarza masek teatru Nō. Wybierałem się w odwiedziny do Polski i chciałem kupić u niego jedną z masek na prezent. Wiedząc, że jestem katolickim księdzem zaproponował mi jednak wyrzeźbienie figury Matki Bożej. Pokazałem mu wizerunki Maryi w okolicznych kościołach. Nie był zadowolony i zaproponował, aby pokazać mu jeszcze inne rzeźby. Więc odwiedzaliśmy inne kościoły, ale cały czas był niezadowolony. Trafiliśmy w końcu do jednego klasztorów i tam w korytarzu stała figura Matki Bożej, która zwróciła jego uwagę. Podszedł do niej i zaczął się w nią wpatrywać. Po chwili powiedział, że tylko ten wizerunek go zainspirował i na jego wzór wyrzeźbi figurę dla mnie. Spytałem dlaczego ta a nie inne. Wtedy odpowiedział mi: „Tamashiga nai”- „Tamte nie miały duszy”. Wszystkie, które wcześniej widzieliśmy były odlewami, a ta była ręcznie wyrzeźbiona. Co pewien czas przychodziłem do niego i pytałem na jakim etapie jest rzeźba.

Tuż przed wyjazdem do Polski poszedłem do niego chcąc odebrać gotowe dzieło. Przychodzę do jego domu a wokół niego wiszą czarno-białe płócienne opaski symbolizujące śmierć i pogrzeb. Sędziwy rzeźbiarz zmarł. Żona powitała mnie i powiedziała, że mąż nie wykończył jednak figury. W tradycji buddyjskiej przez kilkanaście dni, aż do kremacji zwłok, nie można ruszać żadnej rzeczy należącej do zmarłego. W domu odbywały się uroczystości pogrzebowe i przebywał w nim buddyjski mnich, który im przewodniczył. Żona podeszła do niego i zapytała, czy można zrobić wyjątek i wydać mi rzeźbę. Mnich zgodził się. Poszliśmy do pracowni i ona powiedziała mi, że jej mąż zmarł przy jej rzeźbieniu. Dodała, że do jej wykonania zawsze wykorzystywał poranek, wtedy gdy był w najlepszej formie. Niewykończoną rzeźbę zabrałem do Polski. Wylądowałem na warszawskim lotnisku Okęcie. Podchodzi do mnie celnik i pyta ile mam ze sobą komputerów i sprzętu elektronicznego. Odpowiadam, że nic takiego nie wiozę i stawiam na stole rzeźbę. A on na to pogardliwie: „Że też z Japonii chce się kawał drzewa przywozić”.

KAI: Gdzie jeszcze pracowałeś?

– W wielu miejscach. Pracowałem m.in. w Nakatsu w prefekturze Ōita na wyspie Kiusiu. Był to sierociniec „Don Bosco Gakuen” ze szkołą i gospodarstwem rolnym liczącym 80 krów dojnych, 40 cieląt i 2 olbrzymie byki, założony przez niemieckiego salezjanina ks. Karla Demleitnera. Wtedy „gazdował” tam nasz niezapomniany współbrat Stefano Romelli z Włoch. Szkoła miała chłopcom pochodzącym z patologicznych rodzin zapewnić podstawowe wykształcenie. Jeśli nie wytrzymywali w naszej szkole to trafiali do domu poprawczego, a wtedy byli już społecznie przegrani w każdym wymiarze. Jeden z chłopców kilkakrotnie uciekał z naszego zakładu, ale zawsze jechał do swojej chorej matki tłumacząc, że chce być z nią i jej pomagać. W końcu jednak zauważył, że tak dalej nie może, że najlepiej będzie, gdy jednak skończy szkołę, zdobędzie zawód i w ten sposób najlepiej jej pomoże. Dzięki Bogu wszyscy wychowankowie „wytrzymywali”.

Potem pracowałem przez sześć lat jako odpowiedzialny za Centrum Misyjne w Beppu. Byłem także przez dziewięć lat kapelanem więziennym w Ōita. Tam miałem, co miesiąc, dwugodzinne spotkania z grupą więźniów podczas których mówiłem na temat Pisma św., pokazywałem filmy m.in. o św. Janie Bosko, a także organizowałem wraz z protestanckim pastorem w sali sportowej uroczystości Bożego Narodzenia z kolędami. Zazwyczaj przychodziło na nie ok. 300 więźniów. Wtedy trochę baliśmy się, ale dzisiaj mam same miłe wspomnienia z tamtego czasu.

KAI: Byłeś także dyrektorem przedszkola….

– Przed parafią Suzuka w diecezji Kioto, gdzie teraz jestem, pracowałem też w Unzen, najmniejszej parafii w archidiecezji Nagasaki. Byłem dyrektorem przedszkola zatrudniającym 23 osoby personelu, wśród nich były dwie siostry zakonne Japonki, dla 62 dzieci, z których żadne nie było ochrzczone. Tak jest we wszystkich dziełach edukacyjnych w Japonii, począwszy od ochronek aż po uniwersytety. Na troje dzieci w wieku od 1 do 3 lata „przysługuje” jedna wychowawczyni. Domagałem się od władz oświatowych, aby na jedno dziecko były dwie wychowawczynie. A gdy pytali dlaczego odpowiedziałem, że Pan Bóg stworzył kobietę z dwoma piersiami a nie trzema.

W katolickim przedszkolu w Japonii na początku i na końcu dnia jest modlitwa, także przed i po posiłkach. Rączki do modlitwy dzieci składają po buddyjsku, czyli dłonie ściśle do siebie przylegają. Tłumaczy się to tym, że jeśli masz ręce ściśle złożone to nie możesz czynić zła. Ponadto kciuki są skrzyżowane, gdyż jest to symbol śmierci krzyżowej Jezusa. Modlą się także przed zabawą. Przed wjazdem na teren przedszkola stała figura Matki Bożej i tam po przyjeździe i przed wyjazdem dzieci kłaniały się i czyniły znak krzyża, a następnie witały się z dyrektorem i wychowawcami przedszkola. Później w domu dzieci domagają się także modlitwy. To im pozostaje na całe życie. Nasze przedszkola i szkoły pokazują, że Japończycy niezwykle cenią sobie wychowanie katolickie. Ponadto opiekowałem się osobami starszymi odwiedzając je w ich domach i domach opieki. Staram się robić to do dziś, zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca.

KAI: Jak oceniasz relacje z innymi religiami i wyznaniami w Japonii?

– Życzmy sobie nawzajem, aby taka tolerancja religijna i szacunek do każdej religii jakimi możemy się cieszyć w Japonii panowały na całym świecie. W tym kraju nie jest znane słowo „profanacja”. Nigdy nie wypowiedziałem tego słowa, gdyż nie było mi potrzebne.

Sprawia mi radość zaangażowanie w grupę dialogu międzyreliginego z szintoistami, buddystami i protestantami. Co raz odbywają się spotkania i modlitwy o pokój w ramach „World Religions for Peace”. Poprzez te wszystkie inicjatywy można się uczyć prawdziwego szacunku dla każdej z religii. To nasz kochany Jan Paweł II dał nam wspaniały przykład poprzez międzyreligijne spotkania modlitewne w Asyżu.

Mam zaprzyjaźnionego mnicha buddyjskiego Sasaki Sensei. Jest starszy ode mnie o 24 lata. Odwiedzałem go często w Ōita, gdy pracowałem w Nakatsu. Poznaliśmy się na międzyreligijnych spotkaniach. Kiedyś odwiedziłem go jesienią i zobaczyłem jak on sprząta o zmroku przed świątynią. Żartobliwie zapytałem, że po co sprząta kiedy zaraz znowu opadną liście i nikt nie zauważy, że jest czysto. A on na to: „Ale ja będę wiedział”. My sprzątamy np. bo coś się wydarzy, a on sprzątał dla samej idei sprzątania. W tym objawia się buddyjska wiara. Dla mnie jest to święty mnich buddyjski. A dlaczego, wyjaśnię to na podstawie japońskich znaków. Po japońsku „sei” znaczy święty i składa się z trzech innych znaków: „mimi”, co oznacza ucho, „kuchi”, co oznacza usta i krolou, czyli król. Zatem dla buddystów jeśli jestem królem swoich uszu i ust to jestem święty.

KAI: W czym tkwi specyfika misji i nauczania Ewangelii w Japonii?

– Japończycy w przyrodzie widzą siłę której są integralną częścią i dlatego w nauczaniu używa się obrazowych porównań. I tak np. Bożą miłość porównuje się do oceanu, w którym pływają ryby i gdy dostaną się one na ląd to umierają. Podobnie jest z ludźmi, gdy utracą wiarę i miłość to umierają. Z kolei Ducha św. tłumaczy się przez porównanie do wody, która daje życie, w tym życie wieczne.

Dlatego tak trudno im tłumaczyć pojęcia greckiej filozofii. W japońskim za każdym znakiem kryje się konkretne pojęcie. My używamy wielu znaków dla utworzenia jednego wyrażenia. Z kolei Japończyk zobaczy znak i wie doskonale, co on znaczy i czym to się „je”. Najprostszy znak to jedna kreska a najbardziej złożony ma 24 kreski. Dziecko w szkole podstawowej musi się nauczyć 2980 znaków i poznać dwa alfabety: hiragana – 48 znaków i katagana też tyle samo znaków, w którym pisze się wyrazy obcego pochodzenia. Japończyk po studiach zna i czyta ok. 4 tys. znaków. Bardzo często mają kłopoty i dlatego chodzą ze słownikami.

Japończycy nie posługują się logiką w naszym rozumieniu. Nie rozumieją myślowych przeskoków. Dlatego zastrzegają się mówiąc, że zmieniają temat rozmowy, np. teraz mówimy o pogodzie, a teraz o jedzeniu. Zawsze też mówiącego należy wysłuchać do końca. Dla nich liczy się konkret, odniesienie do rzeczywistości, opis z jak najmniejszą ilością abstrakcji. Kiedyś uczestniczyłem w Kioto na sympozjum poświęconym filozofii Jana Pawła II. Nie można przetłumaczyć na japoński terminu „osoba” ponieważ dla nich „osoba ludzka” kończy się z chwilą śmierci. Jak zatem przetłumaczyć „Osobę i czyn”? Jedno z najważniejszych dzieł Karola Wojtyły i to był problem.

W katolickich świątyniach raczej nie ma obrazów świętych, gdyż Japończycy mogą to potraktować jako wielobóstwo. Gdy chodzi Matkę Bożą to tłumaczy się, że przez Maryję modlimy się do jedynego Boga. Tak samo wyjaśnia się osoby wielu świętych, którzy są wzorami doskonałości w dążeniu do Boga. Osobę Maryi tłumaczy się także przez odniesienie do poszanowania rodziców, zwłaszcza matki.

Zawsze też podkreślam znaczenie wiary w Boga i życie wieczne a nie tylko religii. Nie lubię słowa „shine” – „umrzeć”. Lubię mówić „powrócił do domu Ojca”, podobnie jak w buddyzmie: „powrócić do wielkiego Życia”. Nawiązuję do ich pojęcia reinkarnacji, ale nie w sensie wcielania się, ale przechodzenia do życia wiecznego. Uważam, że nadal jest wiele kłopotów z tłumaczeniem Pisma św., Mszału, czy „Dzienniczka”, „Koronki do Miłosierdzia Bożego” św. Faustyny. Gdy przyjechałem do Japonii jeden z wykładowców poradził mi, abym Pismo św. po japońsku nie tylko czytał, ale go przeżywał tak jakbym go jadł.

Tak na marginesie, patrząc z mojej japońskiej perspektywy, niekiedy mam wrażenie, że my Polacy, Słowianie mamy skłonność do zbytniego „sentymentalizmu religijnego”, a przecież w naszej wierze nie o to chodzi. Wiesz, że Japończycy nie znają grzechu: „Nie wzywają imienia Bożego nadaremno”. Nigdy nie zauważyłem, by Japończyk go popełnił.

KAI: Jak oceniasz religijność Japończyków?

– Podobnie jak w japońskich domach przed wejściem do kościoła ściągamy buty. Wchodzimy w miejsce święte. Sprzątanie świątyni zaczyna się od ułożenia kwiatów przy wizerunku Jezusa, Matki Bożej, tak jak sprzątanie mieszkania zaczyna się przy urnach przodków, a nie od podłogi i przez to oddaje się im należny szacunek. Także groby najpierw się myje, sprząta składa kwiaty, owoce, czy napoje, nawet niektórzy kładą zapalonego papierosa, a następnie składa się dłonie do modlitwy. Zawsze też staram się zachować kolejność ułożenia dłoni do modlitwy, tak jak to robią Japończycy i potem odmawiam modlitwy.

Czasami na mszy św. jest więcej nie ochrzczonych niż wiernych, z czego się cieszę jako misjonarz. Pan swojego Domu zaprasza każdego, a ode mnie jako jego „zarządcy”, zależy jak go przyjmę i jak się nim zaopiekuję. Pan, na serio, zaprasza wszystkich na swoją ucztę! Nie możemy wstawiać Pana Boga do ogródka i ramek przez nas zmajstrowanych, żeby owieczki weszły. Bóg sam wychodzi i szuka ludzi, a nie zagania do zagrody.

Osobiście chciałbym, aby w liturgii było więcej tradycyjnej japońskiej kultury jak np. składania darów, kwiatów, owoców itp. Tym samym byłoby w niej więcej widocznego serca i uczucia.

Marzy mi się, aby sanktuarium maryjne w Akita, gdzie miały miejsce, podobne do Lourdes, objawiania Matki Bożej stało się narodowym sanktuarium Japończyków tym bardziej, że zostało w 2013 r. wybrane przez papieża Franciszka jako jedno z 10 na szczególne miejsce modlitw na świecie na zakończenie Roku Wiary. Jest to duchowo strategiczne miejsce dla japońskiego Kościoła. Na temat objawień w Akita rozmawiałem z samą siostrą Agnes, która doświadczyła w sumie 101 objawień, co do których nie można mieć żadnych wątpliwości.

KAI: Czego życzyłbyś sobie po 45 latach pracy w Japonii?

– By pracować na misjach, a szczególnie w Japonii, trzeba mieć mocne powołanie. Miałem szczęście spotkać się parę razy z bratem Zenonem Żebrowskim, franciszkaninem, słynnym w Japonii pod imieniem „Bratem Zeno”, który z św. Maksymilianem Kolbe przyjechał na misje. Raz zastałem go zajętego pakowaniem rzeczy do wiekowej torby. Stanąłem obok niego i ni z tego i owego zapytałem: „bracie, co robić, żeby Japonia się nawracała”. Brat nic nie odpowiada, jakby nie słyszał. Pakuje dalej….Za trzecim razem, zniecierpliwiony podniesionym głosem powtórzyłem pytanie: „Bracie Zenonie, co robić, aby ta Japonia się nawracała! Brat Zeno spojrzał na mnie swymi niebieskimi oczyma z uśmiechem, głaszcząc swoją bialutką jak śnieg brodę i odrzekł: „To ty i ja musimy się najpierw nawrócić” i tego sobie na dalsze lata życzę. Ponadto czuję się Japończykiem. Tutaj chcę być pochowany ponieważ to jest moja druga ojczyzna. Zakończmy naszą rozmowę po japońsku: Arigatou! – Dziękuję!

 

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.