Drukuj Powrót do artykułu

Stefano Gennarini: Piękno które zbawi świat

29 kwietnia 2004 | 11:25 | Ⓒ Ⓟ

*List Kiko Argüello do organizatorów V Zjazdu Gnieźnieńskiego:*
W związku z tym, że nie mogę osobiście uczestniczyć w V Zjeździe Gnieźnieńskim „Europa Ducha” proszę o wybaczenie Kard. Józefa Glempa oraz organizatorów i deleguję katechistę wędrownego, Stefano Gennarini, doktora w zakresie fizyki i teologii, odpowiedzialnego za Drogę Neokatechumenalną w Polsce, jednego z pierwszych wędrownych, o przedstawienie w moim imieniu tematu: „Piękno, które zbawi świat”.
Ufam, że Duch Święty będzie mu towarzyszył i pomoże mu wnieść wkład ze strony Drogi Neokatechumenalnej w budowanie Europy Ducha.
Okropne zamachy, które wydarzyły się w Hiszpanii, wpłynęły również na niemożność mojego uczestnictwa. Ufam i modlę się za dobre owoce Kongresu.
Módlcie się też za mnie, bo jestem grzesznikiem, oraz szczególnie dziś za Hiszpanię.
Kiko Argüello
Madryt, 11 marca 2004

Zapraszam Pana Stefano
*Stefano Gennarini:*
Pozdrawiam Jego Eminencję i Ekscelencje i wszystkich braci oraz siostry tu obecne. Będę mówić po włosku, bo byłoby mi trochę trudno zastąpić Kiko mówiąc po polsku. Mieliśmy zamiar, po moim wprowadzeniu, pokazać wam także mały film video, na którym można zobaczyć Kiko, który maluje fresk w Domus Galilaeae, w Izraelu – mówi tam kilka interesujących słów – a później także rodzinę katechistów wędrownych, którzy mają dziewiętnaścioro dzieci, którzy modlą się jutrznią. Jako, że to piękno zbawia świat, chodziło o to, żeby pokazać konkretne piękno rodziny chrześcijańskiej. Ale nie wiem czy będziemy mieli czas, żeby to teraz zrobić, bo czas się trochę skrócił.
Trudno mi mówić o tym zagadnieniu, bo nie jestem artystą, nie jestem inicjatorem Drogi. Mam dyplom z fizyki teoretycznej od 1964 roku. Teraz mam 64 lata. Mniej więcej 40 lat temu zrobiłem dyplom z fizyki teoretycznej i kiedy publikowałem moją pracę, i pracowałem już na Uniwersytecie „La Sapienza” jako badacz na Wydziale Fizyki Teoretycznej, znalazłem się w głębokim kryzysie egzystencjalnym. Związane to było z dwiema przyczynami. Pierwsza taka, że fizyka już mnie nie interesowała, nie była już w centrum moich zainteresowań. Druga ta, że zdawałem sobie sprawę, iż wiara, którą przekazali mi moi rodzice – trzeba powiedzieć, że pochodzę z rodziny bardzo katolickiej, bardzo praktykującej – nie wzrastała wraz ze mną. Ja czułem, że ryzykowałem utratę wiary: pojąłem dzięki temu, co przekazali mi moi rodzice i Kościół, że być chrześcijaninem, znaczy kochać Boga z całego serca, całym umysłem i ze wszystkich sił, i kochać bliźniego jak siebie samego. A ja widziałem, że nie byłem w stanie tego czynić. Zarówno w odniesieniu do dziewcząt jak i na wydziale, gdzie są zazdrości z powodu idei itp. Fizyka teoretyczna jest bardzo kreatywna jako nauka.
W takim momencie, za radą kierownika duchowego zostawiłem fizykę i pojechałem do Niemiec. Nauczyłem się języka niemieckiego, którego nie znałem, zapisałem się na wydział teologiczny w Tybindze i rzuciłem się ciałem i duszą w naukę. W tych czasach tam był Küng, była cała szkoła Bultmanna na wydziale protestanckim. Ja chodziłem na obydwa wydziały. Potem przyszedł Ratzinger, który w pewnym momencie stał się punktem odniesienia dla mnie i dla innych studentów. Żebyśmy się zrozumieli, kiedy byłem w Tybindze, to były lata 1966 – 1968. A więc był to moment bardzo silnego wrzenia, kontestacji ze strony niektórych profesorów Tybingi wobec Rzymu, trochę szczególnej interpretacji Soboru. Pamiętam, że ja wobec tych pozycji już byłem bardzo krytyczny i kiedy przyszedł Ratzinger, zacząłem do niego chodzić wraz z grupą innych studentów, i zaczęła się relacja przyjaźni i szacunku, która trwa do dzisiaj. W pewnym momencie zostawiłem Tybingę, pojechałem wraz z Ratzingerem do Regensburga i zacząłem studiować także w Würtzburgu egzegezę ze Schnackenburgiem. I kiedy zdawałem końcowe egzaminy licencjackie w 1969 roku znalazłem się w następnym kryzysie, jeszcze gorszym niż wtedy, kiedy kończyłem fizykę. W gruncie rzeczy teologia i studia teologiczne…, mówię to dlatego, że dzisiaj w wielu diecezjach studiuje się teologię z myślą, że to może pomóc w pogłębieniu wiary, a ja widziałem, że wobec mnie to nie działało. Nie działało także wobec wielu innych studentów z którymi studiowałem, zarówno protestantów jak i katolików. Często tracili nawet tę niewielką wiarę, którą jeszcze mieli. Ja pozostałem intelektualnie ortodoksyjny, ale moje życie nie było oparte na Jezusie Chrystusie, a więc byłem w głębokim kryzysie rozczarowania oraz goryczy wobec Kościoła, który nie dał mi wiary, nie byłem w stanie oprzeć mojego życia na Jezusie Chrystusie.
W tej sytuacji poznałem Drogę Neokatechumenalną. Kiedy wróciłem do domu na święta Bożego Narodzenia, moi rodzice i rodzeństwo mówili, że w mojej parafii jest coś bardzo ciekawego, katechezy prowadzone przez kilku Hiszpanów. To była jedna z pierwszych katechez, które Kiko i Carmen prowadzili we Włoszech. Poszedłem z pewnym sceptycyzmem, ale cierpienie, które przeżyłem w Niemczech uczyniło mnie bardziej pokornym. Pamiętam, że ta katecheza była prawdziwym miejscem spotkania z Chrystusem Zmartwychwstałym, dlatego że jakby sfotografowała sytuację mojej egzystencji i pokazała mi, że naprawdę nie jestem w stanie dawać siebie – to znaczy kochać, oddać mojego życia Bogu – ani stając się kapłanem, ani żeniąc się. Wgruncie rzeczy bałem się utracić swoje życie, bo byłem otoczony strachem przed śmiercią, rozumianą w nie tylko fizycznym sensie. Lecz przepowiadanie nie przynosiło mi potępienia, przynosiło mi natomiast bardzo dobrą nowinę: że Chrystus wcielił się w tę rzeczywistość cierpienia, aby przełamać mur lęku przed śmiercią, który nie pozwalał mi kochać; że On zmartwychwstał i żyje; że kocha mnie takim jakim jestem i zaprasza mnie żebym wyszedł. I pamiętam, że w głębi ducha powiedziałem „Amen”.
W ten sposób, przez tę katechezę rozpoczęło się odbudowywać we mnie oblicze Chrystusa, którego poznałem w moim dzieciństwie. I po dwóch latach, w trakcie których musiałem jeszcze pracować na Uniwersytecie i robić inne rzeczy, skończyłem studia i zdecydowałem na konwiwencji, na której Kiko prosił o katechistów, żeby głosić katechezy w Austrii i w Niemczech, by powstać jako wędrowny i od tego czasu praktycznie byłem zawsze wędrownym. Pracowałem zawsze z ekipą, która obecnie składa się z ks. Livio Orsinghera i Silvany Venditti. W pewnym momencie w 1975 roku, kiedy ojciec Cholewiński, jezuita, przekonał swojego generała, swojego prowincjała, by pozwolił wprowadzić Drogę do Polski, ja też przyjechałem do Polski i pracowałem tu i w innych krajach aż do dzisiaj.
„Piękno, które zbawi świat”, wiecie że to zdanie znajduje się w książce Dostojewskiego „Idiota”. Dostojewski mówi o pięknie, które ratuje świat i odnosi to do piękna Chrystusa. I rzeczywiście temat piękna jest bardzo ważny, piękno jest czymś co nas głęboko porusza, które daje nam radość, daje nam przyjemność. Piękno, uczy św. Tomasz jest jednym z transcendentaliów bytu, razem z prawdą i dobrem. I wszystko co istnieje ma aspekt piękna, dobroci i prawdy i widzimy to bardzo łatwo w naturze.
Natura daje nam emocje, daje nam zadziwienie, ale chciałbym dzisiaj podkreślić bardzo głęboki związek, który jest pomiędzy pięknem i miłością, między pięknem i przyjemnością, bo piękno daje nam przyjemność. Kiedy jakaś dziewczyna się zakochuje, usiłuje się podobać swojemu narzeczonemu i w ten sposób także my w naturze czujemy jakby echo Tego, który nas kocha. Otaczają nas rzeczy piękne i przyjemne, które nas poruszają. Ta głęboka więź, istniejąca między pięknem a miłością jest tym, co także św. Paweł w Liście do Rzymian podkreśla, że poganie nie umieli rozpoznać Stwórcy przez piękno, przez chwałę, która jest obecna w całym stworzeniu. Artyści mają szczególny związek z pięknem, są w jakiś sposób zmuszeni by uchwycić jego tajemnicę, tajemnicę piękna. I rzeczywiście, jeżeli my analizujemy dzieła sztuki widać, że istnieje pewien problem relacji, kontrastów, relacji między różnymi kształtami, jakościami, różnymi barwami.
Nauka, która studiuje relacje, formy, to matematyka, geometria. Do tego stopnia, że także Platon mówi, że Theos geometrei, że Bóg czyni geometrię. I mówimy, że artysta ma zdolność intuicyjnego wyczuwania tajemnicy relacji, u podstaw których leżą bardzo precyzyjne formuły matematyczne, albo prawa fizyczne, które znów redukują się do równań matematycznych. Czasami są to równania bardzo skomplikowane, złożone, np. zrozumieć dlaczego jakaś krzywa ma pewną harmonię, jest rzeczą bardzo trudną. Kiedy studiowano spirale muszli, które są przepiękne i są takie same jak spirale niektórych galaktyk, dostrzeżono tam pewne prawa matematyczne. Dajmy praktyczny przykład: Weźmy twarz jakiejś osoby, np. policzek, który jest jak mały pagórek, ma tutaj światłocienie, obok policzka jest coś bardzo wyrysowanego, oko, które ma brew, coś twardego, nad brwią jest pewna płaszczyzna, pewna powierzchnia, która odbija światło – czoło. A potem są włosy, które są innym materiałem, inną jakością. Jeżeli wydzielimy te elementy z twarzy i na jakiejś powierzchni spróbujemy je zestawić: węgielkiem zrobimy światłocień, i obok narysujemy twardą linię ołówkiem twardym, a potem nałożymy masę chłonącą światło, zrozumiemy to, co chciał zrobić Kandinsky. Kandinsky chciał zdezartykułować te elementy i ułożyć je harmonijnie, nie nadając im oryginalnego znaczenia. To samo dotyczy pejzażu. Pejzaż, który nam się podoba, który nas porusza, np. góry, widzimy, że jest tam jakaś pomarszczona powierzchnia, jak skała, wyżej jest gładkie niebo, niżej las, który chłonie światło, potem coś bardzo wyrysowanego, jak domy, jezioro, albo rzeka… Jest w tym jakieś piękno, które nas wzrusza, sprawia, że czujemy się kochani.
To samo dzieje się z barwami. Także kolory mają rolę uzupełniającą się; ale tym, co chciałbym podkreślić i zaraz zakończę ten temat, jest, że język sztuki – ta zdolność, którą mają artyści, jeżeli są rzeczywiście artystami, żeby umieć umieścić w relacji te kształty, te kontrasty, te uzupełnienia – ma pewną cechę. Wracając do przykładu twarzy, cechuje się ona tym, że jest taka miękka powierzchnia (policzek), która w jakić sposób dowartościowuje oko, a oko dowartościowuje policzek. Jest tutaj jakby wewnętrzny język miłości, kiedy powstaje dzieło sztuki, piękno, elementy kompozycji dowartościowują się wzajemnie. To samo dzieje się z kolorami, np. odpowiednikiem czerwieni jest zieleń, odpowiednikiem żółci jest fiolet. Dlaczego nas wzrusza obraz Van Gogh’a? Dlatego, że słoneczniki są żółte, a cienie są fioletowe, odpowiadające sobie barwy są zdolne do wzbudzenia w nas poczucia piękna. W takim razie to Van Gogh w jakiś sposób uczy nas postrzegać przyrodę. Nie tylko sztuka naśladuje przyrodę, ale i przyroda naśladuje sztukę, ponieważ sztuka uczy nas odczytywać piękno. Piękno jest bardzo ważne, człowiek nie może żyć bez piękna.
Papież mówił to bardzo jasno w „Liście do artystów” (1999) pod koniec zeszłego wieku, w którym powiedział, że ludzkość ma potrzebę piękna, bo jeżeli nie, to wpada w beznadzieję. To prawda. Żyjemy w kraju postkomunistycznym, widzieliśmy brzydotę, tzn. brak miłości wobec konkretnego człowieka; takie same budynki zrobione jak pudełka na buty, gdzie żyje się anonimowo, co także jest na peryferiach miast na Zachodzie. To była pewna kultura pozytywistyczna, socjalistyczna, żeby wszyscy byli tacy sami, na poziomie życiowego minimum, przez co istota ludzka czuje, że żyje w skrajnym dyskomforcie, nie ma przyjemności, nie ma miłości, nie czuje się kochana.
Mówię to dlatego, że to bardzo ważne… Kiko wiele lat nie malował. Kiedy był młody, miał bardzo duży sukces jako malarz, zdobywał nagrody międzynarodowe, etc., ale kiedy się nawrócił i poszedł żyć do slumsów, zostawił malarstwo na 20 lat. A potem podjął je na nowo z powodu bardzo konkretnej potrzeby – potrzeby, żeby ewangelizować, tworzyć w parafii środowisko, gdzie człowiek współczesny może czuć się kochany, może czuć się przyjęty, może czuć się zaakceptowany w środowisku świątecznym. Chodzi o to, aby tworzyć pewną estetykę, Kościół miał zawsze pewną estetykę w momentach ewangelizacji. Dlatego także na kongresie Biskupów Ameryki który Kiko przeprowadził kilka lat temu w Nowym Jorku, tematem była estetyka, piękno.
Jak to możliwe, żebyśmy my wobec piękna przyrody nie wierzyli, żebyśmy wobec piękna przyrody byli ateistami? To jest bardzo poważne pytanie!
Jest coś, co nas gorszy, coś bardzo głębokiego, co nam przeszkadza oddać chwałę Bogu. To jest problem śmierci, problem cierpienia. Dlatego człowiek współczesny ma dwojaki stosunek do przyrody: z jednej strony szuka przyrody, ponieważ otrzymuje tę estetyczną mocję, czuje się kochany, ale z drugiej strony jest niezdolny połączyć się z Tym, który to wszystko stworzył, Bóg który stworzył tę planetę niebieską, bardzo piękną, która jest jak statek kosmiczny poruszający się z ogromną prędkością, statek kosmiczny, który jest bardzo komfortowy, ma naturalne baseny, jeziora, morza – bardzo piękne rzeczy!
Jak jest możliwy ateizm? Ktoś zmienił nam wodę – mówią. Znacie tę historyjkę o rybaku, który pyta innych rybaków: Czym ty łowisz? Ja łowię wędką. A! I masz tylko jedną rybę. A ty, czym łowisz? Siecią. To już udaje ci się złowić coś więcej. A ty? A on mówi: Ja łowię w inny sposób. Ja zmieniam wodę i wszystkie ryby wychodzą na wierzch i można je zebrać. Ktoś zmienia wodę. Jesteśmy w środowisku ateizmu. Przeżyliśmy przerażające wydarzenia, masakrę: widzieliśmy straszną ilość aborcji, w Europie, odrzucenie cierpienia, odrzucenie osób starszych, eutanazję. Są jeszcze większe niebezpieczeństwa: manipulacje genetyczne, klonowanie, budowanie człowieka w laboratoriach, pominięcie rodziny. Czy my też mamy zmieniać wodę?
McLuhan powiedział coś bardzo ważnego: Środek jest przesłaniem! Jak musimy reagować na takie wydarzenia? Jak islam? Zamykając się? Zamykając się dlatego, że czujemy się zagrożeni? Bo ci, którzy zmieniają nam wodę, zmieniają ją także hinduizmowi i islamowi, zagrażają ich wierze, ich tradycji. Wielu ludzi może być kuszonych, by powiedzieć: My także zamknijmy się, lub też i my spróbujmy zmienić wodę: wejdźmy w politykę, wejdźmy w massmedia. Powiedziałem to słowo McLuhana, który jest bardzo ważnym filozofem, kanadyjskim socjologiem, wierzącym katolikiem. Powiedział on bardzo głębokie zdanie, że „środek jest przesłaniem”. Środek, którego ja używam, odpowiada przesłaniu. Ja przez to nie chcę przesadzać. Jasne, że trzeba się zajmować i massmediami i polityką, i tymi wszystkimi rzeczami.
Ale istnieje coś bardzo głębokiego: jakiego środka używał Jezus Chrystus? Jakiego medium używał Jezus Chrystus, by ewangelizować? Używał medium bardzo precyzyjnego: posyłał apostołów po dwóch, bez pieniędzy, bez torby, nawet bez sandałów jak mówi jedna z Ewangelii. Przygotował ich w ten sposób, aby posłać ich po swoim zmartwychwstaniu, bez niczego; nie warunkując wolności drugiego człowieka, nie piorąc mu mózgu. I posłał ich w ten sposób. To bardzo trudna rzecz: w ten sposób zechciał zbawić świat. Ważną rzeczą jest to, że w momentach bardzo dużej siły duchowej, Kościół czynił to samo: św. Franciszek, św. Dominik posyłali po dwóch swoich uczniów bez niczego, tak samo jezuici na początku; i w momencie ewangelizacji Cyryla i Metodego, albo przy ewangelizacji Anglii przez benedyktynów. Czym zatem jest to medium? Trzeba je przeanalizować. To jest rzecz bardzo głęboka: kim są ci apostołowie? To są świadkowie zmartwychwstania! Przesłaniem jestt zwycięstwo nad śmiercią, środkiem, medium, nowy człowiek, świadek zmartwychwstania, człowiek niosący w sobie życie wieczne. „Nie mamy srebra ani złota, ale to, co mamy, dajemy ci. W imię Jezusa Chrystusa, chodź!” (Dz 3,6). Jest to także przesłanie, że Chrystus zmartwychwstał, że zwyciężył śmierć, że daje nam życie wieczne, które rozpoczyna się już tutaj! Duch Święty, duch Jezusa Chrystusa, który świadczy naszemu duchowi, że Bóg jest, że mnie kocha, że kocha mnie takim, jakim jestem, że chce mieszkać wewnątrz mnie. To życie wieczne jest czymś, co się już rozpoczyna tutaj. Ewangelia mówi o tym na wszystkie sposoby. Św. Jan mówi bardzo jasno: „Kto nienawidzi swego brata jest zabójcą i życie wieczne nie może w nim mieszkać”. Mówi tu rzecz bardzo aktualną. „I wiemy – mówi – że przeszliśmy ze śmierci do życia, ponieważ kochamy“ (1 J 3,14-15), kochamy braci. W jakim wymiarze ich kochamy? Co to znaczy kochać braci? Chrystus mówił: „Kochajcie się, jak ja was umiłowałem.” Brakuje czasu. Nie wiem, którego świetego prosić o pomoc.
Ale chciałbym powiedzieć jeszcze kilka rzeczy. Ten temat piękna jest obecny w całym Piśmie Świętym. Jest to jeden z leitmotivów całego Pisma Świętego już od stworzenia. Bóg sam znajduje upodobanie w pięknie stworzenia. Słowo hebrajskie „tow” – „Zobaczył, że było dobre”, można też przetłumaczyć: „Widział, że było piękne.” I to przewija się przez cały Stary Testament, aż do Pieśni nad Pieśniami, i cały Nowy Testament aż do Apokalipsy, i wiąże się z tematem Oblubieńca i Oblubienicy. Temat oblubieńczy. Tu mamy całą mistykę chrześcijańską, całą kontemplację. Kontemplacja pochodzi stąd – kontemplowanie piękna, kontemplowanie chwały Boga obecnej nie tylko w wstworzeniu, lecz także w historii. I tu właśnie mamy ten punkt zgorszenia: śmierć i cierpienie.
Trzeba powiedzieć, ze my czasami wobec Starego Testamentu jesteśmy trochę schizofreniczni; my nie jesteśmy protestantami, jesteśmy katolikami – wiemy, że Pismo Święte musi być interpretowane w żywej tradycji, która mu towarzyszy. Ale Stary Testament wiele razy chcielibyśmy interpretować. ignorując tradycję, która mu towarzyszy, tradycję ustną, tradycję hebrajską. I widzimy np. że w Księdze Rodzaju Bóg tworzy człowieka, a potem formuje kobietę i używa tego czasownika, którego używają także artyści, jak artysta, który tworzy coś bardzo pięknego. Potem przedstawia ją Adamowi, który jest uderzony pięknem Ewy i mówi: „Kość z moich kości i ciało z mojego ciała.” Idąc dalej do góry Synaj, znajdujemy całą tradycję ustną, związaną z górą Synaj. Widzi ona w górze Synaj na nowo jakby ogród Eden. Temat ogrodu – Bóg, który wyzwolił lud ręką potężną z niewoli Egiptu, prowadzi go na górę Synaj i tam się objawia, ukazuje jako Oblubieniec. Ciekawe: tutaj On jest Oblubieńcem, który się staje obecny i mówi: „Słuchaj Izraelu! Ja jestem Panem, twoim Bogiem, Bóg jest jedyny. Będziesz kochał Pana Boga całym swoim sercem, całym swoim umysłem i ze wszystkich swoich sił. Będziesz kochał!” A także objawia w ten sposób człowiekowi jego przeznaczenie: będziesz kochał. I tam zachodzi wielki cud, ponieważ podczas gdy w raju Ewa jest przepiękna, to tutaj Ewa, która jest ludem izraelskim, wychodzi na to, że jest bardzo brzydka. Tradycja ustna podkreśla, że wielu z tych, którzy wyszli z Egiptu byli kulawi, ślepi, głusi. Dlaczego byli kulawi, ślepi, głusi? I odpowiada tradycja ustna: dlatego, że byli bałwochwalcami, żyli w bałwochwalstwie Egiptu. I bałwochwalstwo – idolatria, sprawia, że jesteśmy ślepi, nie widzimy miłości Boga. Hebrajczycy mówią o dwojgu oczu: jedno służy, by widzieć miłość Boga, drugie – miłość bliźniego. Bo jeżeli ktoś jest ślepy, nie widzi ani jednego, ani drugiego. I głuchy jest ten, który jest idolatrą. Niezdolny jest do słuchania Słowa Boga, niezdolny już do odczytywania Słowa Boga, obecnego w historii, dabar, słowo – wydarzenie, to, co mówi Bóg poprzez wydarzenia. Bałwochwalca chce budować historię na własną rękę, prosi idola, prosi swą projekcję – która jest kłamstwem, jest niczym, jest demonem – chce prosić idola o szczęście dla siebie. Nie może już zatem zaakceptować tej historii, którą prowadzi wobec niego Bóg, gdyż chce tej historii, jaką sobie zaprojektował. I jeżeli Bóg chce mu pomóc, bo ten idol niszczy jego rodzinę, dopuści może jakiś wypadek, by człowiej wrócił do siebie, żeby zobaczył, że żyje źle. Ale jako że on jest głuchy i nie rozumie Słowa Boga, strasznie się buntuje, jeszcze bardziej. Dlatego Bóg na Synaju dokonuje tego cudu uczynienia piękna w Jego Oblubienicy jak nowe stworzenie. I tak Synaj pojawia się jak ogród z dzrzewem, którym jest Tora, która daje owoce życia.
Chcielibyśmy kontynuować ten temat, ale nie ma czasu.
Wszyscy prorocy rozwijają ten temat oblubieńczy aż do Pieśni nad Pieśniami: „Jaka piękna jesteś przyjaciółko moja! Piękniejsza od Jerozolimy, piękniejsza niż Tirsa. Jesteś pełna blasku, pełna piękna.”
Tutaj już wprowadzamy temat Nowej Jerozolimy, ale zanim rozpoczniemy ten temat chciałbym powiedzieć, że McLuhan powiedział coś jeszcze, coś bardzo głębokiego, bardzo proroczego w swoich czasach: że świat staje się globalną wioską, że środki komunikacji sprawiły, że świat stał się mały. Jeżeli jest jakiś zamach w Afganistanie, wiemy szybko, już nie mówię o Hiszpanii. Jeżeli jest jakieś trzęsienie ziemi w Ameryce Łacińskiej, wszyscy o tym wiemy. Wszyscy o wszystkim wiedzą. W pewnym sensie tworzy się monokultura. Jeżeli ktoś jedzie do Azji, pojedzie do Seulu, Tokio, Hong-Kongu, Singapuru, podróżuje, ale ciągle jest jakby w tym samym mieście, ciągle w Nowym Jorku. Ta sama architektura, ten sam sposób ubierania się, te same filmy, te same piosenki. Tutaj trzeba by przeczytać Apokalipsę, która mówi o Bestii, o Wielkim Mieście. Była mowa o tej zmianie wody, która ma miejsce – sekularyzacji, która się dokonuje, niszczeniu tradycyjnych kultur, rodziny… Niestety, nie mam czasu, żeby przeczytać tu Apokalipsę, gdzie jest mowa o tej Bestii, która uwiodła królów, która siedzi na wielkich wodach, którymi są wszystkie ludy ziemi, bo już w czasach hellenistycznych miała miejsce pewna globalizacja. Ale w Apokalipsie jest mowa także o innym mieście. Mówi ona: „Widziałem Jerozolimę, która zstępuje z nieba przyozdobiona jak Oblubienica, pełna blasku, jak przepiękny kamień, pełna światła.” (por. Ap 21,2.10-11) Czym jest światło tej Oblubienicy, tej Jerozolimy, Koscioła? Światłem jest Chrystus. Chrystus jest światłem. Chrystus jest światłością, która mieszka w Kościele. Świat musi to zobaczyć. Św. Paweł mówi: „Już nie ja żyję, żyje Chrystus we mnie.”
Ciekawa jest ta antropologia św. Pawła, która uobecnia eschaton, który już się realizuje, że naprawdę w Chrystusie natura ludzka została poślubiona. Mówi on o tym w Liście do Efezjan: tajemnica to wielka. Mówi o małżeństwie, o jedności między mężczyzną a kobietą. Mówi to w odniesieniu do Chrystusa i Kościoła. Dobrze, idąc dalej za św. Pawłem dochodzimy do tematu śmierci.
Widzimy, że św. Paweł postrzega człowieka w swojej antropologii, jako skazanego, aby ofiarowywać sobie samemu wszystko. „Albowiem miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. A właśnie za wszystkich umarł po to, aby ci co żyją już nie żyli dla siebie, ale dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał (2 Kor 5,14-15). Człowiek jest skazany na życie dla siebie. Punktem odniesienia jest własne JA. On sam. Wszystko odnosi do siebie. Tak jakby w gruncie rzeczy, naprawdę, ze swojego JA czynił centrum wszechświata. Np. Dojrzewajace dziecko, które zostawiło Kościół, żyje szukając swojej przyjemności, tego co lubi, tego co daje mu smak. Przeżywa swój stosunek do rodziców w ten właśnie sposób: osądza swego ojca, że jest faszystą, że jest niedobry, nie daje mu pieniędzy. Z matką ma stosunek bardziej uczuciowy, ale ona jest nadopiekuńcza. Jak mówi św. Paweł, przekleństwem jest życie dla samego siebie. Życie czyniące ze swojego JA jakby oś.
Wyjaśnia nam to Pismo: grzech. Grzech pierworodny oddzielił nas od Boga. Powiedzieliśmy, że Boga nie ma, bo jest zawistny, kastruje nas. Demon powiedział nam: Nieprawda, że jeśli zjesz z tego drzewa, umrzesz. Bóg, w gruncie rzeczy, jest zazdrosny o ciebie, daje ci zakazy, chce ograniczyć twoją wolność, chce zabronić ci się realizować, być. Ewa w to wierzy. Widzi ten owoc i mówi: „Tak. To prawda.” Demon mówi: „Kiedy zjesz ten owoc, będziesz jak Bóg: zdolna rozróżnić dobro od zła.” I Ewa widzi, że ten owoc jest pociągający, atrakcyjny, do tego, by posiąść wiedzę, żeby powiedzieć: “To ja chcę decydować, co jest dobre, a co złe, żeby już nie mówili mi tego ojciec ani matka, ani księża. Ja sam potrafię decydować, co jest dobre, a co złe”. Być niezależnym, połamać tablice przykazań – jak powiedział Nietzsche. Stać się dorosłymi, wyemancypowanymi.
Ale jest tu problem, że człowiek w ten sposób zniszczył swoją głęboką relację z Bogiem. Przełamał ją i doświadczył śmierci ontologicznej, ontycznej, o której mówił Kierkegaard. Doświadczył śmierci swojego bytu, bo moje bycie osobą, oznacza bycie w relacji miłości z kimś, kto mnie kocha. Słowo łacińskie persona – osoba – lub greckie prosopon, pochodzi z teatru. W teatrze są role: ktoś jest królową, ktoś jest królem, ktoś jest paziem, ktoś jest żołnierzem. Ktoś daje mi pewną rolę, pewne miejsce, pewną misję. I w chwili, kiedy ja niszczę swoją relację z Bogiem, kiedy staję się autorem mojej historii, nie mam już roli. Kim jestem? Jaka jest moja misja? Gdzie jest moje miejsce? Kto mnie chciał? Kto podtrzymuje moje życie? I to jest bardzo głębokie doświadczenie, którego dokonuje człowiek – doświadczenie śmierci. To głębokie doświadczenie przeszkadza człowiekowi, bo człowiek chce być. My nie jesteśmy protestantami. Nasza natura jest zraniona, ale nie jest zepsuta, jest dobra. Natura ludzka dalej wie dobrze, że prawdą jest kochać, ale ten człowiek, który chce być dla swojej narzeczonej, dla swojej rodziny doświadcza przeciwieństwa: “Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7,14). Ten człowiek, który utracił kosmogonię bycia osobą kochaną przez Boga, chce być: Być dla swojej narzeczonej, być dla swoich rodziców itd. I kiedy odkrywa, że ojciec go nie kocha – bo ojciec ucieka od swojego życia, jest człowiekiem biednym, a matka się rozwiodła, a dziewczyna go zostawia – ta istota ludzka przeżywa straszne wewnętrzne załamanie. I to pozwala zrozumieć, skąd tak wiele samobójstw w Skandynawii, gdzie rodzina jest prawie zniszczona. Tysiace samobójstw, bo istota ludzka nie ma tam oparcia. I ta istota ludzka, która chce „być”, doświadcza czegoś bardzo głębokiego: że nie jest zdolna kochać, nie jest zdolna siebie dawać. Albowiem kochać drugiego, znaczy ukrzyżować swoje własne „ja”, które jest jak prosta tyczka, stać się „ty”. “T” wygląda jak krzyż. Ukrzyżować własne ja, umrzeć dla drugiego, zaakceptować innego takim jakim jest, znaczy kochać. Kochać nie znaczy kochać wtedy, kiedy ktoś robi to, co mi się podoba: jak mówi Kazanie na Górze, to robią także poganie. Kochać naprawdę, znaczy akceptować drugiego takim, jakim jest.
Ale jak mogę kochać, jeśli nie zwyciężyłem śmierci? Jak mogę kochać, jeżeli cierpienie, które zadaje mi inny – bo sposób bycia twojej żony jest inny, niż byś chciał, albo twoich dzieci – sprawia śmierć, cierpienie. I to cierpienie staje się odbiciem tego głębokiego cierpienia, któregoś doświadczył: śmierci twojego bytu, twojej istoty. Ty tego nie znosisz. I wtedy człowiek nie może wytrzymać i rozwodzi sie z żoną. Nie dlatego, że jest zły, ale dlatego, że nie jest w stanie więcej wytrzymać. Nie możemy być moralistami. Trzeba zrozumieć, że istnieje głębsza rzeczywistość. Dlatego nie można mówić; „Bądź dobry, bądź dzielny!” Nie można powiedzieć martwemu „chodź!” Trzeba najpierw go wskrzesić. Inaczej wchodzimy w straszny moralizm i nie rozumiemy tego, co się wokół nas dzieje.
Ta niezdolność kochania jest przyczyną wielkiego cierpienia. Człowiek nie akceptuje cierpienia, bo w gruncie rzeczy nie akceptuje samego siebie. Nie rozumie sensu cierpienia, bo człowiek nie ma sensu. A człowiek nie ma sensu, gdyż nie rozwiazał egystencjonalnego problemu śmierci. A więc rozumiemy, dlaczego dzisiaj ludzie boją się cierpienia. Eutanazja, osoby starsze, które są wywożone do domu opieki, poza miasto; dzieci upośledzone nie są akceptowane. A więc jak można dać temu człowiekowi życie? W jaki sposób można zniszczyć tę śmierć, którą w sobie nosi?
List do Hebrajczyków dokonuje bardzo głębokiej syntezy. Ciekawe jest to, jak Ojcowie Kościoła używali tego listu do Hebrajczyków w katechumenacie.
Ponowne odkrycie katechumenatu, zmusiło nas do przestudiowania katechezy ojców Kościoła. I fragment listu do Hebrajczyków mówi coś bardzo poważnego: „Ponieważ tak jak dzieci mają współuczestnictwo we krwi i ciele, także On, Syn, stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pozbawić mocy tego, który jest panem nad śmiercią, to jest diabła, i wyzwolić w ten sposób tych, którzy przez strach przed śmiercią poddani byli niewoli przez całe swoje życie” (Hbr 2,14). Tutaj mówi, że w ciągu tego życia jesteśmy poddani niewoli, niezdolni kochać, wyjść ze swego egoizmu. Dlatego się rozwodzimy, dlatego jeżeli coś się nam nie podoba, człowiek pije, cudzołoży, albo jest chciwy śmiertelnie: mówi „zgaś światło, zgaś światło”, ściska pieniądze w ręku dlatego, że nosi w sobie lęk, nie jest w stanie zapanować nad lękiem. Ale w jaki sposób przynieść to zwycięstwo człowiekowi? Kościół prawosławny mówi: „Christos woskriesie!, Christos anesti!”, „Chrystus zmartwychwstał”. I lud odpowiada „Wo istinu woskriesie”. Ale co dla mnie znaczy, że Chrystus zmartwychwstał? W 2004 roku, co to dla mnie znaczy? Chrystus wstawia się za ciebie. A! A dlaczego się wstawia za mnie? Abyś ty otrzymał Ducha Świętego. Aha! I tu jest problem wiary.
Wracam do środka, medium, które Bóg wybrał: głupstwo kerygmatu. Św. Paweł powiada: „Wiara zależy od słuchania” (Rz 10,17), a także: „Spodobało się Bogu zbawić tych, którzy wierzą poprzez głupstwo przepowiadania” (1 Kor 1,21), „Głupstwo kerygmatu”, mówi nam św. Paweł. Dlaczego kerygmat jest głupi? Dlatego, że mówi o wydarzeniu, o pewnym fakcie. Ale ten fakt uobecnia się w tych, którzy go słuchają. Bo Chrystus obiecał swoim apostołom, że będzie im towarzyszył aż do końca czasów. A więc tutaj jest bardzo głęboki problem. Jeżeli dziś patrzycie na tego Ukrzyżowanego, to czym jest ten Ukrzyżowany? Dla osoby bardzo zsekularyzowanej, jest to jakiś obraz z laleczką z brązu. Ja wam powiem: nie! Ten krzyż jest przypomnieniem pewnego wydarzenia, pewnego faktu: że Chrystus umarł za ciebie, umarł biorąc na siebie wszystkie twoje grzechy. Umarł, aby obdarować ciebie swoją naturą: Duchem Świętym. Kiedy? Teraz, kiedy ja mówię. Wiara pochodzi ze słuchania. Jest pewien tajemniczy dialog, dokonujący się w głębi między tobą a Duchem Świetym, który towarzyszy przepowiadaniu.
W jaki sposób cię ukochał Jezus Chrystus? Bo to wydarzenie ma głęboką treść: Chrystus ciebie pokochał, kiedy byłeś grzesznikiem. Nieprawda – jak ty myślisz – że muszę się nawrócić, muszę zostawić moje grzechy, a wtedy Chrystus mnie pokocha. To Nieprawda! Prawda, że Chrystus oddał życie za ciebie, kiedy byłeś grzesznikiem. I jest inny fragment z listu do Hebrajczyków, który pozwala nam zrozumieć tę tajemnicę. W liście do Hebrajczyków, na początku, mówi się, że Syn jest odbiciem istoty Bożej. Istota jest trudnym pojęciem filozoficznym, jest jak odbicie sygnetu na laku. Także Jezus mówi do Filipa: „Kto widzi Mnie, widzi Ojca”. Co widzisz na tym Krucyfiksie? Możesz zrozumieć, czym jest ta istota Boża. Że Bóg ciebie kocha tak, zupełnie. Jego istota pragnie zamieszkać wewnątrz ciebie. A w jaki sposób może wejść? Jeżeli dzięki pomocy Ducha Świętego uwierzę, że Bóg kocha mnie w taki sposób. Tak jak uwierzyła Dziewica Maryja kiedy anioł powiedział: „będziesz miała Syna”. „Ale ja nie znam mężczyzny, jak to się stanie?”. Albo Abraham, który był stary i bezpłodny. „Jak to możliwe, żebym miał potomstwo?” Jak to możliwe, żeby we mnie, który jestem grzesznikiem, Duch Święty mógł zamieszkać? Wewnątrz mnie, wewnątrz ciebie dzisiaj? Jeżeli wierzysz w miłość Bożą, Duch Święty zaczyna działać. Jasne, że potem potrzebny jest pewien katechumenat, czas, aby ta ciąża, o której mówią ojcowie Kościoła (którzy porównują macierzyństwo Maryi z narodzeniem Chrystusa w sercu człowieka) mogła być donoszona. I w jaki sposób można sprawdzić, czy uwierzyłeś? Skąd wiadomo, czy masz wiarę, czy masz w sobie życie wieczne? Jeżeli czynisz dzieła życia wiecznego. A czym są czyny życia wiecznego? Możnaby to zilustrować katechezą Koscioła pierwotnego na temat uczynków życia I uczynków śmierci, o których mówi także List do Hebrajczyków. Czy chodzi o modlitwę? Nie! także muzułmanie modlą się, więcej niż my. Czy chodzi o to, żeby być uczciwymi. Nie! Także ateista może być uczciwy. Te dzieła życia wiecznego – i tu dotykamy podstawowej kwestii dla rozumienia, na czym polega świadectwo chrześcijan, które wzywa do wiary – uczynki życia wiecznego, to: „miłujcie się, jak Ja was umiłowałem, i w tej miłości poznają, że jesteście moimi uczniami” (J 13,34). „Bądźcie jedno, tak jak Ja i Ojciec; wtedy świat pozna, że Ja przyszedłem, aby zbawić świat” (Por. J 17,21). Tutaj chodzi o coś bardzo ważnego. Chodzi o zdolność przebaczania, zdolność kochania: bo ktoś wewnątrz nas zwyciężył śmierć, ponieważ natura Boża, żyjąc w nas, wyzwoliła nas z niewoli egoizmu, grzechu i demona. I to w naczyniach glinianych, z biednej gliny, tacy jesteśmy wszyscy, krusi, biedni, do końca naszego życia. Dlatego nosimy ten skarb – mówi Św. Paweł – w naczyniach glinianych, aby się okazało, że ta przemożna moc miłości nie pochodzi od nas, lecz od Boga (por. 2 Kor. 4,7).
Czyny życia wiecznego: tego potrzebuje Europa. Europa potrzebuje ewangelizatorów, którzy będą maluczcy, którzy pójdą po dwóch. W czym jest piękno tej oblubienicy? Co znaczy, ze ślepi widzą a głusi słyszą? Ślepi widzą miłość Boga w historii. Co słyszą głusi? Słyszą Słowo Boże poprzez fakty. Tutaj wychodzimy z religijności naturalnej. Jezus mówi Samarytance: „Przychodzi czas, i już jest, kiedy nie będziecie czcili Boga ani na górze Garizim, ani w Jerozolimie” (J 4,23). Religijność naturalna potrzebuje ciągle pewnej axis mundi. Chrystus powiedział, że On jest tą axis mundi, drabiną Jakuba. “I zobaczycie niebiosa otwarte i aniołów zstępujących i wstępujących na Syna Człowieczego” (J 1,51). Zostało przezwyciężone szukanie Boga tylko w miejscu świetym, podczas, gdy życie jest nieświęte. Nie, tu chodzi o to, żeby wejść w dialog z Bogiem również poprzez historię, złożyć Bogu ofiarę miłą na ołtarzu naszej historii. Uwaga zatem: czym jest to “czczenie Boga w duchu i prawdzie”? Chwilę później mówi to sam Jezus w słowach: “Mam do jedzenia pokarm, którego wy nie znacie: pełnienie woli mojego Ojca”, posiadanie tego daru mądrości Ducha Świetego, który w faktach pozwala nam rozróżniać, jaka jast wola Boża. “Co jest wiedzą świetych?”, pytał się jeden z Ojców. “Czy pokora?” Niezupełnie. “Czym jest wiedza świetych, łagodnością?” Niezupełnie. Wiedzą świetych jest pełnienie woli Boga, nauczyć się pełnić wolę Boga. Bo wtedy nie jest się już idolatrą, nie szuka się już u idola projektu naszego życia, lecz akceptuje się historię, którą Bóg prowadzi wobec nas, misję, którą daje nam Bóg, stanie się maluczkimi. Jasne, stanie się maluczkimi zakłada pokorę.
Bo tajemnica wielka Wcielenia, Śmierci, Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia Chrystusa polega na tym, że w Chrystusie natura ludzka weszła już do wnętrza Trójcy Świętej; już się wypełnił eschaton, w pewnym sensie. Te gody już się dokonały.
I cała historia, która jeszcze nam pozostała, służy wypełnieniu tego. Kościół jest Oblubienicą, Oblubienica mówi “Przyjdź” i Duch mówi “Przyjdź” w Apokalipsie. To małżeństwo, bycie czymś jednym Boga z nami, ta ogromna tajemnica była przewidziana przez Boga już przed stworzeniem świata, mówi List do Efezjan (Ef 1,4-5). Przed grzechem, przed stworzeniem świata, przeznaczył nas, “abyśmy byli święci i niepokalani w miłości”, usynowieni w Jezusie Chrystusie.
I tutaj dochodzimy do Soboru. Jan XXIII, wielki papież, wielki prorok – każdy ochrzczony jest prorokiem, kapłanem i królem, ale Papieże w sposób szczególny – ten papież, zwołując Sobór powiedział bardzo ważne słowa. W konstytucji „Humanae salutis” mówił: „Kościół dzisiaj stoi w obliczu trwającego kryzysu społeczeństwa. Podczas gdy ludzkość znajduje się w punkcie zwrotnym nowej ery, kościół oczekują zadania olbrzymiej wagi i wymiarów, tak jak w najbardziej tyragicznych epokach jego historii. Chodzi bowiem o wejście z ożywiającymi i wiecznotrwałymi siłami Ewangelii w kontakt ze współczesnym światem” (nr 2). Ten temat nowej ewangelizacji podjął Jan Paweł II z wielką mocą, mówiac również, że trzeba powrócić do pierwotnego modelu apostolskiego, (por. Przemówienie Ojca Świetego w Velehradzie u grobu św. Metodego). W czym tkwiła siła ewangelizacji Koscioła pierwotnego? W zwiastowaniu Kerygmatu i we wtajemniczeniu chrześcijańskim, w katechumenacie (por. Przemówienie Papieża w par. Św. Marii Goretti, O.R. 1988)
Mówię to, dlatego, że dziś jest kwestią życia i śmierci wprowadzenie Soboru Watykańskiego II do parafii. Sobór jeszcze nie dotarł do parafii. Nie wystarczy tylko odwrócić ołtarz, jeśli potem mamy robić tylko to, co robiono przedtem. Jest to kwestia życia i śmierci – wprowadzenie Soboru, widzimy to ciągle. Na przykład w Holandii, gdzie mamy bardzo wiele rodzin w misji, otworzyliśmy dwa seminaria Redemptoris Mater, jedno w Haarlemie, drugie w Roermond. Wiecie, że Holendrzy są bardzo dzielni, podjęli Sobór w sposób potworny. Doszło tam do polaryzacji: na północy nie sposób już odróżnić parafii katolickich od protestanckich, są w rękach świeckich, kobiety praktycznie pełnią rolę proboszczów itp… Na południu, zobaczywszy cały ten bigos, dostrzegli całą tę płaską, straszną kulturę, która dochodzi do głosu, kiedy brak nadprzyrodzoności, nie ma życia wiecznego, gdzie liczy sie tylko ciało, zdrowie, dom… I zrobili tak, jakby Soboru nie było, dalej celebrowali mszę plecami do ludu, księża noszą sutannę. Biskup z Roermond spotkał się z Kiko i poprosił o seminarium Redemptoris Mater, a Kiko powiedział: Ja nie mam takiego seminarium, ono jest diecezjalne, najpierw trzeba otworzyć Drogę. A jak mam otworzyć Drogę? – zapytał biskup. Zwołał czterdziestu proboszczów i ekipę katechistów, posłaną przez Kiko, by przedstawić Drogę. Dziesięciu powiedziało „tak”, rozpoczęli katechezy i Bóg nam błogosławił bardzo mocno, bo rozpoczyna się w Holandii naprawdę proces ewangelizacji. Ale chciałem właśnie powiedzieć, że wikariusz generalny powiedział: to jest ostatnia karta, którą mamy; jeżeli z wami pójdzie źle możemy zamknąć wszystkie drzwi Kościoła, bo ludzie już tu nie przychodzą.
Mówię to, dlatego że to jest pokusa, żeby myśleć, że zamykając się na odnowę soborową, zatrzymując to co było przedtem… To jest iluzja, bo kultura, która nadchodzi, nadchodzi i tak. To jest przegrana bitwa, muzułmanie też stoją przed przegraną biwą. Musimy bardzo dobrze to zrozumieć, że nie zamykając się, lecz ewangelizując, mając odwagę głoszenia Ewangelii w jej radykalności, na pewno! I Pan nam błogosławi, bo trzeba, żeby pojawiła się wspólnota jako ciało Chrystusa Zmartwychwstałego, aby pojawiła się ta miłość, piękno wspólnoty chrześcijańskiej, żeby ta forma miłości była widzialna, dotykalna, i żeby dzisiejszy człowiek mógł spotkać się z Chrystusem poprzez chrześcijan, w których mieszka ta miłość. Dlatego Ojciec Święty Jan Paweł II w liście na temat Europy mówi o konieczności ewangelizowania także tych, którzy są w parafiach, także chrześcijan. Jasne, wielu ludzi ma wiarę, ale wielu innych ludzi ma tylko fasadę chrzescijaństwa, często ludzie mają jeszcze serce półpogańskie. Widzimy bowiem, że sekularyzacja dalej wyprowadza ludzi z Koscioła. Trzeba ewangelizować! Nie musimy się bać: Chrystus już posiał swą krew i pola bieleją na żniwo. Widzimy, że Bóg nam pomaga, że Bóg nam błogosławi.
Ja skończyłem. Chciałem wam pokazać to video, które jest bardzo ładne. Jeżeli pozwolą…

(oklaski)
Robimy przerwę. Dla tych, którzy chcą zostać będzie jeszcze film na video związany z Drogą Neokatechumenalną. Natomiast następna konferencja jest o godz. 11.40.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.