Sylwetka ks. Jerzego Popiełuszki
19 października 2001 | 06:58 | Paweł Zuchniewicz, Michał Kęska //ad Ⓒ Ⓟ
Dokładnie w 17 lat po śmierci Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki publikujemy jego sylwetkę w opracowaniu Pawła Zuchniewicza.
*Z Okopów do okopów*
Jest rok 1947. W białostockiej wiosce Okopy przychodzi na świat Jerzy Popiełuszko. Jego rodzice – Władysław i Marianna mieli jeszcze czworo dzieci: dwóch synów i dwie córki, z których jedna umiera bardzo wcześnie.
Szkoła i kościół znajdują się o ponad cztery kilometry stamtąd – w Dąbrowie. Już jako chłopak Jurek codziennie pokonuje ten dystans. „Te cztery i pół kilometra przez las chodziły wszystkie dzieci – mówi brat Jerzego, Józef -, ale Jerzy szedł godzinę przed innymi. Codziennie o siódmej był przy ołtarzu. Ksiądz Grodzki z Suchowoli mówił o nim: „Cokolwiek ten chłopiec będzie robił w życiu, będzie w tym dobry”.
O tym, że chce zostać księdzem powiedział w dniu balu maturalnego. Jego marzeniem było wstąpienie do seminarium warszawskiego, choć proboszcz chciał, aby poszedł do najbliższego seminarium w Białymstoku. Ale ostatecznie marzenie Jerzego spełniło się i znalazł się w Warszawie. Zaczął naukę w roku 1965, skończył w 1972. Były to bardzo ważne lata dla Polaków i dla Kościoła. Ostatni rok Wielkiej Nowenny zaplanowanej przez Prymasa Stefana Wyszyńskiego jeszcze w czasie jego uwięzienia w latach 50, zakończenie Soboru Watykańskiego II i słynny list biskupów polskich do biskupów niemieckich: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. 1966: Milenium Chrztu Polski, 1968: protesty studenckie, a w 1970: krwawy grudzień na Wybrzeżu. Dramaty, które przeżywała Ojczyzna Jerzy Popiełuszko obserwował nie tylko z seminaryjnej ławy. Po pierwszym roku został wcielony do wojska. „Znalazł się w kleryckiej jednostce w Bartoszycach” – mówi ksiądz Jerzy Sochoń z komisji ds. beatyfikacji ks. Jerzego – „gdzie odznaczył się wyjątkową odwagą w propagowaniu wartości religijnych. Ochrona medalika na piersi, próba wspólnej modlitwy z kolegami: to były normalne praktyki kleryka, ale w takim miejscu, w takiej ateistycznej przestrzeni nabierały one zaskakująco silnych wymiarów”.
W liście do swojego ojca duchowego z seminarium, ks. Czesława Miętka ks. Jerzy pisze:
„Czcigodny Ojcze – zaczęło się od tego, że dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. A za to grozi prokurator. Gdybym zdjął – wyglądałoby to na ustępstwo. Sam fakt zdjęcia to niby nic takiego. Ale ja zawsze patrzę głębiej.
Najpierw spisał moje dane. Potem kazał mi się rozbuć, wyciągnąć sznurówki z butów i rozwinąć onuce. Stałem więc przed nim na boso. Stałem jak skazaniec. Zaczął się wyżywać. Na boso stałem przez godzinę. Nogi zmarzły, zsiniały, więc o 21. 20 kazał mi włożyć buty”.
*Pasterz dusz*
Z wojska wychodzi mając 21 lat. Wynosi stamtąd przeświadczenie, że wierność ma bardzo konkretną cenę, o czym przypominają mu liczne dolegliwości. „To był normalny wesoły chłopak – wspomina ks. Wiesław Kądziela – ale już mocno schorowany. Może to zaostrzyło jego wrażliwość na cierpienie innych”.
Po święceniach kapłańskich pracował w kilku parafiach. „Przyszedł do nas jako neoprezbiter – mówi ks. Tadeusz Karolak, wówczas proboszcz parafii w Ząbkach – ale bardzo szybko zaczął zaznaczać swoją obecność w parafii. Przede wszystkim założył młodzieżowe kółko różańcowe. Ale nie było to tylko kółko modlitewne. Młodzież Jerzego zbierała dary, które co kilka tygodni zanoszono do zakładu wychowawczego”. „Później był rezydentem w kościele świętej Anny – dodaje ks. Jan Sochoń – i zajmował się duszpasterstwem środowisk medycznych. Potem przenosi się do parafii świętego Stanisława Kostki na Żoliborzu”. Tam zastaje go rok 1980. Strajki ogarniają cały kraj. Strajkuje także Huta Warszawa. „On się tam znalazł trochę przypadkowo – mówi ks. Sochoń – Ksiądz Jerzy Czarnota poproszony przez ówczesnego kapelana Prymasa Wyszyńskiego o odprawienie Mszy św. na terenie Huty akurat nie mógł tego uczynić, bo tego dnia miał inną liturgię. Obok ks. Czarnoty stał ks. Jerzy, który powiedział, że wobec tego on pojedzie odprawić Mszę dla hutników”.
„Tego dnia i tej Mszy św. nie zapomnę do końca życia – mówił ks. Jerzy na półtora roku przed śmiercią. Szedłem z ogromna tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty, śpiewał? Takie, dziś może naiwnie brzmiące, pytania nurtowały mnie w drodze do fabryki. I wtedy, przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gesty szpaler ludzi – uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie. I oklaski. Myślałem, że Ktoś Ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramę. Tak sobie wtedy pomyślałem – oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści parę lat wytrwale pukał do fabrycznych bram”. Słowa te powiedział ks. Jerzy w wywiadzie udzielonym księdzu Jerzemu Ponińskiemu i opublikowanym w maju 1983 roku. Gdy ks. Poniński zapytał go, co dla siebie wyniósł z tej pracy, ks. Jerzy odpowiedział: „Zobaczyłem jak Ewangelia zmienia człowieka. Kiedy zwykle jako księża spotykamy się z ludźmi stale wierzącymi, najczęściej w świątyniach, może mniej to dostrzegamy. A tam byłem – i jestem – świadkiem „przebudzenia” tych ludzi. Czy wiesz co to za wspaniałe uczucie, kiedy chrzci się trzydziestoletniego człowieka, który nigdy przedtem nie słyszał o Bogu. Nie ma teraz tygodnia bez takiego chrztu. Tak, czasami czuję zmęczenie. Brakuje mi czasu dla wszystkich. Najmniej mam go dla siebie. Ale nie czuję znużenia”.
Dla robotników wkrótce stał się ks. Jerzy wielkim autorytetem. Mimo stosunkowo młodego wieku był traktowany przez nich jak ojciec. Ale nie tylko oni liczyli się z jego zdaniem. „Najwięksi intelektualiści tamtego czasu zjawiali się u ks. Jerzego – mówi ks. Sochoń – w jego pokoiku przy Hozjusza po to, by zaczerpnąć oddechu, uspokoić się, uciszyć swoje nadmierne może nieraz emocje. Wiele było takich spotkań z księdzem Jerzym. Jedno z nich opisuje Roma Szczepkowska: „Siedzieliśmy kiedyś u niego w parę osób, a w kraju było już spore wrzenie, i ktoś powiedział: Jurek, dość tego cackania się, nazwij sprawy po imieniu. Powiedz coś o Jaruzelskim. Popatrzył po wszystkich ogromnymi oczami i pytał każdego: Tak uważasz? Tak – odpowiadaliśmy po kolei. Ja nie myślałem, że wy nic nie rozumiecie. Wy. Zawsze był wesoły i pogodny a wtedy widać było, że odebrał cios. Jurek, o co ci chodzi – ktoś zapytał. Ludzie, czy wy nie zauważyliście, ze ja walczę ze złem, a nie z jego ofiarami? To są ofiary zła, ja im współczuję – ten jedyny raz zafundował nam dydaktykę”.
*Oto siewca wyszedł siać*
Jest grudzień 1981 roku. Pierwsza wigilia Bożego Narodzenia w stanie wojennym. I zarazem pierwszy wieczór, gdy nie obowiązuje godzina milicyjna. Polacy mogą iść na pasterkę – zadecydowała komunistyczna władza. Także w kościele św. Stanisława Kostki sprawowana jest Msza św. Narodzenia Pańskiego. Po jej zakończeniu ks. Jerzy wychodzi z zapasem opłatków. Wsiada do samochodu i jedzie do koksownika, gdzie grzeją się żołnierze. Ci nie rozumieją, co się dzieje. „Jestem księdzem – mówił – dzisiaj jest wigilia, chcę się z wami przełamać opłatkiem. Potem następny koksownik i następny. Rozmowy, łzy chłopaków w mundurach, nieraz spowiedzi.
W kilka dni później ks. Popiełuszko idzie do sądu. Chce być razem z robotnikami, którzy za opór wobec władzy są traktowani jak przestępcy. Roma Szczepkowska, która nie znała go wcześniej wspomina, że w pewnym momencie wybiegł z sali rozpraw. „Wyszłam za nim. Pytam się: >Co się księdzu stało?<. On odpowiada: >Nic się nie stało<. Ja: >Może ksiądz mógłby mi jednak powiedzieć, czemu ksiądz wybiegł tak szybko?< Ksiądz na to: >Nie zwykłem się spowiadać przed osobami świeckimi płci żeńskiej< Ja na to: >Jeden wyjąteczek, dla spokoju<. Ksiądz: >Mogę pani powiedzieć. Uciekłem przed uczuciem nienawiści<".
2 lutego, w święto Matki Bożej Gromnicznej ks. Jerzy odprawia Mszę św. w intencji pozbawionych wolności, zwolnionych z pracy oraz w intencji rodzin represjonowanych. Wówczas jeszcze nie głosi homilii. Ale w ostatnią niedzielę kwietnia (dokładnie 25-ego) staje przy ołtarzu, by "zanieść błaganie o wolność w Ojczyźnie" Nie mówił w swoim imieniu. Cały czas używał liczby mnogiej: "Stajemy w piątym miesiącu stanu wojennego, sto trzydziestym czwartym dniu udręki narodu. Pochylamy pokornie nasze głowy, by prosić o siłę wytrwania i mądrość w tworzeniu jedności, by prosić o Twoje błogosławieństwo".
"Msze św. w intencji Ojczyzny powstały z inicjatywy proboszcza kościoła św. Stanisława Kostki, ks. Prałata Teofila Boguckiego - mówi ks. Jan Sochoń - Celebracja Mszy św. o pomyślność Ojczyzny odbywała się już w roku 1980, ale gdy zaczął ją odprawiać ks. Jerzy stała się czymś przedziwnym. Pamiętam atmosferę owych spotkań na Żoliborzu. Jakieś duchowe napięcie i modlitewne skupienie.
Ks. Popiełuszko nie tylko mówił. Bywało, że pomagał osobom zagrożonym aresztowaniem w wyrobieniu czystych dowodów osobistych, dawał wskazówki, gdzie pójść, gdy trzeba było kogoś ukryć. Sytuacje takie opisuje Angielka Christine Hutchins, która przeprowadziła szereg rozmów z osobami z otoczenia ks. Jerzego. Ksiądz określany jest w jej publikacji jako JP: "LS chciał kogoś ukryć. JP: >Jest takie miejsce, gdzie nikt nie będzie was o nic pytał. Idźcie tam i powiedzcie, że szukacie. Siostra przełożona powie: Zapraszam na obiad<. LS udał się do klasztoru z drugim mężczyzną. Podszedł od tyłu do budynku. Nagle z okna krzyknęła gruba zakonnica: Stary człowieku, jeśli potrzebujesz pomocy duchowej, to obiad jest gotowy, ale idź do głównego wejścia!".*Seanse nienawiści*
"Ty obrzydliwy faszysto! Niech się nie dziwią twoi kumple, że znajdą cię wkrótce z poderżniętym gardłem, ty k.... jedna! Módl się, może ci to coś pomoże. Ty wyrodku rodu ludzkiego, kreaturo!". Takie listy otrzymywał żoliborski kapłan, któremu nieznani sprawcy chcieli zamknąć usta. Prywatnie docierały do niego wyzwiska i otwarte groźby ("Źle pan skończy swoja karierę jako ksiądz".) Oficjalnie tę samą treść ubierano w nieco inną formę: "Działalność taka tolerowana być nie może. A chyba każdy już w Polsce przekonał się, że słów na wiatr nie rzucamy" - deklarował rzecznik rządu Jerzy Urban.
"Przeprowadzano cały szereg prób zastraszenia księdza Jerzego - mówi ks. Jan Sochoń: rzucano kamienie w okno, podrzucano kompromitujące materiały do jego mieszkania na Chłodnej. To tam znaleziono amunicję, materiały wybuchowe i antypaństwowe publikacje. Wtedy ksiądz Jerzy został aresztowany. Wypuszczono go z Pałacu Mostowskich po interwencji arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, sekretarza Episkopatu Polski. Rozpoczęło się jednak śledztwo, którego uwieńczeniem był oficjalny akt oskarżenia z lipca 84. I chociaż ogłoszona w tym samym miesiącu amnestia objęła także sprawę księdza, to jednak wyraźnie odczuwało się, że pętla wokół niego zaczyna się zaciskać.
Dwa miesiące przed jego śmiercią pojechaliśmy razem w nasze rodzinne strony na pogrzeb kogoś znajomego - mówi ks. Sochoń - Wtedy Jerzy powiedział mi: "Janku jestem zmęczony i czasem ogarnia mnie lęk, bo rzeczywiście gróźb jest coraz więcej. Oni mogą mnie zniszczyć". Nie sądził chyba wtedy, że zginie, ale miał świadomość, że czeka go bardzo trudna droga.
Tę świadomość mieli także ludzie z jego otoczenia. Kilka osób zwróciło się więc do Prymasa Polski, kard. Józefa Glempa z prośbą o wysłanie księdza Jerzego na studia do Rzymu. On sam wobec tej perspektywy był rozdarty. Z jednej strony wiedział, że wyjazd oznaczałby koniec szykan, trochę upragnionego spokoju, a z drugiej czuł, że jego miejsce jest tutaj, w tym kościele, gdzie co miesiąc gromadzili się ludzie spragnieni prawdy i nadziei. "Przed dwoma laty, w sierpniu powiedziałem, że >Solidarności< została zadana rana, która ciągle krwawi, ale nie jest to rana śmiertelna, bo nie może uśmiercać nadziei. Dzisiaj jeszcze bardziej odczuwamy, zwłaszcza gdy podziwiamy wierność ideałom naszych braci, którzy powrócili z więzień, że nadzieje z Sierpnia "80 żyją i przynoszą owoce. To mówił na niespełna dwa miesiące przed śmiercią.*Tama*
Ks. Jan Sochoń: "Pierwszą próbę zabicia księdza Jerzego podjęto 13 października 1984 roku, gdy wraz z kierowcą Waldemarem Chrostowskim i działaczem "Solidarności" Sewerynem Jaworskim wracał samochodem z Gdańska do Warszawy. Funkcjonariusze UB próbowali doprowadzić do wypadku drogowego. Na szczęście zamach zakończył się niepowodzeniem. Kilka dni później ks. Jerzy pojechał do Bydgoszczy, gdzie miał uczestniczyć w nabożeństwie różańcowym w tamtejszym kościele św. Polskich Braci Męczenników. Po odprawieniu Mszy św., modlitwie i spotkaniu na plebanii wyruszył wraz z Waldemarem Chrostowskim w drogę powrotną.
W ślad za nimi pojechał duży fiat na warszawskich numerach. W środku znajdowali się kpt. Grzegorz Piotrowski, por. Waldemar Chmielewski i por. Leszek Pękala. Przed Toruniem agenci wyprzedzili samochód prowadzony przez Waldemara Chrostowskiego. Jeden z nich, ubrany w mundur milicjanta zatrzymał golfa, którym jechał ks. Jerzy. Chrostowskiego poproszono do fiata i skuto kajdankami. Ksiądz nie chciał wejść do środka więc Piotrowski uderzył go kijem. Nieprzytomnego oprawcy załadowali do bagażnika i ruszyli w drogę. Nie docenili jednak sprawności i zimnej krwi Waldemara Chrostowskiego, który siedział przy drzwiach. Choć ręce miał skute kajdankami udało mu się niepostrzeżenie dosięgnąć klamki. Gdy samochód zwolnił na jednym z zakrętów, Chrostowski otworzył drzwi i wyskoczył znikając w ciemnościach.
Podczas jednego z postojów także ksiądz usiłował uciec oprawcom. Został jednak złapany, pobity i ponownie wtłoczony do bagażnika. Przy następnym postoju związali go sznurami i przyczepili mu worek z kamieniami. Dotarli do tamy wiślanej koło Włocławka i tam zrzucili swoją ofiarę do rzeki.
"Gdy Dziennik Telewizyjny podał informacje o znalezieniu ciała księdza. - mówi ks. Sochoń - wiadomość została natychmiast przekazana do kościoła na Żoliborzu. Tam akurat sprawowana była Msza św. Odprawiał ją ks. Andrzej Przekaziński. Po skończeniu liturgii zdołał wypowiedzieć tylko jedno zdanie: >Bracia i siostry, dziś w wodach Zalewu Wiślanego we Włocławku odnaleziono Księdza<. Ludzie zaczęli bardzo głośno płakać, nikt nie mógł śpiewać".
Bezpośredni zabójcy oraz ich zwierzchnik zostali osądzeni i skazani. W czasie tzw. procesu toruńskiego miało się jednak niejednokrotnie wrażenie, że na ławie oskarżonych zasiada człowiek, który poniósł śmierć z ich rąk. Nie mógł się wówczas bronić sam, ale w świetle tego czym żył i jak życie oddał tym mocniej brzmiały słowa, które mówił w czasie pamiętnych Mszy św. Za Ojczyznę:
"W okresie niechlubnego dla całej ludzkości procesu Jezusa Chrystusa Piłat postawił pytanie, które było, jest i będzie ciągle aktualne: >Co to jest prawda?< (J 18,38). Dla chrześcijanina odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Dał nam ją sam Chrystus, kiedy powiedział o sobie: >Ja jestem drogą, prawdą i życiem< (J 14,6). Chrystus jest więc Prawdą. (...) Za prawdę, którą głosił oddał swoje życie. Apostołowie, dla których Jezus Chrystus stał się jedyną Prawdą, oddali za Niego swoje życie głosząc odważnie światu Jego naukę. (...) Prawda jest bardzo delikatną właściwością ludzkiego rozumu. Dążenie do prawdy wszczepił w człowieka sam Bóg. Stąd w każdym każdym człowieku jest naturalne dążenie do prawdy i niechęć do kłamstwa. Prawda łączy się zawsze z miłością, a miłość kosztuje, miłość prawdziwa jest ofiarna, stąd i prawda musi kosztować. Prawda, która nic nie kosztuje, jest kłamstwem".
Ksiądz Jerzy mawiał, że zapisane są cztery Ewangelie, zaś piątą każdy pisze własnym życiem.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.