Szeryf Ojca Świętego – wspomnienie o bp. Chrapku
22 października 2001 | 11:21 | Grzegorz Polak Ⓒ Ⓟ
– Tak jest, szeryfie – tymi słowami zwrócił się przed czterema laty Jan Paweł II do bp. Jana Chrapka. Nieżyjącego biskupa wspomina Grzegorz Polak, wieloletni szef działu krajowego KAI.
_Podczas pobytu Ojca Świętego w 1997 r. w Zakopanem biskup Jan Chrapek w wąskim gronie osób przygotowywał Papieżowi wycieczkę w Tatry. Kiedy już wszystko było zapięte na ostatni guzik biskup podszedł do niego i zameldował: – Ojcze Święty – możemy wyruszać!. Jan Paweł II wyprężył się, zasalutował i powiedział: – Tak jest, szeryfie, jestem gotowy.
Czwartek wieczór. Właśnie mam wychodzić z redakcji do domu. Dzwoni kolega z KAI: – Biskup Chrapek nie żyje. – Żartujesz. – Nie, to prawda. Nie mogę uwierzyć. Jeszcze kilka dni temu widziałem go na Dniu Papieskim, którego był duszą. Oblegany przez dziennikarzy, udzielał wywiadów o Papieżu, o którym z uwielbieniem mówił : ojciec. Ledwo się do niego dopchałem, „przybiliśmy sobie piątkę”, udało mi się wsunąć do jego teczki egzemplarz książki „Spotkaliśmy Papieża”, wydanej przez moją obecną firmę, Edipresse Polska. Jest tam kapitalny wywiad biskupa Chrapka o Ojcu Świętym. Zdołałem mu tylko podziękować i powiedzieć, że wszystko w tym wywiadzie było dla mnie nowe, że ani razu się nie powtórzył, choć tyle razy wypowiadał się o Papieżu.
Obdzwaniam zaprzyjaźnione redakcje. – Czy wiecie, że zginął najfajniejszy polski biskup?. Wszyscy już wiedzieli. Pytam siebie samego: dlaczego właśnie on? Dopada mnie jakaś
irracjonalna złość: czemu jechał sam, skoro tyle ciur i miernot wożonych jest za społeczne pieniądze przez kierowców. No tak, przecież nigdy nie widziałem go jako pasażera, zawsze sam prowadził swojego wysłużonego golfa.
I jeszcze jedna myśl: kogo teraz ja i moi koledzy dziennikarze zapytamy, gdy będzie potrzebny mądry komentarz przedstawiciela Kościoła do jakiegoś ważnego wydarzenia. Przecież był jednym z niewielu ludzi Kościoła, którzy nie uciekali przed dziennikarzami i zawsze mieli do powiedzenia coś ciekawego, pointując trafnie nawet nieatrakcyjny medialnie fakt.
Na dobre poznałem go przed piętnastoma laty, kiedy redagował „Powściągliwość i Pracę”. Miesięcznik był wtedy pismem znakomitym. Pracowali tam wówczas świetni dziennikarze jak np. śp. Janek Śpiewak czy Jacek Żakowski.
„Chrapello”, taki miał bowiem ks. Chrapek pseudonim w „Powściągliwości”, później w KAI-u, pozwalał im na wiele i – z tego co opowiadali mi koledzy – nigdy nie miał jakichkolwiek zapędów cenzorskich wobec niepokornych nieraz świeckich autorów.
Będę mu dozgonnie wdzięczny za to, że w 1986 r., jeszcze w siermiężnym PRL-u, wraz z obecnym biskupem łowickim Alojzym Orszulikiem, zorganizował kurs dla dziennikarzy katolickich, w którym miałem szczęście uczestniczyć. Najpierw w Częstochowie przez kilka dni mogliśmy słuchać wykładów i dyskutować z najwybitniejszymi polskimi teologami, a potem – jeszcze większa frajda – wyjechaliśmy pod dowództwem ks. Chrapka na cały tydzień do Rzymu. Tam, oprócz zwiedzania Wiecznego Miasta, „buszowaliśmy” po watykańskich kongregacjach i innych urzędach, poznając wielu wybitnych hierarchów. Nie zapomnę jak w jednej z dykasterii, któryś z kolegów popełnił jakąś niezręczność, co wzburzyło przyjmującego nas monsignore’a. Ks. Chrapek bronił jak lew świeckiego przed dostojnikiem watykańskim i całą rzecz załagodził.
Znający jak nikt w Episkopacie problemy mediów, zawsze szedł na rękę dziennikarzom. Zachęcał nas, abyśmy zauważali i pisali o przejawach dobra. Jego uczynności i uprzejmości doświadczaliśmy najbardziej podczas dwóch ostatnich pielgrzymek Ojca Świętego do Polski. Jako współorganizator tych pielgrzymek, był w najbliższym otoczeniu Papieża. Mimo, że miał setki spraw na głowie i niewątpliwie zależało mu na tym, aby nie uronić niczego, co się wokół Jana Pawła II dzieje, nie zapominał o nas. Dzwonił także do mnie na komórkę i mówił mniej więcej tak: „Dobry człowieku, przygotuj się, nastąpiła zmiana w programie, Ojciec Święty będzie tu i tu”.
To, co nie było widoczne dla oka dziennikarzy, potem dokładnie relacjonował w mediach. Dla mnie chyba najbardziej wstrząsający i wzruszający był opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” jego opis spotkania w 1999 r. na Wawelu, dwóch zdjętych niemocą fizyczną, jak się wyraził, gigantów ducha – gasnącego ks. prof. Józefa Tischnera i schorowanego Jana Pawła II.
W swej służbie Ojcu Świętemu był najwierniejszym z wiernych. Nie spotkałem człowieka, który pozostawałby pod tak wielkim urokiem Papieża. Raz chyba jednak przesadził w swojej gorliwości. Gdy w 1997 r. w Zakopanem tłum dziennikarzy puścił się za Janem Pawłem II, który pojawił się nagle w pobliżu kolejki linowej, która miała go zawieźć na Kasprowy Wierch, biskup – choć nie było bezpośredniego zagrożenia dla Ojca Świętego – rzucił się jak lew i powalił najbliżej biegnącą żurnalistkę na ziemię. Byłem świadkiem tego wydarzenia i biskup Jan kilka razy się przede mną za to z rozbrajającą szczerością kajał i usprawiedliwiał, jak przed spowiednikiem.
Wśród wielu różnych zalet ceniłem go za to, że o nikim źle nie mówił, że był niezwykle dobry i wyrozumiały dla wszystkich, których pokrętne losy oddaliły od Kościoła i których życie było dalekie od ewangelicznego ideału. Kiedy podczas spotkania przygotowawczego do Dnia Papieskiego ktoś z oburzeniem zauważył, że patronat, co zresztą było nieprawdą, mają sprawować prywatne stacje telewizyjne, które nadają wiadomo jakie programy, biskup Jan łagodnie upominał, żeby nie wyszukiwać współczesnych Magdalen, aby rzucać w nie kamieniami. Raczej – argumentował – należy dać szanse każdemu, aby mógł zrobić razem z nami coś dobrego.
Przed laty byłem świadkiem, jak podczas dyskusji z jego udziałem zabrał głos dziennikarz pewnego antyklerykalnego pisma, uchodzący za wyjątkową kanalię. No właśnie, tylko że biskup Chrapek nie potraktował go jak kanalię, lecz jak człowieka.
Był biskupem diecezjalnym największych nadziei. Nic nie ujmując jego znakomitemu poprzednikowi, diecezja radomska, dotnięta plagą bezrobocia i biedy, pod jego kierownictwem odżyła. Serwis KAI niemal codziennie donosił o coraz to nowych inicjatywach, podejmowanych najczęściej przez energicznego biskupa. Był niezwykle wyczulony na potrzeby bliźniego, dlatego też popierał akcje, które miały zaradzić społecznej biedzie. Dwa lata temu wydał list pasterski poświęcony temu problemowi. Był to dokument tak dogłębny i konkretny, że KAI zdecydowała się zorganizować konferencję prasową promującą list biskupa radomskiego.
Na początku bieżącego roku opowiedział mi o nietypowej inicjatywie. W objazd po jego diecezji wyruszył mammograf, urządzenie wykrywające raka piersi u kobiet. Wyczuwając moje zdziwienie tłumaczył sens akcji: „Zdrowa matka to podstawa zdrowej rodziny”.
Był człowiekiem niezwykle towarzyskim, lubiącym ludzi. Kilka razy prowadził dla nas, KAI-owców rekolekcje. Nie zapomnę zwłaszcza tych przed Bożym Narodzeniem 1997 r., które odbyły się w parafii księży michalitów, jego współbraci zakonnych, w Górkach koło Garwolina.
Nie zapomnę też naszej rozmowy, gdy z przejęciem, choć na pozór czynił to beznamiętnie i bez patosu, jako biskup pomocniczy drohiczyński wspominał ostatnie chwile swojego ordynariusza w Drohiczynie, biskupa Władysława Jędruszuka. – Powiedz Ojcu Świętemu, że go kocham – mówił swojemu sufraganowi umierający biskup Jędruszuk. Biskup Jan, gdyby odchodził z tego świata przytomnie, powiedziałby swojemu otoczeniu chyba to samo.
A jeszcze tak niedawno wspominaliśmy razem serdecznie innego biskupa – Mieczysława Jaworskiego, wspaniałego, dobrego człowieka. Biskup Jan wrócił właśnie z jego pogrzebu w Kielcach i opowiadał mi jak wielu kolegów w biskupstwie i kapłaństwie oraz zwykłych wiernych żegnało biskupa Mieczysława.
Któż mógł przypuszczać, że niedługo potem właśnie jego, pierwszego z grona Episkopatu Polski – człowieka tak przecież młodego i pełnego energii, tak potrzebnego Kościołowi w Polsce – Bóg powoła do wieczności._
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.