Drukuj Powrót do artykułu

W przypadku ideologii gender dochodzi do ostrego starcia z Kościołem

22 stycznia 2014 | 15:03 | tom (KAI) / br Ⓒ Ⓟ

„W przypadku ideologii gender dochodzi do ostrego starcia z Kościołem katolickim, a nawet w pewnym sensie jest ona w niego wymierzona. Kościół bowiem głosi w sposób otwarty i jasny inną niż ideolodzy „gender” wizję człowieka i społeczeństwa” – mówi w rozmowie z KAI ks. prof. Piotr Mazurkiewicz, politolog.

Profesor w Instytucie Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego mówi m. in. o tym ,czy ideologia „gender” jest współczesną formą wypełniającą ideologiczną pustkę, wieloznaczności słowa „gender”, i manipulacjach tym pojęciem, „płci kulturowej”, zjawisku maskulinizacji kobiet i feminizacji mężczyzn, znaczeniu ideologii „gender” dla ruchu feministycznego, zagrożeniach i absurdach jakie niesie ona z sobą, a także jak Kościół powinien uczestniczyć w debacie wokół „gender”.

KAI: Jaka jest geneza „gender”? Czy jest współczesną formą nowej ideologii po kompromitacji ideologii XX wieku?

Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz: Zacznę od bardzo prostego i fundamentalnego stwierdzenia, które Jan Paweł II zapisał w encyklice Redemptor hominis: „Człowiek nie potrafi żyć bez miłości” (RH 10). Pragnienie miłości zostało złożone w sercu każdego człowieka bezpośrednio przez Boga. Szczególnie przypomina o tym doświadczenie samotności Adama w rajskim ogrodzie. Mężczyzna zostaje obdarowany kobietą dopiero wówczas, gdy doświadczył dramatu samotności.

Do głębokiego spotkania między mężczyzną a kobietą dochodzi za sprawą ciała. Adam nie wyraża swojego zachwytu na widok Ewy, mówiąc: „inteligencja z mojej inteligencji” albo „duch z mojego ducha”. W swojej pieśni miłości opiewa cielesny wymiar bycia człowiekiem w jego znakach kobiecości i męskości, które są zachętą do ustanowienia komunii osób (communio personarum). Ukazuje to odmienny sens „bycia ciałem” w przypadku człowieka i zwierząt.

Ciało mówi o małżeńskim i rodzicielskim powołaniu ludzkiej kobiecości i męskości. Przypomina człowiekowi o jego zdolnościach rozrodczych, które odczytuje jako błogosławieństwo. Mężczyzna i kobieta, patrząc na siebie nawzajem nie odczuwają wstydu ponieważ ich wzrok potrafi dostrzec głęboki sens ludzkiego ciała, które jest ciałem osoby, uobecniającym „duszę żyjącą”. Czystość pozwala mężczyźnie i kobiecie dostrzec całą prawdą o drugiej osobie, zobaczyć piękno, które przekracza fizyczny wymiar ludzkiego ciała, przyjąć drugą osobę jako osobę, cieszyć się nią jako istotą, której Stwórca chciał dla niej samej. Struktura człowieka w wymiarze duchowym, psychicznym i cielesnym sprawia, że pod każdym względem kobieta i mężczyzna do siebie pasują i się uzupełniają.

Współczesny człowiek, tak jak zawsze, poszukuje szczęścia i miłości, ale czyni to niejako po omacku. Nieumiejętność miłowania często nie jest bezpośrednio zawiniona przez konkretną osobę, ale jest po części owocem braku doświadczenia miłości w środowisku własnej rodziny, licznych zranień, zwłaszcza z okresu dzieciństwa, czy wreszcie życia w konkretnym kontekście kulturowym, w którym miłość przedstawia się niejednokrotnie w postaci zubożonej czy wręcz wypaczonej. Jednym z takich wypaczeń jest ideologia „gender”.

KAI: Czy już u swych podstaw ideologia „gender” nie popełnia błędu antropologicznego?

– Przez ideologię na ogół rozumiemy pewien spójny system idei powstały na bazie naukowych stwierdzeń. W ramach każdej ideologii proponuje się uproszczoną interpretację rzeczywistości społecznej i historycznej po to, aby zmobilizować ludzi do przekształcenia jej w utopię świata doskonałego. Mamy tu próbę przejścia od teorii do praktyki. Karl Mannheim ściśle wiąże społeczną i polityczną rolę ideologii z kwestią kontroli nieświadomości społecznej. Zwraca uwagę, że mimo całego procesu demokratycznego rozprzestrzeniania się wiedzy, wciąż jest ona własnością stosunkowo niewielkiej intelektualnej mniejszości, podczas gdy w procesach demokratycznych uczestniczą szerokie masy, które potrzebują wiedzy już „przetrawionej”, lekkostrawnej papki.

Ideologia, za sprawą uniwersalności swojej doktryny, odwołania do emocji oraz „poczucia misji”, niejednokrotnie pełni w zsekularyzowanym świecie rolę zastępczą wobec tradycyjnej wiary religijnej. Mówiąc zatem o „gender” możemy mieć na myśli pewne, mniej lub bardziej poprawne metodologicznie, badania naukowe, na ogół odwołujące się, podobnie jak marksizm, do materialistycznej wizji człowieka, ale także ideologię, polityczny program przeprowadzonej odgórnie ( top-down) globalnej rewolucji seksualnej. Wieloznaczność słowa gender, także w języku angielskim, powoduje, że trudno tu przeprowadzić ścisłe dystynkcje, łatwo natomiast dochodzi do nadużyć i manipulacji.

KAI: Czyli trudności pojawiają się już na poziomie leksykalnym?

– Termin „gender” ma swoją bogatą historię w ramach języka angielskiego, ale jest obcy innym językom europejskim. Właściwie należałoby go przetłumaczyć jako „rodzaj”, „gatunek”, ale gdyby to uczynić, wydziały uniwersyteckie zajmujące się tego typu badaniami prawdopodobnie utraciłyby wielu kandydatów przyciągniętych głównie tajemniczo brzmiącą nazwą.

W języku angielskim słowo „gender” ma wiele odmiennych i odległych od siebie znaczeń. Poprawność użycia tego terminu z punktu widzenia logicznego i prawdziwościowego, zarówno w mowie potocznej, jak i w filozofii, naukach szczegółowych o człowieku, naukach prawnych czy ekonomicznych zależy od przypisywanego mu znaczenia. Tradycyjnie „gender” oznacza kategorię koncepcyjną odnoszącą się do rzeczy lub osób, które posiadają pewne wspólne cechy istotne i różnią się w zakresie cech nieistotnych (łac. genus). „Gender” oznacza także kategorię gramatyczną związaną z podziałem na rodzaj męski i żeński (w niektórych językach także nijaki). W pierwszym rozumieniu „gender” odnosi się do rodzaju ludzkiego (bez rozróżnienia na mężczyzn i kobiety). W drugim znaczeniu odnosi się do rozróżnienia między mężczyznami i kobietami.

W nurcie myśli feministycznej słowo „gender” jest często używane na określenie kobiet, uważanych za grupę historycznie, społecznie i kulturowo upośledzoną w stosunku do rodzaju męskiego i dlatego wymagającą szczególnej uwagi (na przykład: gender politics, gender rights, gender economics, gender mainstreaming).

W literaturze anglosaskiej, w której głównie rozwijana jest refleksja nad tą kategorią, zasadnicze znaczenie dla jej zrozumienia ma ujecie „gender” w relacji do słowa „sex”. „Sex” oznacza stan biologiczny kobiety i mężczyzny, istoty męskiej lub żeńskiej (to, kim człowiek jest z urodzenia); „gender” oznacza wewnętrzne psychologiczne postrzeganie własnej tożsamości (to, kim człowiek się czuje), ale także zewnętrzne społeczne uwarunkowania, osadzone w historii i kulturze, odnośnie zachowań, zwyczajów i ról postrzeganych jako typowo męskie i kobiecie (to, kim człowiek wydaje się być w oczach innych). „Sex” oznacza zatem pewien stan naturalny (to, kim człowiek jest), podczas gdy „gender” pewien proces dokonujący się w ciągu życia (to, kim człowiek się staje) i, ewentualnie, pewien stan nabyty w wyniku tego procesu.

Na ogół wyrażenie „płeć biologiczna” uznaje się za synonim słowa „sex”, a „płeć społeczna/kulturowa” za synonim słowa „gender”. Słowa „gender” używa się zatem na określenie: rodzaju ludzkiego, gramatycznego rozróżnienia między rodzajem żeńskim a męskim, ogółu kobiet, ról społecznych traktowanych jako wytwory kultury, w relacji do płci biologicznej lub całkowicie bez związku z płcią biologiczną. Podkreślmy, termin „gender” ma bardzo wiele odległych od siebie znaczeń, z których jedne nie budzą wątpliwości, inne zaś są bardzo mocno zideologizowane.

KAI: Czy można w ogóle mówić o „płci kulturowej”?

– W pewnym sensie mówienie o „płci kulturowej” jest uprawnione. W nauczaniu Kościoła podkreśla się, że Pan Bóg stworzył mężczyznę i niewiastę, dwie istoty odmiennej płci w sensie biologicznym. Trzeciej płci nie ma. W przypadku człowieka jednak ani biologia nie funkcjonuje w oderwaniu od kultury, ani kultura w separacji od biologii. Dziewczynka i chłopiec uczą się, w jaki sposób w społeczeństwie być dorosłą kobietą i dorosłym mężczyzną. Przygotowują się do roli żony i matki oraz męża i ojca. Jak podkreśla Jan Paweł II: „We wspólnocie małżeńskiej i w przekazywaniu życia, we wspólnym zadaniu panowania nad ziemią i czynienia jej sobie poddaną, między kobietą i mężczyzną nie ma statycznej i homologicznej równości (…)” (List do kobiet, 8). Relacje między mężczyzną i kobietą, mężem i żoną, ojcem i matką są dynamiczne. W zależności od okresu historycznego, od stanu kultury kobieta inaczej podkreśla swoją kobiecość a mężczyzna swoją męskość. Nie jest to jednak poszukiwanie „trzeciej drogi”, ale sposobu, by „geniusz mężczyzny” i „geniusz kobiety” mogły się ujawnić w możliwie najpełniejszy sposób. W tym sensie „płeć kulturowa” rozwija się na bazie płci biologicznej. Nie budzi wątpliwości stwierdzenie, że na różne sposoby można być kobietą i mężczyzną, że sposoby te w ciągu historii ulęgają zmianie, o ile zarazem nie jest podważana ani męska ani kobieca tożsamość płciowa. Z ideologią mamy do czynienia w sposób ewidentny wówczas, gdy ktoś – popełniając błąd antropologiczny – twierdzi, że kultura może się całkowicie uniezależnić od natury, że można płeć kulturową człowieka kształtować w sposób całkowicie dowolny. Przywoływany często w literaturze naukowej przykład Davida Reimera jest jedynie dowodem naukowej szarlatanerii.

KAI: Obecnie mamy do czynienia ze zjawiskiem maskulinizacji kobiet i feminizacji mężczyzn. Czy Ksiądz Profesor się z tym zgodzi?

– Ma Pan chyba na myśli pewne wzorce kulturowe obecne głównie w mass mediach, a ostatnio wprowadzane odgórnie do systemu edukacji. W efekcie to, co do niedawna uchodziło za przejaw zaburzeń psychicznych, obecnie prezentuje się jako normę społeczną. Jest to próba przeprowadzenia odgórnej rewolucji seksualnej przez wąską grupę „inżynierów społecznych”. Swoją utopijną ideologię starają się oni wprowadzić do głównego nurtu kultury, do systemów prawnych, a wreszcie do systemu edukacji. Jednym z przykładów jest opracowany przez UNESCO i Światową Organizacje Zdrowia „standard edukacji seksualnej”, innym Raport Lunacka, który będzie głosowany w lutym w Parlamencie Europejskim. Powtórzmy, opiera się to na całkowicie błędnym przekonaniu, że ludzką tożsamość można kształtować całkowicie swobodnie. Jednego dnia można być „L”, drugiego „G”, trzeciego „B”, czwartego zaś „T” i to bez żadnych konsekwencji dla stanu zdrowia psychicznego. Nawet, gdy piszą o tym z przekonaniem ludzie z tytułami profesorskimi, nie ma to więcej wspólnego z nauką, niż sam marksizm. Osobom, które chciałyby bardziej zgłębić ten problem, polecam studia w „The Scientific and Technical University of Politically Intelligent Development”, w skrócie: S.T.U.P.I.D.

KAI: Podobnie jak każda ideologia, ideologia „gender” dowartościowując się podpiera się nauką…

– Zwolennicy tej ideologii używają głównie narzędzi politycznych i prawnych a nie naukowych. Nie znam badań, które wykazują, że używanie słów „mama” i „tata” ma zgubny wpływ na psychikę dziecka, albo, że sprowadzenie kobiety do roli „brzucha do wynajęcia” zwiększa jej poczucie godności. Znam natomiast przykłady ograniczania swobody badań naukowych, akcje ostracyzmu wobec naukowców, którzy stosując poprawną metodologię badawczą dochodzą do wyników, które nie zgadzają się z jedyną „prawdziwą” ideologią. Pośrednio wspomniała o tym w liście Pani Minister, pisząc o utrudnieniach w dostępie do unijnych środków, na jakie mogą natrafić niektórzy naukowcy. Znany jest przypadek amerykańskiego socjologa, Marka Regnerusa, którego próbowano wyeliminować ze środowiska naukowego z powodu wyników badań, jakie otrzymał w ramach studium: „Na ile odmienne są dorosłe dzieci rodziców utrzymujących homoseksualne relacje?” (Mark Regnerus, How different are the adult children of parents who have same-sex relationships? Findings from the New Family Structures Study, Department of Sociology and Population Research Center, University of Texas at Austin, 1 University Station A1700, Austin, TX 78712-0118, United States). Na to zjawisko należy spojrzeć jednak w szerszym kontekście wolności akademickiej, która wydaje się dziś poważnie zagrożona. Zgodnie z pierwotną ideą uniwersytet powinien prowadzić wolne badania, to znaczy niezależne od nacisków politycznych i ekonomicznych. Ich celem jest poszukiwanie prawdy o człowieku i świecie. Dzisiaj od pracowników uniwersytetu oczekuje się badań, które będą przynosić konkretne efekty ekonomiczne oraz, które będą „naukowo” legitymizować programy elit politycznych. Ideologia „gender” mieści się w tym schemacie. Niektórzy naukowcy mogą się więc czuć podobnie, jak w nieodległej przeszłości ekonomista poddający w wątpliwość słuszność jedynej słusznej ekonomii socjalizmu. Ideologiczne podejście do nauki powoduje konkretne skutki, także gospodarcze. Weźmy przykład badań na alternatywnych ludzkich komórkach macierzystych, których w Europie, z powodów ideologicznych, przez długi czas prawie w ogóle nie finansowano ze środków publicznych. Dzięki temu nagroda Nobla powędrowała do Japonii.

KAI: Czy wykorzystywanie wieloznaczności słowa „gender” nie jest zamierzone?

– Oczywiście, że wieloznaczność tego słowa ułatwia manipulację. Na przykład, list episkopatu polski na temat ideologii „gender” wywołał krytykę wielu środowisk. Zarzucano biskupom, że są przeciwni idei równości mężczyzn i kobiet. Krytycy na ogół jednak używali słowa „gender” w innym znaczeniu, niż biskupi. Czy do nieporozumienia doszło dlatego, że ktoś nieuważnie przeczytał list episkopatu i przez to opacznie zrozumiał jego treść, czy też ktoś celowo dopuścił się manipulacji sugerując, że był on na inny temat niż w rzeczywistości? Nie wiem. Niestety wieloznaczność tego słowa umożliwia takie manipulacje nie tylko w debacie publicznej, ale i na gruncie prawnym. Na przykład, zgoda na umieszczenie tego słowa w tekście prawnym w znaczeniu, które nie budzi większych wątpliwości, otwiera drogę do jego reinterpretacji, nawet wbrew woli sygnatariuszy. Wielu specjalistów od ideologii „gender” jest zdania, że wieloznaczność tego terminu nie jest przypadkowa, lecz celowa.

KAI: Czy w przypadku „gender” można mówić o konflikcie wewnątrzkulturowym?

– Jan Paweł II, mówiąc o zderzeniu „cywilizacji życia” i „cywilizacji śmierci”, miał na myśli przede wszystkim to, co dzieje się w ramach świata Zachodu. Chodzi o sytuacje, w których godność człowieka zostaje w sposób radykalny zakwestionowana. Dotyczy to wszystkich kwestii naruszenia prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, jak aborcja, czy eutanazja, ale także antykoncepcji, zapłodnienia In vitro, matek zastępczych, prób przedefiniowania instytucji małżeństwa i rodziny. Są to bardzo konkretne symptomy „cywilizacji śmierci”. Są to jednak jedynie zewnętrzne przejawy czegoś znacznie poważniejszego. Mówiąc o „cywilizacji życia”, papież miał na myśli przede wszystkim to, że człowiek jest powołany do życia wiecznego. Odrzucając Boga, człowiek zamyka przed sobą także perspektywę zbawienia, tworząc tym samym cywilizację śmierci wiecznej. Wiara w Boga, w życie wieczne ma także swoje konsekwencje społeczne. Idea „śmierci Boga”, niesie ze sobą także ideę „śmierci człowieka”. Mówiąc inaczej, proces sekularyzacji w zasadniczy sposób zmienia nasze rozumienie człowieka. Dwie wizje antropologiczne, chrześcijańska i ta inna, niewątpliwie ścierają się ze sobą w naszej zachodniej cywilizacji.

KAI: Słowo „gender” odgrywa duże znaczenie w ruchu feministycznym…

– Jest kilka dróg, na których to słowo zostało wypromowane. Jedną z nich jest tzw. gender feminizm. W czasach Jana Pawła II kwestia „gender” nie była jeszcze przedmiotem szerokiej publicznej debaty. Starcie rozpoczyna się na konferencji w Kairze (1994) i w Pekinie (1995). W tym też okresie powstają takie teksty, jak „List do kobiet” (1995) czy encyklika „Evangelium Vitae” (1995). Zwróćmy uwagę, że w „Evangelium vitae” szczególną uwagę poświęca się kobiecie i jej godności. Papież mówi w niej o potrzebie nowego feminizmu. Patrząc historycznie, w różnych cywilizacjach, również w zachodniej, pozycja kobiet była upośledzona. Zresztą nie tylko kobiet. Zwróćmy uwagę na problem rasizmu, niewolnictwa, czy wyzysku robotników. Dziwnie powoli uczymy się szanować godność człowieka. „Jesteśmy, niestety, spadkobiercami dziejów pełnych „uwarunkowań”, które we wszystkich czasach i na każdej szerokości geograficznej utrudniały życiową drogę kobiety, zapoznanej w swej godności, pomijanej i niedocenianej, nierzadko spychanej na margines, a wreszcie sprowadzanej do roli niewolnicy” – pisał Jan Paweł II. W końcu kobiety upomniały się o swoje prawa, choć nie zawsze w sposób wystarczająco inteligentny. Jak zwraca uwagę Sylviane Agacinski, komentując myśl Simone de Beauvoir, „proponowała ona wolność za cenę absurdalnego odrzucenia natury, macierzyństwa i ogólnie kobiecego ciała jako źródła nieustannej «cielesnej alienacji», odczuwanej zarówno w erotyzmie, jak i w macierzyństwie” (Polityka płci). Promowany przez nią feminizm kierował się pragnieniem wymazania różnicy między mężczyzną a kobietą. Było to jednak możliwe tylko za cenę poniżenia kobiecości i maskulinizacji kobiet. Proponował wolność i poczucie godności za cenę obniżenia wartości cech macierzyńskich. W efekcie „wstyd z powodu kobiecości opanował feminizm”. Negatywna wizja kobiecości, zdaniem Agacinski, ma swoje źródło w androcentrycznym uprzedzeniu. Nie ma bowiem żadnego racjonalnego powodu, by użycie „kija i maczugi” przez mężczyznę uznawać za przekroczenie zwierzęcości, a macierzyństwo za „grzęźniecie w całkowicie zwierzęcej immanencji”. Wydaje się, że jedynym istotnym motywem jest przekonanie o niższości, a nie komplementarności natury kobiecej i męskiej, owocujące niechęcią do samej kobiecości. Pogarda wobec kobiecości jest zarazem ogniwem łączącym „gender” feminizm z protagonistami homoseksualizmu. „Dziwi więc – pisze Sylviane Agacinski – u feministycznej filozofki (Simone de Beauvoir) ponowne pojawienie się platońskiej metafizyki z „Uczty”, wyznaczającej kobietom rolę w reprodukcji ciała i stawiającej bardzo wysoko miłość do chłopców, pod pretekstem zapłodnienia dusz, a nie ciał. (…) Miłość do kobiet jest dobra dla tych, którzy chcą przetrwać w potomstwie (pragnienie pospolite), podczas gdy wysublimowana miłość do chłopców jest odpowiednia dla tych, którzy pragną kontemplacji wiecznych idei” (Polityka płci). Wprawdzie Agacinski przywołuje tu „mityczną” interpretację dzieł Platona, według której miałby on być zwolennikiem relacji homoseksualnych i uznawać je za wyższą formę seksualności, co nie znajduje żadnego potwierdzenia w tekstach Platona, niemniej jej uwaga zasługuje na chwilę refleksji: Jak to możliwe, że rodzenie dzieci zostaje uznane za czynność jedynie zwierzęcą, podczas gdy stosunki homoseksualne, za czynność duchową?

Zauważenie wewnętrznej sprzeczności w ramach dawnego feminizmu i faktu, że jego sojusz z lobby homoseksualnym opiera się przede wszystkim na niechęci do fenomenu kobiecości, spowodowały pojawienie się nowej odmiany feminizmu, podkreślającego „różnicę”, jak mówią niektórzy, lub „komplementarność płci”, jak wolą inni.

Punktem wyjścia jest dostrzeżenie, że mężczyzna i kobieta są równi w godności, a jednak biologicznie różni. Różnica ta w pewnych obszarach życia nie ma żadnego znaczenia, np. w kwestii praw politycznych, w związku z tym oboje powinni być tu traktowani identycznie. W innych obszarach różnica ta ma fundamentalne znaczenie, np. macierzyństwo, co oznacza, że szanując godność kobiety jako matki należy jej przyznać inne prawa niż mężczyźnie. Nowy feminizm patrzy również inaczej na kwestię wyzysku ekonomicznego kobiet. Wykluczenie ekonomiczne oznacza nie tylko dyskryminację kobiety w dostępie do pracy zawodowej, ale także jej uzależnienie finansowe od męża lub rodziny. Kobieta, pozbawiona własnych środków finansowych, pozbawiona jest także wolności, głosi feminizm. Możliwe są przynajmniej dwie strategie prowadzące do zaradzenia tej sytuacji. Pierwsza – proponowana we wczesnym feminizmie – to wyprowadzenie kobiet z domu i otwarcie przed nimi drogi kariery zawodowej, na której za jednakową pracę otrzymuje się jednakowe wynagrodzenie. W rzeczywistości była to droga prowadząca do sukcesu jedynie niewielkiej grupy kobiet z elitarnych rodzin. Ponadto kobiety wkraczające na drogę prostej konkurencji z mężczyznami, albo dokonywały tego kosztem małżeństwa i macierzyństwa, albo po powrocie z pracy rozpoczynały swój drugi etat pracy domowej.

Odkrycie drugiej strategii wiąże się z głębszym zrozumieniem natury ekonomicznego „wyzysku”. „Poprzez wyłączenie ekonomiczne – pisze Sylviane Agacinski – rozumieć należy nie tylko fakt, że kobiety – przynajmniej te, które należały do drobnego, średniego i bogatego mieszczaństwa – trzymano w domu, uzależniając finansowo od męża lub rodziny. Trzeba tu włączyć także zjawisko przeciwne, wyłączenie pracy domowej ze sfery ekonomicznej. W konsekwencji nowoczesnego podziału pracy według płci, prywatna przestrzeń domowa, pozostająca w gestii kobiet, jest wyłączona z przestrzeni ekonomicznej w ścisłym tego słowa znaczeniu. Wykonywana tam praca nie istnieje więc jako praca oficjalnie uznana” (Polityka płci). Prowadzi to do paradoksalnej sytuacji, w której prace domowe wykonywane przez służącą bądź służącego są wynagradzane jak każda inna usługa, natomiast wykonywane przez kobietę w ramach rodziny nie przedstawiają sobą żadnej wartości ekonomicznej. „Normalne jest to, że płaci się za usługi profesjonalnych praczek, kucharzy, kelnerów i kelnerek w restauracjach czy firmy czyszczącej dywany, nie mówić już o opiekunkach do dzieci. Ale pani domu, matka, wszystko to musi wykonywać za darmo” (Polityka płci). Warto zauważyć, że postulat wynagradzania pracy domowej kobiet stanowi integralną cześć nauczania społecznego Kościoła.

KAI: Dlaczego Kościół musiał włączyć się w dyskusję o „gender”? Niektóre środowiska nawet chcą odmówić Kościołowi głosu na ten temat mówiąc, że to nie jego sprawa…

– Kościół włączając się w tę dyskusję kieruje się troską o dobro wspólne, o dobro małżeństwa, rodziny, o prawo do życia, wreszcie o godność kobiety. Poruszamy się tu na obszarze prawa naturalnego. Wszelkie zaś jego naruszenia obracają się ostatecznie przeciwko człowiekowi i społeczeństwu. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W przypadku ideologii „gender” dochodzi do ostrego starcia z Kościołem katolickim, a nawet w pewnym sensie jest ona w niego wymierzona. Kościół bowiem głosi w sposób otwarty i jasny inną niż ideolodzy „gender” wizję człowieka i społeczeństwa.

KAI: W dyskusji wokół „gender” od lat zaangażowany jest Kościół katolicki w innych krajach…

– Dyskusja na ten temat ruszyła pełną parą w świecie zachodnim dopiero po upadku komunizmu. Na początku ideolodzy „gender” wysuwali postulaty minimalistyczne np. dostępu do informacji medycznej na temat partnera. Z czasem postulaty tych środowisk stawały się coraz bardziej radykalne. Przykład Francji może posłużyć jako „case study”. Minimalistyczne na początku postulaty były elementem pewnej taktyki polegającej na „wstawieniu nogi w drzwi”, aby z czasem przejąć władzę nad całym domem.

W latach 90. XX w. we francuskim systemie prawnym pojawiła się regulacja legalizująca związki nieformalne między dwojgiem osób bez względu na płeć tzw. PACS. W ubiegłym roku wprowadzono „małżeństwo” między osobami jednej płci, całkowicie zrównane w prawach i przywilejach z małżeństwami heteroseksualnymi. Dotyczy to również prawa do adopcji dzieci. Kwestia „gender” stała się absolutnie polityczna. Regulacje tego typu wspierają aktywnie niektóre agendy Narodów Zjednoczonych, Unia Europejska, rządy niektórych państw i, poprzez swoje orzecznictwo, Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Do niedawna wydawało się, że środowiska wspierające ideologię „gender” osiągnęły wszystko, czego pragnęły i powinny być usatysfakcjonowane swoimi zdobyczami. Jednak tak nie jest. Jej zwolennicy bardzo często odwołują się do współczucia, argumentując: „Jako osoby heteroseksualne możecie się żenić i za mąż wychodzić. Pozwólcie także i nam. Nikt na tym przecież nie straci”. Zazwyczaj na apel o współczucie odpowiada się współczuciem, co otwiera drogę do przeprowadzenia zmian prawnych. Wprawdzie we Francji inicjatywa od początku spotkała się z dużym oporem społecznym, ale ludzie zrozumieli istotę sprawy dopiero po uchwaleniu ustaw zrównujących związki jednopłciowe z małżeństwami. Chodzi tu bowiem o politykę, a nie o współczucie.

KAI: Politykę, która ma prowadzić do….?

– Zorientowano się, że wprowadzając tzw. „małżeństwa” dla osób tej samej płci faktycznie znosi się w ogóle instytucję małżeństwa. Z systemu prawnego zostaje wykreślone słowo „mąż” i „żona” (zostaje zastąpione słowem „partner” opatrzonym literą lub cyfrą), co oznacza, że żadna kobieta nie ma możliwości zostać żoną i żaden mężczyzna nie ma możliwości zostać mężem. Podobnie żaden mężczyzna nie ma prawnej możliwości zostania ojcem, a żadna kobieta – matką. Wcześniej przekonywano, że pary heteroseksualne nic nie stracą, gdyż ich to nie dotyczy. Rzeczywistość pokazuje jednak, że jest to fundamentalna zmiana dla całego społeczeństwa. Zwracali na to uwagę katoliccy biskupi Anglii mówiąc, że od lat rząd ciągle przedstawiał propozycje zmian prawnych na rzecz osób o skłonnościach homoseksualnych zastrzegając, że każda ze zmian jest już ostatnią. Zaraz jednak po wprowadzeniu jednych pojawiały się następne postulaty. Mechanizm równi pochyłej – stwierdzili angielscy biskupi – jest w tym przypadku ewidentny. Jeśli zrobi się na tej drodze pierwszy krok, później niesamowicie trudno jest się zatrzymać. Wprowadzenie „małżeństw” homoseksualnych nie jest ostatnim słowem na tej drodze, przestrzegają biskupi. Zresztą w radykalnej literaturze genderowej wprost można wyczytać, że chodzi o zniszczenie samej instytucji małżeństwa, o uczynienie jej czymś społecznie nieistotnym.

KAI: Zniszczenie instytucji tradycyjnego małżeństwa to chyba zniszczenie struktury społecznej?

– Małżeństwo i rodzina to podstawowe instytucje życia społecznego. Tu przychodzą na świat dzieci i uczą się być człowiekiem, to znaczy także członkiem ludzkiej społeczności. Wymaga to stabilności relacji między rodzicami. Niestety, współczesna kultura osłabia motywację młodych ludzi do zawarcia małżeństwa i do posiadania dzieci. Jednym z dotkliwych zewnętrznych przejawów tego jest kryzys demograficzny w Europie. Sygnał, że państwo nie ceni sobie instytucji gwarantujących mu przyszłość, może ten kryzys tylko pogłębić. Chodzi tu nie tylko o prawo, ale również o filozofię publiczną. Ideologia „gender” głosi nie tylko równoważność związku osób jednej płci z małżeństwem heteroseksualnym, ale także konieczność zniszczenia „przymusu” heteroseksualnego i zerwania relacji między heteroseksualnością a płodnością. Wymaga to – zdaniem ideologów – zagwarantowania dostępu do „negatywnych” praw reprodukcyjnych (prawo do nie posiadania dzieci dzięki swobodnemu dostępowi do antykoncepcji, sterylizacji, aborcji) oraz „pozytywnych” praw reprodukcyjnych (bezpłatny dostęp dla obu płci do technologii reprodukcyjnych, takich jak zapłodnienie In vitro, czy „matki zastępcze”). Rozerwaniu tego związku sprzyja również aktualne orzecznictwo Trybunału w Strasburgu. Na przykład, żyjąca w związku heteroseksualnym kobieta z Austrii rozwiodła się i założyła związek z partnerką. Panie postanowiły także wystąpić o przyznanie partnerce praw rodzicielskich do dziecka z poprzedniego związku. Sądy w Austrii odmówiły z uwagi na sprzeciw dochodzącego swoich praw ojca biologicznego. Strasburski Trybunał uznał to za akt dyskryminacji stwierdzając, że gdyby partnerka matki była mężczyzną, to przyznano by jej prawo do ojcostwa dziecka, a odmówiono jedynie dlatego, że jest kobietą. Trybunał nakazał pozbawienie praw ojcowskich ojca biologicznego i przyznanie ich partnerce matki (X. and Others v. Austria).

KAI: W ten sposób dochodzimy do absurdu…

– Jest to dość naturalne, że próba realizacji utopijnej ideologii prowadzi do absurdalnych sytuacji. Papier jednak zniesie wszystko, co przegłosują sędziowie. Przy adopcji dzieci przez pary homoseksualne nie uwzględnia się w ogóle praw dziecka, łącznie z prawem do posiadania ojca i matki oraz prawem do znajomości swoich biologicznych rodziców. Sprzeczności jest znacznie więcej. Weźmy przykład tzw. surogatek, matek zastępczych. Głównie w Pakistanie i Indiach powstają kliniki „produkujące” dzieci na zamówienie świata zachodniego. Wykorzystuje się ubóstwo żyjących tam kobiet, które na ogół są już matkami wielu dzieci. Zdarza się, że matki po urodzeniu dziecka próbują zerwać wcześniej zawarty kontrakt i pozostawić dziecko przy sobie. Nie mówi się o tym, że kontrakty takie bywają egzekwowane siłą. Dzieje się to w czasach, gdy chlubimy się wyzwoleniem kobiet z opresji kultury patriarchalnej oraz rzeczywiście dobrym prawem mającym zapobiegać handlowi ludźmi.

KAI: Jakie mamy jeszcze inne oblicza ideologii „gender”?

– Z ideologią „gender” wiąże się także seksualizacja dzieci. W Polsce trwa debata na temat standardu wychowania seksualnego dzieci opracowanego przez Światową Organizację Zdrowia. Ideologia ta zakłada, że dziecku już od kołyski trzeba dostarczać wrażeń seksualnych, także związanych z doświadczaniem ciała osoby tej samej płci. W odrzuconym niedawno przez Parlament Europejski raporcie Estreli zalecano odnośnie wczesnego etapu rozwoju dziecka potrzebę interaktywnej edukacji seksualnej. Nikt nie pyta w tym przypadku o zgodę rodziców, którzy są pierwszymi osobami odpowiedzialnymi za wychowywanie moralne i religijne swoich dzieci.

Inną ważną kwestią, która pojawia się przy okazji dyskusji wokół ideologii „gender” jest dyskutowane obecnie we Francji prawo do sprzeciwu sumienia. Chodzi o urzędników państwowych, którzy odmawiają prowadzenia ceremonii w trakcie, których zawierane są związki osób jednej płci. W Wielkiej Brytanii, gdzie duchowni są jednocześnie urzędnikami państwowymi ma to dodatkowy aspekt religijny. Dość paradoksalne, że pomimo dominacji liberalnej filozofii politycznej, mamy dziś do czynienia z silnymi naciskami, by ograniczyć prawo do sprzeciwu sumienia. Pokusa łamania sumień pojawia się nie tylko w stosunku do urzędników, ale także personelu medycznego, który próbuje się przymuszać do wykonywania aborcji.

Promocja ideologii „gender” dotyka też bezpośrednio kwestii wolności religijnej. Kościół zajmuje jednoznaczne stanowisko na temat zjawiska homoseksualizmu, odróżniając samą skłonność, która, choć obiektywnie nieuporządkowana, nie jest traktowana sama w sobie jako grzech, od konkretnych czynów, które, z samej swojej wewnętrznej natury, są nieuporządkowane i grzeszne (KKK 2358). Wierni mają prawo oczekiwać, że Kościół będzie im głosić całość swojego nauczania. Także wówczas, gdy może się to spotykać ze sprzeciwem niektórych grup społecznych. W Wielkiej Brytanii już dzisiaj zdarzają się przypadki aresztowania kaznodziejów ulicznych pod pretekstem „mowy nienawiści”. Jeśli postawimy pierwszy krok na tej równi pochyłej, będziemy mieli w Polsce takie same problemy, jakie dzisiaj ma Francja i inne kraje.

KAI: Czym się skończy, gdy staczając się po równi pochyłej osiągniemy dno? Stajemy przed jakąś apokaliptyczną wizją?

– Myślę, że skończy się tak, jak skończyło się z komunizmem. Ideologia gender jest utopią, co oznacza, że próba uczynienia z niej filozofii publicznej prędzej czy później zakończy się katastrofą. Z niedawnej historii jednak wiemy, że próba realizacji utopii niesie z sobą konkretne ofiary. Nie uda się naprawić krzywdy w stosunku do dzieci wychowywanych dzisiaj w standardach genderowskich. Jeśli, na przykład, za dwadzieścia lat oficjalnie uznamy, że ten sposób edukacji seksualnej jedynie wypacza psychikę dzieci, wyrządzonych krzywd, niestety, nie będzie można naprawić. W historii mieliśmy wiele twierdzeń uznawanych za naukowe, o których dzisiaj wolimy już nie pamiętać. Chociażby eugenikę. W powoływaniu się na naukę trzeba wiele ostrożności, szczególnie, gdy wcielane w życie „naukowe” postulaty powodują namacalne skutki dla ludzi i społeczeństwa.

KAI: Jak Kościół powinien uczestniczyć w debacie wokół „gender”? Czy nie powinien proponować w zamian swoją wizję małżeństwa i rodziny?

– Kościół musi uwrażliwiać ludzi na zmiany prawne, jakich dokonuje się w imię ideologii „gender”, gdyż one są trudno odwracalne. Trzeba stawiać tamę temu, co zagraża dobru człowieka. To jednak nie wystarczy. Gdy pytamy dlaczego ideologia „gender” nie spotyka się w wielu krajach z większym oporem społecznym, odkrywamy, że prawda o człowieku, która stanowiła podstawę naszej cywilizacji, gdzieś nagle wyparowała. Jan Paweł II zostawił nam wspaniały spadek: teologię ciała. Mogła by być ona czymś w rodzaju szczepionki przeciw nowoczesnej intelektualnej chorobie. W swoich katechezach pisze bez pruderii o relacjach, nawet bardzo intymnych, między mężczyzną i kobietą, jakby dostępny był mu świat sprzed grzechu pierworodnego. Wspomniałem już o dramacie samotności. O ile w pierwszym opisie stworzenia z ust Pana Boga padały wyłącznie słowa aprobujące pojawienie się każdego nowego bytu, o tyle w drugim stwierdza On istnienie w swoim dziele poważnego braku, który polega na nieobecności istoty podobnej do Adama. „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc” (Rdz 2, 18). Aby zaradzić samotności człowieka, „Pan Bóg ulepił z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne i przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę. Każde jednak zwierzę, które określił mężczyzna, otrzymało nazwę «istota żywa». I tak mężczyzna dał nazwy wszelkiemu bydłu, ptakom powietrznym i wszelkiemu zwierzęciu polnemu, ale nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny” (Rdz 2, 19-20). Za pomocą tego „testu” człowiek uświadamia sobie swoją wyższość w stosunku do wszystkich istot żyjących na ziemi. Doświadczenie pierwotnej samotności mężczyzny stojącego na skraju ontycznej przepaści uświadamia mu jego wyjątkowość w stosunku do reszty stworzenia. Samotność Adama ma dwa wymiary: jest samotny z uwagi na różnicę natury w stosunku od innych stworzeń oraz jest samotny, ponieważ u jego boku wciąż brakuje kobiety. „Człowiek, adam, opierając się na doświadczeniu własnego ciała, mógłby dojść do przekonania, że jest istotnie podobny do innych istot żyjących (animalia). Natomiast, jak czytamy, nie doszedł do tego wniosku, raczej doszedł do przekonania, że jest «sam»” – pisze Jan Paweł II. Doświadczenie ontycznej samotności ma w sobie coś porażającego. Adam odkrywa, że bycie w pełni osobą wymaga ofiarowania się drugiej osobie w formie wolnego daru, a jednocześnie, że w całym świecie stworzonym, jaki dogłębnie poznał, nie ma nikogo, kto mógłby ten dar przyjąć. „Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: «Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta»” (Rdz 2, 21-23). „W ten sposób człowiek (mężczyzna) okazuje po raz pierwszy radość, a nawet uniesienie, do czego poprzednio nie miał podstaw z powodu braku istoty podobnej jemu” – pisze papież.

Gdy Adam patrzy na Ewę stwierdza, że jest ona do niego podobna i że do niego „pasuje”. Są dla siebie pomocą i wzajemnie się uzupełniają. Pomoc nie ma tylko wymiaru funkcjonalnego. Nie chodzi o to, kto ma większy talent do zmywania garnków, a kto do gotowania obiadu. Adam patrząc na kobietę zaczyna rozumieć, co to znaczy być mężczyzną. Podobnie dzieje się z Ewą. Zaczynamy siebie lepiej rozumieć, odkrywając, że człowieczeństwo to więcej niż jedna płeć. Osoba odmiennej płci jest wyzwaniem. Niesie w sobie tajemnicę. Trudność wzajemnego zrozumienia w relacji między mężczyzną i kobietą została zaplanowana przez Boga i pomaga nam bardziej być sobą: mężczyźnie mężczyzną, kobiecie kobietą. Od początku relacja Adama i Ewy ma w sobie coś podobnego do relacji między osobami Trójcy Świętej. Ktoś napisał, że Pan Bóg stworzył człowieka jako istotę obdarzoną ciałem, gdyż relacje między mężem i żoną, jako istotami cielesnymi lepiej uobecniają w świecie tajemnicę Trójcy Świętej niż relacje między aniołami. Na tym też oparta jest teologia sakramentu małżeństwa. Ludzie, którzy go zawierają często myślą, że ślub w kościele zmienia dwie rzeczy. Z jednej strony, błogosławieństwo powoduje, że ich relacja seksualna nie jest grzechem, z drugiej zaś, złożona w kościele przysięga obowiązuje aż do śmierci. Tak patrząc nie dotyka się istoty rzeczy. Podczas ceremonii zawarcia małżeństwa oboje narzeczeni stają się sakramentem, czyli znakiem miłości Chrystusa i Kościoła, a ich powołaniem jest uczynić w tym świecie widzialną miłość Chrystusa do Kościoła. Otrzymują łaskę sakramentalną, która im towarzyszy aż do śmierci i sprawia, że są zdolni sprostać temu powołaniu. Nawet, gdy im się to po ludzku nie udaje, gdy jedna osoba zawodzi i porzuca drugą, łaska sakramentalna pozostaje i człowiek jest w stanie nadal żyć sakramentem małżeństwa. W dobrze żyjącym małżeństwie nie musimy się zastanawiać, które z małżonków odwzorowuje Chrystusa, a które Kościół. Natomiast tam, gdzie panuje grzech, niewierność, tam jest jasne, że kto jest niewierny, przyjmuje rolę Kościoła, drugiemu zaś pozostawia rolę trudniejszą i piękniejszą zarazem – być uobecnieniem miłości samego Chrystusa. Wierność sakramentowi małżeństwa jest drogą do świętości i ma wielkie znaczenie dla Kościoła i świata.

KAI: Czy jest możliwa dyskusja z zwolennikami „gender”? Jeśli tak to pod jakimi warunkami?

– Rozmowa ma sens wówczas, gdy zakłada się, że w tym, co mówi druga strona mogą być „ziarna prawdy”. Założenie to musi być obecne w sposobie myślenia obu uczestników dialogu. Jak już powiedziałem, w teorii „gender” mamy „ziarna prawdy”, choć na jej gruncie wyrosła bardzo niebezpieczna ideologia. Warto też pamiętać, że Pan Jezus skierowuje ofertę zbawienia także do naszych adwersarzy. Ewangelia również dla nich jest dobrą nowiną. Również oni nie potrafią żyć bez miłości. Naszym zadaniem jest pomoc im w odkryciu miłości Tego, który oddał za nich swoje życie, co – jak wierzymy – owocuje „nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym. Jakąż wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego i tak potężnego Odkupiciela, skoro Bóg Syna swego Jednorodzonego dał, ażeby on, człowiek nie zginął, ale miał życie wieczne” (RH 10).

Rozmawiał Krzysztof Tomasik

Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz – ur. 1960. Politolog, profesor w Instytucie Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Święcenia kapłańskie przyjął w 1988 r. Pracę doktorską zatytułowaną: „Kościół w społeczeństwie otwartym. Spór o obecność Kościoła w społeczeństwie polskim w okresie transformacji” obronił w 1996 r. na ATK, a habilitacyjną: „Europeizacja Europy. Tożsamość kulturowa Europy w kontekście procesów integracji” w 2002 r. w ISP PAN. Jest członkiem Rady Naukowej Instytutu Studiów Politycznych PAN. Był dyrektorem Instytutu Politologii UKSW. W latach 2008–2012 był sekretarzem generalnym COMECE (Komisji Konferencji Biskupów UE). W latach 2013-2014 pracował w Papieskiej Radzie ds. Rodziny.

 

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.