Drukuj Powrót do artykułu

Waldemar Piasecki: Jan Karski był arystokratą ducha

10 lipca 2020 | 06:00 | Krzysztof Tomasik (KAI) | Nowy Jork Ⓒ Ⓟ

„Jan Karski był arystokratą ducha. Powtarzał przede wszystkim, że każdy człowiek i społeczeństwo powinno patrzeć we własne lustro. Jeśli ktoś potrafi zaakceptować własny wizerunek to potrafi też zdrowo patrzeć na innych i być tolerancyjnym” – podkreśla Waldemar Piasecki, autor biografii Jana Karskiego pt. „Jedno życie” w 20. rocznicę śmierci wybitnego prawnika, historyka, dyplomaty, kawalera Orderu Orła Białego. Przewodniczący Towarzystwa Jana Karskiego przypomina, że jego droga życiowa zawsze była związana z Kościołem katolickim, począwszy od chrztu św. poprzez Sodalicję Mariańską po bycie profesorem najstarszej uczelni katolickiej na zachodniej półkuli, jaką jest jezuicki Uniwersytet Georgetown w Waszyngtonie. Legendarny emisariusz Polskiego Państwa Podziemnego zmarł 13 lipca 2000 r. w Waszyngtonie.

Krzysztof Tomasik (KAI): 13 lipca br. mija 20 lat od śmierci Jana Karskiego. Kim był, bardzo dobrze oddała sama ceremonia pogrzebowa…

Waldemar Piasecki: Wspominam ten czas boleśnie i zarazem z pewną dumą. Jego śmierć była pięknym zwieńczeniem jego drogi życiowej, która zawsze była związana z Kościołem katolickim, począwszy od chrztu św. poprzez Sodalicję Mariańską po bycie profesorem najstarszej uczelni katolickiej na zachodniej półkuli, jaką jest jezuicki Uniwersytet Georgetown w Waszyngtonie. Uroczystości żałobne odbyły się w katedrze św. Mateusza, największej świątyni katolickiej w stolicy Stanów Zjednoczonych z udziałem najwyższych dostojników amerykańskiego Kościoła oraz rzeszy jezuitów. Co istotne, rabin Michael Birenbaum, student Jana Karskiego, po raz pierwszy w murach tej katedry odmówił kadysz, żydowską modlitwę za duszę zmarłego. Hołd Karskiemu oddali także ówcześni prezydenci USA i Polski: Bill Clinton i Aleksander Kwaśniewski, przesyłając specjalne listy. Clinton był studentem Karskiego, a Kwaśniewski wielokrotnie przyznawał się publicznie, że profesor jest jego mentorem. Uroczystość pogrzebową zakłóciła postawa ambasady RP w Waszyngtonie, która nie chciała, aby trumna Kraskiego była spowita flagami polską i amerykańską oraz Gwiazdą Dawida z Getta Warszawskiego, czego zmarły sobie zażyczył. Upierano się, by była tylko polska flaga. Dzięki naszemu uporowi trumnę ostatecznie spowiły obie flagi państwowe oraz autentyczna Gwiazda ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego, którą przywiózł przybyły z Warszawy Marek Edelman. Tym samym udało nam się do końca spełnić ostatnią misję Karskiego. Przypomnijmy, że był on obywatelem Polski i Stanów Zjednoczonych oraz honorowym obywatelem Izraela. Z każdego z nich był dumny.

Wzruszający też był sam pochówek na cmentarzu Góry Oliwnej, najstarszej nekropoli katolickiej na ziemi amerykańskiej, gdzie pochowani są najwybitniejsi Amerykanie, którzy przybyli do tej „ziemi obiecanej” z różnych krajów świata, w tym Polacy, m.in. premier Stanisław Mikołajczyk, ambasadorowie Juliusz Łukasiewicz i Józef Lipski oraz pierwszy kapłan i biskup urodzony na amerykańskiej ziemi, który leży niedaleko od Karskiego. Ponadto hołd oddał mu cały świat żydowski, z Elie Wieselem i Szymonem Wiesenthalem, których zresztą bardzo dobrze znał i cenił. Piękną elegię na jego cześć napisał Tadeusz Kwiatkowski Cugow, która została przez mnie odczytana podczas pogrzebu. Z jednej strony mamy poczucie smutku, a z drugiej radość i dumę z tego, co po sobie pozostawił.

KAI: Jest Pan autorem monumentalnej, trzytomowej jego biografii „Jedno życie”. Jak się zaczęła Pana przygoda z Janem Karskim?

– Po raz pierwszy zdecydowałem się napisać list do Jana Karskiego w latach osiemdziesiątych. Nie spodziewałem się, że kultowa postać akademicka w Stanach Zjednoczonych odpowie prostemu polskiemu dziennikarzowi. Potem spotkaliśmy się i od tego czasu zaczęła się nasza współpraca. Nasza znajomość przerodziła się w przyjaźń. W dużym stopniu jego osoba ukształtowała mnie i stał się dla mnie Mistrzem. Zawsze zachęcał mnie, bym nie zrażał się przeciwnościami. Zawsze podkreślał, aby dawać w życiu świadectwo wartościom judeo-chrześcijańskim, co warte jest każdej ceny i wysiłku.

KAI: Jakim był człowiekiem?

Jan Karski był człowiekiem absolutnej integralności, nie miał problemów z wyrażaniem swoich poglądów, które nie raz były kontrowersyjne. Powtarzał przede wszystkim, że każdy człowiek i społeczeństwo powinno patrzeć we własne lustro. Jeśli ktoś potrafi zaakceptować własny wizerunek, to potrafi też zdrowo patrzeć na innych i być tolerancyjnym. Nie bał się wytknąć np. kard. Józefowi Glempowi, że nie podoba mu się mówienie o „holokauście nienarodzonych”. Uważał, że słowo „Holokaust” absolutnie odnosi się do zbrodni popełnionej na Żydach i nie można na nim budować innych znaczeń, gdyż ujmuje to prawdzie o niewyobrażalnej zbrodni i cierpieniu. Nie bał się też wytknąć braków prezydentowi USA Billowi Clintonowi. Podczas uroczystości 75-lecia Wydziału Służby Zagranicznej Uniwersytetu Georgetown, utworzonego przez wielkiego jezuitę o. profesora Edmunda A. Walsha, Clinton wygłosił pean na cześć Karskiego, jakim to był on wspaniałym profesorem i wygłaszał fascynujące wykłady, na które Clinton pilnie uczęszczał, że dzięki nim zaimpregnował się na zawsze wobec komunizmu itp. Po nim zabrał głos Karski, który powiedział, że swoje wystąpienie rozpocznie od sprostowania słów prezydenta. Wyznał, że na wykładach nie widywał go zbyt często, ale ma na to usprawiedliwienie, gdyż student Clinton wybierał wykłady tylko… dobrych profesorów. Słowa te wzbudziły powszechny aplauz. W ten sposób Karski ukradł show Clintonowi. Jednym z walorów jego intelektu było niesamowite wyczucie puenty. Kiedyś uczestniczył w programie TVP „Godzina szczerości”. Dziennikarka wygłosiła w ramach pytania oświadczenie na temat ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej i na koniec zapytała: „Co pan na to?”. Odpowiedział krótko: „Nie ma pani racji. Pani z perspektywy Polski widzi tylko drzewa, a ja z mojej perspektywy widzę las”.

KAI: Mówi się, że był arystokratą ducha.

– Takim był człowiekiem. Spójrzmy choćby na jego formację począwszy od lat spędzonych we Lwowie. Tam absolutnym mentorem był dla niego Ludwik Ehrlich, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza, światowej sławy specjalista od prawa międzynarodowego. Tu mała dygresja. Był on ojcem siostry Emilii Ehrlich, urszulanki, wybitnej biblistki, która była bardzo bliską współpracownicą Jana Pawła II. Pracowała m.in. w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej, pełniła funkcję sekretarza Rady Administracyjnej Fundacji Jana Pawła II, sekretarza pomocniczego synodu biskupów, zajmowała się prywatną biblioteką papieża oraz przygotowywała materiały biblijne, wykorzystywane później w dokumentach papieskich. Była córką skonwertowanego Żyda i amerykańskiej protestantki. Oboje przyjęli katolicką wiarę. Karskiego kształtował zatem klimat wysoko postawionego duchowego i intelektualnego katolicyzmu. Karski pamiętał dobrze córkę swego ukochanego profesora jeszcze z czasów lwowskich, jako nastolatkę.

Fundamentalny dla jego formacji był fakt, że od dzieciństwa był uczony tolerancji. W jego łódzkiej kamienicy trzy czwarte mieszkańców stanowili Żydzi. Gdy młodzi Polacy droczyli się z Żydami, np. podczas Święta Kuczek wrzucali szczury do zbudowanych z tej okazji szałasów, to matka Karskiego wysyłała syna, by interweniował tłumacząc mu, co by było, gdyby tak nam ktoś wrzucał szczury do kościoła podczas Mszy św. Zatem w takim duchu wzrastał od dzieciństwa.

KAI: Powróćmy do Pańskiej biografii Karskiego. Każdy z tomów został opatrzony podtytułem: „Madagaskar”, „Inferno”, „Manhattan”. Zacznę od pierwszego tomu: dlaczego „Madagaskar”?

– Pierwszy tom dotyczy okresu dzieciństwa, szkoły, matury, studiów we Lwowie, podchorążówki artylerii konnej we Włodzimierzu, praktyk dyplomatycznych, wreszcie angażu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aż po wybuch wojny i mobilizację. Dlaczego „Madagaskar”? Przed II wojną światową, podobnie jak dzisiaj, Polska była podzielona plemiennie. Była piłsudczykowska i narodowa – Romana Dmowskiego. Jednym z największych problemów była dyskusja o miejsce społeczności żydowskiej. Ci pierwsi uważali, że ma ona pełne prawa do udziału w kształtowaniu polskiej rzeczywistości, a drudzy uważali, że nie ma dla nich w Polsce miejsca. Stąd zrodził się pomysł, by wysłać Żydów na Madagaskar. W latach 30. XX w. Francja miała problemy z utrzymaniem tej kolonii, więc powstał pomysł zwrócenia się do niej, by ją nam przekazała. Wtedy Polska zaspokoiłaby swoje kolonialne ambicje i przy okazji rozwiązała problem nadreprezentacji społeczności żydowskiej w naszym kraju, wysyłając ją na tę afrykańską wyspę. W tym czasie Karski wchodził w życie publiczne i sprawa ta była dla niego niezwykle ważna. Zatem „Madagaskar” był dla niego kwintesencją politycznych i publicznych debat o kwestii obecności Żydów w Polsce, toczonych zresztą przez nasz kraj od wieków. Ponadto dla Karskiego kwestia ta miała też wymiar głęboko osobisty, gdyż miał narzeczoną, która była Żydówką ze Lwowa.

KAI: Drugi tom: dlaczego „Inferno”?

– Chodzi oczywiście o piekło wojny. Dotyczy on samej wojny i misji, z jakimi Karski był wysyłany, w tym dramatycznych wydarzeń sowieckiej niewoli i uniknięcia cudem losu katyńskiego, zaangażowania w strukturach Polski Podziemnej, schwytania przez gestapo, tortur, ucieczki z rąk oprawców, konspiracyjnego wejścia do getta i obozu tranzytowego i prezentowania raportu najważniejszym osobistościom koalicji antyfaszystowskiej z prezydentem Franklinem D. Rooseveltem na czele. Przeżywał w tym czasie dramat braku woli ratowania Polski od Stalina, a Żydów od Hitlera.

Co ważne, zazwyczaj podkreśla się, że jego misje na Zachód odbywały się tylko w sprawie żydowskiej. Otóż nie. Chodziło o to, aby pokazać Zachodowi, że w okupowanej przez Niemców Polsce działa dobrze zorganizowana struktura państwa podziemnego i do tego finansowanego przez aliantów w wysokości około miliona dolarów miesięcznie. Trzeba pamiętać, że w tym czasie sowieccy dyplomaci często i regularnie odwiedzali Departament Stanu w Waszyngtonie i Foreign Office w Londynie opowiadając, że miliony dolarów, które idą na polskie podziemie są rozkradane, marnotrawione oraz wręcz wykorzystywane na akcje antysemickie. Misję Kraskiego z 1942 roku finansował Cyryl Ratajski, delegat rządu na kraj i miała ona za zadanie pokazanie aliantom, że polskie państwo podziemne jest silną i politycznie odpowiedzialną strukturą zasługującą na pełne wsparcie polityczne, wojskowe i finansowe.

Ponadto w parlamentach alianckich było wielu deputowanych pochodzenia żydowskiego, którzy pytali, czy w Polsce działa jakaś struktura broniąca Żydów. Taką strukturą stała się w sierpniu 1942 r. „Żegota”, założona przez Zofię Kossak-Szczucką oraz Wandę Krahelską-Filipowicz, z tym, że była to organizacja społeczna, nie powiązana formalnie z Delegaturą Rządu. Na oczekiwania płynące z Londynu pod koniec tego roku „Żegota” stała się częścią Delegatury Rządu i tym samym instytucjonalnie odpowiedzialną za pomoc Żydom. Znalazło to podkreślenie w historycznej nocie rządu polskiego do narodów świata zjednoczonych w walce z hitleryzmem w sprawie ratowania Żydów, autorstwa ambasadora Edwarda Raczyńskiego, która powstała w wielkiej mierze na podstawie raportu dostarczonego przez Karskiego. Znał on znakomicie ambasadora od czasu gdy odbywał praktyki dyplomatyczne i łączyła ich nić przyjaźni. Był to pierwszy państwowy dokument w sprawie ratowania Żydów. Między innymi przekazał go też papieżowi Piusowi XII ambasador Kazimierz Papée. Do tego dołączony był dramatyczny list Papée. Teraz staram się do niego dotrzeć w watykańskich archiwach. Ogólnie rzecz biorąc pokazuje to, że Polska na płaszczyźnie politycznej i ogólnoludzkiej starała się, jak mogła, pomagać Żydom. Nie była to zatem tylko dobra wola serca i mądrości Karskiego, ale struktur państwa podziemnego, rządu londyńskiego, które finansowały i wspierały wszystkie jego misje podczas wojny. Niestety nie wszyscy Polacy identyfikowali się z taką postawą i pytali dlaczego ma być finansowana pomoc dla Żydów, a nie na przykład broń dla polskiego podziemia.

Nie można też się zgodzić z opiniami niektórych naszych starszych braci w wierze, że generalnie większość Polaków była antysemitami, łącznie z Armią Krajową, a tylko Karski był jedynym sprawiedliwym. Sam przeciwko takim poglądom za życia protestował. Jego misje wymagały zaangażowania i wsparcia ze strony wielu osób. Musimy być obiektywni w ocenach i nie ulegać skrajnościom.

KAI: Trzeci tom: dlaczego „Manhattan”?

– Trzeci tom, „Manhattan”, dotyczy wszystkiego, co się z Karskim działo po wojnie, przede wszystkim poszukiwania miejsca na ziemi, gdyż do komunistycznej Polski ani nie mógł, ani powracać nie zamierzał. Można powiedzieć, że wojna dla Karskiego nie kończy się 8 maja 1945 r., gdyż Herbert Hoover wysyła go z misją do Europy, aby przejął wszelkie zasoby archiwalne i dokumentacyjne niepodległej Polski, aby nie wpadły one w ręce władz komunistycznych. Wtedy przejął on m.in. całe archiwum generała Władysława Andersa oraz wiele zasobów polskich organizacji we Francji i Szwajcarii. Wszystko to trafiło do Instytutu Hoovera w Kalifornii.

W trzecim tomie jest też dużo o pierwszym małżeństwie Karskiego z córką wenezuelskiego dyplomaty i kandydata na prezydenta tego kraju Diogenesa Escalante. Oczywiście o wspaniałej karierze na Georgetown w Waszyngtonie, która zaczęła się w 1949 r. Zdobył tam stopień naukowy doktora, później profesora nauk politycznych i przez ponad 40 lat wykładał na Wydziale Służby Zagranicznej stosunki międzynarodowe i teorię komunizmu. Jego studentami były wybitne osobowości, w tym Clinton. Czas powojenny to także drugie małżeństwo z Polą Nireńską. I tu mamy cały wątek jego związków z rodziną Rubinsteinów. Nireńska przyjaźniła się od czasów szkoły baletowej w Dreźnie z Anielą Młynarską, żoną Artura Rubinsteina, co przerodziło się w przyjaźń obu rodzin. Tym relacjom jest poświęcony cały rozdział.

KAI: Skąd jednak „Manhattan”?

– Po pierwsze Manhattan to było jego ulubione miejsce i kwintesencja Stanów Zjednoczonych, ich nowoczesności, wolności i liberalizmu. Po drugie Manhattan to był ulubiony drink Karskiego, który po raz pierwszy w życiu pił w restauracji „Adria” w 1934 r. i tak pozostało mu do śmierci. Był też mistrzem w przyrządzaniu tego trunku. Ponadto zażyczył sobie, aby ten koktajl wypić po jego pogrzebie. I tak się stało. Od czasu objęcia posady na uniwersytecie Karski całkowite wycofał się z wojennego kontekstu działalności i chciał zapomnieć o dramacie i moralnym brudzie wojennym. Ten stan przerwał dopiero z końcem lat 70. filmowiec Claude Lanzmann i noblista Ele Wiesel, apostoł pamięci o zbrodni hitlerowskiej na narodzie żydowskim i kreator pojęcia „Holocaust”. Oni dosłownie zmusili Karskiego, „wciągnęli za uszy”, jak mawiał, do ponownego dawania świadectwa i powtórzenia swojego wojennego raportu – ku przestrodze świata! Polski bohater powrócił znów do powszechnej świadomości międzynarodowej, co prawda kosztem rodziny i nie bez sprzeciwów żony, która straciła wielu bliskich w Holokauście i nie chciała, aby atmosfera tej tragedii była wokół nich. Oczywiście trzeci tom to kawał życia prywatnego i osobistego. Także przywracanie Karskiego Polsce oraz pokazanie, jak obecny był w pejzażu polskim po 1990 roku. Tylko dziesięć lat, ale jakże wyrazistych.

KAI: Jakiej wizji Polski pragnął? Raczej nie opowiadał się za mitami o naszej wyjątkowości, mocarstwowości, nieskazitelności, rycerskości itp.?

– Karski powtarzał, że przekleństwem Polski jest jej struktura plemienna. W swoim życiu miał trzech idoli: Józefa Piłsudskiego, Herberta Hoovera i Karola Maya. W powieściach Maya Apacze i Komancze strasznie się nienawidzili i stale wyżynali. Ten powieściowy obraz Kraski przenosił na konflikt miedzy sanacją i endecją przed II wojną światową. Taki stan trwał także w czasie wojny. Tak więc Karski musiał włożyć niemało wysiłku aby, jako zagorzały zwolennik Piłsudskiego, być emisariuszem rządu Władysława Sikorskiego, zdecydowanie wrogiego wobec Marszałka. Tym bardziej, że główny ideolog rządu londyńskiego, minister Stanisław Kot, który sprawował pieczę nad emisariuszem, uważał Piłsudskiego za samo zło, przez co serce Karskiego bardzo krwawiło. Bardzo to przeżywał, ale kierował się sprawami nadrzędnymi, dobrem państwa polskiego. Dla niego granicą kompromisów moralnych po wojnie był powrót Stanisława Mikołajczyka do Polski.

KAI: Był przede wszystkim był państwowcem….

– Naturalnie. Powtarzał, że „nie należy mylić sympatii z racją stanu”. Świetnie to pokazał podczas spotkania w 1943 roku z prezydentem Rooseveltem, którego przekonywał o wadze i działaniach Polskiego Państwa Podziemnego i opowiadał o tragicznej sytuacji Żydów. Co prawda prezydent zdawał się bardziej interesować okupacyjnym losem …polskich koni niż Żydów. Bycie państwowcem pokazał też w 1995 r. gdy w wyborach prezydenckich poparł Jacka Kuronia a nie Lecha Wałęsę. Gdy potem przyjął z uznaniem wybór Kwaśniewskiego, to spotkał się z ostrą krytyką Jana Jeziorańskiego i Władysława Bartoszewskiego. W ich postawie wobec Karskiego po raz kolejny ukazało się polskie piekiełko. To ich zresztą podzieliło na zawsze.

KAI: W czasach pozbawionych autorytetów, czy i na ile Jan Karski może być wzorem dla pokolenia młodych Polaków?

– Zdecydowanie tak. Karski przekazał swoje życiowe posłanie poprzez Nagrodę Orła Jana Karskiego (uzasadnienie: „dla tych, którzy godnie nad Polską potrafią się zafrasować” z późniejszym: „zaś nie będąc Polakami, dobrze jej życzą”). Uczestniczył we wręczaniu dwóch pierwszych Orłów Jackowi Kuroniowi i telefonicznie, podczas wzruszającego połączenia, pomiędzy Waszyngtonem a Krakowem, ks. prof. Józefowi Tischnerowi, którego nazwał „Orłem Kościoła i Góralem Pana Boga”.

W następnych edycjach Kapituła niestety zdana już była na samą siebie… Kurs lotu Orła Karskiego został zachowany. Kolejne trafiły m.in. do burmistrza Jedwabnego Krzysztofa Godlewskiego i rabina z Jedwabnego Jacoba Bakera, ks. Grzegorza Pawłowskiego z Jaffy, Marka Edelmana, Tadeusza Mazowieckiego, abp prof. Alfonsa Nossola. Potem do Oriany Fallaci, Adama Michnika, Abrahama Foxmana, bp. prof. Tadeusza Pieronka, Elie Wiesela, Bronisława Geremka, Szimona Peresa, kard. Stanisława Dziwisza, Leopolda Ungera, Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Wałęsy i Michaiła Gorbaczowa, Karola Modzelewskiego, Richarda Pipesa, „Tygodnika Powszechnego”, Instytutu Hoovera, Rotary International, Rodziny Kozielewskich, która go na świat wydała, i Muzeum Bohaterów Getta, Juliana Kornhausera i rabina Abrahama Skórki. Pośmiertnie – do bohaterów wojennych generała Władysława Andersa i komandora Franciszka Dąbrowskiego oraz współczesnych, którzy życiem płacili cenę obrony demokracji – Borysa Niemcowa i Pawła Adamowicza. I tak mamy już 21. jej edycję, w której laureatami zostali o. Ludwik Wiśniewski i Dominika Kulczyk. Przypomnę, że teraz w kapitule bp. Tadeusza Pieronka zastąpił abp Grzegorz Ryś.

Poprzez nagrodę chcemy nieść w świat przesłanie Karskiego, że nie potrzebujemy walki, ale dialogu, ponadpartyjnego porozumienia a nie konfliktu Apaczów z Komanczami, bo w przeciwnym razie przyjdą kolonizatorzy i zrobią z obydwoma plemionami porządek.

Muszę tu wspomnieć, że jako Towarzystwo Jana Karskiego, w którym działa także rodzina Karskiego, od początku idziemy drogą Patrona i tak jak On by sobie tego życzył. Różni nas to od innych środowisk po swojemu zajmujących się bohaterem. Żenująca była m.in. akcja pozbawienia rodziny Kozielewskich prawa do swego wybitnego przedstawiciela poprzez uniemożliwienie odbioru prezydenckiego Medalu Wolności przyznanego pośmiertnie przez głowę państwa amerykańskiego i niepoinformowanie Białego Domu, że bliscy Bohatera żyją w Polsce. Trzeba więc posyłać po odbiór medalu kogoś obcego. Skończyło się skandalem. Innym niedopuszczalnym aktem była próba zdjęcia Karskiemu nagrobka, jaki sam sobie przygotował, i zastąpienia innym. Dowodem zapiekłej polskiej małości stało się także odmówienie pośmiertnej nominacji generalskiej Jana Karskiego w stulecie Jego urodzin.

Ponadto Karski nie zgadzał się nigdy, aby go upamiętnić pomnikiem. I proszę, o zgrozo, po jego śmierci zaczęto, mimo protestów rodziny, stawiać tzw. ławeczki Karskiego. Przytoczę opinię amerykańskiego przyjaciela Karskiego, że tak jak w czasie wojny byli tacy, którzy „robili” w Żydach tak są teraz tacy, którzy „robią” w Karskim.

Na zakończenie chcę mocno podkreślić, że Jan Karski należał tak samo do Polski, jak Stanów Zjednoczonych i Izraela. Miał prawo, aby mu tego nie odbierać. Na pytanie: „czyj był?”, odpowiedź brzmi: „nasz”. I równe prawo do niego ma Warszawa, Waszyngton i Jerozolima. Choć, po prawdzie dwukrotnie dłużej żył w Ameryce niż Polsce i identyfikował się jako Amerykanin polskiego pochodzenia, duchowy Izraelita. Uporczywe przypisywanie go tylko do polskości, przeciw czemu zawsze konsekwentnie protestował, jest nie tylko pozbawione perspektywy, ale jest pozbawione racji moralnej.

***

Jan Karski (z lewej), Waldemar Piasecki

Waldemar Piasecki jest polskim dziennikarzem i pisarzem mieszkającym w Nowym Jorku. Od 30 lat aktywnie uczestniczy w polsko-żydowskich i żydowsko-chrześcijańskich wzajemnych relacjach i dialogu. Współpracuje z wieloma polskimi pismami (m.in. „Przekrój”, „Wprost”, „Przegląd”, „Angora”, „Zdanie”), gdzie publikuje m.in. wywiady z takimi postaciami jak Elie Wiesel, Jerzy Kosiński, Claude Lanzmann, Teddy Kollek, rabin Jacob Baker z Jedwabnego.

W ostatnich latach życia Jana Karskiego był jego sekretarzem, koordynatorem działalności publicznej, a przede wszystkim przyjacielem. W 1996 r. doprowadził do realizacji dla TVP dokumentu „Moja misja o Janie Karskim”. W 1999 r. przetłumaczył na polski i opracował wojenny bestseller Profesora „Story of a Secret State” (Tajne Państwo). Na prośbę Profesora zorganizował nagrodę Orła Jana Karskiego oraz jej Kapitułę. Wkrótce po śmierci Profesora został członkiem-założycielem oraz przewodniczącym Towarzystwa Jana Karskiego.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.