Widzicie, nawróciłem się!
17 maja 2011 | 01:08 | Milena Kindziuk / ms Ⓒ Ⓟ
Zbliżamy się do 30. rocznicy śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego, która przypada 28 maja. Wybrane fragmenty książki „Prymas Tysiąclecia” Mileny Kindziuk przybliżą tę wybitność postać. Dziś 1 odcinek z 12.
Widzicie, nawróciłem się!
W roku 1908 Stefan Wyszyński rozpoczął naukę w Szkole Powszechnej w Zuzeli. Została ona dzisiaj zrekonstruowana w miejscowym Muzeum: jedna sala lekcyjna, obok mieszkanie nauczyciela. Ławki w klasie długie, na siedmiu uczniów każda, w dwóch rzędach. Na ścianie – tablica, a nad nią portret cara Mikołaja II. To na jego oblicze musieli patrzeć uczniowie, gdy uczyli się rosyjskiego, matematyki, elementów polskiego i religii (innych przedmiotów w programie nauczania nie było). Żaden ze szkolnych kolegów Stefana Wyszyńskiego już nie żyje. Zachowały się jednak pewne wspomnienia.
Franciszek Jastrzębski, który siedział z przyszłym Prymasem w ławce, opowiadał: – Stefan nie był od razu taki święty! Lubił dziewczęta ciągnąć za włosy. A jeśli nie chcieliśmy, aby była klasówka, wylewaliśmy atrament z kałamarzy albo zapychaliśmy go bibułą.
Po latach również sam Prymas wspominał szkolne wybryki. A kiedy jeden z kolegów zapytał kiedyś, czy go pamięta, kardynał Wyszyński odpowiedział: – Szukałem tylko w pamięci, czy mu przypadkiem jakiejś krzywdy nie zrobiłem w dziecięcych latach!
Na naukę Stefan Wyszyński nie lubił poświęcać zbyt dużo czasu. Zwłaszcza na matematykę, której – jak sam przyznawał – najbardziej nie lubił. Wolał bawić się w domu z siostrami: Natalią, Stanisławą i Janiną. Zwłaszcza że był wśród dzieci Wyszyńskich jedynym potomkiem płci męskiej, czuł więc nad nimi pewną przewagę.
Kiedyś jednak w czasie zabawy tak bardzo się na dziewczynki zdenerwował, że rozpruł ich szmaciane lalki i spalił je w piecu. Gdy ojciec zabierał się do wymierzenia za to synowi surowej kary, chłopak schował się pod pianino. A wszystkie trzy siostry solidarnie stanęły wtedy w obronie brata. „On się poprawi, nawróci…” – przekonywały ojca.
„Jak widzicie, nawróciłem się!” – żartował później w jednym z kazań prymas Wyszyński.
Rodzice dbali o edukację dzieci. Ojciec kładł nacisk na wychowanie całej czwórki, kształtowanie charakteru, sumienia, wpajał miłość do przyrody i historii ojczystej, uczył patriotyzmu. Zabierał nieraz Stefana w odległe lasy, by pod osłoną nocy potajemnie stawiać krzyże na grobach powstańców styczniowych. Chłopiec czuł, że to wydarzenie ma w sobie jakąś tajemnicę i wiedział, że nie wolno nikomu o tym mówić. Dorastał do polskości.
Ojciec zachęcał dzieci także do czytania. A było co czytać. W domowej bibliotece znajdowały się dzieła Mickiewicza, Kraszewskiego, żywoty świętych, i oczywiście Pismo Święte. Uwagę Stefana zwróciła historia Polski pt. „Dwadzieścia cztery obrazki”. Miał on świadomość, jak sam później mówił, „że była to książka zabroniona, nie wolno było przechowywać jej w domu, ale ojciec był człowiekiem tak oddanym sprawom Narodu, że narażając się na prześladowania nie lękał się uczyć swoich dzieci historii Polski, choćby potajemnie”. W takiej atmosferze, w kulcie dla narodowej kultury i tradycji wychowywał się przyszły prymas.
Tak mówił po latach o mieszkańcach Zuzeli: „Pamiętam do dziś ludzi prostych, których obserwowałem jako chłopiec. Zdumiewająca była ich spokojna, ufna wiara. Tego nie można nazwać żadną miarą niewiedzą religijną, bo z tym się łączy patrzenie w głąb, niemal jakieś mistyczne obcowanie. Ci ludzie widzą to, w co wierzą”.
„Inaczej się ubieraj”
Rok 1910 przyniósł rodzinie Wyszyńskich poważne zmiany. Ojciec otrzymał posadę organisty w parafii w Andrzejewie nad Małym Brokiem. A że wynagrodzenie miał otrzymać większe niż dotąd, także przestronniejsze mieszkanie, tam musiała przeprowadzić się cała rodzina. Dom w Zuzeli był za ciasny, tym bardziej, że wkrótce miało się urodzić kolejne dziecko. W Andrzejewie Stefan więc chodził teraz do szkoły – jak wszędzie w zaborze rosyjskim – z językiem wykładowym rosyjskim. Chłopcu, jak przystało na syna patrioty, to się nie podobało. I chociaż z natury był małomówny i cichy, jednak umiał być stanowczy i gdy trzeba było to się sprzeciwiał. Także w zwykłych prozaicznych sytuacjach. Miał charakter chłopak – mówiono.
Tak się stało, gdy zachorowała matka Stefana. Pewnego dnia czuła się tak źle, że ojciec posłał do szkoły jedną z córek, by natychmiast przyprowadziła do domu Stefana. Ale nauczyciel prowadzący lekcję nie zwolnił chłopca do domu. Młody Wyszyński samowolnie opuścił więc klasę. W drzwiach powiedział jeszcze, że więcej do tej szkoły nie wróci. I tak też uczynił!
A w domu rozegrała się tragedia: Julianna Wyszyńska umarła przy porodzie kolejnej córeczki. Tydzień później zmarło też dziecko. Tuż przed śmiercią matki miało miejsce dziwne zdarzenie. Żegnając się z synem powiedziała do niego: „Stefan, ubieraj się”. Chłopiec był święcie przekonany, iż matce chodziło o jego zdrowie. Była jesień i dni stawały się coraz chłodniejsze. Gdy włożył palto, matka powiedziała do niego raz jeszcze: „… ale nie tak. Inaczej się ubieraj”. Zdezorientowany Stefan spojrzał na ojca. – Później ci to wyjaśnię – usłyszał.
Dopiero po latach zrozumiał, że matka – tak symbolicznie – troszczyła się, aby „ubierał się” w prawdziwe wartości, przygotowujące do wyboru życiowej drogi. Chciała, aby jej syn podobał się Bogu i przywdział szaty kapłańskie.
Wyszyński, już jako kardynał, powracał myślą do tego zdarzenia i często pytał sam siebie, czy dobrze wypełnił testament matki. Pytany o sens matczynych słów, zwykł odpowiadać z prostotą, iż w tej materii zawsze można było coś więcej i lepiej uczynić. Śmierć matki bez wątpienia była cezurą w jego życiu. Najbardziej bolesnym zdarzeniem w dzieciństwie. W jego sercu, jak i w całym domu, zapanowała ogromna pustka.
„Trudno opisać smutek, pustkę i żałość, gdy po pogrzebie Matki wróciliśmy z Ojcem z cmentarza do pustego domu. Zdawało się, że ustało wszelkie życie” – wspominał Wyszyński. Odtąd jeszcze bardziej związał się z „Matką Niebieską”, jak sam mówił. Lubił modlić się przy posągu Maryi, który stał na cmentarzu w Andrzejewie, później nade wszystko ukochał Jasnogórski wizerunek Czarnej Madonny.
Harcerz wychłostany
W roku 1912, Stefan zdał egzaminy do protestanckiego IV Gimnazjum Państwowego im. Mikołaja Reya w Warszawie. Nie został przyjęty. Oficjalnym powodem była „ zbytnia katolickość, jak i niewystarczająco wysokie położenie społeczne rodziny”. Naukę podjął w prywatnej szkole męskiej im. Wojciecha Górskiego w Warszawie. Uczył się tam do 1914 r. , do wybuchu I wojny światowej. Kolejny raz musiał przerwać naukę. Powrócił do Andrzejewa, gdzie był naocznym świadkiem wydarzeń wojennych.
W zawierusze wojennej miejscowość była niszczona i palona, przechodziła z rąk do rąk: na przemian stacjonowały tam wojska rosyjskie i niemieckie. Mimo trudności młody gimnazjalista szukał jednak dalszych możliwości zdobywania wiedzy. Udało mu się podjąć naukę w Łomży w gimnazjum męskim im. Piotra Skargi. Tutaj musiał poradzić sobie z trudnymi warunkami materialnymi (zamieszkał na stancji), często doskwierającym głodem.
Dojrzewał intelektualnie i do polskości. Pamiętał, że w domu, jak w Soplicowskim dworku, wisiały portrety wybitnych Polaków: Tadeusza Kościuszki i księcia Józefa Poniatowskiego. Patriotyczna atmosfera domu rodzinnego owocowała. Zaangażował się całym sercem w harcerstwo, pragnąc służyć „Bogu i Ojczyźnie”, z pełną świadomością, że była to działalność przez zaborców zakazana i że za udział w tej organizacji groziła kara chłosty „w wysokości 25 pejczów”. Taką wyrafinowaną karą zresztą został ukarany, gdy wyszła na jaw jego przynależność. Określił to potem jako swoje „pierwsze cierpienie dla Ojczyzny”.
Kolejne lata pokażą, jak wiele przyjdzie mu jeszcze dla niej wycierpieć. I właśnie wtedy, w czasie zawieruchy wojennej, w harcerstwie, które wychowywało do patriotyzmu, w trudzie zdobywania wiedzy w szkole, zaczęła powoli dojrzewać w młodym Stefanie myśl o powołaniu kapłańskim.
Już wiedział, co zrobić ze swoim życiem. W wakacje 1917 r. postanowił wstąpić do seminarium duchownego. Pierwszą osobą, której wyjawił swoją tajemnicę, był ojciec – całkowicie zaskoczony decyzją syna. – Przez parę dni chodził zamyślony. Obcując z księżmi na co dzień, wiedział, jak trudna jest droga kapłana. Boi się o syna, ale sprawę oddaje w ręce Boga – opowiadała siostra Wyszyńskiego Janina.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.