Drukuj Powrót do artykułu

Wiedeń: Treści przemówień papieskich z 9. września

09 września 2007 | 18:38 | mam Ⓒ Ⓟ

Pełne teksty przemówień Benedykta XVI z niedzieli, 9 września 2007.

Benedykt XVI: bez niedzielnej Mszy św. nie można zrealizować udanego życia

Bez udziału w niedzielnej Mszy św. nie można zrealizować udanego życia – powiedział Benedykt XVI podczas Mszy św. 9 września w katedrze św. Szczepana w Wiedniu. Papież zwrócił uwagę, że niedziela, w społeczeństwach zachodnich, stała się tylko weekendem, czasem wolnym. W uroczystej Mszy św. bierze udział kilka tysięcy wiernych ze stolicy i całej Austrii.

A oto pełen tekst homilii Benedykta XVI wygłoszonej dziś, 9 września w wiedeńskiej katedrze:

Drodzy bracia i siostry!

„Sine dominico non possumus!” Bez daru Pańskiego, bez Dnia Pańskiego nie możemy żyć: tak odpowiedziało w roku 304 kilku chrześcijan z Abitene, w dzisiejszej Tunezji, schwytanych na niedzielnej celebrze liturgicznej, która była zabroniona. Postawiono ich przed sędzią i zapytano, dlaczego sprawowali w niedzielę chrześcijański obrzęd religijny, chociaż wiedzieli, że jest on karany śmiercią.

„Sine dominico non possumus”. W słowie „dominico” nierozerwalnie łączą się dwa znaczenia, których jedności musimy się na nowo nauczyć postrzegać. Jest to przede wszystkim dar Pana – tym darem jest On sam: Zmartwychwstały, z którym kontaktu i bliskości chrześcijanie potrzebują, aby być sobą. Nie jest to jednak wyłącznie kontakt duchowy, wewnętrzny, subiektywny: spotkanie z Panem wpisuje się w czas w określonym dniu. A w ten sposób wpisuje się w nasze konkretne życie, cielesne i wspólnotowe, którym jest tymczasowość. Daje naszemu czasowi, a więc i naszemu życiu jako całości, centrum, jakiś wewnętrzny porządek.

Dla tamtych chrześcijan niedzielna celebracja eucharystyczna była nie przykazaniem, lecz wewnętrzną potrzebą. Bez Tego, który wspiera nasze życie swoją miłością, samo życie jest puste. Porzucenie czy zdrada tego centrum pozbawiłoby samego życia jego podstawy, jego wewnętrznej godności i jego piękna.

Czy taka postawa ówczesnych chrześcijan ma znaczenie również dla nas, chrześcijan dzisiejszych? Tak, dotyczy także nas, potrzebujących relacji, która wspierałaby nas oraz nadała kierunek i treść naszemu życiu. My też potrzebujemy kontaktu ze Zmartwychwstałym, który podtrzymuje nas aż poza śmierć. Potrzebujemy tego spotkania, które nas łączy, które daje nam przestrzeń wolności, które pozwala nam spojrzeć poza aktywizm życia codziennego ku twórczej miłości Boga, od którego pochodzimy i do którego idziemy.

Jeśli jednak wsłuchamy się w dzisiejszy fragment Ewangelii, w Pana, który w nim do nas przemawia, przerazimy się. „Kto nie wyrzeknie się wszelkiej swojej własności i nie porzuci wszystkich więzów rodzinnych, nie może być moim uczniem”.

Chcielibyśmy zaoponować: co mówisz, Panie? Czy może świat nie potrzebuje właśnie rodziny? Czyż nie potrzebuje ojcowskiej i macierzyńskiej miłości, miłości między rodzicami a dziećmi, między mężczyzną a kobietą? Czyż i my nie potrzebujemy umiłowania do życia, radości życia? I czy nie potrzeba też osób, które zainwestowałyby w dobra tego świata i zbudowały ziemię, która została nam dana, aby wszyscy mogli mieć udział w jej darach? Czyż nie zostało nam powierzone również zadanie troski o rozwój ziemi i jej dóbr?

Jeśli posłuchamy Pana lepiej i posłuchamy Go w całokształcie tego, co nam mówi, wówczas zrozumiemy, że Jezus nie wymaga od wszystkich tego samego. Każdy ma swoje osobiste zadanie i rodzaj drogi zaplanowanej dla siebie. W dzisiejszej Ewangelii Jezus wprost mówi o tym, co nie należy do zadań wielu, którzy przyłączyli się do Niego w pielgrzymce do Jerozolimy, lecz co jest szczególnym powołaniem Dwunastu. To oni muszą przede wszystkim przezwyciężyć zgorszenie Krzyża, a następnie muszą być gotowi porzucić naprawdę wszystko i przyjąć pozornie absurdalną misję, by iść na krańce ziemi i, przy swojej niedostatecznej kulturze, głosić światu pełnemu rzekomej erudycji i pozornej bądź autentycznej formacji – jak niewątpliwie w szczególności także ubogim i prostym – Ewangelię Jezusa Chrystusa.

W swoim marszu po rozległym świecie muszą być gotowi doświadczyć na sobie męczeństwa, aby w ten sposób dać świadectwo Ewangelii Pana ukrzyżowanego i zmartwychwstałego.

Jeśli słowo Jezusa skierowane jest przede wszystkim do Dwunastu, Jego wezwanie, wykraczając poza moment historyczny, oczywiście obejmuje wszystkie wieki. W każdym czasie wzywa On osoby, aby liczyły wyłącznie na Niego, aby porzuciły całą resztę i były całkowicie do Jego dyspozycji, a tym samym do dyspozycji innych: do tworzenia oaz bezinteresownej miłości w świecie, w którym tak często zdają się liczyć tylko władza i pieniądz.

Dziękujemy Panu za to, że we wszystkich stuleciach dawał nam mężczyzn i kobiety, którzy z miłości do Niego porzucili wszystko, co mieli, stając się promiennymi znakami Jego miłości! Wystarczy przypomnieć takie osoby, jak Benedykt i Scholastyka, jak Franciszek i Klara, Elżbieta z Turyngii i Jadwiga Śląska, jak Ignacy Loyola, Teresa z Avila aż po Matkę Teresę z Kalkuty i Ojca Pio! Osoby te całym swoim życiem stały się interpretacją słowa Jezusa, które w nich staje się bliskie nam i zrozumiałe. Prośmy Pana, aby także w naszych czasach dał wielu osobom odwagę porzucenia wszystkiego i tym samym bycia do dyspozycji wszystkich.

Jeżeli jednak powrócimy teraz do Ewangelii, możemy zauważyć, że Pan nie mówi tam tylko o niektórych nielicznych i o ich szczególnym zadaniu; istota tego, co ma On na myśli, dotyczy wszystkich.

To, o co chodzi w ostateczności, wyraża raz jeszcze w sposób następujący: „Kto chce zachować swoje życie, straci je a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?” (Łk 9,24 i n.). Kto chce jedynie posiadać swoje życie, wziąć je tylko dla siebie, ten je utraci. Tylko ten, kto się daje, otrzymuje swe życie.

Innymi słowy: tylko ten, kto miłuje, znajduje życie. A miłość wymaga zawsze wyjścia z siebie, wymaga porzucenia samego siebie. Ten, kto ogląda się za siebie, by się odnaleźć i chce mieć drugiego tylko dla siebie, traci w ten właśnie sposób siebie i drugiego. Bez tej głębokiej utraty samego siebie nie ma życia.

Niespokojna żądza życia, która nie daje dziś ludziom spokoju, prowadzi do pustki straconego życia. „Kto straci swe życie dla Mnie..” – mówi Pan: porzucenie siebie samego w sposób radykalny możliwe jest tylko wtedy, kiedy w ostateczności nie wpadamy w pustkę, lecz trafiamy w ręce przedwiecznej Miłości.

Tylko miłość Boga, który stracił siebie dla nas, oddając się nam, umożliwia także nam stanie się wolnymi, utracić i tym samym prawdziwie znaleźć życie. Oto centrum tego, co Pan chce nam przekazać w tak pozornie twardym fragmencie Ewangelii na tę niedzielę. Przez swe słowo daje On nam pewność, że możemy liczyć na Jego miłość, na miłość Boga, który stał się człowiekiem. Rozpoznanie tego jest tą mądrością, o której mówi dzisiejsze czytanie. Tu również aktualne jest powiedzenie, że cała mądrość świata na nic się nam nie przyda, jeśli nie nauczymy się żyć, jeśli nie nauczymy się, co prawdziwie liczy się w życiu.

„Sine dominico non possumus!”. Bez Pana i dnia, który należy do Niego, nie można zrealizować udanego życia. Niedziela, w naszych społeczeństwach zachodnich, stała się weekendem, czasem wolnym. Czas wolny, szczególnie w pośpiechu współczesnego świata, jest z pewnością czymś dobrym i koniecznym. Jeśli jednak ten czas wolny nie ma wewnętrznego centrum, z którego wypływa jakieś ukierunkowanie całości, wówczas staje się czasem próżnym, który nie przywraca nam sił i nie służy wypoczynkowi. Czas wolny wymaga jakiegoś centrum – spotkania z Tym, który jest naszym początkiem i naszym celem. Mój wielki poprzednik na stolicy biskupiej w Monachium i Fryzyndze, kardynał Faulhaber, tak to kiedyś wyraził: „Daj duszy jej niedzieli, daj niedzieli jej duszę”.

Właśnie dlatego, że w niedzielę chodzi w istocie o spotkanie, w Słowie i Sakramencie, ze zmartwychwstałym Chrystusem, promień tego dnia obejmuje całą rzeczywistość. Pierwsi chrześcijanie obchodzili pierwszy dzień tygodnia jako Dzień Pański, ponieważ był dniem zmartwychwstania. Bardzo szybko jednak Kościół zdał sobie sprawę, że pierwszy dzień tygodnia jest dniem poranka stworzenia, dniem, w którym Bóg rzekł: „Niechaj się stanie światłość!” (Rdz 1, 3). Dlatego niedziela jest także w Kościele cotygodniowym świętem stworzenia – świętem dziękczynienia i radości za dzieło stworzenia przez Boga.

W czasach, w których z powodu naszych ludzkich ingerencji, stworzenie zdaje się być wystawione na rozliczne niebezpieczeństwa, powinniśmy uznać świadomie właśnie ten wymiar niedzieli. Dla pierwotnego Kościoła pierwszy dzień zaczął stopniowo przyswajać sobie także dziedzictwo dnia siódmego, soboty. Uczestniczymy w wypoczynku Boga, wypoczynku, który obejmuje wszystkich ludzi. W ten sposób postrzegamy w tym dniu coś z wolności i równości wszystkich stworzeń Bożych.

W modlitwie tej niedzieli wspominamy przede wszystkim, że Bóg, za pośrednictwem swego Syna, odkupił nas i przybrał za synów umiłowanych. Z kolei prosimy Go, by życzliwie spojrzał na wierzących w Chrystusa i obdarzył nas prawdziwą wolnością i życiem wiecznym. Prosimy o pełne dobroci spojrzenie Boga. My sami potrzebujemy tego wejrzenia dobroci również poza niedzielą, w życiu codziennym. Modląc się wiemy, że wejrzenie to już zostało nam dane, co więcej, wiemy, że Bóg usynowił nas, przyjął nas prawdziwie do komunii z sobą samym.

Kościół pierwotny wiedział bardzo dobrze, że być synem to znaczy być osobą wolną, nie niewolnikiem, ale kimś osobiście należącym do rodziny. I to oznacza – być dziedzicem. Skoro należymy do tego Boga, który jest mocą ponad wszelką mocą, nie znamy strachu i jesteśmy wolni. I jesteśmy dziedzicami. Dziedzictwem, jakie nam On pozostawił, jest On sam, Jego miłość. Tak, Panie, spraw, aby ta świadomość przeniknęła dogłębnie naszą duszę i abyśmy nauczyli się w ten sposób radości odkupionych.

Amen

tłum. Marek Lehnert / Wiedeń

Benedykt XVI na Anioł Pański: Nieście całemu światu niedzielę! (dokumentacja)

Nieście całemu światu niedzielę wraz z jej niezmierzonym wielkim darem! – zaapelował Benedykt XVI podczas modlitwy Anioł Pański, 9 września. Papież spotkał się z tysiącami wiernych na wiedeńskim placu katedralnym.

Publikujemy tekst papieskiego przemówienia.

Drogie siostry i bracia,

Wspólne świętowanie z wami dzisiejszego ranka, w sposób tak godny i uroczysty, dnia Pańskiego, było dla mnie wielkim przeżyciem. Liturgia eucharystyczna, sprawowana z właściwą jej godnością pomaga nam zrozumieć niezmierzoną wielkość daru, jaki otrzymujemy od Boga w Mszy świętej i to wypełnia nas wielką radością. Dlatego dziękuję wszystkim, którzy poprzez aktywny udział w przygotowaniu i sprawowaniu liturgii, poprzez przeżywanie w głębokim skupieniu świętej tajemnicy, przyczynili się do stworzenia atmosfery, tak że wszyscy czuliśmy obecność Boga wśród nas.

Nasze rozważania o sensie niedzieli i dzisiejszej Ewangelii doprowadziły nas do wniosku, że miłość Boga, który oddał się za nas i dla nas, obdarza nas wewnętrzną wolnością, „wyzwala” nasze życie, dzięki czemu odnajdujemy prawdziwe życie. Udział w tej miłości dało niegdyś siłę również Maryi dla wypowiedzenia przez nią bezgranicznego „tak”. Będąc świadomą wielkiej i czułej miłości Boga, która do urzeczywistnienia swego planu zbawienia czeka na dobrowolne współdziałanie jego stworzenia, Najświętsza Dziewica potrafiła oddalić wszelkie zastrzeżenia i z pełnym zaufaniem oddać się w jego ręce. Oddając się całkowicie do dyspozycji Boga, w pełni otwarta i wolna od siebie samej, ułatwiła Bogu przepełnienie jej jego miłością, Duchem Świętym. W ten sposób Maryja mogła przyjąć do siebie Syna Bożego i dać światu zbawiciela, który się jej ofiarował.

Również i nam podczas dzisiejszej Eucharystii został podarowany Syn Boży. Każdy, kto przyjął komunię św., w sposób szczególny nosi teraz w sobie zmartwychwstałego Pana. Podobnie jak Maryja nosiła go w swoim łonie – bezbronną małą istotę ludzką, całkowicie zdaną na dobroć matki – Jezus Chrystus w postaci chleba ofiarował się wam, drodzy bracia i siostry. Kochajcie go tak, jak Maryja go kochała! Nieście go do ludzi tak, jak Maryja go zaniosła Elżbiecie wywołując tam radość! Maryja nadała Słowu Bożemu ludzką postać, aby mógł przyjść na świat jako człowiek. Podarujcie również wy Panu swoje ciało, pozwólcie mu zawsze być narzędziem miłości Boga i świątynią Ducha Świętego! Nieście całemu światu niedzielę wraz z jej niezmierzonym wielkim darem!

Prośmy Maryję, aby nauczyła nas jak możemy stać się wolnymi od samych siebie, tak jak ona, tak aby w tej otwartości na Boga odnaleźć prawdziwą wolność, prawdziwe życie oraz prawdziwą i trwałą radość!

Tłum. ts (KAI Wiedeń) / Wiedeń

Przemówienie Benedykta XVI do zakonników w Heiligenkreuz 9 września (Dokumentacja)

O znaczeniu i miejscu życia zakonnego w Kościele i o „pierwszeństwie Boga” w klasztorze mówił Benedykt XVI podczas spotkania z zakonnikami 9 września w opactwie Heiligenkreuz pod Wiedniem. Był to ostatni punkt papieskiej wizyty w Austrii, rozpoczętej 7 bm. Objęła ona ponadto Wiedeń i sanktuarium maryjne w Mariazell, którego jubileusz 850-lecia był głównym celem papieskiego pielgrzymowania do tego kraju.

Poniżej podajemy polski tekst przemówienia Ojca Świętego do zakonników:

Wielce Czcigodny Ojcze Opacie,

Czcigodni Bracia w biskupstwie,

Drodzy Mnisi Cystersi z Heiligenkreuz,

Drodzy Bracia i Siostry życia konsekrowanego,

Szanowni Goście i Przyjaciele Klasztoru i Akademii,

Panie i Panowie!

Z przyjemnością w czasie mej pielgrzymki do Magna Mater Austriae przybyłem teżdo Opactwa w Heiligenkreuz, które nie tylko jest ważnym etapem na Via Sacra (Świętej Drodze) do Mariazell, ale też najstarszym, czynnym bez przerwy, klasztorem cysterskim na świecie,. Chciałem przybyć do tego miejsca o bogatej historii, aby zwrócić uwagę na podstawową wskazówkę św. Benedykta, według którego Reguły żyją również cystersi. Benedykt nakazuje, aby „niczego nie przedkładać ponad służbę Bożą”.

Dlatego w klasztorze opartym na regule benedyktyńskiej Laudesy, jakie mnisi odmawiają jako uroczystą poranną modlitwę chóralną, mają zawsze pierwszeństwo. Oczywiście modlą się nie tylko mnisi; inne osoby też się modlą: dzieci, młodzież i osoby w starszym wieku, mężczyźni i kobiety, mężowie i żony, osoby stanu wolnego – modlą się wszyscy chrześcijanie! A przynajmniej powinni to czynić!

Wszelako w życiu mnichów modlitwa ma szczególne znaczenie: stanowi centrum ich zadania zawodowego. Wykonują oni bowiem zawód modlących się. W czasach Ojców Kościoła życie monastyczne uznawane było za życie na sposób aniołów. A istotną cechę aniołów upatrywano w adoracji. Powinno to dotyczyć także mnichów.

Modlą się oni przede wszystkim nie o tę czy inną rzecz, ale po prostu dlatego, że Bóg zasługuje na uwielbienie. „Confitemini Domino, quoniam bonus! – Wysławiajcie Pana, bo jest dobry, bo Jego łaska na wieki” (np. Ps 107 [106], 1). Dlatego taka modlitwa, odmawiana bez szczególnego celu, która jest czystą służbą Bożą, słusznie nosi nazwę „officium”. Jest to służba w pełnym tego słowa znaczeniu, „święta służba” mnichów. Jest ona zanoszona do Boga Trójjedynego, który ponad wszystkim godny jest „odebrać chwałę i cześć, i moc” (Ap 4,11), ponieważ stworzył świat w cudowny sposób i w sposób jeszcze cudowniejszy odkupił go.

Jednocześnie Oficjum osób konsekrowanych jest świętą służbą dla ludzi i świadectwem wobec nich. Każdy człowiek nosi w głębi swego serca, świadomie lub nieświadomie, tęsknotę za ostatecznym zaspokojeniem, najwyższym szczęściem, a więc w istocie za Bogiem. Klasztor, w którym wspólnota gromadzi się kilka razy dziennie, by wysławiać Boga, daje świadectwo, że to pierwotne pragnienie nie trafia w próżnię: Bóg Stwórca nie postawił nas, ludzi, w przerażających ciemnościach, gdzie idąc po omacku musielibyśmy rozpaczliwie szukać fundamentalnego ostatecznego sensu (por. Dz 17,27); Bóg nie opuścił nas na pustyni nicości, pozbawionej sensu, gdzie w ostatecznym rozrachunku czeka nas tylko śmierć. Nie! Bóg rozświetlił nasze ciemności swoją światłością za sprawą swego Syna Jezusa Chrystusa. W Nim Bóg wszedł w nasz świat z całą swoją „pełnią” (por. Kol 1,19), w Nim wszelka prawda, za którą tęsknimy, ma swój początek i swoje uwieńczenie.

Nasze światło, nasza prawda, nasz cel, nasze zaspokojenie, nasze życie – wszystko to nie jest jakąś doktryną religijną, lecz Osobą: Jezusem Chrystusem. Przerasta to znacznie nasze zdolności szukania i pragnienia Boga, jesteśmy już szukani i upragnieni, co więcej, znalezieni i odkupieni przez Niego! Błądzący wzrok ludzi wszystkich czasów i narodów, wszystkich filozofii, religii i kultur napotyka zawsze szeroko otwarte oczy Syna Bożego, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego; Jego otwarte serce jest pełnią miłości. Oczy Chrystusa są spojrzeniem Boga, który miłuje. Wizerunek Ukrzyżowanego nad ołtarzem, którego rzymski oryginał znajduje się w katedrze w Sarzano, pokazuje, że spojrzenie to kieruje się do każdego człowieka. W istocie Pan spogląda w serce każdego z nas.

Istotą monastycyzmu jest adoracja – życie na sposób aniołów. Ponieważ jednak mnisi są ludźmi ze skóry i kości na tej ziemi, św. Benedykt do głównego nakazu „ora” dodał: „labora”. Zgodnie z koncepcją św. Bernarda częścią życia monastycznego, obok modlitwy, jest także praca, uprawianie ziemi zgodnie z wolą Stwórcy. I tak przez wszystkie stulecia mnisi, wychodząc od swego spojrzenia skierowanego ku Bogu, uczynili ziemię zdatną do życia i piękną. Obrona i uzdrowienie stworzenia brały się właśnie z ich patrzenia na Boga. W rytmie „ora et labora” wspólnota konsekrowanych świadczy o tym Bogu, który w Chrystusie patrzy na nas, a człowiek i świat, pod Jego spojrzeniem, stają się dobrzy.

Nie tylko mnisi sprawują Oficjum, ale Kościół z tradycji monastycznej zaczerpnął dla wszystkich zakonników, a także dla kapłanów i diakonów, zwyczaj odmawiania Brewiarza. I tu zakonnice i zakonnicy, kapłani i diakoni – i oczywiście również biskupi – w codziennej „urzędowej” modlitwie stają przed Bogiem z hymnami i psalmami, z dziękczynieniem i pytaniami bez specjalnych celów.

Drodzy współbracia w posłudze kapłańskiej i diakonatu, drodzy bracia i siostry w życiu konsekrowanym! Wiem, co znaczy dla nas dyscyplina, co więcej czasem nawet przezwyciężanie samego siebie, aby odmawiać wiernie Brewiarz; ale przez to Oficjum otrzymujemy zarazem wielkie bogactwa: ileż to razy, gdy to czynimy, rozwiewają się zmęczenie i przygnębienie! A tam, gdzie Bóg jest wysławiany i adorowany z wiernością, nie brak Jego błogosławieństwa. Słusznie powiada się w Austrii: „Wszystko zależy od Bożego błogosławieństwa!”.

Waszą pierwszoplanową posługą wobec tego świata powinna więc być wasza modlitwa i sprawowanie Bożego Oficjum. Wewnętrzną gotowością każdego kapłana i każdej osoby konsekrowanej powinna być gotowość do „niestawiania niczego ponad Oficjum Boże”. Piękno takiej wewnętrznej gotowości będzie się wyrażać w pięknie liturgii tak, aby tam, gdzie wspólnie śpiewamy, chwalimy, wysławiamy i wielbimy Boga, była obecna na ziemi cząstka nieba.

Zaprawdę nie jest zuchwalstwem, jeśli w liturgii skupionej całkowicie na Bogu, w obrzędach i śpiewach, dostrzega się obraz wieczności. W przeciwnym razie jak mogliby nasi przodkowie setki lat temu wznieść święty budynek tak podniosły jak ten? Już sama architektura kieruje ku górze nasze uczucia ku tym rzeczom, których „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (por. 1 Kor 2,9). W każdej formie zaangażowania na rzecz liturgii rozstrzygającym kryterium winno być zawsze spojrzenie ku Bogu. Stajemy orzed Bogiem – On mówi do nas a my mówimy do Niego. Tam, gdzie, w refleksjach nad liturgią, chodzi tylko o to, jak uczynić ją pociągającą, ciekawą i piękną, gra już została przegrana. Albo jest ona opus Dei z Bogiem jako szczególnym podmiotem, albo nie. W tym kontekście proszę was: sprawujcie liturgię świętą ze wzrokiem skierowanym na Boga we wspólnocie ze świętymi, z Kościołem żyjącym we wszystkich miejscach i wszystkich czasów, aby stawała się ona wyrazem piękna i wzniosłości Boga, przyjaciela ludzi.

I wreszcie duszą modlitwy jest Duch Święty. Zawsze, gdy się modlimy, jest naprawdę Ten, który „przychodzi z pomocą naszej słabości, (…) przyczyniając się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (por. Rz 8,26). Ufając tym słowom Pawła Apostoła, zapewniam was, drodzy bracia i siostry, że modlitwa wywoła w was ten skutek, który niegdyś wyrażał się w nazywaniu kapłanów i osób konsekrowanych prostym słowem „Geistliche” (czyli osoby duchowne). Biskup Sailer z Ratyzbony powiedział kiedyś, że kapłani powinni być w pierwszej kolejności osobami duchownymi. Chciałbym, żeby wyraz „Geistliche” ponownie wszedł do obiegu. Przede wszystkim jednak ważne jest, aby dokonywała się w nas ta rzeczywistość, którą to słowo opisuje: abyśmy, naśladując Pana, mocą siły Ducha, stawali się osobami „duchownymi”.

Austria jest, jak to się mówi w podwójnym znaczeniu, prawdziwie „Klösterreich”: królestwem klasztorów i bogata w klasztory. Wasze prastare opactwa, których korzenie i tradycje sięgają daleko w głąb wieków, są miejscami „pierwszeństwa dla Boga”. Drodzy współbracia, przestrzegajcie w sposób jeszcze bardziej oczywisty dla ludzi owego pierwszeństwa Boga! Jako oaza duchowa klasztor wskazuje bowiem dzisiejszemu światu rzecz najważniejszą, co więcej decydującą: istnieje ostateczna racja, dla której warto żyć, to znaczy Bóg i Jego niezgłębiona miłość.

I proszę was, drodzy wierni, uważajcie wasze opactwa i wasze klasztory za to, czym są i czym zawsze chcą być: nie tylko za miejsca kultury i tradycji czy wręcz zwykłe przedsiębiorstwa gospodarcze. Struktura, organizacja i gospodarka są niezbędne także w Kościele, ale nie są sprawą zasadniczą. Klasztor jest przede wszystkim tym: miejscem siły duchowej. Przybywając do jednego z waszych monasterów tu, w Austrii, odnosi się to samo wrażenie, jak wtedy, gdy pokonawszy drogę przez Alpy, która kosztowała wiele potu, wreszcie można odetchnąć przy strumyku wypływającej wody… korzystajcie zatem z tych źródeł bliskości Boga w swoim kraju, doceniajcie wspólnoty zakonne, klasztory i opactwa i przychodźcie po posługę duchową, jaką osoby konsekrowane są gotowe wam ofiarować!

Wreszcie swoją wizytę składam w Akademii, dzisiaj Papieskiej, która przeżywa obecnie 205. rocznicę swego założenia i w swym nowym statusie otrzymała od opata nazwę przymiotnikową, pochodzącą od obecnego następcy św. Piotra. Jakkolwiek byłaby ważna integracja nauki teologicznej w universitas wiedzy za pośrednictwem wydziałów teologii katolickiej na uniwersytetach państwowych, równie ważne jest to, że są miejsca studiów tak ukształtowane jak wasze, gdzie jest możliwa dogłębna więź między teologią naukową a przeżywaną duchowością. Bóg bowiem nigdy nie jest po prostu Przedmiotem teologii, lecz jednocześnie jest zawsze również swoim żywym Podmiotem. Zresztą teologia chrześcijańska nigdy nie jest dyskursem wyłącznie ludzkim o Bogu, ale jednocześnie jest zawsze logosem i logiką, w której Bóg się objawia. Dlatego intelektualizm naukowy i przeżywana pobożność są dwoma elementami badań, które w niepodważalnym dopełnianiu się zależą nawzajem od siebie.

Ojciec cystersów św. Bernard walczył w swoim czasie z odrywaniem obiektywnej racjonalności od nurtu duchowości niebieskiej. Nasza dzisiejsza sytuacja, choć odmienna, wykazuje jednak także znaczące podobieństwa. Dręczona niepokojem o uzyskanie uznania jako ściśle naukowa dziedzina wiedzy we współczesnym znaczeniu tego pojęcia, teologia może zagubić tchnienie wiary. Ale tak jak liturgia, która zapominając o spoglądaniu na Boga, jest jako taka słabym światełkiem, podobnie i teologia, która nie porusza się już w przestrzeni wiary, przestaje być teologią; kończy się, by zostać sprowadzona do serii dyscyplin mniej lub bardziej związanych między sobą. Tam jednak, gdzie uprawia się „teologię na kolanach”, jak wymagał tego Hans Urs von Balthasar, nie zabraknie owoców dla Kościoła w Austrii i gdzie indziej.

Płodność ta przejawia się we wspieraniu i formacji osób, noszących w sobie powołanie duchowe. Aby dzisiaj powołanie do kapłaństwa lub życia zakonnego mogło być wiernie podtrzymywane przez całe życie, potrzebna jest formacja, która zintegruje wiarę i rozum, serce i umysł, życie i myśl. Życie naśladujące Chrystusa wymaga zintegrowanej całej osobowości. Tam, gdzie zaniedbuje się wymiar intelektualny, zbyt łatwo rodzi się forma pobożnego oczarowania, żyjącego niemal wyłącznie z emocji i stanów duszy, których nie da się podtrzymywać przez całe życie.

A tam, gdzie zaniedbuje się wymiar duchowy, tworzy się rozrzedzony racjonalizm, który na fundamencie swego chłodu i swego oddalenia nie może już skupić się na radosnym oddawaniu siebie Bogu. Nie można budować życia opartego na kroczeniu za Chrystusem na takich jednostronnościach; stosując umiarkowane środki człowiek pozostanie osobiście niezadowolony i w następstwie tego, może nawet wyjałowiony duchowo. Każde powołanie do życia zakonnego lub kapłaństwa jest skarbem tak cennym, że osoby odpowiedzialne za to winny czynić wszystko, co w ich mocy, aby znaleźć drogi formacji przystosowane do jednoczesnego wspierania fides et ratio – wiary i rozumu, serca i umyslu.

Za radą swego syna, błogosławionego Ottona z Fryzyngi, który był moim poprzednikiem na stolicy biskupiej we Fryzyndze, św. Leopold Austriacki w 1133 r. założył wasze opactwo, nadając mu wezwanie „Unsere Liebe Frau zum Heiligen Kreuz” (Maryi Panny od Świętego Krzyża). Klasztor ten nie został poświęcony Matce Bożej tylko tradycyjnie – jak wszystkie klasztory cysterskie – ale płonie tu ogień maryjny św. Bernarda z Clairvaux. Bernard, który wstąpił do klasztoru wraz z 30 towarzyszami, jest swego rodzaju patronem powołań duchownych. Być może dlatego miał tak entuzjastyczny i zachęcający wpływ na młodych ludzi swoich czasów, powołanych przez Boga, że ożywiała go szczególna pobożność maryjna. Gdzie jest Maryja, tam też jest pierwotny obraz całkowitego oddania się i kroczenia za Chrystusem. Gdzie jest Maryja, tam jest zielonoświątkowe tchnienie Ducha Świętego, tam jest prawdziwy początek i odnowa.

Z tego maryjnego miejsca na Via Sacra życzę wszystkim miejscom duchowym w Austrii płodności i zdolności promieniowania. Chciałbym tu, przed swym wyjazdem, podobnie jak już to było w Mariazell, prosić Matkę Bożą jeszcze raz o wstawianie się za całą Austrię.

Za św. Bernardem wzywam każdego, aby ufnie stawał się przed Maryją „dzieckiem”, jak uczynił to sam Syn Boży: „Spoglądaj na gwiazdę, przywołuj Mryję (…) W niebezpieczeństwach, zmartwieniach, niepewnościach myśl o Maryi, przywołuj Maryję. Nie oddalaj Jej imienia od swych ust, nie oddalaj Jej od swego serca (…) Idąc za Nią nie gubisz się, modląc się do Niej nie wpadasz w rozpacz, myśląc o Niej nie błądzisz. Jeśli Ona cię trzyma, nie upadniesz; jeśli Ona cię strzeże, nie lękasz się; jeśli Ona cię prowadzi, nie męczysz się; jeśli Ona obdarza cię swymi względami, osiągasz swój cel”.

tłum. ml, kg (KAI) / Wiedeń

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.