„Więź” – u progu kolejnego 50-lecia
28 lutego 2008 | 12:36 | mj//mam Ⓒ Ⓟ
Dziś, 28 lutego, środowisko skupione wokół miesięcznika „Więź” obchodzi jubileusz 50-lecia istnienia. Z tej okazji publikujemy rozmowę z redaktorem naczelnym „Więzi” Zbigniewem Nosowskim.
KAI: „Więź” ma już 50 lat. Czym ma być to pismo dzisiaj?
– Wydaje mi się, że najważniejszym celem „Więzi” w wymiarze społecznym ma być pomoc w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego oraz nadawanie mu chrześcijańskiego charakteru od wewnątrz. Chcemy również – w miarę możliwości – pomagać w tworzeniu wizji Kościoła w Polsce, wizji dojrzałej, zdolnej do zmierzenia się z wyzwaniami XXI wieku.
Pismo kierowane jest do ludzi myślących, do wszystkich, którym ważna wydaje się refleksja nad podstawowymi problemami religii i kultury, problemami społecznymi, czy politycznymi. To niekoniecznie muszą być ludzie wierzący. W praktyce czytelnicy „Więzi” to przekrój wszystkich kategorii wiekowych i ludzie o bardzo różnym stosunku do wiary i Kościoła.
Katolikom chcemy dać solidną formację intelektualną i uświadomić potrzebę głębokiej formacji duchowej – bo ta druga nie jest naszym zadaniem. Natomiast ludziom bardziej lub mniej oddalonym od Kościoła – chcemy pokazywać te nurty myślowe we współczesnym katolicyzmie, które wydają się nam najbardziej wartościowe.
Coraz bardziej odczuwam również, że sam tytuł pisma zawiera w sobie program – wciąż aktualny i niesłychanie zobowiązujący. To przede wszystkim zobowiązanie do takiego stylu publicystyki, który nawet w krytyce i polemice szuka dobra wspólnego, a nie partykularnego; który nie koncentruje się na udowadnianiu swojej racji. Tak było od początku. Pamiętam, jak przychodziłem do redakcji z pierwszymi napisanymi w młodzieńczym zapale tekstami polemicznymi, w których zdarzało się, że przypisywałem swoim adwersarzom jakieś myśli czy poglądy. Juliusz Eska pokazywał mi wówczas konkretne fragmenty i zadawał pytanie: „A skąd to wiesz, że on tak myśli?” – „nie wiem, tak mi się wydaje” – „a, to napisz inaczej!”. To była lekcja odpowiedzialności za słowo.
Nasz tytuł jest również zobowiązaniem do podejmowania tematów związanych z dialogiem polsko-niemieckim, polsko-żydowskim, polsko-rosyjskim, polsko-ukraińskim, dialogiem ekumenicznym, kulturowym, międzyreligijnym – tematów coraz mniej „modnych” w kręgach katolickich.
KAI: Rzeczywiście, coraz częściej słychać głosy, że bardziej niż na dialogu powinniśmy się skupić na odkrywaniu własnej tożsamości, zwłaszcza, że bez tożsamości trudno prowadzić dialog.
– Bo oczywiście nie da się prowadzić dialogu z kimś bez jasno określonej tożsamości. Człowiek, który nie wie kim jest i z niczym się nie identyfikuje, nic w dialogu nie osiągnie. Może się przysłuchiwać, ciekawie komentować, ale nie jest partnerem. Tyle, że my w „Więzi” jesteśmy głęboko przekonani, że katolicka tożsamość wyraża się właśnie w podejmowaniu dialogu z ludźmi inaczej myślącymi. Nie jest to nasz własny pomysł. Mówi o tym Magisterium Kościoła. Nie ma katolickiej tożsamości bez otwartości i dialogu.
Papieże w ostatnich dziesięcioleciach wielokrotnie zachęcali na przykład, aby katolicką teologię i tożsamość formułować w sposób ekumeniczny – wyrażać ją w taki sposób, który byłby wyciąganiem ręki i zapraszaniem innych. Dokumenty te są zobowiązujące dla wierzących katolików. Mówią one zarówno o postawie dialogu, jak i pewnych instytucjonalnych jej wyrazach, o przedsięwzięciach, które trzeba podejmować, zarówno w dziedzinie ekumenicznej, jak i międzyreligijnej.
Dzięki tym dialogom wciąż dokonują się wielkie rzeczy. Kto by pomyślał 40 lat temu, że możliwe będą modlitwy Żydów i chrześcijan, albo teologiczny dialog z islamem? Poczucie kryzysu dialogu ekumenicznego bierze się raczej z wyczerpania się naiwnego optymizmu lat 70-tych, kiedy wierzono, że za 20-30 lat znikną wszystkie problemy i Kościoły chrześcijańskie się zjednoczą. Okazuje się, że to nie takie proste i trudności wciąż istnieją. Ale jednak doszło już między nami do niesamowitego zbliżenia. Przykładem tego może być choćby fakt podpisania przez katolików i luteranów wspólnej deklaracji o usprawiedliwieniu – i to tak, że każda ze stron może pozostać przy swoich sformułowaniach doktrynalnych, ale zarazem dostrzega nowy sposób ich rozumienia.
Żyjemy w czasach zamętu, w których łatwiej budować tożsamość poprzez nazwanie swoich oponentów, wrogów. „Więź” natomiast nie chce się definiować „przeciwko”, chcemy określać swoją tożsamość pozytywnie, choć jest to bardziej skomplikowane dla współczesnego świata i również bardziej skomplikowane, jeśli chodzi o pozyskiwanie czytelników.
KAI: Czy patrząc z perspektywy 50 lat cele pisma wciąż pozostają takie same?
– „Więź” ewoluowała. Środowisko powstawało na fali popaździernikowej odwilży, naiwnej wiary w szczerość Gomułki i możliwość pojednania między katolicyzmem a socjalizmem. Rzeczywistość szybko wyleczyła założycieli „Więzi” z tych złudzeń. Nieprzypadkowo później nasze środowisko współtworzyło opozycję demokratyczną, w stanie wojennym pięciu redaktorów pisma było internowanych, a wieloletni redaktor naczelny „Więzi” został pierwszym premierem wolnej Rzeczypospolitej. Wyrazem tej ewolucji jest też fakt, że w latach 60-tych „Więź” chętnie przyjmowała etykietę „lewicy katolickiej”. Teraz, niezależnie od tego, że niektóre nieprzychylne nam środowiska określają nas mianem „katolewicy”, zupełnie się z tym nie identyfikujemy.
Wydaje mi się zresztą, że również przed 40 laty etykieta „lewicowości” wiązała się raczej z przekonaniami politycznymi znaczącej części środowiska „Więzi”, niż z prezentowaną przez nie wizją Kościoła. Jestem przekonany, że nie była to „lewicowa” wizja Kościoła postępowego. Warto przypomnieć wydaną w 1964 r. książkę „Kościół otwarty” Juliusza Eski, który moim zdaniem wyznaczał kościelną tożsamość „Więzi”. Przedstawiany tam Kościół „otwarty” ani razu nie jest definiowany w opozycji do „zamkniętego”. Eska sytuuje otwartość zdecydowanie w centrum – między integryzmem a progresizmem, a rozumie ją jako postulat moralny, jako wynikające z Ewangelii zobowiązanie do życzliwości dla drugiego człowieka. Mam wrażenie, że jesteśmy kontynuatorami tego właśnie myślenia.
Zasadnicza zmiana to zmiana wyzwań – przy pewnej ciągłości. Punktem odniesienia był dla dawnych, a dla obecnych redaktorów pisma wciąż pozostaje, Sobór Watykański II. Twórcy „Więzi” odnaleźli w Soborze oficjalne potwierdzenie języka, jakim posługiwali się wcześniej – języka poszukiwania w świecie dobra, szukania tego co łączy, języka dialogu, a nie konfrontacji. Moja perspektywa, a tym bardziej perspektywa młodszych redaktorów jest już inna. My dorastaliśmy w rzeczywistości posoborowej i niepokoimy się tym, że pewne rzeczy, które powinny być oczywiste, wciąż oczywiste nie są i że Kościół w Polsce – formalnie posoborowy – nie jest wciąż Kościołem w swojej głębokiej wewnętrznej tożsamości ukształtowanym w duchu Soboru.
Ta ciągłość przy zmianie wyzwań czytelna jest również w polskim kontekście polityczno- społecznym. Można powiedzieć, że wciąż chodzi nam o przetrwanie Kościoła, o to, by odnajdywały się w nim kolejne pokolenia Polaków. Czym innym jednak było to przetrwanie w PRL, a czym innym teraz.
Rok 1989 r. był w 50-letniej historii „Więzi” wydarzeniem kompletnie przełomowym. Wtedy tego typu pisma przestały po prostu pełnić funkcję zastępczą. „Więź” była szerzej czytana w latach 70-tych i 80-tych nie dlatego, że była ciekawsza czy lepiej redagowana, ale dlatego, że było bardzo niewiele innej wolnej prasy. Po 1989 r pojawiła się konkurencja na rynku idei, a w miesięcznikach przestano szukać informacji. Teraz jeśli zajmujemy się warstwą informacyjną, to raczej po to, by porządkować zalew wiadomości i ukazywać, to co wydaje się najważniejsze.
Najważniejsze obecnie wydaje nam się zbudowanie podstaw świadomego katolicyzmu przyszłości. Kiedy przygotowywaliśmy do numeru jubileuszowego tekst o historii „Więzi”, w pewnym momencie zadałem sobie pytanie, czy za 40-50 lat ktoś nie będzie patrzył na nasze dzisiejsze próby pogodzenia polskiej tradycji katolickiej ze społeczną i ekonomiczną modernizacją, tak jak my teraz patrzymy na dawne „Więziowe” próby godzenia katolicyzmu z socjalizmem. Czy nasza nadzieja, że się uda, nie okaże się równie śmieszna i naiwna jak tamte złudzenia starszych kolegów? Ja wciąż ufam, że nie. Wierzę, że jest w polskim katolicyzmie wiele cech, dzięki którym może on połączyć duchową głębię z masowością, tak by pozostać w Polsce dominującą kulturą w przyszłości. A nawet jeśli się nie uda, to próbować trzeba…
KAI: Czy „Więź” ma na to jakąś receptę?
– Prowadzić w głąb. Również w tym sensie, by coraz głębiej odkrywać II Sobór Watykański. Wobec Soboru dominują trzy różne postawy. Pierwsza – Sobór się nie udał, trzeba zawracać historię. Druga – czasy tak bardzo się zmieniły, że powinno się zwołać kolejny sobór. Trzecia – zróbmy raczej co możemy, żeby głębiej i dokładniej zrealizować wizję ojców Soboru z lat 60-tych. Ta właśnie opcja jest mi najbliższa. Mam też wrażenie – o czym mogłem się przekonać uczestnicząc jako audytor w synodzie poświęconym Eucharystii w 2005 r. – że taka wizja dominuje również w światowym episkopacie. Potrzeba reformy, ale nie „wstecz” czy „w przód”, a właśnie „w głąb”.
Ze względu na masowość katolicyzmu i wciąż pewną kulturową oczywistość wiary, kierunek „w głąb” wydaje się najpilniejszym zadaniem również dla Kościoła w Polsce. Szybka modernizacja i głębokie przemiany kulturowe są u nas faktem. To, czy ludzie pozostaną w Kościele, zależy od tego, czy człowiek wierzący będzie potrafił swoje przekonania religijne odnieść do własnego zmieniającego się życia, czy będzie dostrzegał związek wiary ze swoim życiem. A to wymaga głębokiego osobistego zakorzenienia wiary. Jeśli nasz katolicyzm będzie miał tylko wymiar kultury i tradycji – to może nam grozić scenariusz Quebecu czy Hiszpanii. Tam szybka zmiana kulturowa spowodowała masowe odrzucenie postaw wiary w ciągu jednego pokolenia. Właśnie dlatego, że katolicyzm identyfikowano z kulturą odchodzącą, przemijającą. Po zmianie kulturowej zabrakło już miejsca na wiarę.
Nie ma oczywiście jednej prostej recepty czy algorytmu działania. W moim przekonaniu to jest kwestia przede wszystkim duchowa. Nie można o tym zapominać, skupiając się jedynie na problematyce moralnej. Od samej częstotliwości nawoływania do czystości przedmałżeńskiej nie zmienią się postawy młodych ludzi żyjących razem przed ślubem. Oni muszą zobaczyć sens wyboru postawy wstrzemięźliwości. A ten sens można dostrzec na poziomie duchowym, nie moralnym. Wybory moralne są konsekwencją pewnych postaw duchowych i w tym sensie kryzys moralny współczesnych społeczeństw ma głębsze duchowe konsekwencje.
Podstawowym naszym zadaniem jest zatem uświadamianie ludziom osobistego wymiaru wiary. Ewangelizacja, czyli docieranie do człowieka z przesłaniem o Bożej miłości, tak, by zrozumiał, że wiara – jak to zresztą definiuje Katechizm Kościoła Katolickiego – to po prostu „odpowiedź człowieka dana Bogu”, odpowiedź na miłość, a nie tylko przyjęcie za prawdę tego, co Kościół głosi.
Ważne jest również, by pamiętać o tych, których nie ma w kościele. Siła naszego Kościoła w Polsce, fakt, że wciąż jest on bardzo liczny, to zarazem pewna słabość. Wciąż łatwo w tej sytuacji skupiać się na tym, by wiernych nie ubywało, i zapominać o tych, którzy mogliby przyjść, a są nieobecni. Tymczasem – jak opowiadał mi pewien włoski proboszcz – podejście do duszpasterstwa zmienia się radykalnie, gdy zaczyna się liczyć nie wiernych w kościele, ale tych pozostałych. Powinniśmy szukać najrozmaitszych metod docierania do ludzi oddalonych, a zazwyczaj formalnie należących do Kościoła. Począwszy od mediów pokazujących prawdziwą twarz Kościoła, poprzez formy ewangelizacji instytucjonalnej, po sposoby praktykowane już przez różne wspólnoty ewangelizacyjne, jak chodzenie po domach – oczywiście z błogosławieństwem proboszcza. Warto pokazywać, ze katolicy mogą traktować swoją wiarę również tak osobiście.
KAI: Czy w „Więzi” jest również miejsce na dialog wewnątrz Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce? Czy środowisko związane z pismem nie czuje się po części odpowiedzialne za pogłębiające się podziały wśród niektórych grup katolików w kraju?
– Tak, czujemy się odpowiedzialni o tyle, o ile nie potrafiliśmy sformułować alternatywnych propozycji dla tych ludzi, do których np. potrafiło dotrzeć Radio Maryja. Dla nich oferty nie mieli ani politycy, ani biskupi, ani inteligencja katolicka.
Natomiast podejmowaliśmy bardzo liczne próby dialogu. Wielokrotnie od lat 90-tych mówiliśmy o potrzebie wewnątrzkościelnej debaty, o katolickim „okrągłym stole”. Niestety nic z tego nie wychodziło. Czy wyjdzie? Poczucie realizmu nie pozwala mi na optymizm w tym względzie.
Spotkania katolików różnych opcji nie dochodziły do skutku z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, panuje totalna właściwie niechęć do takich rozmów ze strony środowisk związanych z o. Rydzykiem. Po drugie, zawsze ten, kto inicjował takie spotkania, był przez innych postrzegany jako jedna ze stron sporu, działająca we własnym, niejasnym interesie. Myślę, że szans na poważny wewnątrzkościelny dialog nie będzie, jeśli tego typu inicjatywa nie zostanie zorganizowana pod auspicjami biskupów, którzy z urzędu odpowiadają za jedność Kościoła. Liczyłem na to w latach 90-tych. Teraz trudno tego oczekiwać, zwłaszcza, że biskupi sami mają trudność z dialogiem we własnym gronie i zdarza się, że prowadzą go za pośrednictwem mediów.
Wydaje mi się, że jednym z kluczowych problemów Kościoła w Polsce jest brak wizji organizującej działania wspólnoty. Czasem śmieję się, że zazdroszczę starszym kolegom, którzy nawet jeśli nie zgadzali się z prymasem Wyszyńskim (nie najmądrzej, jak obecnie sami mówią), to przynajmniej mieli jasność, z czym się mogą nie zgadzać. Prymas stworzył jasną, klarowną wizję i można się było wobec niej określać.
Teraz takiej wizji brakuje. Brakuje też jednoczącej, charyzmatycznej postaci Kościoła. Nie w sensie teologicznym – Kościół lokalny w danym kraju nie musi przecież mieć jednego silnego przywódcy. Natomiast od strony socjologicznej jest absolutnie zrozumiałe, że po tak wyrazistych liderach jak kard. Wyszyński czy Jan Paweł II istnieje w Polakach nawet nieuświadomione pragnienie, by drogę Kościoła w kraju wyznaczał jeden lider. Takiego kogoś „z urzędu” już nie mamy i chyba mieć nie będziemy. Jeśli się pojawi – to ze względu na osobisty autorytet. A jego zbudowanie oczywiście wymaga czasu. Zresztą w ogóle żyjemy w czasach, w których autorytety kształtuje się od podstaw, a nie instytucjonalnie.
Mam natomiast nadzieję, że jeśli chodzi o tworzenie wizji Kościoła na obecne czasy, środowiska takie jak nasze – które próbują być jednocześnie nowoczesne i krytyczne, a zarazem ortodoksyjne – mogą okazać się pomocne.
KAI: Jakie konkretnie tematy i zadania podejmie obecnie „Więź”?
– W najbliższych numerach zajmiemy się m.in. problemem ekonomii społecznej. Będziemy zastanawiać się nad „ludzkim” wymiarem gospodarki, szukać pewnych form działania skierowanych nie tylko na zysk, ale w celu wspólnego organizowania ludzi i zaspakajania ich potrzeb. Podejmiemy też temat dziedzictwa maja ’68, symbolizowanego przez wystąpienia studentów w Paryżu. Jesteśmy bowiem przekonani, że wszyscy żyjemy w świecie dotkniętym przez ówczesną kulturową rewoltę, na skutek której dokonała się zasadnicza zmiana w systemie wartości społeczeństw świata zachodniego. Chcemy się temu bliżej przyjrzeć.
Jednym z naszych ambitnych zamiarów jest też przygotowanie poważnego raportu o stanie Kościoła w Polsce. Ma to być diagnoza obecnej sytuacji i próba zarysowania kilku możliwych scenariuszy na przyszłość, z których będą mogły również wynikać konkretne wizje pastoralne. Raport ten chcemy przygotować w ramach powstającej obecnie nowej inicjatywy naszego środowiska – „Laboratorium Więzi”.
KAI: Czym będzie „Laboratorium”?
– Jego oficjalna nazwa brzmi: Instytut Analiz Społecznych i Dialogu. Ma być to interdyscyplinarny ośrodek analityczno-badawczy, swoisty chrześcijański think tank, grupa, która tworzy i prezentuje pewne wizje rozwiązywania problemów społecznych czy teologicznych. Pragniemy umacniać aksjologiczne fundamenty społeczeństwa obywatelskiego. Chcemy, by był to nowoczesny sposób wykorzystania potencjału i gotowości do wspólnej pracy naszych redaktorów, współpracowników i przyjaciół.
Przejawy działań będą bardzo różne: specjalna strona internetowa, publikowane co pewien czas raporty, monitorowanie debaty publicznej i wypracowywanie własnego stanowiska, organizowanie w miarę możliwości konferencji, sympozjów, spotkań, szkoleń, propozycja pewnej oferty edukacyjnej. Laboratorium działać będzie w ramach podmiotu prawnego, jakim jest Towarzystwo „Więź”. Ruszamy już na wiosnę. Do końca roku planujemy m.in. opublikowanie od 4 do 6 poważnych raportów. Oprócz raportu o Kościele będzie też m.in. raport o Radiu Maryja. Zajmować się będziemy szeregiem najróżniejszych zagadnień. A uruchomienie tej inicjatywy jest możliwe dzięki pomocy niemieckiej kościelnej fundacji „Renovabis”.
Laboratorium Więzi będzie próbą realizowania tych samych celów, które przyświecają naszemu miesięcznikowi i wydawnictwu. Chodzi nam o kształtowanie chrześcijańskiego oblicza społeczeństwa obywatelskiego, a jednocześnie formowanie postawy najbardziej potrzebnej wobec współczesnych problemów Kościoła w Polsce – czyli mądrego łączenia tradycji z nowoczesnością.
rozmawiała Maria Jernajczyk
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.