Zabili mi kolegę
04 kwietnia 2011 | 12:40 | ks. Maciej Makuła / ju. Ⓒ Ⓟ
Po śmierci Marka, kolegi, nie mogłem zasnąć. Przymykałem oczy i na ekranie wyobraźni błyskał mi nóż. Potem dowiedziałem się, że to była siekiera. Nie mogłem spać. Próbowałem poczuć to, co mógł czuć Marek, kolega, w momencie spotkania z drugą stroną życia, ze śmiercią.
W samolocie
Lecimy. Do Tunezji. Kraj w kształcie lejka wbity pomiędzy ogromną Algierię i Libię. Lecę z Tatą księdza Marka, któremu synowi ciężka siekiera dotknęła głowy w wieku 33 lat. Głowy zwykle bez włosów, łysej. Lecę z Marysią, siostrą księdza Marka, któremu podcięto gardło jak barankowi. Czerwona kałuża świeżej krwi. Lecę z dyrektorem Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie, ks. Romanem Wortolcem, który czuwa nad polskimi misjonarzami.
Lecę i ja, któremu zabili kolegę.
Siedzimy w samolocie Air France i lecimy do Tunisu. To moje pierwsze spotkanie z Afryką, szkoda że w takich warunkach. Zewsząd słyszę język arabski. W samolocie jest więcej twarzy arabskich niż europejskich. Są też takie, o których nic pewnego nie mogę powiedzieć. Szukam różnic w twarzach europejskich i arabskich.
Mężczyźni arabscy mają twarze masywne. Powierzchnia do golenia jest na nich większa niż na twarzach polskich. Mężczyźni są dostojni, elegancko ubrani. Na pewno kochają swój kraj. Włosy ciemne, twarde i gęste. Starsi mężczyźni mają głowy zaprószone siwymi znaczkami, informującymi że połowa życia już za nimi. Te twarze są dla mnie nowe. Wszystkie podobne do siebie. Czarny, mocny zarost. Szerokie nosy, uszy nieco większe od europejskich. Już w autobusie na paryskim lotnisku zacząłem te twarze i lubić i podziwiać.
Tyle o twarzach. A jaka jest dusza tunezyjska? Nie wiem. I na pewno się nie dowiem przez trzy dni w tym północnoafrykańskim kraju.
Prawie codziennie Marek mi się śni. Wczoraj horror. Siedzę w pokoju, w jakimś odległym kraju, a tata bierze siekierę i wycina swojemu małemu dziecku, chłopcu, kawałek głowy. Widzę dokładnie, tak jak się wycina kawałek sera nożem, ładny równy trójkącik. Tata chowa synka pod kaloryferem, głowa nie krwawi. Chowa też wycięty z precyzją kawałek.
Myślę, o Marku. Lecimy dalej, a ja myślę. Ten młody salezjanin miał ciekawą zdolność do naśladowania melodii języków obcych. To był kabaret z najwyższej półki. Mówiliśmy: powiedz coś po japońsku, i mówił. Powiedz po francusku, i mówił. Powiedz po arabsku, i mówił. Zadziwiająca zdolność. A sam mówił o sobie, że jest kiepski w uczeniu się języków obcych.
Lecimy do Tunezji. Ludzie czytają gazety w samolocie. Po francusku, angielsku i arabsku. Kątem oka zerkam na tytuły. Wszędzie króluje temat bliskiego wschodu. Reżim w Egipcie i Tunezji odchodzi do lamusa. Czy powróci? Niesforny Kaddafi co rano morduje swoich rodaków, tłumacząc się konstytucją. To człowiek pokroju Hitlera i Stalina. Może będą mieli wspólną ławkę w zaświatach? Kto jeszcze dołączy do tej ławki?
Jordania, Jemen, Bahrajn, Niger, Iran, Wybrzeże Kości Słoniowej. To kolejne zbuntowane kraje. Na kogo tak się buntują? Na początku 2011 roku te kraje są jak wulkan. Z pozoru spokojne, ale coś drży. I wybucha nagle, lawa zalewa połacie bliskowschodnie. Lawa nienawiści, gniewu. Jak się uspokoi to zostanie popiół, na którym trzeba będzie odbudować nowe państwo. Popiół to dobry nawóz. Tak dobry jak krew.
Lecimy dalej. Do Tunezji. Do stolicy – Tunisu. Jedna z dzielnic nosi nazwę Manouba. Na wiele lat mieszkańcy tego pięknego kraju zapamiętają tę nazwę. Salezjanie prowadzą tam szkołę, wychowują dzieci i młodzież w duchu księdza Bosko. W tej szkole ciało księdza Marka pożegnało się z duszą leżąc na zimnej podłodze. Ciało wątłe, niewysokie – jak pisał arcybiskup Tunisu Maroun Elias Nimeh Lahham – ale ciało wysportowane.
Patrzę przez okno samolotu. Niebo jest przecięte na pół. U góry błękitne płótno bez żadnego rozdarcia. U dołu śmietankowy krem jak na torcie. A pod nami spokojna ziemia. Ziemia europejska. Za chwilę będziemy lecieć nad ziemią niespokojną, nieeuropejską, ziemią Afryki północnej.
Obok mnie siedzi dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. To on załatwia wszystkie sprawy związane ze sprowadzeniem zwłok do Polski i z pogrzebem. Podziwiam go. Potrafi tak wszystko ułożyć i zadbać, że wydaje się, jakby trudne sprawy płynęły delikatnie jak papierowa łódeczka po spokojnej rzece. Tu trzeba wiele mądrości. Pośród najtrudniejszych i najmocniejszych emocji łatwo o krzyk, gniew, sprzeczkę. Tu wszystko płynie. Pan Bóg wybiera sobie ludzi do tak trudnych spraw.
Przede mną siedzi Tata Marka i jego Siostra, Marysia. O czym myślą? O tym że zobaczą ciało, o pogrzebie, o Tunezji, którą Tata widział pół roku temu? A może myślą o zabójcy, którego sprawna policja tunezyjska już zatrzymała. I wypytała o motywy zbrodni. Ekonomiczne. Pieniądze. Pożyczył 2000 dinarów, to jakieś 4000 złotych. Nie miał jak oddać. Postanowił zabić. Czy o nim teraz myśli Tata i Siostra, z którymi lecimy do Tunisu?
Lecimy dalej. Do Tunisu. Do mojego kolegi, którego zabili.
18 lutego w piątek po godzinie 16.00, dowiedziałem się, że Marek został zamordowany. Nogi się pode mną ugięły. Jak to zamordowany? Nie zrozumiałem informacji. Szybko rozdzwoniły się telefony. Taka informacja jest zaraźliwa jak niebezpieczny wirus. Także media zostały szybko zawirusowane. Czy ksiądz potwierdza? Czy wiadomo coś więcej? Kim był ksiądz Marek? Jakie pełnił obowiązki? Proszę o krótki życiorys. Czy rodzice już wiedzą?
No właśnie, jeszcze nie wiedzieli.
Ksiądz Andrzej Wujek, wikariusz inspektorialny pędził do rodziców Marka, do Szczecinka. Koniecznie chciał przekazać osobiście tragiczną informację. Dzwoniliśmy do siebie non stop, pojawiały się coraz to nowe fakty, potrzebne były szybkie decyzje. Czułem się trochę jak na froncie pod ostrzałem.
Kolejny telefon do ks. Andrzeja. Mieli wypadek. Jeszcze tego brakowało! Zdążyłem tylko usłyszeć, że boli noga, dachowanie, drzewo. Kontakt się urwał. Następnego dnia widziałem ks. Andrzeja leżącego w swoim łóżku w Warszawie. Twarz, całe ciało posiniaczone, czerwone plamy pod okiem na policzku i przeciągający się ból. Przeżył. Kierowca, pan Alojzy wyszedł z wypadku bez większego szwanku.
Zadzwoniłem do rodziców Marka, najpierw rozmawiałem z siostrą Marysią, potem próbowałem porozmawiać z Mamą. Już wiedzieli, z mediów, z smsów z kondolencjami od znajomych. Mama płakała, krzyczała, że to na pewno pomyłka, ukradli mu dokumenty, nie wierzyła. Takie telefony wysysają z psychiki całą energię i chęć do życia. To tak jakby podłączyć do ludzkiego ducha pompę wodną o ogromnej mocy przerobowej. Po tym telefonie czułem się zmęczony jakbym wrócił z górskiej wyprawy.
Oni już wiedzieli. Nie zdążyliśmy z informacją. Bardzo chcieliśmy.
W poniedziałek, 21 lutego pojechaliśmy do rodziców do Szczecinka. Ksiądz inspektor Sławomir Łubian, ks. Roman Wortolec, dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego i ja, kolega Marka.
Co powiemy rodzinie?
Rozmowa z rodziną, która straciła syna i brata to jak igrzyska w starożytnym Rzymie. Niczego nie można przewidzieć. Nie wiesz, które emocje zwyciężą, czy gniew nie powali wszystkich na łopatki. A może rozpacz w zapasach przegra z poczuciem rzeczywistości? Najsilniejszy zawodnik chrześcijaństwa to przebaczenie.
Mama powiedziała, że przebacza.
Lecimy dalej. Dolecieliśmy. Jesteśmy w Tunezji. Wszyscy się uśmiechają. Przy kontroli paszportowej młoda muzułmanka o spiętych do tyłu włosach wie o księdzu Marku. Tak, to Tata, a to Siostra. Przykro jej.
Z lotniska odbiera nas pani konsul i jedziemy do hotelu. Tu jemy późną kolację i idziemy spać. Jutro obudzimy się w Tunezji. A Tunezja też się obudzi, być może bardziej zagniewana niż dzisiaj. Bo na jej ziemię przyleciał ten, któremu ta ziemia odebrała syna. A my obudzimy się razem z nią. Bez Marka, mojego kolegi, którego zabili.
Tunis
Tunis to rozlegle miasto. Dużo przestrzeni. Szerokie ulice. Niskie zabudowania. Ogromne ronda. I mnóstwo różnych gatunków palm.
Tunezyjczycy uwielbiają cztery kolory: zielony, biały, kremowy i błękitny. Większość budynków, i prywatnych i publicznych, kwitnie właśnie w tych kolorach.
Przy ulicach rosną palmy. Wyglądają jak cebule z wystającym podwiązanym szczypiorkiem. Cebule ze szczypiorkiem wielkości dwóch dorosłych mężczyzn.
– Tu stała bazylika, gdzie św. Augustyn był biskupem, 2 kilometry od mojej rezydencji – opowiada Ambasador.
– Po lewej stronie są ruiny cyrku, w którym zostały zagryzione przez lwy św. Perpetua i Felicyta. Tu padło pierwszy raz słowo: Christianem ad leones.
Mkniemy mercedesem koloru kości słoniowej. Po lewej stronie Tunezyjczycy grają w piłkę nożną. A cebulki szczypiorkowe w odległości co 15 metrów przy drodze. Podwiązane liście, żeby lepiej rosły, jak się dowiedziałem. Nasz kierowca mówi, że dzisiaj jest niedziela, więc możemy przejeżdżać na czerwonym świetle.
Rośliny, jakie spotkałem w Tunezji: oleandry, bugenwille – kolorowe pnące się krzewy na murach; trzy rodzaje palm, eukaliptusy, cyprysy, bananowce, drzewa cytrusowe – pomarańcze, mandarynki, cytryny oraz kaktusy.
Pokój
Pokój ks. Marka był bardzo skromny. Stara trzydrzwiowa szafa na ubrania, biurko z ciemnego drewna, w pokoju zlew, prysznic przesłonięty plastikową zasłonką. Przy oknie hantle, chyba dziesięciokilowe. Półka z książkami. Po polsku, francusku, angielsku. Niewiele tomów. Większość pożyczał od znajomej pani Doroty.
Oto książki, których ks. Marek nie zdążył przeczytać, pożyczone 16 lutego od pani Doroty:
Ryszard Kapuściński: Autoportret reportera, Nie ogarniam świata, Jeszcze dzień życia
Robert Ludlum: Iluzja skorpiona
James Patterson: Wielki zły wilk
Dan Brown: Zwodniczy punkt
W rurach szumi woda. Podłoga zimna, terakota. Okno z widokiem na boisko szkolne. Na wieszaku arafatka. Przy łóżku czarne buty. Nad łóżkiem krzyż misyjny o wąskich belkach. Na drugiej ścianie mały obraz księdza Bosko, uśmiechniętego księdza, a na nim zawieszony krzyż ze ślubów zakonnych. Nad głową, nad poduszką kalendarz Salezjański z 2010 roku otwarty na miesiącu czerwcu.
Zapiski osobiste, ubrania, kosmetyki, zdjęcia, Pismo Święte, brewiarze, różaniec, leki, zestaw tzw. małego księdza – to wszystko.
Na korytarzu na stoliku leżą zdjęcia Marka: kolorowe, czarnobiałe, paszportowe, z wakacji.
Na białych kartkach dzieci arabskie ze szkoły salezjańskiej napisały listy. Kochały Marka, lubiły jego zwichrowane oczy, pociągnięty do dołu nos.
Ksiądz Dyrektor Laurence przyniósł białą kartkę zapisaną wielkimi literami po francusku. To list z pogróżkami. Żydzi: zapłaćcie haracz, albo was zabijemy. Ten list napisał zabójca Marka – stolarz, pracownik szkoły. Na dole po prawej stronie wymalował swastykę. Po zabiciu Marka – wspomina dyrektor szkoły salezjańskiej – stolarz wrócił do pracy. Kiedy Marek leżał w komórce przy boisku, przy bawiących się dzieciach, stolarz heblował deski i zbijał krzesełka dla dzieci. Marek krwawił, a on wbijał gwoździe i dokręcał zawiasy. Nie wiedząc, dwa metry od ciała Marka, dzieci grały w piłkę. Pomiędzy drzewami rzucały do siebie różowo-niebieską piłką, a za murem, o który się odbijała, leżał ich opiekun i wychowawca. Leżał na betonowej szarej posadzce.
Na zaścielonym łóżku Marka, przykrytym kocem w żółto-czerwone plamy, usiadł Tata. Usiadł i siedzi. Obok na drewnianym krześle, patrząc w podłogę usiadła siostra Marysia. Usiadła i siedzi. Wysoki sufit w pokoju Marka nie zmienia faktu, że pomieszczenie jest malutkie, skromne, ubogie. Usiadła rodzina w pokoiku syna i brata. Usiadła i siedzi.
Ciemnoczerwony piasek
Byliśmy w domu, gdzie Marek mieszkał, pracował i umarł.
Krew zmieszana z piaskiem. Jasnożółty piasek tunezyjski. Ciemnoczerwona, mocna krew Marka. Dwie grudki wziął Tata.
Nie wszystkie dzieci ze szkoły salezjańskiej wiedzą, że ks. Marek nie żyje. One mają 5-11 lat. Tym mniejszym nauczyciele mówią, że Marek jest w szpitalu.
Jak umarł? Opowiedział nam ze szczegółami dyrektor wspólnoty z Manouby. Zaraz po wizji lokalnej z zabójcą Marka. Szczegóły zostawię dla siebie.
Dziękujemy ziemi tunezyjskiej za wychowanie Marka do dojrzałości.
Zabójca
Chciałbym zapytać zabójcę Marka, kiedy dopadła go ta pokusa. Żeby zabić, zatuszować i żyć dalej. Czy ta myśl chodziła za nim, goniła, dusiła, spętała sznurem aż dopadła? Ile razy wygrał z pokusą zanim przegrał ten jeden, jedyny raz? Ile razy zwyciężył? Zapytałbym go, czy czuje skruchę, czy w sercu zagruzowanym nie leży gdzieś samotnie to uczucie żalu? Czy czuje się Judaszem? Chciałbym z zabójcą zostać sam na sam. I patrząc mu prosto w oczy zapytać się, kiedy ta myśl zapukała po raz pierwszy do jego drzwi. I czy ją od razu wpuścił, nakarmił, przechował, poczekał aż otrzeźwieje, nabierze siły i stanie się jego kompanem. Myśl, która musnęła uczucia, nakręciła emocje i wyzwoliła czyny. Chciałbym go zapytać o Marka, co czuje zabójca, gdy wie, że ojciec ofiary odbiera telefon dziesięć metrów od niego.
Kim jest zabójca? To pracownik szkoły salezjańskiej, stolarz. Z relacji świadków wynika, że w ostatnich miesiącach nie pracował zbyt dobrze. Zaniedbywał swoje obowiązki. Neji, przyjaciel ks. Marka powiedział nam, że stolarz już od miesięcy był w konflikcie z polskim salezjaninem. To właśnie ks. Marek wypłacał pensje pracownikom i kupował sprzęty do szkoły.
Stolarz Chokri Ben Mustapha Bel-Sadek El-Mestiri nie miał za co oddać pieniędzy, które pożyczył od ks. Marka. Dlatego go zabił. W czasie wizji lokalnej morderca opowiedział ze szczegółami o dniu, w którym zabił człowieka.
Ciało
Dzisiaj jedziemy zobaczyć ciało. Posiekaną twarz Marka. Potem specjaliści zalutują trumnę i tak już zostanie do końca świata.
Dziś jest 28 lutego 2011 roku. Tata zobaczy swojego syna w kołysce śmierci. 33 lata temu mały człowiek płakał, krzyczał, chciał dorosnąć. Teraz, po jednej trzeciej wieku, ten sam mały człowiek leży w trumnie wyścielonej białym płótnem.
W klinice, w której przetrzymywano ciało Marka, spotkaliśmy chrześcijankę. Dużo nam pomogła. Klinika św. Augustyna, niegdyś należąca do Kościoła katolickiego, teraz wydzierżawiona Tunezyjczykowi, nie zmieniła nazwy.
Za niebieskimi jak baseny Tunisu drzwiami, w zimnym pomieszczeniu przypominającym garaż, po lewej stronie w srebrnej lodówce leży Marek.
Pracownicy firmy pogrzebowej ułożyli zimne ciało Marka w ciemnobrązowej trumnie.
Odpowiedzialni z kliniki wyjęli Marka i pokazali go nam. Tata ukląkł. Zobaczył i wyszedł. Potem wrócił. Siostra płakała.
Kiedy pracownicy firmy pogrzebowej chcieli nakleić na wierzchu napis z imieniem i nazwiskiem ks. Marka, Tata wyjął chusteczkę i wytarł dokładnie wieczko trumny. Włożył do trumny obrazek prymicyjny pierworodnego syna kapłana.
Dzisiaj widzieliśmy ciało.
Media
Śmierć ks. Marka wywołała w mediach wielkie poruszenie. Początkowo myślałem, że informacja nie wyjdzie poza Polskę i Tunezję. Sądziłem, że po paru dniach, według starych prawideł mediów, umrze śmiercią naturalną. Ewentualnie zostanie odgrzana za parę tygodni jako powtórka serwisów w czasie, gdy nic ciekawego w kraju się nie dzieje. Informacja o Marku zaczęła żyć własnym życiem, rozprzestrzeniać się jak zjawisko dyfuzji, czyli samorzutnego rozprzestrzeniania się jednej substancji w drugiej.
Informacja o Marku przekroczyła granice. Dotarła do Francji, Włoch, Anglii, Niemiec, Malty, Hiszpanii i chyba wszystkich krajów arabskich. Unia Europejska zajęła stanowisko w tej sprawie. Catherine Ashton, szefowa dyplomacji Unii Europejskiej wezwała tunezyjskie władze „by w dalszym ciągu chroniły i stały na straży praw obywateli do swobodnych praktyk religijnych, bez strachu przed nietolerancją i atakami. Ta zbrodnia powinna zostać zbadana, a jej sprawcy postawieni przed wymiarem sprawiedliwości”.
Tu i tam można było usłyszeć: mamy męczennika.
Msza Święta pogrzebowa ks. Marka Rybińskiego w Tunezji
Jaśminowa rewolucja w Tunezji rozprzestrzeniła się na kolejne kraje arabskie. Ludzie zażądali wolności. Wojsko i policja pilnuje porządku na ulicach i przed katedrą chrześcijańską. W tej atmosferze nadjeżdża karawan z ciałem ks. Marka Rybińskiego, salezjanina.
W piątek, 25 lutego 2011 roku, na ulice Tunisu wyszło 100 tysięcy ludzi. Demonstrowali w centrum miasta wzywając do ustąpienia tymczasowy rząd Mohammeda Ghannusziego. Dopiero w poniedziałek rano, ambasador Polski w Tunezji, Krzysztof Olendzki otrzymał telefon, że ulice i place centrum miasta zostały otwarte. Msza pogrzebowa mogła odbyć się zgodnie z planem.
28 lutego o godzinie 17.00 w katedrze chrześcijańskiej w Tunisie zgromadziła się licznie wspólnota polska, ambasadorowie, kapłani, znajomi i przyjaciele. Ale przede wszystkim przy trumnie modlili się Tata i Siostra ks. Marka. Mszy Świętej przewodniczył Arcybiskup Tunisu Maroun Elias Nimeh Lahham. W obrzędzie pogrzebowym wzięło udział wiele osób różnych krajów i religii.
Obecni byli ks. Laurence Essery, dyrektor wspólnoty salezjańskiej w Manoubie, ks. Mario Mule’ Stagno, dyrektor szkoły salezjańskiej i ponad trzydziestu kapłanów. We Mszy uczestniczyli: ambasador Polski w Tunezji wraz z małżonką, ambasador i konsul Malty oraz przedstawiciele tunezyjskiej wspólnoty muzułmańskiej.
W katedrze
Liturgia pogrzebowa odbyła się w języku francuskim, arabskim i polskim. Dzięki uprzejmości małżonki ambasadora Polski, pani Joanny Olendzkiej, modlitwy nabrały charakteru bardzo osobistego. W darach młodzież przyniosła trzy zeszyty, w których były rysunki małych dzieci ze szkoły salezjańskiej, w której pracował ks. Marek. Rysunki pełne treści, smutku, napisów kochamy cię, rysunki pełne pokoju. Na koniec Mszy Świętej jeden z kapłanów odśpiewał w języku arabskim Modlitwę Opuszczonego błogosławionego Karola de Foucauld.
Przed błogosławieństwem proboszcz katedry odczytał list kondolencyjny w języku francuskim nadesłany z Watykanu. W imieniu Ojca Świętego Benedykta XVI wyrazy współczucia składał sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, kard. Tarcisio Bertone, salezjanin.
Ksiądz Roman Wortolec, dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie, pożegnał ks. Marka pieśnią, którą dobrze znamy z polskich pogrzebów: „Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw, mieszkańcy chwały wszyscy święci Boży. Z obłoków jasnych zejdźcie aniołowie, z rzeszą zbawionych spieszcie na spotkanie”. Podczas wynoszenia trumny z katedry wspólnota polska śpiewała pieśń Czarna Madonna.
Zaraz po Mszy Świętej, Tata i Siostra ks. Marka przyjmowali kondolencje. Ze łzami w oczach podchodzili ambasadorowie, nauczyciele i rodzice dzieci ze szkoły salezjańskiej z Manouby; kobiety muzułmańskie w chustach; księża katoliccy i siostry zakonne; przyjaciele i znajomi Marka, Chrześcijanie i Muzułmanie.
Przed katedrą
Wyszedłem przed katedrę. Chciałem zobaczyć ulice Tunisu i ludzi, którzy mówią tym samym językiem, co zabójca ks. Marka. Na placu wolności nie było spokojnie. Niebiesko od policji, zielono od wojska. Ludzie poubierani na czarno. Po lewej stronie schodów do katedry panowie w garniturach. Po prawej Arab z zasłoniętą czarnym szalikiem twarzą. Stał tam do końca uroczystości pogrzebowych.
Nagle podszedł do mnie mężczyzna z wąsem w jasnoszarym garniturze. Kim pan jest? Ten aparat, kamera, po co pan to robi? Dziennikarze? A skąd, a po co, a kto o tym wie? Bardzo delikatny, ale stanowczy, pewny siebie, dobrze wykonywał swoją pracę. Jestem z Polski, kolega ks. Marka, salezjanin, robimy dokumentację. W porządku.
Chciałem zrobić trochę ujęć przed katedrą. Wojsko, policja, tłum ludzi, napięte tunezyjskie twarze. Pytam policję, czy mogę. Tak, bardzo proszę, parę minut. Wiemy kim pan jest, będziemy pana ochraniać. Tak właśnie mówili do mnie: proszę pana. Zresztą większość Tunezyjczyków, kiedy wspominała Marka mówiła: pan Marek, monsieur Marek.
Dawno nie byłem tak blisko karabinów maszynowych, które być może niedawno były używane. Po lewej stronie placu wolności stoi czołg koloru jasnego piasku pustyni. Bardzo ładny czołg. Wygląda na nowy, nieużywany. Jakby odsypiał ostatnie wydarzenia w Tunezji. Może nabiera sił? Naprzeciwko katedry żołnierze. Widzę wyraźnie ich skupione twarze przez zasieki z drutów kolczastych koloru srebrnego. Obok czarnego samochodu ambasadora Malty grupa mężczyzn dyskutuje, nie za głośno, ale gestykulują obficie. Dlaczego oni mogą tam stać, a inni nie?
O masywny filar zdobiący wejście do katedry opiera się wysoki mężczyzna w białej czapeczce w czarne ciapki. Kierowca w firmie pogrzebowej. Odwiózł nas do hotelu po tym, jak zobaczyliśmy ciało ks. Marka przed zalutowaniem trumny. Potem powiedziano nam, że jest pracownikiem służb specjalnych, jak większość panów przed katedrą, w katedrze i za katedrą.
Biskup Tunisu
Ksiądz Biskup szlochał, kiedy składał kondolencje Tacie i Siostrze ks. Marka. Dorosły mężczyzna urodzony w Jordanii, szlochał jak małe dziecko. Podczas Mszy Świętej skierował swoje słowa do wyznawców różnych religii: Drodzy bracia i siostry, przyjaciele, Chrześcijanie, Muzułmanie i Żydzi. Mówił o tym, że dobry Bóg z pewnością przyjął już ks. Marka do nieba. Prosił, aby uwolnić nasze serca od uczuć nienawiści, zemsty, gniewu i niepewności. To właśnie modlitwa, czy Chrześcijan, Muzułmanów czy Żydów uwalnia serca i daje pokój. Zachęcał, aby modlitwa w katedrze była wdzięcznością i podziękowaniem za dar życia ks. Marka. Przestrzegał, aby gniew nie przerodził się w nienawiść. Wiara w Boga pozwala odkryć odrobinę dobra w każdym z nas. To dobro ma w sobie nawet zabójca ks. Marka, Chokri Ben Mustapha Bel-Sadek El-Mestiri.
W prywatnym wywiadzie ks. Biskup dodał, że ks. Marek w ciągu 4 lat pracy w Tunezji otrzymywał wiele sympatii ze strony wszystkich, którzy go znali, zaczynając od szkoły, swoich współbraci i dzieci, z którymi pracował. Ze łzami w oczach mówił o kapłanie, który pracował w jego diecezji. „Marek to mój syn, który teraz jest w niebie” – to ostatnie słowa ks. Biskupa.
Kamera na lotnisku
Czas wracać do Polski. Wchodzimy na puste lotnisko Tunis Carthage International Airport o godzinie 5.15 rano. Na granatowym niebie cieniutki rogalik księżyca i obok gwiazda, w obrębie jego pola widzenia. Odlatujemy z ziemi, na której św. Augustyn studiował retorykę w IV w. Tu czas stoi w miejscu. Tu czas nie płynie. Ty stoisz w miejscu, a czas przepływa – rzucił mimochodem Ambasador RP w Tunezji.
Pewien, że wszystko się udało usłyszałem nagle dziwne słowa: czy ma pan kamerę wbitą w paszport? Czy ma pan akredytację dziennikarską? W takim razie rekwirujemy kamerę i materiały. Nie może pan ich wywieźć z Tunezji. Szok!
Tylko dzięki zaradności Ambasadora, Krzysztofa Olendzkiego, kamera w niepokoju opuściła kraj jaśminowej rewolucji.
ks. Maciej Makuła
Marzec 2011 roku
Tunezja, Tunis
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.