Zbyt duże ryzyko?
03 lutego 2013 | 10:53 | Przemysław Fenrych / br Ⓒ Ⓟ
Mam przyjaciół. Ludzie stosunkowo młodzi, sympatyczni, dobrze wykształceni, ambitni i zaangażowani. Mieszkają sobie razem na tyle skutecznie, że dorobili się gromadki dzieciaków, które zgodnie wychowują. Żyją sobie jak małżeństwo, ale sobie nie ślubowali. Ani cywilnie, ani kościelnie. Dlaczego?
Nie wiem. W zasadzie przeszkód nie ma. On kawaler, ona panienka „z odzysku” – nawet sąd kościelny uznał, że jej pierwszy związek od początku nie był małżeństwem, choć przed ołtarzem był zawarty. Są raczej zamożni, nie wygląda to na próbę wyłudzenia pieniędzy „na samotną matkę”.
Pytani wprost mówią o prawie do wolności – nic nikomu do tego z kim mieszkają i co razem robią. Póki oczywiście nikogo nie krzywdzą – a przecież nie krzywdzą. Na jakiej podstawie ktoś może żądać, by przed jakimś obcym urzędnikiem sobie cokolwiek ślubowali? Co komu do tego co robią? Tak mówią, ale ja w oczach widzę strach. Strach przed odpowiedzialnością, przed zranieniem, przed odrzuceniem, przed tym, że się nie uda… Po co się wiązać? A jak się okaże, że to nie ta, nie ten?
Teraz możemy w każdej chwili się rozstać, i to bezboleśnie (?), nikogo nie angażując w to rozstanie. Po co narażać się na rozwodowe przykrości? Owszem, śpię z nią (nim), mamy dziecko, mieszkamy razem – ale małżeństwo? To zbyt duże ryzyko… Mówię o przyjaciołach – oni z oporami, ale gotowi są o tym rozmawiać. Najczęściej jest tak, że samo pytanie traktowane jest jak brak towarzyskiego obycia. Nie przystoi wtrącać się w nie swoje sprawy… Żyj i pozwól żyć innym – ta skądinąd słuszna maksyma zaczyna tu i ówdzie oznaczać nakaz aprobaty dla braku odpowiedzialności, dla nienormalności, a nawet dla wynaturzeń.
Przetoczyła się przez sejm wielka awantura o związki partnerskie. Obawiam się, że będzie się jeszcze wielokrotnie przetaczać. Na plan pierwszy wysuwa się rzekome prawo homoseksualistów do zawierania czegoś na kształt małżeństwa. O to jest największy krzyk. Ja nie będę krzyczał. Cokolwiek sądzę o samym zjawisku, jakkolwiek je oceniam – nie mam nic do ludzi, których seksualne preferencje odbiegają od normy. To jest złe, ale nikt mnie nie ustanowił sędzią nad nikim. Póki nikogo nie zmuszają do niczego, póki nie demoralizują nieletnich – nie będę się wypowiadał. Ale też nie widzę najmniejszego powodu, by dawać im przywileje należne wyłącznie rodzinom. Rodzina powinna w państwie być związkiem najbardziej uprzywilejowanym – niestety w Polsce póki co nie jest w wystarczającym stopniu.
To nawet nie o przywileje chodzi, ale o zwykłą sprawiedliwość – nikt bowiem tak wiele nie daje państwu i społeczeństwu jak właśnie rodziny. W rodzinach rodzi się i kształtuje charakter, największe bogactwo narodu – ludzie. W rodzinach powstaje kapitał ludzki – to oczywiste, że związki homoseksualistów nie są w stanie dać tego kapitału. Nie jest zatem sprawiedliwe, by korzystali z przywilejów rodzin, które ten kapitał dają lub choćby dać potencjalnie mogą. To zadziwiające, że żyjemy w czasach, w których trzeba tłumaczyć takie oczywistości!
Oczywiście w imię wolności, także tej źle pojętej, każda para ludzi może zrezygnować z zawarcia małżeństwa i żyć w konkubinacie – jak się kiedyś mówiło – „na kocią łapę”. To jest złe, ale nikt mnie nie ustanowił strażnikiem niczyjego sumienia. Tyle, że nie widzę najmniejszego powodu, by takie nieformalne związki cieszyły się jakimikolwiek przywilejami. Logika jest taka: zawierając związek małżeński nowożeńcy wobec świadków ślubują wierność i miłość sobie nawzajem. Ale także zobowiązują się wobec państwa i społeczeństwa reprezentowanego przez urzędnika, że tę drugą osobę otoczą opieką w zdrowiu i chorobie, że taką samą opieką otoczą dzieci, które pojawią się w ich rodzinie. Będą się opiekowali cokolwiek się stanie, nie zrezygnują z tego pod wpływem chwili emocji albo gdy będzie bardzo trudno. To zobowiązanie to dla społeczeństwa wielki dar – słuszne więc i sprawiedliwe jest odwdzięczenie się rodzinie stosownymi przywilejami i dobrą polityką prorodzinną. Jeśli kto uważa, że wolność pozwala mu na konkubinat, niech ma dość honoru, by przy tej okazji nie domagać się przywilejów. Popieram posłów, którzy odmówili pracy nad ustawą mającą uprzywilejować nieformalne związki partnerskie.
Zastanawiam się nad gwałtownymi zmianami jakie następują w naszej społecznej mentalności. Jeszcze nie tak dawno próbowaliśmy bronić idei nierozerwalności małżeństwa, nadal zresztą przeciwstawiamy się rozwodom (znakomite inicjatywy Fundacji Mamy i Taty!), ale teraz stajemy przed koniecznością przekonywania do zawarcia małżeństwa tych, którzy chcą tylko bawić się w dom. Małżeństwa – nie jakiegoś „związku partnerskiego”.
Wszystko, o czym dotąd mówiłem ma całkowicie „świecką” podbudowę. Kto by pomyślał, że będę kiedyś bronił cywilnych małżeństw?! Bronię, ale z drugiej strony wiem, że cała ta obrona niewiele da, jeśli nie będzie fundamentu duchowego. Dzisiaj już nie ma obok mnie Oleńki – myślę, że byliśmy udanym małżeństwem, tak to czuję. Wątpię, czy tak by się to udało, gdyby nie fundament sakramentalny. Sakrament jest w gruncie rzeczy najważniejszy, bez niego nie mamy szans. Ale to jest argument tylko dla wierzących. Czy tak? Jak właściwie działa sakrament? To już chyba opowieść o innych związkach…
Przemysław Fenrych
Tekst ten ukaże się w najbliższym numerze tygodnika „Niedziela” w edycji szczecińsko-kamieńskiej.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.