Zielone kitle i materace ze słomy
19 grudnia 2011 | 11:12 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ
Szczupła blondynka w okularach, posiwiały starszy pan z okrągłym brzuchem i czerwonymi policzkami, „oryginalna Azjatka”, młody śniady brunet – wszyscy w lekarskich fartuchach koloru szpitalno-zielonego rodem z „Ostrego dyżuru”. Zamiast wszechobecnego castellano słychać rozmowy po angielsku, a właściwie amerykańsku. Uśmiechające się twarze czekających na swoja kolej peruwiańskich kobiet, mężczyzn i dzieci, nastolatków i staruszków. I migające białe kitle pielęgniarek czuwających nad porządkiem przyjęć.
Klatka z kolejnego lekarskiego serialu? O nie, nie. To wszystko dzieje się w Bosconii. Od poniedziałku 10 specjalistów z USA przyjmuje bezpłatnie wszystkich chorych z naszych slumsów. Klasy do katechezy zamieniły się w gabinety lekarskie, a przejście pomiędzy domem wspólnoty i naszym pokojem w poczekalnię. Dlatego jak czasem przechadzamy się z miską, żeby rozwiesić pranie, to mamy trochę więcej obserwatorów niż zwykle.
Wspomniana kampania medyczna jest też powodem moich zaległości na blogu. W minionym tygodniu codziennie chodziłyśmy po dzielnicy z różowymi ulotkami informującymi o tym ważnym wydarzeniu. Może dlatego do dzisiaj odczuwam jakieś dziwne bóle mięśni, ale patrząc na długie kolejki pacjentów można się przekonać, że było warto. Poza tym wyjścia na dzielnice są zawsze sposobem na bycie bliżej ludzi w ich naturalnym otoczeniu, a nie w ogrodzonej murami Bosconii.
No właśnie… Pewien ktoś o pseudonimie na literę G, dopominał się o zdjęcia codziennego życia ludzi. Zdjęć nie mam wiele, bo niestety nie zawsze można je robić (chyba że chce się wrócić bez aparatu), ale dzięki temu przypomniało mi się, że mogłabym w końcu coś o tym napisać. Ja też się na początku zastanawiałam, co ci wszyscy ludzie tutaj robią. Z czego żyją, skoro wokół tylko piasek, słońce i… piasek. No i do tej pory wielkich odkryć nie dokonałam. To niestety oznacza, że zbyt dużych perspektyw na jakiekolwiek produktywne zajęcie po prostu nie ma.
Kobiety przede wszystkim zajmują się domem. Jak wypełniałam formularze swoich Laurit, to wszystkie w zawodzie mamy podawały „ama de casa”, czyli pani domu właśnie. Mężczyźni i młodzi chłopcy przeważnie zarabiają jeżdżąc swoimi żółto-granatowymi i czerwono-żółtymi moto-taxi. Niektóre rodziny maja maleńkie sklepiki w jednym z domowych pomieszczeń. Sklepiki są obowiązkowo ogrodzone kratami. Można w nich kupić napoje, słone ciasteczka, słodycze, szampony i płyny do prania w miniaturowych saszetkach, czasem owoce, domowe wypieki albo kolczyki. W zależności od fantazji właścicieli. Oprócz tego można też znaleźć domowe manufaktury. Czyli na przykład warsztaty mechaniczne albo zakłady fryzjerskie. Wyglądem co prawda przypominają bardziej stare graciarnie, ale usługi świadczą.
Z racji braku miejsca w domach, proces produkcyjny pewnych wyrobów przenosi się na ulice. Tak się dzieje w przypadku materacy. Często wychodząc z Bosconii mijamy jakiegoś pana siedzącego ze stertą siana i kolorowymi materiałami, wypychającego namiętnie kolejny materac, koniecznie z białą maseczką na ustach. Na ulicy można też znaleźć porozkładane ziarna kukurydzy na wielkich zielonych płachtach. Z wyprażonych słońcem maleńkich ziarenek powstaje później ulubiony przysmak Ani – słodkie cocoriche. Ulica to też najlepsze miejsce na sprzedawanie jedzenia wszelkich kolorów i smaków – od jabłek oblanych czerwonym syropem glukozowym, przez złociste empanady (tutejsze pierogi) z farszem mięsnym lub oliwkowo-cebulowym, po zielone „gnioty” o smaku niedoprawionego kartoflaka zawinięte w liście kukurydzy.
Dorota Rudzińska, Peru, Piura 15 grudnia 2011
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Sylwia dostała nawigację, która nie pokazuje radarów. Kasia wyjechała na misję, która nie jest specjalna. Kamila otrzymała moc, która w słabościach się doskonali. Paulina odmienia się przez przypadki. Klaudia drepce z salezjańską radością. Karolina przez rok przygotowań nie nauczyła się mówić w języku bemba. Asia otworzyła się na Dom Księdza Bosco dla Chłopców Ulicy. Justyna i Renata są inne i mają różne talenty i umiejętności. Magda pracuje w mieście, w którym urodził się Zbawiciel. Wszystkie wolontariuszki usłyszały głos, który mówił do nich: Pójdź za Mną! Wyjechały na roczną misję w ramach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, aby świadczyć o miłości Jezusa.W 2014 roku na misje wyjechały: Renata Gawarska - pochodzi z Kuklówki Zarzecznej, ma 27 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Justyna Kowalska – pochodzi z Ostrołęki, ma 25 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Sylwia Młyńska – pochodzi z Łap, ma 22 lata, pracuje w Zambii, w Mansie. Katarzyna Socha – pochodzi z Kamienia koło Rzeszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Mansie. Karolina Gajdzińska – pochodzi z Warszawy, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Chingoli. Paulina Pawłowska – pochodzi z Olsztyna, ma 24 lata, pracuje w Zambii, w Chingoli. Kamila Maśluszczak – pochodzi z Hrubieszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Klaudia Kołodziej – pochodzi z Ropczyc, ma 26 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Joanna Studzińska – pochodzi z Lęborka, ma 29 lat, pracuje w Peru, w Limie. Magdalena Piórek – pochodzi z Twardogóry, ma 25 lat, pracuje w Palestynie, w Betlejem.