„Ziutek” – wspomnienie o arcybiskupie Józefie Życińskim
10 lutego 2011 | 22:03 | ks. Jarosław Kwiecień Ⓒ Ⓟ
Przed chwilą po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy otworzyłem swój indeks z czasów studiów, w którym profesorowie wstawiali oceny po zaliczeniach i egzaminach. Prawie na samym jego początku, na zakończenie drugiego semestru nauki, w rubryce przedmiot znalazłem pierwszy wpis: metodologia. A w rubryce: nazwisko wykładowcy – ks. doc. dr habilitowany Józef Życiński. Choć minęło od roku 1987, kiedy ten wpis się pojawił, sporo lat, od razu przypomniałem sobie tamte czasy – wspomina ks. Jarosław Kwiecień z Sosnowca.
Najpierw wykłady w mniejszym gronie, w budynku częstochowskiego jeszcze wtedy seminarium duchownego. Spotkania z człowiekiem, o którym już wtedy mówiliśmy, nie przypuszczając nawet, że zostanie arcybiskupem, że to wielki umysł. A później wykłady otwarte dla Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie u augustianów, gdzie trzeba było dostawiać krzesła, a i tak niektórzy stali. I jego oświadczenie zaraz na początku: jak będzie się kończył wykład, zróbcie szerokie przejście przez środek, bo muszę lecieć dalej. I jego charakterystyczny sposób mówienia z przydechem, czasami przez nas, jako studentów parodiowany. Ale z wielką życzliwością. Zresztą miał ksywę „Ziutek”, bo choć wiedzę miał olbrzymią, był taki jakiś swojski, w dobrym tego słowa znaczeniu. Zresztą wykłady na poważne tematy często okraszał zabawnymi historyjkami.
Pamiętam, jak nieco tylko starsi koledzy opowiadali, że na jeden z wykładów w mniejszym gronie (były to lata osiemdziesiąte), przyniósł urządzenie i zadał pytanie: co to jest? Padały odpowiedzi: radio, może telewizor… A on z uśmiechem odpowiadał: nieprawda, bo to radio i telewizor w jednym. Takie też były jego wykłady, nie tylko kosmologia, przyroda nieożywiona.
Po którymś semestrze miałem okazję przeżyć najkrótszy egzamin w życiu. Właśnie u ks. prof. Życińskiego. Po wejściu, spytał: z czym mi się kojarzy określenie „Elizabeth doctor”. Z drżeniem ja, mały robaczek przy wielkim profesorze zacząłem mówić: „Elizabeth doctor” jest to program komputerowy, który… – Dziękuję – przerwał. Więcej nie trzeba było. Wytłumaczył, że w ten sposób udowodniłem, że wiem, o co chodzi. A poza tym nie miał czasu, bo kolejne spotkania, wykłady czekały.
Ks. Życiński nie marnował czasu. Dowiedziałem się o tym także na mojej pierwszej parafii, w Niegowonicach. Emerytowany już dzisiaj ks. Kazimierz Mrówka, ówczesny proboszcz, opowiadał, że zdarzyło się młodemu ks. Życińskiemu przyjechać na wakacje właśnie do tej niedużej miejscowości koło Zawiercia i Łaz, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Parafia ta należała wówczas do diecezji częstochowskiej, której seminarium skończył. Nawet wtedy czas wykorzystywał maksymalnie. Ks. Mrówka wspominał, że uczył się np. intensywnie angielskiego. Lustro, przy którym się golił, służyło jako tablica, gdzie wieszał karteczki z angielskimi słówkami. Powtarzał je w czasie golenia…
Raz jeszcze przeglądam indeks z ocenami z zaliczeń i egzaminów w czasie studiów. I przypominam sobie tego naprawdę niezwykłego człowieka. Wymagającego bardzo i surowego. Ale przede wszystkim od siebie. Zapamiętam go, jako kogoś bardzo mądrego. A mądrość dzisiaj jest, była i będzie towarem nie za częstym… Księże Profesorze – odpoczywaj w pokoju.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.