Zmieniać świat Bożą miłością
12 lipca 2011 | 10:13 | Rozmawiali: o. Stanisław Tasiemski OP i Tomasz Królak Ⓒ Ⓟ
Trzeba przewidywać i nie być biernym, ale przede wszystkim trzeba Bożą miłością pokochać świat – wbrew wszystkiemu – podkreśla w wywiadzie dla KAI abp Józef Michalik.
Przewodniczący Episkopatu uważa, że biskupi w dalszym ciągu powinni zachęcać polityków, by razem budowali wspólne dobro i nie utrwalali „gorszących podziałów”.
Pytany o aktualność modelu relacji ze świeckimi, jaki w swojej pracy duszpasterskiej stosował ks. Karol Wojtyła, metropolita przemyski powiedział, że ów wzorzec polegał na stawianiu duchowych wymagań. Ksiądz powinien wymagać od siebie świętości a od parafian tego, by dawali Kościołowi coś więcej aniżeli obecność na niedzielnej Mszy św. „Jeżeli tego nie zrozumiemy, to położymy wiarę w Polsce” – przestrzega abp Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski:
KAI: Mijają dwa miesiące od beatyfikacji Jana Pawła II. Po emocjach i entuzjazmie nadchodzi czas na rozpoczęcie konkretnych działań. W liście biskupów z lutego br. czytamy, że „dar beatyfikacji naszego Rodaka jest jednocześnie zadaniem – domaga się naszej odpowiedzi”. W jakich dziedzinach domaga się najpilniej?
Abp Józef Michalik: Kościół nie może pomijać żadnej z dziedzin. Jego zadaniem jest integralny rozwój człowieka w pełnej wierności Panu Bogu i Ewangelii. Natomiast dodatkowym motywem poważnego podejścia do beatyfikacji Jana Pawła II jest jego życiowe hasło: – „Totus Tuus” – czyli „Cały Twój”. Jeżeli człowiek cały nie odda się Panu Bogu, nie będzie próbował realizować wszystkich przykazań Bożych, począwszy od przykazania miłości Boga i bliźniego, to nie w pełni wywiązuje się z zadań chrześcijańskich.
W wizji człowieka według Jana Pawła II są pewne priorytety i trzeba wśród nich bezwzględnie wymienić obronę życia. Był to program życiowy i osobiste przekonanie Jana Pawła II, z którym szedł od pierwszych lat kapłaństwa, biskupstwa i następnie przez cały pontyfikat: obrona życia poczętego, ale także w każdej jego fazie. To wyraz wierności Panu Bogu, który przemówił przez naturę, przez człowieka. Każdy człowiek ma szansę ukazać swoje piękno, ma szansę zafascynować drugiego człowieka, świat, bo jest upodobaniem Boga samego. Jest osobowym wyrazem miłości Boga, który nas stworzył. Trzeba to najpierw uszanować w sobie, a następnie w innych.
Myślę, że ten humanizm chrześcijański Jana Pawła II jest bardzo wielkim przesłaniem. Przejawia się on w koncepcji intelektualnej, ale też i w zwartej koncepcji etycznej, nieodłącznej od koncepcji egzystencjalnej, dlatego, że ten papież na pewnym etapie swoich poszukiwań naukowych był znawcą Schelera i uważał, że człowieka nie można odłączać od jego dzieła, że chcąc mówić o człowieku, trzeba powiedzieć o jego czynach, dobrych albo nieudanych i chcąc podnosić poczucie godności w samym człowieku trzeba pomóc mu po prostu być dobrym. Pomaga się mu w różny sposób, choćby mówiąc o jego godności czy przypominając zasady etyczne. Kolejnym priorytetem i wyrazem mądrości tego papieża była, jeszcze za czasów jego posługi w Krakowie, koncepcja podłączenia seminariów duchownych do uczelni wyższych. Realizował to cały episkopat pod przewodnictwem kardynała Wyszyńskiego. Wykazywał wielką troskę o kapłaństwo, aby było ono oddaniem Bogu i ludziom, o jego świętość, aby duchowny był stróżem własnej godności i orędownikiem człowieka przed Bogiem ale i orędownikiem Boga wobec ludzi.
Na ile Jan Paweł II jest dziś dla polskich kapłanów, zwłaszcza młodych, wzorem, w obliczu różnych kryzysów tożsamości? Jak może pomóc im w drodze do świętości?
– Bardzo ważny jest nasz obraz kapłaństwa wyniesiony z pierwszych kontaktów z księżmi, których poznaliśmy. Powrót do tego wzorca jest bardzo istotny. O tym wiedzą bardzo dobrze ci, dla których życiowym celem stało się zwalczanie Kościoła: uderzają w kapłanów, starają się odrzeć kapłaństwo z jego godności, z tego „coś więcej”, niż zwykłe posługiwanie.
Wysiłek oczyszczenia kapłaństwa jest bardzo ważny – trzeba też pokazywać jego piękno, które ma nie tylko charakter zewnętrzny, ale jest wkorzenione w transcendencję, sięga Boga samego, prowadzi do kontaktu z życiem przyszłym, ale wartość kapłańskiej służby jest uwarunkowana stałym rozwojem człowieka w perspektywie pokonywania siebie. Bo kapłan ma być tak jak Chrystus – pośrednikiem, czyli ma się stać jedno z Chrystusem, ma umierać dla siebie, żeby być pośrednikiem między Bogiem a ludźmi oraz ludźmi a Bogiem. Im w kapłanie mniej „siebie”, a więcej Chrystusa i drugiego człowieka, im więcej ojca, troski o Królestwo Boże, tym to kapłaństwo jest piękniejsze. To perspektywa rozwoju jako zadanie na całe życie. Dlatego uważam za bardzo istotne pokazywanie Jana Pawła II jako kapłana, w tym wymiarze ludzkim, ale też przypominanie, że piękno tego kapłaństwa brało się z wierności Bogu.
Jako ksiądz, potem biskup uczestniczył w spływach kajakowych, ale widzimy na zdjęciu, jak odmawia brewiarz albo sprawuje Mszę św. na zaimprowizowanym ołtarzu, na górskiej polanie. Pamiętajmy, że zawsze woził ze sobą cały strój kapłański, ornat i to wszystko, co było konieczne do godnego sprawowania liturgii. Jadąc na wypoczynek nie mógł pozostawić swojego kapłaństwa w Krakowie. Utożsamił się całkowicie ze swoim kapłaństwem i to pokazywał. Jedno z ostatnich zdjęć w Polsce ukazuje go grającego w siatkówkę. Było to w miejscowości, do której pojechał, żeby złożyć życzenia imieninowe kardynałowi Wyszyńskiemu.
Fakt, że w wakacje chodził w stroju turystycznym nie oznaczał, że przestawał być kapłanem. Ważne jest to, abyśmy dostrzegli, że ksiądz jest potrzebny we wszystkich sytuacjach, także podczas odpoczynku, jako świadek wierności Panu Bogu. Miłość do kapłaństwa pokazuje nam także Benedykt XVI. Jesteśmy mu wdzięczni, że tak często podejmuje kwestię kapłaństwa. On kocha w sobie kapłaństwo.
To bardzo ciekawe, że Jan Paweł II bardzo skwapliwie obchodził rocznicę swoich święceń kapłańskich, 1 listopada. Był do tej rocznicy bardzo przywiązany. Mam kilka dowodów, nawet na piśmie, że dla Jana Pawła II był to bardzo ważny dzień. To samo słyszymy od Benedykta XVI. Kapłaństwo Chrystusowe to jest piękno, wielkość. Myślę, że w procesie odrodzenia, nowej ewangelizacji czy dynamizmu ewangelizacyjnego we współczesnych czasach trzeba bezwzględnie widzieć rolę kapłana, przy całym dowartościowaniu świeckich. Pogłębieni świeccy będą dowartościowywać kapłaństwo sakramentalne.
Czy, wspomniany w liście biskupów, „styl życia i służby” znamionujący Karola Wojtyłę, w wystarczającym stopniu obecny jest w Kościele w Polsce?
– W relacji do Pana Boga człowiek nigdy nie daje „w sposób wystarczający”. Ani ja, ani pan redaktor, ani żaden chrześcijanin dopóki żyje nie może powiedzieć, że dociągnął do ideałów Chrystusowej Ewangelii.
W Polsce księża są tacy, jacy są ludzie. Są przecież ludzie bardzo ofiarni, ideowi, święci nawet, ale są także zagubieni, słabi i grzeszni. Najbardziej niebezpieczni są ci, którzy uważają się za doskonałych i nie dopuszczają do siebie myśli o potrzebie zmiany, udoskonalenia, nawrócenia.
A czy jest wystarczająca liczba kapłanów, którzy inspirują się ks. Wojtyłą?
– Nie chciałbym poprawiać Ewangelii, w której Pan Jezus mówił: „żniwo wielkie, ale robotników mało”. Tych robotników Pan Bóg daje, aby usłużyli także w innych miejscach, żeby pokonywali egoizm troski o własną diecezję czy zakon, dzieląc się tymi powołaniami z innymi. Trzeba budzić odpowiedzialność za posługę kapłańską w innych krajach. „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody” – powiedział Pan Jezus. Trzeba się dzielić! Powołanie misyjne jest darem dodatkowym – to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Nie każdy i nie od razu nadaje się na misje. Niekiedy chce pójść, ale później okazuje się, że to nie jego droga, wycofuje się. Inny z kolei po wielu latach odkrywa w sobie to powołanie. To jest dar Boży. Myślę, że takich powołań nigdy nie będzie dość, skoro taką wizję miał sam Pan Jezus.
W poszczególnych krajach i sytuacjach są różne wzorce kapłańskie. Kapłan musi być wszystkim dla wszystkich w najróżniejszych warunkach, okolicznościach życia. Przecież wymagania są tak różne, jak choćby powołanie ks. Tadeusza Fedorowicza, który dobrowolnie dołączył do ludzi wywożonych na zsyłkę na Syberię, aby pośród trudów i cierpień świadczyć i służyć swoim wiernym. Był to, pamiętajmy, świadomy wybór. Było też wielu innych, którzy dostrzegali potrzebę służenia drugiemu człowiekowi, jak choćby św. Maksymilian Kolbe, którego 70. rocznicę męczeńskiej śmierci obchodzimy w tym roku. Jego decyzja nie była samobójstwem, lecz heroicznym gestem, z miłości do drugiego człowieka, pragnącego powrócić do żony i dzieci, którego zastąpił jako skazaniec. Te przykłady wskazują, że także i dziś trzeba wypatrywać miejsca, gdzie jesteśmy potrzebni. Przecież i w stosunkowo niedawnym okresie ksiądz był potrzebny jako budowlaniec, robotnik, wznoszący kościół, czy punkt katechetyczny, a dziś w innym miejscu będzie potrzebny jako animator wrażliwości społecznej, etycznej, moralnej, nauczyciel wiary czy człowiek, który w chorobie służy swoim cierpieniem. Pamiętam rozmowę w domu starców w ostatnim etapie życia Jana Pawła II, kiedy podeszła do mnie osoba bardzo chora i mówi: „Niech ksiądz powie Ojcu Świętemu, że jesteśmy wdzięczni, że on się nie zrzeka swego urzędu, posługuje – to ukazuje nam sens naszego cierpienia. Sens mojego wózka widzę w wózku papieża”.
Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o roli świeckich i ich współpracy w tworzeniu tożsamości kapłańskiej, ale także w życiu Kościoła. Wzorzec relacji ze świeckimi dawał słowem i postawą ksiądz, biskup i papież Wojtyła. Czy ma wystarczająco wielu naśladowców?
– Wzorce relacji księdza ze świeckimi są tak liczne, jak liczni i różnorodni są ludzie. Każdy święty ksiądz miał swoją drogę duchowości, w której musiało być miejsce dla Boga i ludzi.
Relacja Jana Pawła II wobec świeckich nacechowana była zaufaniem. Powierzając im trudne zadania – ufał im. Jednym z najtrudniejszych problemów, jaki podjął w swej posłudze biskupiej to tworzenie Instytutu Rodziny i wierność nauce encykliki „Humanae vitae”. Było to możliwie dzięki zaufaniu do świeckich – do doktor Wandy Półtawskiej, prof. Włodzimierza Fijałkowskiego, środowiska pracowników służby zdrowia, które mogło mu pomóc. A wcześniej ks. Wojtyła zaufał studentom – Jerzemu Ciesielskiemu, jeszcze wcześniej zaufał Janowi Tyranowskiemu, od którego brał całą metodę pracy nad sobą. Oddychał tą relacją, potrzebą drugiego człowieka, któremu się cały oddawał jako kapłan, ale też oczekiwał czegoś więcej od świeckich.
Myślę, że przekazywany przez Jana Pawła II wzorzec relacji ksiądz – osoba świecka, to stawianie duchowych wymagań. Książka-świadectwo dr. Półtawskiej „Beskidzkie rekolekcje” to zapis kierownictwa duchowego kard. Wojtyły wobec tej konkretnej rodziny. Dla mnie jest to przykład wymagającej przyjaźni, mobilizującej, budzącej w chrześcijaninie łaskę chrztu, a jednocześnie pomagającej sięgać ideału bez pozostawiania ludzi samymi sobie. Jestem przekonany, że on tych ludzi potrzebował w życiu dla swego duchowego rozwoju, on dzięki nim rósł – psychicznie, duchowo, wewnętrznie. On się realizował przez dawanie siebie.
Jeśli dzisiaj ksiądz nie postawi wymagań świętości sobie, ale także ludziom, że każdy parafianin, każda rodzina powinna dać coś więcej Kościołowi z siebie, niż tylko niedzielną obecność na Mszy świętej, jeżeli tego nie zrozumiemy, to położymy wiarę w Polsce.
Przeżywamy czas deficytu zaufania duchownych wobec świeckich. Czy na tej linii nie można by czegoś poprawić w obliczu sklerykalizowanej mentalności zarówno świeckich, jak i duchowieństwa?
– Nie uważam, że z tym zaufaniem księży do świeckich jest aż tak źle. To stwierdzenie nazbyt ogólne, bardzo często powtarzane i krzywdzące. Jest mi zupełnie obce. Przecież każdy ksiądz wie, że nic nie zrobiłby w parafii bez świeckich. Przecież nasza siła wiary płynie ze wspólnoty chrztu z księżmi i świeckimi. I to we wszystkich wymiarach, także egzystencjalnych, codziennych i niedzielnych, a kiedy na przykład spora grupa ludzi działa przy budowie kościoła, to dowodzi to ich zaufania i zaangażowania. Każdego roku widzę to na własne oczy.
Oczywiście, są różne poziomy tego zaufania. Dostrzegam na przykład brak zaufania księży do elit politycznych, bo za mało stawiają im wymagań wierności Ewangelii. Brakuje im też zaufania do świeckich społeczników i osób zaangażowanych w życie intelektualne, bo także od nich za mało oczekują i za rzadko mówią o tych oczekiwaniach.
Obawiam się jednak, że gdyby nagle zaczęli wymagać, to niektóre media podniosłyby larum, że mamy do czynienia z klerykalizacją życia publicznego. Dlatego myślę, że konieczny jest ten naturalny proces dojrzewania do większej współpracy, do budzenia odpowiedzialności świeckich. Świeccy muszą się obudzić do ewangelizacji.
Robotnik, pielęgniarka i dziennikarz powinien ewangelizować, poczuć się odpowiedzialnym za wiarę swego kolegi w pracy, kucharka w stołówce za wiarę tych, którym przyrządza posiłek, a poseł za piękno wiary w Boga, za zbawienie drugiego człowieka, tego, który na niego głosował i tego siedzącego w sejmie obok niego. Oczywiście, musi to być zgodne z Ewangelią, a więc: głosić, dawać świadectwo niepokoju sumienia, a nie narzucać, głosić siłą argumentu wspartego świadectwem życia, żeby zainspirować człowieka niewierzącego czy też szukającego prawdziwej wiary tym, co znamy z pierwszych wieków chrześcijaństwa: „patrzcie, jak oni się miłują”, jak żyją, będąc ludźmi bezinteresownymi wobec dóbr materialnych, zachowującymi wrażliwość sumienia.
„Utrwalają się gorszące podziały między ludźmi różnych partii, odwołującymi się równocześnie do wartości chrześcijańskich” – napisali biskupi apelując do polityków o godne przeżycie beatyfikacji. Ale, jak dziś widzimy, apel nie został wysłuchany…
– A co trzeba by zrobić, żeby taki apel przyniósł efekt? Może to byłoby pole dla świeckich, którzy lepiej znają „wrażliwości” polityków i wiedzą, co w ich pojęciu jest ważne i jak ich przekonać do prawdziwych wartości? Cóż, biskupi mówią to, co przeżywają i nad czym boleją. Dobrze jest, jeśli nazywają rzeczy po imieniu. Trzeba jednak zachęcać polityków, by razem budowali wspólne dobro i nie utrwalali tych „gorszących podziałów”.
Jan Paweł II niejednokrotnie bardzo mocno podnosił głos przeciwko złu, np. w Agrigento wręcz krzyczał, piętnując działania mafii; w podobnym tonie nawoływał w Kielcach do obrony życia. Czy także dzisiaj Kościół powinien krzyczeć, by przebudzić ludzi ze snu?
– Kościół głosi przesłanie ważne i piękne ale trudne niekiedy i nieustannie idzie pod prąd, podobnie jak – w dziedzinie obrony życia – szedł Paweł VI, a po nim Jan Paweł II. Zdumiewająca rzecz, że głos encykliki Pawła VI „Humanae vitae” z 1969 r. usłyszał tylko kardynał Wojtyła. Dziś nieustannie przypominamy o obronie życia, natomiast być może trzeba szukać nowych sposobów i słów, by obudzić sumienia ludzi. Trzeba bić we wszystkie dzwony, przestrzegać i wołać, i Kościół to czyni. Pan Jezus wymaga, żebyśmy głosili zbawcze prawdy – i głosimy. Pan Jezus także nie nawrócił wszystkich, ale to już jest odpowiedzialność ludzi, do których dochodzi głos, ale nie chcą za nim pójść.
Postawa Jana Pawła II zainspirowała do odważnej deklaracji także samych biskupów, którzy napisali: „chciejmy i my wyznać, że niejednokrotnie zbyt mało jednoznacznie piętnowaliśmy zło, że nie szukaliśmy dróg porozumienia i jedności”. Jakie właściwie przejawy tego zła mieli biskupi na myśli?
– Dużo jest tych pól, ale tytułem przykładu wymienię jedno: etykę pracy. Bardzo trudno jest dziś dotrzeć do ludzi z przesłaniem o etyce pracy, bowiem mamy do czynienia ze smutnym dziedzictwem II wojny światowej i komunizmu, kiedy cnotą było wymknięcie się spod niesprawiedliwego prawa. Defraudacje czy uszkadzanie dobra wspólnego było wyrazem patriotyzmu – i w przekonaniach ludzi w jakiś sposób, niestety to zostało. W czasach komunistycznych płaciło się nie za wykonaną pracę jedynie, ale i za przynależność do partii. Przez całe dziesiątki lat ważna była nie tylko praca i jej efektywność ale i to, czy przynależysz do naszej grupy. Płace były liche, dlatego robotnik szedł do pracy i udawał, że pracuje, państwo zaś udawało, że płaci. A jak jest dzisiaj? Widać wyraźnie, że to w wielu ludziach zostało. Kiedy obserwuje się pracowników – owszem, nie wszystkich kategorii, bo etyka np. środowisk medycznych była i jest wyższa – to widać nastawienie, że na chleb będziemy zarabiać po fajrancie. To błędna polityka.
Jednakże jeśli wymaga się od pracownika, by pracował bezwzględnie wydajnie, to trzeba wymagać, by pracodawca płacił bezwzględnie uczciwie. A jak zmusić do tego pracodawcę, jeśli podatki są bardzo często nieuczciwe i niszczące? W tym miejscu pojawia się kłopot także dla księdza w konfesjonale. My to często zbywamy mówiąc: działaj zgodnie z sumieniem. Tymczasem powinniśmy mówić: działaj zgodnie z sumieniem zweryfikowanym przez obiektywne prawo. Wspólnym wysiłkiem powinniśmy więc przywrócić prawu etykę, żeby było ono bezwzględnie moralne, szanujące etyczne zasady oraz możliwości człowieka.
W całej Europie mamy do czynienia z problemem nieuczciwych podatków, pracodawca unika płacenia niesprawiedliwych podatków, dlatego, że to by mu położyło zakład. Nie chodzi tu o jakiś wielki biznes, ale o małe zakłady pracy, bo ci wielcy biznesmeni na innych zasadach działają i się ratują.
Często słyszę o różnych nadużyciach, ale niestety nikt nie ponosi konsekwencji, bo środowiska grupowe i partyjne chronią konkretnego człowieka przed wytoczeniem mu procesu.
Społeczeństwo musi się przebudzić i postawić pewne wymagania, a w konsekwencji wybrać takich ludzi, którzy otrzymają moralne poparcie i nie będą sami uwarunkowani ani uwikłani, a przy tym musi ich być coraz więcej.
Za kolejny poważny problem uważam wprowadzenie tak zwanego dowartościowania kobiet, bowiem to hasło, to strzał w rodzinę! Nikt nie mówi, że obecność kobiety w pracy o pełnym wymiarze jest dla rodziny zabójcza. A trzeba o tym mówić. Także o tym, że posługa kobiety w rodzinie godna jest wynagrodzenia, zaś mężczyzna powinien np. przez osiem godzin dziennie pracować tak intensywnie, by mógł utrzymać rodzinę. Feminizacja myślenia i prawa jest dziś nieszczęściem dla rodziny, trzeba mieć odwagę to powiedzieć. Znajdziemy to także w nauczaniu Jana Pawła II, kiedy mówi o godności kobiety i matki i znaczeniu rodziny. Feministki i pseudonowoczesne kolorowe gazety wyśmiewają macierzyństwo i tworzą fałszywy, pusty ideał postępu kobiety. To jest absurd i poniżanie jej! Należy wydobywać z kobiety kobiecość, z mężczyzny – męskość. To jest zadanie postępu człowieka, ludzkości.
Jak ocenia Ksiądz Arcybiskup obecność Jana Pawła II w przestrzeni medialnej? Czy jest należycie rozumiany – w mediach świeckich z jednej i katolickich z drugiej strony?
– Media są bardzo wybiórcze. Niektórzy redaktorzy czytają papieskie teksty, ale na pewno nie czytają integralnie ani konsekwentnie, tu nie mam wątpliwości, bo często chwytają jakiś fragment, wyławiają pewne stwierdzenia, zestawiają z odmiennym punktem widzenia i w ten sposób chcą budzić zainteresowanie.
Myślę, że media powinny podjąć poważny wysiłek upowszechniania wiedzy perspektywicznej, trwałej na dziś i na jutro oraz szukania i nagłaśniania dobrych wzorców. Ciekawe, że ogromnym poparciem cieszą się niektóre inicjatywy naszych społeczników, ludzi pracujących na rzecz innych. Weźmy choćby fundację pani Anny Dymnej czy inicjatywy Caritas, które budzą natychmiastową odpowiedź. Z narodem nie jest więc źle, ludzie są wrażliwi na biedę, cierpienie i na dobro i chcą je wspierać. Widać tu pozytywną rolę mediów, ale powinny bardziej nagłaśniać dobro. Dziś dominuje sensacja; potrzeba krwi i brudu jest w mediach za duża.
A media katolickie? Czy nauczanie Jana Pawła II i jego interpretację lepiej przekazuje Radio Maryja i „Nasz Dziennik” czy „Tygodnik Powszechny”?
– Sądzę, że w Kościele jest miejsce dla jednych i drugich. Zarówno jedni, jak i drudzy mają jeszcze bardzo wiele do zrobienia.
Interpretując najnowsze dane dotyczące frekwencji na niedzielnych Mszach oraz liczby przystępujących do Komunii, niektórzy socjologowie (np. ks. prof. Janusz Mariański z KUL) wysuwają tezę o „pełzającej sekularyzacji” jako scenariuszu dla Kościoła w Polsce. Czy taka wizja wzbudza w Księdzu Arcybiskupie niepokój czy może nieufność?
– Czytając artykuły ks. Mariańskiego odnoszę zupełnie inne wrażenie, to znaczy uważam, że jest on realnym optymistą, który bynajmniej nie zakłada jednoznacznej sekularyzacji polskiego społeczeństwa, ale słusznie uwrażliwia, czyli pomaga.
Owszem, trzeba przestrzegać i uprzedzać pewne wydarzenia, ale jednocześnie pamiętać, że w dynamikę chrześcijańskiego rozwoju wpisane jest działanie Boże. Trzeba pracować, ale i zachęcać ludzi do modlitwy, bo to jest najlepszy formator sumienia. Im więcej otworzymy się na działanie Boże, tym bardziej sumienie będzie przeniknięte Bożą prawdą i mocą, tym pełniej zrealizujemy zadania we właściwy sposób. Trzeba przewidywać i nie być biernym, ale przede wszystkim trzeba Bożą miłością pokochać świat – wbrew wszystkiemu. Czytamy w Ewangelii św. Jana: „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał”. Bóg kocha świat. Natomiast Kościół, zabiegając o to, żeby w rzeczywistości współczesnej było miejsce dla Pana Boga, czyni to nie dla jakiegokolwiek interesu lecz z miłości do człowieka i z nadzieją na jego zbawienie.
A jeśli chodzi o młode pokolenie – jak zatrzymać je w Kościele? W jaki sposób „przekonywać” dziś młodzież do Ewangelii? Dziś jest ona zupełnie inna niż 30 lat temu – jest bardziej krytyczna, posiada więcej możliwości kształcenia się, pracy itd. Czy i na ile do wykorzystania na polskim gruncie jest fenomen porozumienia, jakie nawiązywał z młodzieżą Jan Paweł II?
– Współczesna młodzież jest dziś niejednokrotnie bardziej poraniona przez częste pozbawienie jej możliwości wychowywania się w pełnej rodzinie. To wielki problem. Przyczyna nie tkwi tylko w młodzieży, lecz w starszych. W młodym pokoleniu wciąż wielki jest głód prawdy i dobra, a także wrażliwość. To jest młody las, który choć wzrastał – powiedzmy to otwarcie – niekiedy w zatrutym środowisku, to jednak się wybił, widać w nim zdrowe pędy wrażliwości. Musimy pomóc młodym ludziom być dobrymi, pomóc naprawiać nasze błędy.
Problemem jest także i to, że dzieci wychowują się coraz częściej jako jedynacy, nie mają „przy sobie” brata czy siostry. Walczę dziś z modą na jedynaka, na matkę samotnie wychowującą dziecko, bo dziecko ma prawo do miłości obydwojga rodziców, ma prawo do kolejnego brata czy siostry. Tymczasem dziś wszystko uległo odwróceniu a chcemy, żeby ta młodzież była nagle inna, czyli lepsza niż my sami. Bijmy się we własne piersi i przyznajmy, że to my czegoś zaniedbaliśmy i wcale nie chcemy tego poprawiać. Rośnie bowiem egoizm, liczba rozwodów, wzmacnia się też tendencja do wprowadzania nowych form współżycia pozamałżeńskiego, pozasakramentalnego. Dziś wszyscy mają prawo do wszystkiego, a to będzie miało dalekosiężne konsekwencje…
Zatem powszechny rachunek sumienia i powszechne nawrócenie widzę jako skuteczny środek zaradczy. Czy bez wielkiej modlitwy będzie to możliwe?
Rozmawiali: o. Stanisław Tasiemski OP i Tomasz Królak.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.