Wykład J. E. Abpa Celestino Migliore wygłoszony na otwarcie XXVII Sejmiku Rodzinnego „Rodzina niosąca życie”, Koszalin, 5 listopada 2010 r.
Rok: 2010
Autor: Inny
Serdecznie pozdrawiam Księdza Biskupa Edwarda Dajczaka i dziękuję mu za zaproszenie. Chcę równocześnie pogratulować jemu samemu i wszystkim organizatorom Sejmiku Rodzinnego poświęconego zagadnieniom najwyższej wagi, dotyczącym rodziny i bioetyki.
Nie ma potrzeby nikogo przekonywać, bo wszyscy to widzą, że bioetyka i biotechnologia są zagadnieniami dwudziestego pierwszego wieku, który niedawno się zaczął. W ciągu siedmiu lat spędzonych przy ONZ w Nowym Jorku nie widziałem nigdy tak przepełnionych auli, jak podczas debaty nad klonowaniem człowieka, w latach 2003 i 2004. Pilność i stopień zaangażowania, jak też jakość dyskusji nie pozostawiały wątpliwości, że jest to wiek przełomowy dla bioetyki.
Temat naszego sympozjum to „Rodzina niosąca życie” w Polsce i w Europie.
I od razu jawi się myśl: polityka rodzinna na poziomie europejskim nie istnieje. Zagadnienie to pozostawione jest poszczególnym państwom. Dzieje się tak z oczywistego względu: każda polityka dotycząca jakiegoś sektora zakłada jasną definicję tegoż sektora. Zaś państwa członkowskie Unii Europejskiej nie mają jednoznacznej definicji rodziny. I raczej odchodzi się od tradycyjnego rozumienia rodziny opartego na związku mężczyzny i kobiety, na rzecz pojęć poszerzonych, które obejmują związku różnego rodzaju.
Klasyczną definicję rodziny znajdujemy w Artykule 16 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, który mówi, że Rodzina jest naturalną i podstawową komórką społeczeństwa, zaznaczając, że jest ona oparta na związku mężczyzny i kobiety. Wyrażenie to zostało zapożyczone z Amerykańskiej Deklaracji Praw i Obowiązków Człowieka przyjętej w Bogocie, w Kolumbii, pół roku przed Deklaracją ONZ.
W związku z tym warto zwrócić uwagę na proces powstawania tych tekstów. Komisji, która redagowała Deklarację ONZ, przewodniczyła ówczesna Pierwsza Dama Ameryki, Eleanor Roosvelt. Do tej Komisji należeli przedstawiciele wszystkich kultur, cywilizacji i bloków politycznych tamtego okresu. Na początku pojawiły się dwa projekty deklaracji, przedstawione oczywiście przez dwa ówczesne bloki polityczne: anglosaski i sowiecki. Nie do pogodzenia w zbyt wielu punktach. Aż do chwili, gdy Przewodnicząca Komitetu zdała sobie sprawę, że trzeba powierzyć małej grupie roboczej przygotowanie propozycji tekstu, który zniwelowałby istniejące przeciwieństwa i mógł być przez wszystkich przyjęty. W skład grupy roboczej weszli wybitni prawnicy, głównie latynoamerykańscy. Jeśli przyjrzymy się uczelniom, w których się formowali, to zauważymy, że w większości były to uczelnie katolickie, w których kultywowano katolicką naukę społeczną.
Po kilku miesiącach grupa ta przedstawiła tekst, który po gorących debatach i negocjacjach został przyjęty w niemal pierwotnej wersji. Pojawia się w nim pojęcie osoby, wrodzonej godności każdej ludzkiej osoby, na której zasadzają się podstawowe prawa. Zauważamy tam koncepcję rodziny jako podstawowej komórki społeczeństwa i pierwsze prawo rodziców do wychowania i kształcenia dzieci. Jasno są usankcjonowane prawa pracowników do pracy, do słusznego wynagrodzenia i do właściwego traktowania. Również odpowiedni stosunek do emigranta, do kobiety i do dziecka zostaje oparty na godności ludzkiej każdej osoby.
Amerykanka Mary Ann Glendon, naukowiec badająca ten proces redakcyjny, stawia sobie pytanie: skąd biorą się te zasady, te idee? Nie z sowieckiego materializmu ani z anglosaskiego pragmatyzmu, lecz ze społecznej nauki Kościoła, którą byli przepojeni autorzy. Co więcej: w swoich poszukiwaniach odkrywa, że niektóre wyrażenia zostały zaczerpnięte z programów partii chrześcijańsko-demokratycznych, rozkwitających w owym czasie w Europie i w Ameryce Łacińskiej.
Z satysfakcją podkreślam ten punkt dzisiaj, w kontekście odbywającego się sympozjum. Trzeba bowiem, aby nasze przesłanie zawierające myśl społeczną Kościoła dotarło do tych, którzy go nie znają, którzy czasami niejako z zasady kręcą nosem, bo uważają, że nauka społeczna Kościoła to coś przestarzałego, oderwanego od rzeczywistości, w której żyjemy, czy wręcz coś przeciwnego postępowi. Coraz bardziej potrzebujemy dobrze uformowanych katolików, którzy potrafią tę naukę uczynić zrozumiałą w przekazie i przekonującą w swej istocie i w ten sposób zaproponować ją zrealizować w sferze politycznej, administracyjnej, legislacyjnej, sądowej i ekonomicznej.
Obecnie wiele polityk – szczególnie tych, które dotyczą praw społeczności i osób, jak rodzina, kobiety, osoby w podeszłym wieku, bioetyka i wszystkie kwestie dotyczące życia – uciekają się do nowego języka, który w pewnym sensie pomaga pozyskać odbiorców, bo odwołuje się do praw i wolności osoby bądź też do troski i współczucia.
Dla przykładu, w sferach międzynarodowych nigdy nie używa się słowa ‘aborcja’, bo jest zbyt okrutne. Mówi się natomiast o dobrowolnym przerwaniu ciąży czy też o zdrowiu reprodukcyjnym. Unika się wymawiania słowa ‘eutanazja’, bo zbyt rani wrażliwość wielu osób; powie się raczej: „śmierć wspomagana medycznie”. Nie używa się już określenia ‘płeć’ dla odróżnienia mężczyzny od kobiety, lecz mówi się o ‘rodzaju’: płeć bowiem jest dana biologicznie i nie można jej łatwo zmienić; rodzaj natomiast to jest coś, co można utworzyć, co można wybrać lub zmienić. To, co dziś nazywa się ‘zapłodnieniem in vitro’ było kiedyś nazywane ‘medycznym wsparciem dla prokreacji’, to znaczy terapią pomagającą parom, które miały problemy z poczęciem dziecka. Upowszechnianie się określenia ‘zapłodnienie in vitro’ poszerza jego zakres znaczeniowy o cały szereg zabiegów biotechnologicznych i –co możemy zauważyć już w wielu krajach– powoduje, że w praktyce przechodzi się od opieki medycznej czy terapii do techniki, która ma zaspokoić pragnienie posiadania dziecka, lub też posiadania dziecka o określonych cechach, przez osoby, które nie są ściśle dotknięte patologią bezpłodności. Nie mówi się już o ‘rodzinie’ w liczbie pojedynczej, lecz o ‘rodzinach’ w liczbie mnogiej. W ten sposób w pojęciu rodziny próbuje się zawrzeć także takie związki, które nie odpowiadają tradycyjnemu rozumieniu małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. I tak dalej.
Usuwa się z naszego języka pewne słowa nie tylko dlatego, że są niewygodne, lecz dlatego, że inny sposób mówienia pozwala wprowadzić i ukazać w dobrym świetle nowe pojęcia i paradygmaty. Taka praktyka prowadzi często do zaakceptowania czegoś, co normalnie byłoby nie do przyjęcia. Zmierza ona, milcząco ale nieubłaganie, do przekształcenie wszystkich kultur od środka, od wnętrza. Ma bowiem za cel wyrażenie jakiejś nowej etyki, która nie polega już na rozpoznaniu i poszanowaniu podstawowych zasad ludzkiego współżycia, lecz promuje nowe prawa, indywidualne wybory i opinie poszczególnych osób czy grup społecznych, które mają mocniejszą pozycję.
Wobec tych tendencji potrzeba nie tylko ich zauważenia, protestu wobec nich, sprzeciwu indywidualnego czy zorganizowanego. Konieczny jest przede wszystkim wysiłek intelektualnego rozeznania, który pomaga zrozumieć, co kryje się za tą zmianą terminologii. Potrzebna jest formacja ludzka i intelektualna prowadząca do zrozumienia tego, na co narażają nas nauka i technika. Konieczna staje się aktywizacja pojedynczych osób i grup, aby zaproponować poważne i wiarygodne alternatywy. Konieczna jest strategia pokojowa, dalekowzroczna i oparta na mocnych podstawach naukowych, która uwrażliwi środowiska legislacyjne krajowe i międzynarodowe.
Cały ten wysiłek rozeznawania i formacji w zakresie społecznej nauki Kościoła nie powinien być skierowany jedynie do małej grupy ekspertów czy aktywistów społecznych i politycznych, lecz ma się rozciągać na wspólnoty diecezjalne i parafialne i być otwarty na tych także, którzy może nie są bezpośrednio zaangażowani, ale są zainteresowani poznawaniem i rozeznawaniem problemu.
Dla nas, katolików, coraz pilniejszą staje się potrzeba poznania i docenienia społecznej nauki Kościoła, która rzuca światło na orientacje współczesnej kultury i społeczeństwa. Poznanie i formacja pomagają nam rozeznać wyzwania zawarte w nowej etyce i właściwe postępowanie ludzkie i moralne. Pomagają nam nie ulegać fałszywemu urokowi tych tendencji i nie pozwolić, by nowa etyka kształtowała nasze myślenie i nasze działanie.