Drukuj Powrót do artykułu

Dr Grajewski o papieżach i Watykanie wobec sowieckiego komunizmu

02 lipca 2024 | 06:00 | Marcin Przeciszewski i Krzysztof Tomasik, mp, tom | Warszawa Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Paweł Żulewski (KAI)

„Moją pracę nazywam rekonesansem badawczym. Rekonesans nie ma na celu przedstawienia wszystkich detali. Ma na celu opisanie pola dziejowej gry, która się wydarzyła i która ma swoją kontynuację oraz bez której zrozumienia nie będziemy w stanie dobrze ocenić obecnej rzeczywistości” – podkreśla redaktor Andrzej Grajewski, autor książki pt. „W dialogu i zwarciu. Stolica Apostolska wobec sowieckiego komunizmu 1917-1991″. W rozmowie z KAI na pytanie, co by napisał, gdyby książkę zakończył na 2024 roku red. Grajewski odpowiada: „Napisałbym, że historia się powtarza i że nie wszystkie stare koleiny zasypał wiatr historii. Były one na tyle głębokie, że kiedy nadarzyła się sprzyjająca okazja i przyszli odpowiedni ludzie, to wskoczono w nie z dużą łatwością”.

Marcin Przeciszewski, Krzysztof Tomasik (KAI): Twoja najnowsza książka „W dialogu i zwarciu” jest to pierwsza całościowa monografia niełatwych stosunków Stolicy Apostolskiej z Rosją na przestrzeni niemal stu lat, od 1917 do 1991 r., czyli od rewolucji lutowej do upadku Związku Radzieckiego. Czy się nie mylimy, ale chyba jeszcze nikt, ani w polskiej ani w światowej historiografii nie opublikował tak wnikliwej analizy stosunku i działań podejmowanych przez kolejnych papieży wobec sowieckiego komunizmu?

Andrzej Grajewski: Takie było założenie. Zdawałem sobie sprawę, że jest to wyzwanie nieco karkołomne z punktu widzenia metodologicznego. Przecież jako autor nie znam ani archiwów sowieckich ani watykańskich, a to dlatego, że nie ma do nich dostępu. Jeśli chodzi o ten okres, to są one zamknięte. Korzystałem w sumie z dziewięciu archiwów polskich oraz archiwów rzymskich instytucji kościelnych, spośród których szczególnie ważna była Biblioteka Papieskiego Instytutu Studiów Wschodnich. A jeśli chodzi o archiwa sowieckich służb bezpieczeństwa KGB, to – nie mając dostępu do archiwów w Moskwie – odnalazłem bardzo interesujące dokumenty KGB jakie pozostały w archiwach w Wilnie, we Lwowie i w Kijowie. Dlatego moją pracę nazywam rekonesansem badawczym. Rekonesans nie ma na celu przedstawienia wszystkich detali. Ma na celu opisanie pola dziejowej gry, która się wydarzyła i która ma swoją kontynuację oraz bez której zrozumienia nie będziemy w stanie dobrze ocenić obecnej rzeczywistości.

A tym co jest moim osobistym wkładem i na pewno różni tę pracę od całej historiografii światowej, jest uwzględnienie polskiego punktu widzenia. Już na wstępie podkreślam, że konfrontacja jaka dokonywała się pomiędzy Rosją a Stolicą Apostolską następowała w dużej mierze na wschodnich terytoriach dawnej Rzeczypospolitej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. A jeśli chodzi o okres, który opisuję, to bardzo istotne jest pokazanie dwóch, a właściwie trzech wybitnych Polaków, którzy na tym polu bardzo wiele zrobili. Pierwszym jest generał jezuitów ojciec  Włodzimierz Ledóchowski, który miał zupełnie inny pomysł na relacje z sowiecką Rosją niż Pius XI, którego głównym ekspertem był francuski jezuita bp Michel d’Herbigny. Historia negatywnie zweryfikowała jego pomysły, jako naiwne i nie liczący się z realiami zarówno życia katolickiego na tym terenie, jak i z realiami ideologicznymi i politycznymi Rosji Sowieckiej.

Przypomnijmy, że w 1926 r. bp d’Herbigny specjalnie wtedy wyświęcony tajnie na biskupa, miał odtworzyć hierarchię katolicką w Związku Sowieckim, gdyż hierarcha katolicka na tych olbrzymich terenach został zlikwidowana. Miała się ona składać z potajemnie konsekrowanych przez niego biskupów.

– Tak, tylko że każdy jego krok był pod kontrolą sowiecką, a on sam zupełnie nie miał o tym pojęcia. Nie wiadomo, dlaczego bp d’Herbigny w czasie ostatniej Mszy św. w kościele św. Ludwika w Moskwie, zapewne dla „zalegalizowania” tej misji wystąpił publicznie jako biskup. A władza sowiecka na to pozwoliła, aby mieć wszystko pod kontrolą, a potem wyświęconych przez niego biskupów aresztować. Na początku swojej misji bp d’Herbigny nie został aresztowany, wręcz przeciwnie, miał ważnych rozmówców z sowieckiego Komisariatu Sprawiedliwości oraz prowadził rozmowy z komisarzem ludowym ds. oświaty Anatolijem Łunaczarskim. Miał też rozmówców z komisariatu spraw wewnętrznych NKWD czy z sowieckiej policji politycznej GPU, o których nie wiedział, kim są. Krótko mówiąc, misja ta – oparta na tak naiwnych podstawach wynikających z nieznajomości rzeczy – skończyła się katastrofą. Nota bene jego stolicą tytularną był Ilion, czyli Troja. To wiele mówi …

Powiedziałeś, że zderzyły się dwie wizje relacji z Rosją sowiecką: wizja Piusa XI i wizja generała jezuitów o. Włodzimierza Ledóchowskiego. Na czym one polegały i jaka była różnica między nimi?

– Wizja Piusa XI wywodziła się z oceny, że władza sowiecka nie jest antyreligijna w samej swej istocie. Wydawało mu się, że uderzenie w Cerkiew prawosławną było konsekwencją tego, że Cerkiew była fundamentem samodzierżawia carskiego. A więc obalając system, trzeba było i ten jego filar zniszczyć. Natomiast nie zauważał, że istotą systemu sowieckiego jest również ateizm, który będzie rozwijany jako nowa religia państwowa. Ponadto Pius XI i jego otoczenie uważali, że na terenie Związku Sowieckiego powstaje pewne duchowe vacuum, pustka po prawosławiu, którą będzie mógł wypełnić katolicyzm w obrządku wschodnim. Tak rozumował także bp d’ Herbigny. Dlatego popierał tzw. „Obnowleńców”, czyli środowisko w rosyjskiej Cerkwi, które od samego początku akceptowało rewolucję bolszewicką, a które – można powiedzieć – tworząc ruch Żywej Cerkwi było prefiguracją późniejszego ruchu księży patriotów. Środowisko to składało się z ludzi zaangażowanych społecznie o różnej proweniencji i źródłach intelektualnych, którzy przewrót bolszewicki zaakceptowali.

Konkludując można powiedzieć, że Pius XI wychodzi z założenia, że generalnie z władzami sowieckimi da się wiele zrobić i że rewolucja stwarza nawet pewną szansę dla katolicyzmu, ponieważ niszczy prawosławie i powstaje tam vacuum duchowe. A Kościół katolicki może je zapełnić. Stąd też – kompletnie zresztą chybiony – pomysł rozwoju katolickiego obrządku wschodniego na terytorium ZSRR, w nadziei, że będą mogli się w nim odnaleźć prawosławni Rosjanie.

Podobne nadzieje – aczkolwiek wychodząc z innych przesłanek – żywi grekokatolicki metropolita lwowski Andrzej Szeptycki.

– Metropolita Szeptycki bardzo intensywnie pracuje w tym czasie nad koncepcją, która ma pokazać, że grekokatolicy ukraińscy nie są murem granicznym między katolicyzmem a prawosławiem, ale przeciwnie, są zalążkiem mostu, który należy przerzucić na Wschód. Zgadza się z tym Pius XI i dlatego aktywnie popiera stworzony w 1917 r. Egzarchat Apostolski Rosji dla katolickiego obrządku wschodniego w Rosji. Jest on budowany na gruncie pewnej fascynacji katolicyzmem, jaka miała miejsce wśród niektórych odłamów rosyjskiej inteligencji czy rosyjskich arystokratów. Ale w sumie są to bardzo małe środowiska, które szukały swego miejsca wokół Kościoła katolickiego już od czasów papieża Piusa X. Są to ciekawe postacie m. in. ks. Leonid Fiodorow, który potem będzie męczennikiem, skazanym w procesie moskiewskim 1923 r. a także w kilku późniejszych procesach. Został beatyfikowany przez Jana Pawła II w 2001 r.

Kolejnym punktem, który pozwala Piusowi XI żywić nadzieję, że można się będzie jakoś z bolszewikami się ułożyć jest działalność misji charytatywnej, która w 1922 roku rusza do Rosji. Panuje wielki głód, wtedy głównie na Powołżu. Jest to olbrzymia misja organizowana przez Stolicę Apostolską, jedna z największych misji charytatywnych w dziejach, która karmi około 100 tysięcy ludzi dziennie. Kieruje nią amerykański jezuita, ojciec Edmund A. Walsh. I wydaje się, że to wszystko ma ręce i nogi.

Ale zaraz później następuje 1923 rok, wielki proces wierchuszki duchowieństwa katolickiego, pierwszy proces moskiewski. Na ławie oskarżonych zasiada kilkunastu kapłanów, wśród nich arcybiskup mohylewski Jan Cieplak, jego wikariusz generalny ks. Konstanty Budkiewicz, czy ks. Leonid Fiodorow. Wszyscy zostają skazani, a abp Cieplak i ks. Budkiewicz otrzymają karę śmierci, inni są skazani na długoletnie łagry jak ks. Fiodorow. Abp Cieplaka udało się Stolicy Apostolskiej uratować i zostaje odstawiony na granicę, natomiast ks. Budkiewicz zostaje zastrzelony na Łubiance.

Ale czy proces moskiewski i jego wynik tego procesu nie oznacza fiaska ówczesnej polityki watykańskiej?

– Tak, ale Stolica Apostolska nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Pius XI i jego otoczenie myślą, że można dalej utrzymywać z Rosją kontakty, które kiedyś przyniosą owoce. Tymczasem jedynym pozytywnym skutkiem watykańskiej misji charytatywnej było oddanie przez sowietów relikwii św. Andrzeja Boboli i przewiezienie ich do Rzymu.

Natomiast ówczesny generał jezuitów o. Ledóchowski prezentuje inną linię. W przeciwieństwie np. do bp d’ Herbignego jest przekonany, że ważnym elementem sprzyjającym zachowaniu katolicyzmu na tych terenach jest polskość. Uważa ją za wartość godną wspierania a nie przeszkodę w ewangelizacji Rosji. Tymczasem bp d’Herbigny, kiedy w 1926 r. pojawia się na terenie Rosji, wyznacza nowych biskupów bądź administratorów apostolskich, ale głównie spośród obecnego tam kleru francuskiego i niemieckiego.

Skąd francuskie czy niemieckie duchowieństwo tam się znalazło? 

– To byli Niemcy przede wszystkim, obecni na Powołżu, na Krymie i w Naddniestrzu a także w południowej Ukrainie. Dla nich w 1848 r. stworzona została diecezja tyraspolska ze stolicą w Saratowie, powstała na mocy konkordatu Rosji i Stolicy Apostolskiej w XIX w. Kolejną ważną wspólnotą religijną na terenie Związku Sowieckiego są Litwini. Jest tam również wielu Francuzów i Belgów, którzy są katolikami. Skąd oni się wzięli? Otóż w czasie okresu silnej industrializacji Rosji na początku XX wieku, m.in. na terenach Doniecka i Ługańska, powstają fabryki budowane przez kapitał angielski i francuski. Z dużym udziałem francuskich inżynierów i majstrów. Oni chcą mieć księży i zakładają pierwsze parafie katolickie. Na tym terenie powstaje ich bardzo dużo. Kiedy przyjeżdża do Rosji bp d’Herbigny ze swoją tajną misją, to kandydata na administratora apostolskiego w Moskwie nie szuka wśród Polaków, ale wybiera francuskiego księdza Pie Eugène Neveu, asumpcjonistę, proboszcza z Makiejewki, pod Juzofką, czyli dzisiejszym Donieckiem. Sprowadza go do Moskwy, mianuje proboszczem francuskiego kościoła św. Ludwika i administratorem apostolskim Moskwy. Zdaniem ks. Neveu jest to pomysł szalony, ale przyjmuje tę funkcję, gdyż „Ojcu Świętemu się nie odmawia”. Zostaje również potajemnie wyświęcony na biskupa. Potem bp d’Herbigny wyświęca kolejnych biskupów lub ustanawia administratorów apostolskich dla poszczególnych diecezji, a są to Niemcy albo Francuzi. Na końcu na biskupa zostaje tajnie wyświęcony Polak ks. Antoni Malecki w Petersburgu. Ks. Malecki stał na czele funkcjonującego tam tajnego seminarium i był  liderem miejscowej katolickiej społeczności, w dużej mierze składającej się z Polaków. Ale administratorem apostolskim dla całej metropolii mohylewskiej, która obejmowała zachodnią część Rosji, zostaje mianowany Łotysz ks. Boļeslav Sloskāns. Jest to postać niezwykle zasłużona, wręcz opatrznościowa, dla tej diecezji. Potem przechodzi przez więzienia, trafia na Sołówki a tam na słynną wyspę Anzer. W położonym na tej wyspie łagrze przetrzymywano w latach trzydziestych ok. 80 metropolitów prawosławnych, 400 duchownych tego wyznania oraz 32 księży katolickich, którzy stworzyli dobrze się trzymającą wspólnotę. Jest to mało znany fragment historii.

Powróćmy do wizji o. Ledóchowskiego… 

– O. Ledóchowski uważa, że nie ma sensu tworzyć w Związku Sowieckim tajnych instytucji, ponieważ w tym systemie nic tajnego nie da się zrobić. Trzeba natomiast ratować to, co jest. Nie odwoływać się do aktów prawnych, tylko po prostu rozwijać na tyle na ile się da, prowadzić duszpasterstwo, głównie opierając się na Polakach, pozostałych na terenach I Rzeczpospolitej, które utraciliśmy na mocy traktatu ryskiego. Jego zdaniem powinny być one traktowane jako rdzeń katolicyzmu na terenach Związku Sowieckiego. Jest przekonany, że należy porzucić mrzonki o obrządku wschodnim, ponieważ w warunkach Związku Sowieckiego do niczego to nie doprowadzi. Zdaniem o. Ledóchowskiego zbyt naiwna jest też wiara w moc umów międzynarodowych zawieranych z Sowietami, co widać na przykładzie Traktatu Ryskiego. Co prawda zawierał on punkt o ochronie praw ludzi wierzących, ale jednocześnie zapisano w nim, że musi być to czynione na gruncie prawa krajowego, a Sowieci w prawie krajowym mieli to, co mieli, czyli np. całkowity zakaz katechizacji dzieci. Co więcej, bolszewicy, wysadzając w latach trzydziestych moskiewski Sobór Chrystusa Zbawiciela oraz niszcząc cerkwie w całej Rosji, w tym samym czasie na podstawie tego punktu Traktatu Ryskiego upominali się o zniszczone cerkwie na Chełmszczyźnie jako rzekomi obrońcy wolności religijnej.

Kolejnym przykładem nieskuteczności działań dyplomatycznych była próba odwoływania się przez ks. Butkiewicza do Traktatu Ryskiego. Spowodowało to tylko, że został on zakwalifikowany jako szpieg Polski, ponieważ kontaktował się z polskimi dyplomatami. Jednym z elementów jego procesu było właśnie oskarżenie o szpiegostwo. Kilka lat temu ks. prof. Roman Dzwonkowski, którego zasługi w badaniach historii Kościoła w Związku Sowieckim są nie do przecenienia, wydał dokumenty polskiej dyplomacji działającej w Związku Sowieckim z lat 20 i 30, znakomite źródło. Obecni wówczas w Moskwie polscy dyplomaci piszą o całkowitej nieskuteczności zapisów Traktatu Ryskiego w tej dziedzinie. Podkreślają, że złudzeniem jest, że system ochrony międzynarodowej może cokolwiek ludziom w Związku Sowieckim gwarantować.

Wybucha II wojna światowa, Niemcy wbrew wszelki przewidywaniom w 1941 r. atakują Związek Sowiecki. Stalin wycofuje się wówczas z polityki totalnej ateizacji. 

– Faktycznie, wojna poniekąd uratowała rosyjskie chrześcijaństwo, a przede wszystkim prawosławie. Stalin widząc, że sam sobie nie poradzi, rzuca hasło wojny ojczyźnianej. Skoro ongiś był człowiekiem religijnym – a nawet przygotowywał się do kapłaństwa w Tibilisi – dochodzi do wniosku, że bez odwołania się do motywacji religijnej nie da się zmobilizować społeczeństwa do skutecznego odparcia niemieckiej inwazji. Nie wiem, na ile to jest prawdziwa historia, ale powtarza się ona w źródłach. Mianowicie w momencie, kiedy wojska niemieckie podchodzą pod Moskwę, Stalin odwołuje się do historii jaka miała miejsce w 1812 r. w trakcie natarcia wojsk napoleońskich. Wtedy wokół Moskwy przeszła procesja z czterema najważniejszymi dla rosyjskiego prawosławia ikonami, Matki Boskiej Kazańskiej, Włodzimierskiej, Iwierskiej i Smoleńskiej. Wówczas obeszła rogatki Moskwy. I wiecie co robi Stalin? Wsadza te cztery ikony do samolotu i one oblatują cały teren walk wokół Moskwy. Wojskom niemieckim nie udaje się przekroczyć już tej linii. W konsekwencji Cerkiew otrzymuje znacznie większą swobodę działania. W najtrudniejszych momentach wojny duchowni, którzy zostali wypuszczeniu z łagrów, towarzyszą wiernym, aby zachęcać ich do walki. Przykładem jest choćby metropolita Leningradu Aleksy, który nieustanie apeluje o obronę ojczyzny. A podczas blokady miasta głoduje razem z ludźmi, zdobywając ogromny autorytet.

Kiedy losy wojny w 1943 r. zaczynają się zmieniać i armia niemiecka zostaje zmuszona do odwrotu, Stalin staje wobec dylematu. Kiedy przygotowuje wielką operację “Bagration”, która w 1944 roku przesunie front o setki kilometrów aż nad Wisłę, to wówczas zdaje sobie sprawę, że trzeba jakoś rozwiązać problem życia religijnego na przejmowanych przez Armię Czerwoną terenach. Wie doskonale, że na terenach okupowanych nie tylko przez Niemców, ale przez Węgrów, Rumunów i Włochów, wszystkie kościoły są otwierane, zarówno prawosławne jak i katolickie. Np. włoscy kapelani, którzy działają na terenach dzisiejszej wschodniej Ukrainy, prowadzą tam gigantyczną pracę duszpasterską, zarówno wśród wiernych Kościoła katolickiego jak i wśród prawosławnych. Co więcej, Pius XII daje specjalne uprawnienia jako administratorowi na tych terenach byłemu więźniowi Sołówek, arcybiskupowi Matulionisowi, obecnie błogosławionemu, który natychmiast wysyła z Kowna na tereny Białorusi swoich księży. Także z Watykanu zostaje wysłany tam cały szereg kapłanów katolickich, absolwentów Russicum. Duża ich grupa jedzie na te tereny i pracuje.

W Niemczech, w elitach Trzeciej Rzeszy trwa wtedy poważny spór, jak dalej traktować Rosję czy Białoruś. Wywiad wojskowy mówi, aby dalszej kampanii nie budować na nienawiści do Rosjan i Słowiańszczyzny, ale na nienawiści do komunizmu. Zwłaszcza, że Niemcy mają ofertę gen. Andrieja Własowa i jego żołnierzy, z których tworzą Rosyjską Armię Wyzwoleńczą, która jest gotowa walczyć obok Wermachtu. Tylko, że ci Rosjanie chcą mieć coś w zamian, choćby nadzieję, że powstanie nowa lepsza Rosja z otwartymi cerkwiami i kościołami. Jeden z najciekawszych eksperymentów przeprowadza niemiecki okupacyjny gauleiter Białorusi, Wilhelm Kube, który stawia na białoruskość i odbudowuje Kościół na Białorusi. Co więcej, wspiera tendencje białorutynizacji Kościoła katolickiego, wprowadza też naukę języka białoruskiego do szkół. Nauka języka białoruskiego jest wprowadzana do szkół i to idzie tak daleko, że Sowieci obawiają się, że to zagraża powszechną kolaboracją Białorusinów i trzeba coś z nim zrobić. Wysłana z Moskwy agentka zabija Kubego. Potem ten projekt nie jest przez Niemców kontynuowany. Jednocześnie jest grupa ideologów Trzeciej Rzeszy, którzy mówią, że nie po to jest przelewana niemiecka, germańska krew, żeby powstało jakieś inne państwo rosyjskie. Tłumaczą, że są to wszystko podludzie, którzy mają być niewolnikami Trzeciej Rzeszy, a więc żadnej taryfy ulgowej i żadnych swobód. Powstaje ostry dekret, który wydaje szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Reinhard Heidrich, przeciwko jakiejkolwiek działalności kapelanów katolickich na froncie wschodnim. Ale są tam też inne armie: węgierska, rumuńska, korpus włoski, który liczy ponad sto tysięcy ludzi i one zezwalają na pracę kapelanów. Stalin w 1943 roku staje wobec faktu, że za chwilę jego wojska te tereny opanują. I co? Czy znów zamykać cerkwie i kościoły? Dobrze wie, że to jest niemożliwe. Pozostawia je otwarte, ale wymyśla piekielną logikę: trzeba odbudować prawosławie na tych terenach, ale prawosławie w pełni kontrolowane. Dlatego w październiku 1943 r. spotyka się z metropolitami, tymi którzy przeżyli i których sprowadził z łagrów. Pozwala im odbudować patriarchat, ale pod ścisłą kontrolą NKWD.

Projekt ten od strony państwa realizuje Gieorgij Karpow, wysoki oficer NKWD. U Stalina pojawia się w tym okresie jeszcze szerszy plan. Chce, żeby w oparciu o rosyjskie prawosławie powstał „wschodni Watykan”. W Moskwie ma być stworzone nowe centrum światowego prawosławia, wykorzystując fakt, że Patriarchat Konstantynopolitański jest w swych działaniach mocno ograniczony przez Turków. W dalszym ciągu po 1945 roku Stalin udziela szeregu koncesji na rzecz prawosławnych, które powodują, że kiedy dochodzi do władzy Nikita Chruszczow, to rozpoczyna nową falę prześladowań Cerkwi prawosławnej w ramach destalinizacji. Stalin dobrze wiedział, że Cerkiew prawosławna jest użytecznym sojusznikiem.

Jak wygląda polityka Stalina na terenach dawnej Rzeczypospolitej stopniowo „wyzwalanych” przez Armię Czerwoną?

– Tutaj mamy ważny fenomen długiego trwania zarówno katolicyzmu jak i prawosławia. Pobożność ludzi na tych terenach Związku Sowieckiego trwa najdłużej. Tą granicą generalnie jest granica pierwszej Rzeczypospolitej, która pokazuje, że tam  prawosławie nie dało się całkowicie wykorzenić. Nawet na tych terenach, które po traktacie ryskim, były w rękach sowieckich. Nie udało się to na terenie sowieckiej Białorusi ani sowieckiej Ukrainy. Nie udało się wykorzenić ani Kościoła katolickiego, ale co istotniejsze Cerkwii prawosławnej. Granica II Rzeczpospolitej jest tym bardziej istotną granicą, ponieważ tam przez dwadzieścia lat, działała swobodnie prawosławna hierarchia, która jest częścią Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. W związku z tym Stalin dobrze wie, że nie może sobie pozwolić na szybką ateizację tych terenów. Zdaje sobie sprawę, że wobec nich trzeba stosować inną miarę i dlatego politykę represji stosuje punktowo. Na Litwie pozostaje hierarchia katolicka, zostają diecezje, działa seminarium duchowne w Kownie. Podobnie jest na Łotwie, czy w Estonii. Na Łotwie pozostawia seminarium duchowne w Rydze, które ma służyć nie tylko Łotyszom, ale kandydatom ze wszystkich republik sowieckich, poza Litwą. Natomiast silnie uderza w Białoruś, gdzie nie ma biskupów, gdyż wszyscy zostali wyrzuceni. Jednak szybką ateizację na Białorusi utrudnia fakt, że ta najbardziej religijna część kraju – Grodzieńszczyzna, zamieszkała była przez Polaków. To tereny archidiecezji wileńskiej, która została w 1939 r. podzielona pomiędzy dwie sowieckie republiki litewską i białoruską, co rodzi dodatkowe, trudne komplikacje.

Najgorzej jest chyba na Ukrainie?

– Najbardziej tragiczna jest sytuacja religijna na Ukrainie, gdzie zlikwidowany zostaje Kościół greckokatolicki. Silne uderzenie kierowane jest też w Kościół rzymskokatolicki. Wypędzeni zostają biskupi i większość duchowieństwa, zlikwidowane zostają seminaria. Wyjeżdża do Polski ostatni powojenny metropolita lwowski, abp Eugeniusz Baziak, a seminarium zostaje przeniesione do Kalwarii Zebrzydowskiej. Pozostają tylko niektóre parafie. Kościół katolicki jest tam stopniowo likwidowany co umożliwia proces depolonizacji. Jest ona skutkiem tego, że najpierw była tam okupacja sowiecka, potem nastąpiło ludobójstwo Polaków z rąk UPA, a na końcu miały miejsce masowe deportacje do Polski ludności wraz z kapłanami. Na terenie archidiecezji lwowskiej zostają tylko nieliczni samodzielnie działający księża. Głównym ośrodkiem życia katolickiego są tereny centralnej Ukrainy, gdzie pozostali Polacy w większej masie, czyli Podole i Żytomierszczyzna.

Ważną, aczkolwiek dotąd bardzo mało znaną rolę odrywa wobec tych terenów kard. Stefan Wyszyński. Na czym ona polega? 

– Notatki Prymasa Wyszyńskiego ujawniają, że w 1957 r. otrzymał od papieża Piusa XII szczególne uprawnienia „facultates specialissime” dotyczące katolików obrządku łacińskiego żyjących na terenie Związku Sowieckiego. Więcej szczegółów zawiera informacja zapisana w „Pro memoria” z 12 stycznia 1977 r. Prymas pisząc o tych uprawnieniach notuje, iż były bardzo szerokie: „Szły one rzeczywiście bardzo daleko, aż do zawieszenia w czynnościach Biskupa Ordynariusza, gdyby tego dobro Kościoła wymagało. Dzięki Bogu nie musiałem nigdy do tego się odwoływać. Papież Pius XII udzielił mi tego uprawnienia ustnie, bez obowiązku tłumaczenia się przed kimkolwiek, tylko przed Nim, lub Jego Następcą. To samo dotyczyło konsekracji Biskupa, w razie istniejących przeszkód politycznych i istotnej potrzeby Kościoła”.

Uprawnienia nadzwyczajne były Prymasowi Polski przedłużane przez kolejnych papieży. W październiku 1978 r. przed audiencją u Jana Pawła II zapisuje, że poprosi go o konfirmację uprawnień z 1957 r., gdyż jego zdaniem „są one jeszcze potrzebne”. 26 października 1978 r. zostały mu one przyznane po raz kolejny. Uprawnienia Prymasa Wyszyńskiego nie dotyczyły terenów sowieckiej Litwy i Łotwy, gdyż działali tam legalni biskupi, chociaż najczęściej mający status administratorów apostolskich, a nie ordynariuszy. Dotyczą one tych terenów, gdzie nie było lokalnej hierarchii. Dotyczą więc tej części archidiecezji wileńskiej, która znalazła się na Białorusi, diecezji pińskiej oraz terenów Ukrainy.

Co konkretnie Prymas Wyszyński robił, w jaki sposób pomagał Kościołowi na Wschodzie. Przecież nie mógł pojechać do ZSRR?

– Przede wszystkim święcił kapłanów. Szczególnie trudna była wówczas sytuacja na Ukrainie. Od czasu przymusowego wyjazdu abp. Baziaka nie było tam żadnego biskupa. W tej sytuacji Prymas Wyszyński poprosił Stolicę Apostolską o możliwość dokonania tajnych święceń biskupich. Zgodę na to otrzymał od Jana XXIII w 1962 r. Wybór kandydatów pozostawiono Prymasowi Polski. On zdecydował, aby sakry biskupiej udzielić ks. Janowi Cieńskiemu, wikariuszowi generalnemu archidiecezji lwowskiej. Ks. Cieński przybył więc do Polski pod pretekstem odwiedzin brata mieszkającego w Krakowie. Kard. Wyszyński udzielił mu sakry biskupiej 30 czerwca 1967 roku, w prywatnej kaplicy prymasów Polski w Gnieźnie. Sam ks. Cieński początkowo nie chciał przyjąć tych święceń, bał się. Miał duże opory. Tajnie wyświęcony biskup miał uprawnienia sufragana (biskupa pomocniczego) archidiecezji lwowskiej. Jego konsekracja miała poważne konsekwencje. Choć bp Cieński nie powiadomił władz sowieckich o swych święceniach, to zdołał on tajnie wyświęcić grupę kapłanów, m.in. obecnego biskupa pomocniczego archidiecezji lwowskiej Leona Małego. Warto dodać, że z posługi nielicznych kapłanów rzymskokatolickich na Ukrainie, m.in. bp. Cieńskiego korzystali także wierni obrządku greckokatolickiego, którzy przystępowali do sakramentów i uczestniczyli w katechezie w świątyniach obrządku łacińskiego w wielu parafiach Zachodniej Ukrainy.

Czy Sowieci nie zorientowali się, że na ich terenie działa tajny biskup, wyświęcony w Polsce?

– Z dokumentów sporządzonych przez funkcjonariuszy IV Departamentu SB wynika, że we wspólnej operacji z KGB Ukrainy ustalono zarówno termin konsekracji, jak i osobę wyświęconego biskupa, co z pewnością miało kluczowe znaczenie dla faktu, że następnie udało się sparaliżować jego działalność. Następnie Prymas Wyszyński przekazał ustne upoważnienia dla ks. Antoniego Chomickiego z diecezji łuckiej, a później kamieniecko-podolskiej, proboszcza największej katolickiej parafii na Ukrainie w Murafie (wówczas Żdanowo) do pełnienia funkcji administratora Kościoła katolickiego na Ukrainie. Nastąpiło to po tym, jak władze sparaliżowały działalność tajnie wyświęconego bp. Cieńskiego.

Czy kard. Wyszyński wyświęcił także innych kapłanów z terytoriów ZSRR?

– Nie znamy wszystkich kapłanów wyświęconych tajnie przez kard. Wyszyńskiego, ale kilka przypadków zostało opisanych przez ks. prof. Dzwonkowskiego. Każdy z nich miał wielkie znaczenie dla przetrwania duszpasterstwa na tym terenie. Prymas wyświęcił najprawdopodobniej pięciu kapłanów. Wszystkie święcenia odbywały się w Polsce, przy okazji wyjazdów turystycznych, lub odwiedzin rodzinnych ze strony kandydatów do kapłaństwa. Np. w taki sposób został w 1966 r. wyświęcony przez Prymasa Wyszyńskiego ks. Albert Masalski z Mińska. Przez wiele lat prowadził on tam tajne duszpasterstwo.

Co o tym wszystkim wie Watykan i Stolica Apostolska? W jakiś sposób wspiera? Czy ma w ogóle świadomość, że takie rzeczy się dzieją tutaj?

– Stolica Apostolska korzystała z różnych źródeł. Istotnym źródłem była np. ambasada włoska w Moskwie. Bardzo ważnym źródłem była założona w 1972 r. przez ks. Sigitasa Tamkevičiusa SJ „Kronika Kościoła Katolickiego na Litwie”. Był to samizdat, który jednak docierał na Zachód, a zajmował się dokumentowaniem prześladowań religijnych w ZSRR.

W okresie wcześniejszym jednym z głównych źródeł był kard. Wyszyński. Przypomnijmy, że po 1956 r. nastąpiła ostatnia duża fala repatriacji z ZSRR i wraz z nią przyjeżdża do Polski kilkunastu księży. Rozmawiają z kard. Wyszyńskim i w oparciu o to pisze bardzo szczegółowe raporty dla Stolicy Apostolskiej o sytuacji w Związku Sowieckim. Ważnym źródłem dla Prymasa Wyszyńskiego była Margerita Szarowa, Rosjanka, katoliczka z Moskwy. Za to, że się ochrzciła w 1941 roku została zesłana do łagru na Syberię. Tam poznała polskich księży, którzy też byli zesłańcami. Utrzymywała z nimi kontakt i po 1956 roku przyjechała do Polski i nawiązała kontakt z kard. Wyszyńskim. W Laskach, gdzie pewnie została skierowana przez kard. Wyszyńskiego, wstąpiła do sióstr franciszkanek. Ale nigdy tego nie ujawniła.

Liczne raporty o sytuacji Kościoła na Wschodzie kard. Wyszyński pisał dla kolejnych papieży. I jest ten niezwykły moment, kiedy na synodzie w 1974 roku, zwołanym przez Pawła VI, podczas zamkniętej sesji kard. Wyszyński przedstawia szerokie sprawozdanie o sytuacji Kościoła na Wschodzie, a maszynopis daje papieżowi. Widać, że wówczas w powszechnej opinii Kościoła uchodził  jako najważniejszy informator jeśli chodzi o sytuację Kościoła w ZSRR. Tak więc papieże byli dobrze poinformowani, to nie ulega żadnej wątpliwości. Natomiast pozostaje pytanie, jaki użytek z tej wiedzy robili?

Jaka jest rola Soboru Watykańskiego II jeśli chodzi o relacje Watykanu i Moskwy? Sobór ma na tym polu znaczenie przełomowe. 

– Ale wcale nie koniecznie pozytywne. Przypomnijmy, że Sobór jest instytucją czysto kościelną i miał otworzyć Kościół katolicki na świat oraz na dialog z innymi wyznaniami i religiami. Już na samym początku, jeszcze przed jego rozpoczęciem, powstał dziwny pomysł zaproszenia delegatów Patriarchatu Moskiewskiego, choć delegacja Patriarchatu Konstantynopola – gdzie jest stolica duchowa prawosławia – takiego zaproszenia nie otrzymała. Dialog Pawła VI z patriarchą Atenagorasem rozpoczął się później. Żeby było ciekawiej, patriarcha Moskwy i całej Rusi Aleksy I był przeciwny udziałowi delegatów rosyjskiej Cerkwii w Soborze, ale to nie on decydował.

Czyli kto?

– Ci co w istocie rządzili Cerkwią czyli władze świeckie na Kremlu. W Metzu dochodzi do spotkania kard. Eugèna Tisseranta, prefekt watykańskiej Kongregacji Kościołów Wschodnich, z metropolitą leningradzkim Nikodem (Rotow) który obiecuje, że przybędą prawosławni z Moskwy, pod warunkiem, że w trakcie obrad Soboru nie nastąpi potępienie komunizmu. No i warunek został dotrzymany. Tymczasem opór przychodzi ze strony biskupów greckokatolickich. Kiedy rozpoczyna się Sobór, biskupi grekokatoliccy z diaspory, głównie z Ameryki i z Kanady, a przede wszystkim ich lider, arcybiskup Konstantyn Bochaczewski, twardo mówią: „To my w takim soborze nie weźmiemy udziału, w którym bierze udział delegacja moskiewska, a nasz przywódca bp Josyf Slipyj cierpi w łagrach”. No i wtedy mają miejsce przedziwne działania. Jan XXIII sprowadza z Ameryki znanego mu właściciela mediów Normana Cousin, który wcześniej pośredniczył w akcji dyplomatycznej w czasie konfliktu karaibskiego. To on przyjechał wówczas z Ameryki z misją, aby papież wygłosił pokojowe orędzie do prezydentów Stanów Zjednoczonych i ZSRR. Jan XXIII odpowiedział, że wygłosi takie orędzie pod warunkiem, że obydwie ambasady USA i ZSRR pozytywnie zareagują. Po dwóch dniach dostaje odpowiedź pozytywną. Rzeczywiście wtedy je wygłasza i po raz pierwszy w historii, moskiewska „Prawda” publikuje papieski apel.

W każdym razie tuż przed rozpoczęciem Soboru, Cousin zostaje znów wezwany z Ameryki i podejmuje się jeszcze bardziej szalonej misji. Jedzie do Moskwy i zostaje przyjęty przez samego Chruszczowa. Negocjuje uwolnienie kard. Slipyja, który zostaje wypuszczony i udaje się do Rzymu. Żądanie biskupów ukraińskich zostało spełnione i dzięki temu wezmą oni udział w Soborze. Są również obecni delegaci Patriarchatu Moskiewskiego, którzy są oczywiście prawdziwymi „zawodowcami”, czyli biskupami i agentami w jednej osobie. Przez kolejne lata – zarówno na Soborze jak i później – widzimy ogromną rolę metropolity leningradzkiego Nikodema, który jest oficjalnym partnerem Watykanu ze strony Patriarchatu Moskiewskiego. On jest również agentem KGB, gra tą podwójną czy nawet potrójną rolę. Jest to bardzo skomplikowana postać, która wymaga też pełnego przebadania.

Przy okazji warto powiedzieć, jaką rolę pełni Patriarchat Moskiewski w polityce, także zagranicznej Związku Sowieckiego.

– Jest to bardzo istotne. Oczywiście za mało mamy dokumentów, żeby to szczegółowo opisać. Natomiast z tego, co wiemy, wszyscy przedstawiciele Patriarchatu Moskiewskiego w Światowej Radzie Kościołów są to również agenci KGB. Pokazał to już ojciec Gleb Jakunin. Po puczu 1991 r. on jako deputowany do Rady Najwyższej wszedł do komisji, która badała przyczyny puczu i otrzymał istotne dokumenty KGB, w których były m. in. pseudonimy tych agentów, którzy działali na polu ekumenicznym. Zadaniem tych agentów, którzy utrzymywali kontakty zagraniczne z ramienia Cerkwii, z patriarchą Rotowem na czele, była oczywiście tzw. walka o pokój, udział w wielu międzynarodowych gremiach z misją przekonywania, że w ZSRR jest wolność religijna. Taką linie przyjęła m. in. Światowa Rada Kościołów w Genewie, która była absolutnie instrumentalnie traktowana przez władze sowieckie. Miała być po prostu jedną z sowieckich tub. Warto przypomnieć, że znaleziony został list Prymasa Wyszyńskiego do Światowej Rady Kościołów, żeby upomniała Kościoły mniejszościowe z Polski, aby nie kolaborowały z władzą państwową w zwalczaniu Kościoła katolickiego. W odpowiedzi przychodzi list, który pełen oburzenia stwierdza: „jak to my mamy potępiać naszych członków, skoro oni i tak mają bardzo trudną sytuację”.

Jakie były założenia tzw. ostpolityk Watykanu w okresie rządów Pawła VI?

– Kardynał Jean-Marie Villot, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej przy Pawle VI najlepiej ją zdefiniował mówiąc, że nie chodzi o to, żeby szukać jakiegoś „modus vivendi”, tylko o „modus non morendi”. Była to głęboko defensywna taktyka z nadzieją na przetrwanie. W watykańskiej perspektywie wówczas komunizm miał być systemem, który będzie trwał, może nie wiecznie, ale bardzo długo. W związku z czym trzeba się przystosować, a być może, tak jak wiele innych systemów, system sowiecki też będzie ewoluował. Expressis verbis mówił to kard. Agostino Casaroli w jednej z rozmów z kard. Wyszyńskim i on umieścił to w notatkach. W tej taktyce partnerem nie są lokalne Kościoły i ich biskupi, tylko władze świeckie a wysiłki Stolicy Apostolskiej ograniczają się właściwie do tego, aby byli na tych terenach biskupi i by Kościół mógł dzięki temu trwać.

Założenie to w końcu się udaje, tylko mianowani zostają biskupi bardzo kompromisowi…

– Albo raczej kompromitujący. Biskupi, którzy są bardziej lojalni wobec władzy niż Kościoła. Ale taki biskup ma jedną zaletę, może święcić legalnie kapłanów. Od czasu nieudanej misji bp. d’Herbignego Watykan wiedział, że nic w sposób tajny na terenie Związku Sowieckiego nie da zrobić. Nie była to jednak prawda, ponieważ Kościół greckokatolicki trwał w podziemiu. Na Słowacji to co najważniejsze w Kościele rzymskokatolickim, także trwało w podziemiu do końca komunizmu. W Czechach tak samo główny nurt życia Kościoła trwał w podziemiu. W związku z tym pojawiły się problemy m.in. z legalnością święceń dokonywanych przez podziemnych biskupów. Nie było wiadomo, czy zostali wyświęceni za zgodą Watykanu. Biskup Felix Dawidek w Czechach wyświęcił nawet kobietę. Tego się Watykan bał.

Trzeba powiedzieć o jeszcze jednym wymiarze polityki wschodniej. Mianowicie, że – pomimo dobrych kontaktów z Konstantynopolem – kluczowym partnerem w dialogu ekumenicznym dla Watykanu jest wciąż Moskwa.

– Co więcej, z sowieckich dokumentów wynika, że w momencie, kiedy Jan Paweł II w 1980 roku zwołuje Synod Kościoła Greckokatolickiego i wyznacza kard. Myrosława Lubacziwskiego jako następcę kard. Slipyja, to Patriarchat Moskiewski poczuł się zdradzony. A to dlatego, że obiecywano mu, że po śmierci kard. Slipyja nie będzie już następcy na stolicy greckokatolickiego metropolity dla Lwowa. Dla diaspory lokalni biskupi mogą być, ale nie dla Lwowa, gdyż tutaj Kościół greckokatolicki nie ma prawa istnienia. Dla Sowietów jest to jednoznaczny sygnał, że Watykan Jana Pawła II tematu sytuacji grekokatolików nie odpuszcza.

Na czym jeszcze polegała przemiana polityki wschodniej za Jana Pawła II?

– Ta przemiana przebiega przede wszystkim w dwóch wymiarach. Po pierwsze Jan Paweł II widzi na Wschodzie co innego niż poprzedni papieże i ich dyplomacja. Nie postrzega Moskwy jako potężnego imperium, którego trwanie można liczyć na dziesiątki, jeśli nie setki lat i z którym się trzeba układać. Widzi natomiast zdegenerowany twór, który siłą, przemocą i kłamstwem wciąż rządzi i trwa i wszystko wskazuje, że jest to zmierzch jego potęgi. Z drugiej strony największą siłą Związku Sowieckiego jest słabość i strach Zachodu. Bp Szczepan Wesoły, który towarzyszył kard. Wojtyle podczas wizyty w Niemczech w 1978 r. tuż przed jego wyborem na papieża, opowiadał, że kiedy rozmawiali z kard. Josephem Höffnerem i grupą najbardziej wpływowych biskupów, to kard. Wojtyła powiedział: „Czcigodni Bracia, musimy się też zastanowić jak będziemy postępowali w momencie, kiedy nie będzie już Związku Sowieckiego”. Zapanowało milczenie i ogólna konsternacja. Odebrane to zostało jako polski romantyzm.

Jan Paweł II jasno powiedział to także w 1979 r. na zamkniętym spotkaniu z Radą Stałą Konferencji Episkopatu Polski. Mianowicie, że nie można mieć przed oczami Sowietów, tylko chrześcijańskie narody: litewski, łotewski, rosyjski, ukraiński i białoruski. I co robi? Zaczyna najpierw pedagogikę historyczną, wykorzystując poszczególne rocznice, aby opowiadać ludziom stamtąd, kim oni są. Przykładem są realizowane w Watykanie obchody tysiąclecia chrztu Rusi Kijowskiej w 1988 r. To jest wielka pedagogika i wielka polityka historyczna, którą Jan Paweł II realizuje bardzo skutecznie. Sam zabiera głos i nakazuje Radiu Watykańskiemu poszerzenie audycji w tych językach. Wcześniej to się nie udało, choć zabiegał o to kard. Wyszyński.

A druga różnica – jeśli chodzi o politykę wschodnią – polega na dobrym wyczuciu realiów czasu. Otóż dla poprzednich papieży jak i dla kard. Casaroliego czy całej Kurii Rzymskiej komunizm miał przed sobą jeszcze okres długiego trwania. Natomiast dla Jana Pawła II była to faza schyłkowa. Bardzo pomogło mu to, że w sposób opatrznościowy początek jego pontyfikatu zbiegł się z rządami prezydenta Ronalda Reagana w USA, który myślał podobnie. Stąd sojusz Jana Pawła II i Reagana był bardzo mocny. Szczegółów jeszcze nie znamy, ale wiemy, że odegrał on bardzo ważną rolę. Stąd zaangażowanie Jana Pawła II w kampanię Reagana w 1984 roku, które przyczyniło się do jego reelekcji. W latach 80-tych w polityce europejskiej i światowej zbiegło się kilka czynników, które w końcu doprowadziły do upadku komunizmu. Bardzo istotna była w tym rola nadzwyczaj wybitnych jednostek, jakie miały wówczas decydujący wpływ na politykę światową. Wśród nich – oprócz Jana Pawła II – należy wymienić: Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher a później i Helmuta Kohla. Ich myślenie zbiega się w jednym kierunku.

Pojawia się Michaił Gorbaczow…

– Który chce coś zrobić dla ratowania imperium sowieckiego, ale wychodzi mu coś zupełnie przeciwnego. On przecież chciał wzmocnić sowiecki system, ale manipulując przy nim doprowadził do jego zupełnego krachu. Gorbaczow też zaczyna widzieć w Janie Pawle II ważnego partnera i to z wzajemnością. Dzięki temu Jan Paweł II do końca wspomaga Gorbaczowa np. w momencie puczu w Moskwie w sierpniu 1991 r. Papież wtedy jest w Budapeszcie ale wygłasza bardzo ważne oświadczenie wspierające Gorbaczowa.

Jan Paweł II bezpośrednio zwraca się do narodów Europy środkowej i wschodniej w tym upatrując ważny element swej papieskiej misji.

– Program swego pontyfikatu Jan Paweł II zawarł już w pierwszym swoim inauguracyjnym wystąpieniu: „Nie lękajcie się”. „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”, „Otwórzcie granice państw”. Te trzy punkty: Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi, otwórzcie granice państw były złamaniem logiki jałtańskiej, która była logiką zamkniętych granic, logiką murów i nie wpuszczania Chrystusa do społeczeństw pewnej części świata. A bardziej konkretnie, wobec ludów tej części Europy, swój program Jan Paweł II najpełniej zaprezentował w 1979 r. w Gnieźnie, podczas pierwszej pielgrzymki do Polski. Było to jedno z najważniejszych przemówień całego pontyfikatu – wielki słowiański program. I potem powtarza to samo na krakowskich Błoniach i na Jasnej Górze podkreślając, że jest papieżem Słowianinem. On to miał w sobie bardzo głęboko. Najlepiej ujął tę jego rolę Benedykt XVI, który powiedział: „Swoim świadectwem wiary, miłości i odwagi apostolskiej pełnym ludzkiej wrażliwości, ten znakomity syn narodu polskiego pomógł chrześcijanom na całym świecie, by nie lękali się być chrześcijanami, należeć do Kościoła, głosić Ewangelię. Jednym słowem pomógł nam nie lękać się prawdy, gdyż prawda jest gwarancją wolności”. Trzeba jeszcze zauważyć jeden ważny element, żeby zrozumieć do końca pontyfikat Jana Pawła II. To jest zamach oraz powrót do orędzia z Fatimy. To jest bardzo ważny element i o tym wielokrotnie Jan Paweł II mówił.

W latach 80-tych Jan Paweł II silnie wspomaga Kościół na terenach ZSRR, głównie jeśli chodzi o kraje bałtyckie, Białoruś a później Ukrainę. 

– Jan Paweł II prowadził politykę wielowektorową. Pierwszym obszarem, gdzie jest intensywnie zaangażowany, jest Łotwa i Litwa. Jest na terenach Związku Sowieckiego tam, gdzie katolicy budzą się najpierw. Trzeba też powiedzie o ważnych postaciach, które się tam wtedy pojawiają. Jest to kard. Julijans Vaivods, biskup Rygi i jeszcze bardziej abp Vincentas Sladkevičius, metropolita Kowna, który w najbardziej gorących momentach działa w trójkącie partia komunistyczna, na czele której stoi Algirdas Brazauskas a raczej to jej skrzydło, które stawia na suwerenność, Sajudis z Vytautasem Landsbergisem i Kościół litewski. Jan Paweł II radzi, aby nie przyspieszać procesu historycznego, broń Boże nie dolewać oliwy do ognia. Chce aby Kościół na Litwie miał rolę moderującą, ma nie zaogniać, i nie potępiać komunistów. Nie chce tez przeszkadzać Gorbaczowowi. Tak przynajmniej wynika z sowieckich dokumentów. Jan Paweł II czuwa, żeby sprawa litewska nie wywołała jakiejś rewolucji, bo wtedy pogrzebana zostanie cała pierestrojka. A po Gorbaczowie nie wiadomo kto będzie. Bardzo ważną postacią w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej jest Litwin z emigracji, późniejszy metropolita wileński, kard. Audrys Juozas Bačkis, bardzo ważna postać u boku Jana Pawła II jeżeli chodzi o aspekt litewski.

Następnie mamy Białoruś z opatrznościową rolą arcybiskupa, wtedy jeszcze biskupa Tadeusza Kondrusiewicza, który jest człowiekiem stąd, i który rozumie co się dzieje. Jest ostrożny, ale swoje robi. Opowiadał mi kiedyś, że jak przyjechał do Watykanu mocno przestraszony i opowiadał o swych obawach, to Jan Paweł II go objął i mówi: „Tadeuszu, nie martw się, ja tu jestem i modlę się za ciebie. Będzie dobrze!” „No i przestałem się bać” – powiedział abp Kondrusiewicz.

Natomiast jeśli chodzi o Ukrainę, to oczywiście taką osobą przygotowywaną już od wielu lat, jest przyjaciel Jana Pawła II, arcybiskup, a potem kardynał Marian Jaworski. W 1987 roku zostaje on mianowany administratorem apostolskim w Lubaczowie. To są działania przygotowujące do odtworzenia diecezji katolickich na Ukrainie. Od tego czasu kard. Jaworski już wysyła tam swoich ludzi i zbiera informacje. Istotna rolę odegrał też późniejszy biskup drohiczyński, kapucyn Pacyfik Dydycz. Wtedy jako wizytator na Europę wschodnią z ramienia franciszkanów dużo jeździł i pisał ważne raporty. Bardzo pozytywna postać. Myślę, że takim punktem centralnym – kiedy to wszystko zaczyna się zasklepiać w jeden nurt – są Światowe Dni Młodzieży na Jasnej Górze w sierpniu 1991. Wtedy po raz pierwszy i ostatni w tej skali Kościół zachodni spotkał się ze wschodnim. Następuje rzecz bez precedensu, ponieważ władza sowiecka zgadza się, żeby tysiące obywateli Związku Sowieckiego bez paszportów przyjechało do Polski, a nasza władza się zgadza, żeby bez paszportów zostali przyjęci. Dostają pieniądze, wikt, opierunek i są przyjmowani przez wiele polskich rodzin i parafii. Szkoda, że zapomnieliśmy o tym wielkim geście solidarności z pielgrzymami ze Związku Sowieckiego. I co więcej? Grupa rosyjskiej inteligencji, która przeżyła sytuację bycia wolnymi w Polsce, przeniosła ten stan duchowy do siebie. Wracają do Moskwy na wiadomość o puczu i od razu idą na barykady. Słyszałem, że był taki kluczowy moment, kiedy się to wszystko waliło, a ta grupa pielgrzymów, która wróciła z Polski z Dworca Białoruskiego ze śpiewem i z krzyżem przyszła na barykadę pod Białym Domem, wspierając jej trwanie. Mieliśmy o tym takie relacje.

Ostatnie pytanie. Książkę kończysz na roku 1991. A co byś napisał gdybyś kończył na 2024 roku?

– Napisałbym, że historia się powtarza i że nie wszystkie stare koleiny zasypał wiatr historii. Były one na tyle głębokie, że kiedy nadarzyła się sprzyjająca okazja i przyszli odpowiedni ludzie, to wskoczono w nie z dużą łatwością.

Rozmawiali: Marcin Przeciszewski i Krzysztof Tomasik

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.