Stanisław Krajewski: Relacja o spotkaniach Jana Pawła II z Żydami polskimi
Rok: 2020
Autor: Prof. Stanisław Krajewski
Stanisław Krajewski: Relacja o spotkaniach Jana Pawła II z Żydami polskimi[1]
Jest faktem dobrze znanym, że Jan Paweł II w trakcie swoich podróży spotykał się z przedstawicielami Żydów. Zależało mu na tym, co świadczy zarówno o jego nastawieniu, jak i o jego osobistej historii związków z Żydami, która nie ma precedensów w życiu poprzednich papieży. Przyjmował też Żydów i żydowskie delegacje w Watykanie – od pierwszej bodaj audiencji, której udzielił jako papież, czyli spotkania z przyjacielem, kolegą z klasy, Jerzym Klugerem, po ostatnią 18 stycznia 2005 roku, czyli dwa i pół miesiąca przed śmiercią.
W niniejszej relacji ograniczam się do „polskich” spotkań Jana Pawła II, to znaczy spotkań z polskimi Żydami w czasie wizyt w Polsce. Uczestniczyłem w każdym z nich. Jestem zapewne jedyną żyjącą osobą, która pamięta je wszystkie, a na pewno jedynym Żydem. Próbuję opisać swoje wrażenia, okoliczności tych spotkań, a także moje rozumienie jego słów – w tym zmiany, jakie w tym względzie zachodziły.
Ważność wizyt
W trakcie trzech spośród dziewięciu wizyt tego papieża w Polsce odbyły się spotkania z Żydami. Oczywiście przeżywałem i inne wizyty, a zdecydowanie najbardziej tę pierwszą – prawie dokładnie 40 lat temu, w roku 1979, gdy wszystko było jeszcze nowością. Wszystko – czyli po pierwsze jego bycie papieżem: Polak papieżem, czyli odległe centrum Kościoła stało się nagle czymś bliskim – i to również mnie, bo słyszałem o jego kontaktach z opozycją, czyli ludźmi mi bliskimi. Jednak wiedziałem o nim niewiele, nie rozpoznałbym go. Trudno to sobie dziś wyobrazić, ale Karol Wojtyła był wtedy mało znany w Polsce, bo ówczesna telewizja nie pokazywała dostojników kościelnych, prasa – podobnie, w życiu publicznym byli oni prawie nieobecni. Wszyscy byliśmy pozbawieni swobody, otoczeni całym systemem ograniczeń i murów, które trudno jest opisać. Gdy Karol Wojtyła został papieżem, miałem wrażenie – jak chyba wszyscy – że te niewidzialne mury zaczęły pękać. Niemal fizycznie czułem, jak otwiera się przestrzeń wolności, którą przedtem tylko przeczuwaliśmy. Żadne późniejsze jego wizyty w Polsce nie miały już tej wagi – w każdym razie dla mnie. Jest to nieco paradoksalne, bo dopiero wtedy widziałem się z nim z bliska. Po drugie nowością było to, że władze muszą się godzić na wielkie wydarzenie publiczne, gromadzące nieprzebrane tłumy, nad którymi nie mają kontroli. Niewątpliwie było to ważnym momentem prowadzącym do powstania „Solidarności”, a w końcu demontażu ówczesnego systemu. Niesłychane wrażenie, które wywołała ta wizyta, niezapomniana atmosfera solidarności (przez małe „s”), uaktywnienie dobrej strony ludzi, poczucie, że możemy ważyć się na wielkie czyny, że dzieje się coś, co można opisać tylko językiem biblijnym, a mianowicie, iż jesteśmy świadkami wydarzenia o charakterze mesjańskim – to wszystko było jak najbardziej i moim udziałem. Zresztą godzi się dodać, że mówiąc o „mesjańskim” charakterze wydarzeń, używam tego terminu w żydowskim sensie. Chodzi mi mianowicie o poczucie, że zbliżamy się do przełomu, zasadniczej zmiany na lepsze, która będzie widoczna w życiu społecznym.
Spotkanie, którego nie było
Zanim doszło w 1987 roku do spotkania z Żydami, w roku 1983, w czasie drugiej pielgrzymki do Polski, Jan Paweł II wykonał gest, którego nie mogę tu nie wspomnieć. Rano 18 czerwca, po wizycie na Pawiaku zatrzymał się przy pomniku getta, uklęknął i chwilę się pomodlił. Jest to o tyle godne uwagi, że nie było przewidziane w pierwotnym programie wizyty. Wskazuje na osobistą potrzebę takiego gestu, zrozumiałego w kontekście innych punktów programu. (Kojarzy się z pamiętnym gestem Brandta, choć oczywiście tylko wizualnie, bo i jego sens, i wymowa jest inna). Może jednak pojawiła się wtedy myśl o spotkaniu z Żydami? Kto wie – może też o wizycie w synagodze, która miała miejsce w Rzymie w kwietniu 1986 roku?
Jest to dobry moment, by wspomnieć o wydarzeniu, które się nie odbyło. Otóż przed podróżą do Polski w 1991 roku odbyły się sondażowe rozmowy wysłanników Watykanu z polskimi Żydami. Pytano, czy można by zorganizować wizytę papieża w synagodze. Były to rozmowy poufne, dowiedziałem się o nich po latach od arcybiskupa Kowalczyka, gdy odwiedziłem go razem z księdzem Czajkowskim. Zapytany o możliwość spotkania w warszawskiej synagodze został rabin Pinchas Menachem Joskowicz, który od 1989 roku był naczelnym rabinem Polski. Warto wiedzieć, że jego kandydatura była uzgodniona w 1988 roku przez Urząd ds. Wyznań, czyli polski rząd kończącej się, ale jeszcze trwającej epoki realnego socjalizmu, z tymi przedstawicielami Żydów, z którymi władze nawiązały kontakt. Była to w szczególności Fundacja Laudera, która zaczęła angażować się w Polsce, a której prezes Ronald Lauder po kilkunastu latach został przewodniczącym Światowego Kongresu Żydów. Główną osobą, która angażowała się w doprowadzenie do skutku planu obsadzenia po ponad 20 latach funkcji rabina w Warszawie, był niezapomniany rabin Chaskel Besser. Chasyd, związany z cadykiem z Bobowej, był zarazem człowiekiem wykształconym w dziedzinach innych niż tradycyjna wiedza żydowska. Mówił piękną polszczyzną, choć w swoim codziennym życiu nie miał okazji jej używać. Był bardzo zapalony do idei odrodzenia żydowskiego życia religijnego w Polsce. To on przysłał do nas jako przedstawiciela Fundacji Laudera rabina Michaela Schudricha, który był wówczas rabinem konserwatywnym, a nie ortodoksyjnym, choć ciążącym ku tradycyjnym rozwiązaniom. Gdy w połowie 1988 roku byłem w Nowym Jorku, razem z rabinem Besserem pojechałem do siedziby ruchu Chabad (słynny 770 Eastern Parkway na Brooklynie) i spotkałem tam właśnie rabina Joskowicza, który – jak to już zostało uzgodnione – miał zostać rabinem Warszawy i Polski. Był on tradycjonalistą starej daty, bez świeckiego wykształcenia. Nie przeszkadzało to zresztą uczęszczającym do synagogi Żydom, w większości mającym za sobą świeckie kariery, np. w wojsku, i dopiero od jakiegoś momentu po pamiętnym roku 1968 wracającym do czynnego udziału w życiu żydowskim, co wymagało reaktywacji wiedzy religijnej nabytej w dzieciństwie – w chederach, a czasem i w jesziwach. Ten powrót nie stanowił dla nich problemu; niektórzy znali na pamięć nie tylko modlitwy, ale i całe księgi biblijne. Dla nich punktem odniesienia było przedwojenne tradycyjne środowisko i wyłaniający się z takiego środowiska rabin był dla nich kimś całkowicie na miejscu. O innych nurtach w łonie judaizmu mieli małe lub żadne pojęcie.
To wszystko jest nie bez związku z naszym tematem. W świetle powyższych faktów nie powinno dziwić, że gdy zapytano rabina Joskowicza o wizytę papieża w synagodze, odmówił. Odrzekł, że nie da się tego zrobić, tłumacząc to tym, że nie ma w Warszawie dość Żydów… – Kogo posadzę w ławkach? – miał zapytać. Uważał chyba, że zasymilowani, mało religijni polscy Żydzi nie są odpowiednią publicznością, a innych nie ma. Czy był to jedyny powód, trudno mi powiedzieć. Bo mógł to być pretekst: wizyta księdza – a co dopiero papieża! – w synagodze chasydowi starej daty mogła się wydawać zbytnią ekstrawagancją, której nie pochwalą liderzy z kręgów ultraortodoksji, którzy byli dla niego jedynymi autorytetami. Wówczas niestety nikt inny o owej inicjatywie nie wiedział. Nie pytano nikogo innego, bo kierownicy Kościoła wówczas – i tak jest w dużym stopniu do dzisiaj – uważali, że ich partnerami są rabini. Otóż jest to nietrafne założenie. Nie chodzi mi tylko o to, że gdyby spytać ówczesnego przewodniczącego Związku Religijnego Wyznania Mojżeszowego (dopiero w 1996 roku przemianowanego na Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich) i większość spośród bywalców synagogi, byliby oni na pewno zwolennikami przyjęcia papieża. Przewodniczący, czyli Paweł Wildstein, pułkownik i inżynier o tytule docenta, zwróciłby się zresztą – śmiem mniemać – do mnie z propozycją współpracy. Byliśmy dość blisko, mimo różnicy pokoleniowej, a Polska Rada Chrześcijan i Żydów już funkcjonowała.
Nietrafność zwrócenia się tylko do rabina – choćby używał tytułu „Naczelny Rabin Polski” – wynikała też z trudności zrozumienia roli rabina w judaizmie. Nie jest on odpowiednikiem księdza w katolicyzmie. Jest raczej ekspertem, nauczycielem i w pewnym zakresie sędzią w danej gminie. Jest zatrudniony przez gminę, może dostać wymówienie. Bywają oczywiście rabini, którzy mają ogromny autorytet, są duchowymi liderami, są uznani poza gminą, w której funkcjonują, ale to zależy od osobistych zalet i wypracowania sobie pozycji, zdobycia szacunku u Żydów. Dodatkową komplikacją jest istnienie różnych nurtów w judaizmie i nieuznawanie pozycji czy tytułu rabina przez niektóre środowiska bardziej ortodoksyjne niż nurt, który reprezentuje dany rabin. W omawianym przypadku to nie było problemem, bo rabin Joskowicz został ustanowiony na zasadzie uzgodnień, w których sama gmina żydowska miała niewielki udział. Nie przypadkiem rabin Joskowicz w kalendarzu na rok 5750, czyli przełom lat 1989-1990, wydanym przez ZRWM, wyraża podziękowanie władzom „Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Te władze i to państwo odchodzą właśnie w niebyt. Oczywiście dziękuje on w imieniu Żydów za „pomoc w tym, by społeczność żydowska w Polsce miała swego przewodnika duchowego”, niemniej jednak wskazuje na ważne źródło swojej pozycji, a mianowicie władze PRL-u. Zwracając się do niego, przedstawiciele Watykanu pomijali władztwo kierownictwa gminy, które oczywiście też było dawniej zależne od tych samych władz PRL-u, ale to się zaczynało zmieniać, bo był to już nowy okres, czas wolności, w którym emancypowała się cała Polska, w tym też społeczność żydowska. Powtarzam: nie chcę powiedzieć, że rabin nie był akceptowany przez ludzi związanych z synagogą. Jednak gdyby to członkowie społeczności mieli wybierać rabina, zwłaszcza takiego, który miałby dotrzeć do młodszych ludzi, to byłby to na pewno ktoś inny. I ten inny rabin – jak można sądzić – zaprosiłby papieża do synagogi. A zatem nie tylko wspomniany rabin, ale też w pewnym sensie kierownictwo Kościoła zmarnowało szansę, która już nigdy się nie miała powtórzyć.
Pierwsze spotkanie – 14 czerwca 1987 roku
Delegacja żydowska została zaproszona na spotkanie z Janem Pawłem w siedzibie prymasa Polski ostatniego dnia pobytu papieża w Polsce. Ja byłem najmłodszy, pozostali koledzy byli o pokolenie starsi. Żaden nie jest już aktywny, prawie nikt z nich nie żyje. Atmosfera była podniosła. Dobrze wyraził to nasz przewodniczący, Szymon Datner, który w naszym imieniu zacytował psalm 117 i powiedział, że jesteśmy „dumni, szczęśliwi i wdzięczni” z powodu tego zaproszenia. W naszej delegacji byli też: Mozes Finkelstein, Adam Flecker ze Szczecina, Michał Białkowicz, Zygmunt Nissenbaum, który nieco wcześniej rozpoczął próby odnawiania cmentarzy żydowskich w Polsce, oraz Czesław Jakubowicz z Krakowa, który znał Karola Wojtyłę. Byliśmy nie tylko zadowoleni, ale mieliśmy poczucie – może złudne – ważności tego pierwszego w swoim rodzaju spotkania. „Nie przesadzimy – dodał docent Datner – nadając temu wydarzeniu wymiar historyczny”. Pamiętam lekkość i naturalną swobodę, która już potem się nie powtórzyła. Wszyscy byli uśmiechnięci, papież był pełen animuszu. Przedstawiał nas papieżowi kardynał Franciszek Macharski. Był też obecny arcybiskup Henryk Muszyński, przewodniczący niewiele wcześniej powołanej do życia Podkomisji Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem. W trakcie tego powitania podarowałem mu album mojej żony, Moniki Krajewskiej, zatytułowany Czas kamieni, zawierający artystyczne czarno-białe zdjęcia cmentarzy żydowskich w Polsce. Wydany w 1983 roku był czymś wyjątkowym na polskim rynku wydawniczym. Nie jestem obiektywny, ale faktem jest, że był rewelacją dla wielu, zainspirował wielu artystów i badaczy, którzy nam potem o tym mówili. Jan Paweł II rzucił okiem w skupieniu na kilka stronic i oddał sekretarzowi. Nie sądzę, by miał czas do niej wrócić.
Na zdjęciu, które posiadam, widać, jak roześmiany papież patrzy na mnie. Niestety nie pamiętam, o co nam w tym momencie chodziło. Pamiętam natomiast moje poczucie, że łączy nas coś ważnego, głębokiego i trwałego. Trudno tę wspólnotę opisać, bo jest w niej zawarta więź łącząca chrześcijan i Żydów, i doświadczenia powojennej Polski, i odniesienia do wojny – mimo oczywistych różnic, i coś jeszcze, czego najlepszym chyba podsumowaniem będzie polskość.
Polskość, może polski etos inteligencki łączy, ale bardziej określone podejścia religijne mogą dzielić. Chciałbym podzielić się moimi odczuciami po wystąpieniu papieża w trakcie owego spotkania. Powiedział między innymi: „ Kościół w Polsce, który z bliska patrzył na tę potworną rzeczywistość Zagłady, bezwzględnej Zagłady Waszego narodu, zamierzonej i realizowanej, przeżywał to w duchu głębokiej solidarności z wami.” I dalej: „Wasze zagrożenie było i naszym zagrożeniem. To nasze się nie zrealizowało w takiej mierze, nie zdążyło się zrealizować w takiej mierze.”
Było to rażąco nieadekwatne. Kościół nie był tak jednoznacznie solidarny: czy naprawdę z ambon, czy choćby z konfesjonałów płynęły wyłącznie słowa solidarności? Czy takich słów było wiele? Świadectwa temu przeczą. Pamięć Żydów może być zbyt obolała, by pamiętać dobre gesty, ale tych zimnych, niechętnych i nienawistnych przecież nie brakowało. Rozumiem oczywiście, że Jan Paweł II wyrażał swoje ówczesne nastawienie. Tego nie kwestionuję. Jednak rozciągnął je na cały polski Kościół, a to już muszę zakwestionować.
Również stwierdzenie, że „wasze zagrożenie było i naszym zagrożeniem”, uderzyło mnie od razu jako wysoce nieodpowiednie. Chodzi mi nie tyle nawet o szmalcowników, co o zwykłą różnicę losu. Istniała jednak zasadnicza różnica pomiędzy doświadczeniami Karola Wojtyły a sytuacją jego żydowskich rówieśników i wszystkich innych Żydów. Widać w tym chęć zrównania losu, ktoś mógłby to odczytać jako chęć chrystianizacji Szoa. Ja tego nie czynię, bo znam inne jego wypowiedzi, które wskazują na zrozumienie i wrażliwość, ale faktem jest, że niektórzy komentatorzy żydowscy negują to zrozumienie i mają się do czego odwoływać. Jeszcze bardziej raziły mnie wypowiedziane przezeń od razu potem słowa o specyficznie chrześcijańskim charakterze: „Tę straszliwą ofiarę wyniszczenia ponieśliście wy, można powiedzieć, ponieśliście za innych, którzy także mieli być wyniszczani. Wierzymy w moc oczyszczającą cierpienia. Im straszliwsze cierpienie, tym większe oczyszczenie.”
Otóż myślę, że cierpienie może mieć dobre skutki, ale nie musi. Nie musi mieć wartości zbawczej. Szczególnie wątpliwe jest to właśnie w odniesieniu do Zagłady. Słowa papieża wydały mi się wypowiedziane nazbyt lekko, zbyt łatwo. Były dla mnie konsekwencją pewnej teologii, teorii cierpienia, a nie empatii. Widziałem w nich pomniejszenie męki ofiar. W takim momencie przychodzi bowiem na myśl kryterium rabina Irvinga Greenberga (sformułowane zresztą nie tylko wobec chrześcijańskich, ale i żydowskich interpretacji Zagłady): Czy ktokolwiek byłby w stanie wypowiedzieć takie tezy, patrząc na palące się ciała dzieci? Jeśli nie, to niech lepiej zamilczy.
Te moje krytyczne myśli były raczej odczuciami, nie były od razu tak rozwinięte, ale były wyraźne. Potem uległy konkretyzacji, choć nie bardzo miałem okazję je wyrażać. Nie miałem też na to wielkiej ochoty, bo byłem jednak pod urokiem Jana Pawła II i doceniałem zawsze – do dzisiaj! – jego zasługi w nauczaniu szacunku do judaizmu i żydowskich doświadczeń. Po jakimś czasie doszło coś jeszcze. Ta najbardziej zdawałoby się dzieląca różnica – dotycząca oceny cierpienia – mogła być jednak poddana reinterpretacji. Zrozumiałem, że można widzieć cierpienie nie jako usprawiedliwienie, ale jako wyzwanie, jako okazję do przemiany. Wtedy choć teologia cierpienia może nas różni – zresztą głównie w teorii, wyzwania są zwykle wspólne. Doświadczenie Szoa można rozumieć jako – by użyć sformułowania Emila Fackenheima – 614. przykazanie zakazujące Żydom porzucania judaizmu. Papież w swoim wystąpieniu mówił wtedy o „zbawczej przestrodze” dla całej ludzkości, o tym, że w ten sposób okazujemy się „w dalszym ciągu dziedzicami tego wybrania, któremu Bóg jest wierny”. Gdy rozumieć te uwagi nie jako afirmację cierpienia, ale jako wezwanie do odpowiedzialności za Przymierze, za jego utrzymanie, a może nawet – odnowę, to pomimo różnic pojawia się zbieżność na głębszym poziomie.
Drugie spotkanie – 9 czerwca 1991
Zamiast w synagodze Nożyków – czyli wedle propozycji, która, jak opisałem powyżej, nie została podjęta – spotkanie odbyło się w Nuncjaturze Apostolskiej. Znowu był to ostatni dzień pobytu papieża w Polsce. (Nie wiem, czy to było istotne. Chyba nie). W naszej delegacji była jeszcze jedna osoba z mojego pokolenia, a mianowicie Konstanty Gebert. Ponadto: Mozes Finkelstein, Paweł Wildstein, Szymon Szurmiej – przewodniczący świeckiej organizacji TSKŻ, oraz Michał Friedman – tłumacz z jidysz i hebrajskiego, a w poprzednim, czyli przedmarcowym wcieleniu – podobnie jak Paweł Wildstein – pułkownik. Przedstawił nas arcybiskup Henryk Muszyński. Przemówienie wygłosił Michał Friedman. Wyraził nasze uczucia, mówiąc, że „wraz z całym narodem polskim dzielimy radość i dumę z faktu, że na czele Kościoła stoi nasz rodak”. Podkreślił wagę listu pasterskiego Episkopatu (z 30 listopada 1990) i sformułował zgrabne zdanie, że antysemityzm „jest dzisiaj niczym innym, jak tylko antypolonizmem”. Sformułował też nadzieję, że nastąpi normalizacja stosunków Watykanu z Izraelem.
W moim odczuciu atmosfera nie była już tak podniosła, papież był słabszy i jakby trochę przygaszony, czy może po prostu zmęczony.
Papież tym razem korzystał z tekstu. Podkreślił na początku, że „spotkanie z Żydami na polskiej ziemi ma jednak każdorazowo szczególne znaczenie”. Potwierdził to, co powiedział w czasie poprzednich spotkań, powtarzając wcześniejsze słowa – czemu trudno się dziwić, bo nawet ja czuję się czasem zmuszony do autocytatów… Powiedział więc znowu: „Wasze zagrożenie było i naszym zagrożeniem. To nasze nie zrealizowało się w takiej mierze, nie zdążyło się zrealizować w takiej mierze. Tę straszliwą ofiarę wyniszczenia ponieśliście wy; można powiedzieć ponieśliście za innych, którzy także mieli być wyniszczeni”. Dodał z aprobatą fragment z listu Episkopatu Polski: „Wspólnie przelana krew, morze potwornych cierpień, doznanych krzywd powinny nas nie dzielić, a łączyć”. Jednak to przecież nie jest takie proste. Wiele spraw dzieli. Najwyraźniej nie było jeszcze wtedy ani u autorów listu pasterskiego, ani u samego papieża poczucia problemów, które do szerszej świadomości przebiły się dopiero po niespełna 10 latach w wyniku dyskusji wywołanych przez książki Jana Grossa.
Co ciekawe, teologia cierpienia nie została powtórzona. Nie potrafię powiedzieć, czy wynikało to ze zrozumienia, że jest ona wątpliwa dla słuchaczy, czy z innego, mniej istotnego powodu.
Raziło mnie natomiast inne sformułowanie: odnosząc się do naszego wcześniejszego spotkania, Jan Paweł II sformułował to tak: „W czasie mojego ostatniego spotkania z przedstawicielami wspólnoty izraelskiej w Polsce”. Już zresztą w 1987 roku użył kilka razy tego przymiotnika. Nazywanie nas wspólnotą „izraelską” jest dla mnie niezrozumiałe. Gdybym nie wiedział, kto to mówił, podejrzewałbym, że traktuje słowo „Żyd” jako niewłaściwe, przestarzałe czy wstydliwe. Jednak kiedy indziej używa go bez problemu – również w wygłoszonym tego dnia przemówieniu. Z aprobatą powiedział np. że „po dwóch tysiącach lat przerwy Żydzi uzyskali wreszcie swoje własne państwo”. Może to ta aprobata syjonizmu i koncentracja na dążeniu do nawiązania stosunków z Izraelem spowodowała postrzeganie nas jako „wspólnoty izraelskiej”? Jakikolwiek był powód, jest to nietrafne, bo w większości nawet bardzo proizraelscy Żydzi – a bynajmniej nie wszyscy są tacy – nie są jednak Izraelczykami. W gruncie rzeczy nieraz to wysłannicy Izraela chcieliby nas tak widzieć i powoduje to napięcie między Izraelem a diasporą. Zresztą arcybiskup Muszyński powiedział, że atmosfera jest dobra, bo „jesteśmy z tej ziemi i rozumiemy się dobrze” (nie pamiętałbym tego, ale cytuję za Almanachem żydowskim na rok 5773, s. 176), co było w pełni zgodne z tym, co postrzegałem jako nastawienie Jana Pawła II.
Trzecie spotkanie – 11 czerwca 1999
Nie było to normalne spotkanie, bo odbyło się przy pomniku na Umschlagplatzu. Wewnątrz pomnika i wokół niego było bardzo wiele osób różnych pokoleń, w tym Marek Edelman i przewodniczący Związku GWŻ Jerzy Kichler, mój kolega, reprezentujący pokolenie powojenne. Jan Paweł II był już wyraźnie słabszy, kontakt z nim był trudniejszy. Wygłosił jednak modlitwę, której treść znalazła się na karteczkach ze zdjęciem, na którym papież wita się serdecznie z rabinem Elio Toaffem w czasie pamiętnej wizyty w synagodze rzymskiej w 1986 roku. Wyprodukowane w Genewie w nakładzie miliona egzemplarzy staraniem żydowskiego entuzjasty Stevena Goldsteina są do dziś jeszcze rozdawane przy odpowiednich okazjach.
Waga spotkania została przytłumiona przez wydarzenie, które miało miejsce tego samego dnia w Sejmie. Rabin Joskowicz apelował wówczas do papieża o usunięcie krzyża – tego największego, z terenu przy obozie oświęcimskim, w którym przebywał w czasie wojny. Jego toporna polszczyzna i gestykulacja, która nieżyczliwie sfotografowana mogła wyglądać jak wygrażanie papieżowi, przyciągnęły uwagę mediów. Jednakże on nie groził, ale prosił „pana Papieża”. Nie tyle treść, co forma jego wypowiedzi wywołała u nas zażenowanie. Działał bez porozumienia z kierownictwem gminy żydowskiej. To przelało czarę. Kilka dni później wrócił do Izraela.
Treść wypowiedzianej wówczas przez Jana Pawła II modlitwy jest godna uwagi i analizy.
Boże Abrahama, Proroków, Jezusa Chrystusa, w Tobie zawarte jest wszystko, do Ciebie zmierza wszystko, Ty jesteś kresem wszystkiego. Wysłuchaj modlitw zanoszonych przez nas za naród żydowski, który – ze względu na swoich przodków – jest Tobie nadal bardzo drogi.
To sformułowanie – „ze względu na swoich przodków” – ktoś mógłby odebrać jako wyraz dystansu do obecnych Żydów: kiedyś zasługiwali, dziś nie. Jednak takie sformułowanie jak najbardziej występuje w modlitwach żydowskich. To dzięki zasługom przodków, zwłaszcza patriarchów, jesteśmy godni łaski. W słowach papieża ważne jest podkreślenie, że Żydzi są „nadal drodzy” Bogu. Następne słowa brzmią tak:
Obdarz go głęboką świadomością przynależności do jednej rodziny ludzkiej, zamierzonej przez Ciebie i przez Ciebie zgromadzonej.
Spraw, by wzbudzał w sobie coraz żywsze pragnienie zgłębiania objawionej przez Ciebie prawdy i miłości. Pozwól, by powodowany ludzką solidarnością przechodził od modlitwy do praktykowania sprawiedliwości, pomagając innym w szukaniu Ciebie.
Daj, by każdy z jego członków przez osobistą uczciwość, poprawność obyczajów w życiu prywatnym i publicznym, szacunek dla życia i rodziny przyczyniał się do budowania wspólnoty coraz bardziej; zgodnej z Twoim zbawczym planem.
Zgadzam się z tym bez zastrzeżeń. Dalej mowa o szczególnej misji przypadającej Żydom:
Wspomóż, by zabiegając o pokój i sprawiedliwość między wszystkimi ludźmi i narodami, odkrywał swoje wielkie zadanie objawiania światu Twojego błogosławieństwa.
Tak, na tym polega nasze wielkie zadanie. Wiem jednak, że przy nieżyczliwej interpretacji – a może tylko interpretacji zgodnej z wielowiekową praktyką chrześcijańską – można uważać, że zadanie, o którym mowa, powinno się łączyć z chrztem. Jednakowoż po zdaniu, wyrażającym solidarność z ofiarami Zagłady – co jest szczególnie właściwe ze względu na miejsce, gdzie się rzecz odbywa:
Wesprzyj, by spotykał się z szacunkiem i miłością u tych, którzy nie rozumieją jeszcze jego bolesnych doświadczeń, oraz u tych, którzy solidarnie, z poczuciem wzajemnej troski – jednych o drugich, współodczuwają zadane mu głębokie rany następują słowa, które według mnie wskazują na uznanie innej, osobnej drogi Żydów. Te słowa brzmią tak:
Pamiętaj, by jego nowe pokolenia trwały w wierności Tobie i otwierały się na to, co transcendentne, i na to, co stanowi wyjątkową tajemnicę ich powołania.
„Wyjątkowa tajemnica ich powołania”, którą mają podjąć następne pokolenia. Jest to prawie bezpośrednie uznanie, że misja religijna Żydów jest odrębna od zadań chrześcijan i wszystkich innych. Ma ta misja cel uniwersalny, o czym mówi ostatnie zdanie modlitwy.
Uczyń, by dzięki jego świadectwu cały rodzaj ludzki pojął, że wszystkie narody jeden mają początek i jeden cel ostateczny – Boga, którego zbawcze zamiary rozciągają się na wszystkich ludzi. Amen.
W moim przekonaniu to świadectwo jest dokładnie takie, jak potrzeba. W miejscu, w którym upamiętniamy śmierć całego niemal narodu polskich Żydów, brzmią słowa afirmacji ponadhistorycznej wartości żydowskiego trwania, które jest odrębne, a jednocześnie w łączności z wszystkimi innymi ma realizować misję, która ma żywotne znaczenie dla Żydów, ale i dla całego świata. W tym świetle wszystkie wyłożone wyżej pretensje i krytyczne uwagi wobec papieskich wypowiedzi tracą moc. Dalej uważam, że ten papież był dla nas błogosławieństwem.
Czy to dziedzictwo Jana Pawła II pozostaje? Jest on obecnie krytykowany za tolerowanie nadużyć seksualnych w Kościele i za inne sprawy. Jego następcy zmienili politykę w różnych kwestiach, ale kontynuują jego nauczanie o Żydach. W Polsce polski papież jest przywłaszczany przez niemal wszystkie nurty w ramach Kościoła. Jest chwalony, ale czy słuchany? Jego faktyczne nauczanie jest często ignorowane. Mam jednak nadzieję, że kiedyś zostanie naprawdę wysłuchane.
[1] Pierwsza wersja tego tekstu ukazała się w książce Oblicza dialogu, oprac. Dorota Boczkowska-Molenda, Kraków 2014, ss. 55-67; następna jako rozdział 11 książki Żydzi w Polsce – i w Tatrach też, Austeria, Kraków 2019. Niniejsza jest bardzo bliska tej drugiej.