Ks. Jan Czuba – szaleniec Boży z pokojową misją
23 października 2019 | 19:21 | ks. Krzysztof Czermak | Tarnów Ⓒ Ⓟ
Był świadomy tego, co może się stać, i jakby czekał na tę godzinę… Z okazji trwającego obecnie Nadzwyczajnego Tygodnia Misyjnego publikujemy sylwetkę ks. Jana Czuby, misjonarza z diecezji tarnowskiej, który poniósł męczeńską śmierć podczas pracy misyjnej w Republice Konga.
Urodził się 7 czerwca 1959 r. Pochodził z południowej Polski, z zagłębia powołań kapłańskich, jak jest nazywana diecezja tarnowska. Dzieciństwo spędził w wiosce Słotowa koło Pilzna. Jako uczeń szkoły podstawowej wyróżniał się pięknymi i szlachetnymi cechami charakteru – wspominał proboszcz pilzneńskiej parafii Julian Galas. Był ministrantem, a później lektorem. Choć odległość od jego rodzinnego domu w Słotowej do kościoła w Pilźnie wynosiła około 7 km, zawsze był obecny w wyznaczonych dniach służenia do Mszy św.
Wrócił pomimo zagrożenia
„Misjonarz z Tarnowa zamordowany w Kongo”, „Zginął misjonarz ks. Jan Czuba z diecezji tarnowskiej”, „Męczeńska śmierć polskiego misjonarza” – te i inne tytuły artykułów prasowych przyniosły nam tragiczną wiadomość o śmierci ks. Jana Czuby w pierwszych dniach listopada 1998 r. Pomimo niebezpieczeństwa i rozpoczęcia kolejnej wojny domowej powrócił do Republiki Konga z krótkiego urlopu w Polsce. Chciał być wśród swoich parafian w Loulombo, bo, jak sam mówił, gdzie jest Kościół, tam powinien być i duszpasterz, i nieważne są w tym wypadku niebezpieczeństwo i trudności. Na misjach pracował już 7 lat i przeżył już jedną wojnę domową w tym kraju, kiedy musiał nawet wraz z parafianami schronić się w lesie.
W ostatnim liście do brata z dnia 28 września 1998 roku napisał: „Bogu dzięki, jestem już u siebie w Loulombo. Dotarłem bez przeszkód (…) Wszystko udało się dowieźć, figurę Matki Boskiej, pszczoły i pozostały ekwipunek. W pierwszą niedzielę po przyjeździe parafianie zgotowali mi wielkie przyjęcie. Nie wiem dlaczego, ale bardzo bali się, że nie wrócę. Kiedy mnie zobaczyli i usłyszeli, to radości nie było końca. Mnie też to dodało skrzydeł, żeby z nimi tu być i trwać”.
„Nie jestem pewny jutra…”
Jednak z każdym kolejnym dniem sytuacja stawała się coraz bardziej poważna i niebezpieczna. Nie wyjechał, pomimo rad, a wręcz prośby kolegi, żeby opuścił misję, którą będzie przecież można odbudować, nawet jeśli zostanie zniszczona i ograbiona. Odpowiedział: „Wiem, ale każdy w tej sytuacji musi zdecydować sam. Ja zostaję”. A w niewysłanym liście do swego poprzednika na misji, ks. Andrzeja Kurka, napisał: „Pisząc ten list nie jestem pewny jutra, znowu wojna powraca… Wszystko w ręku Pana. Zostaję na miejscu do końca. Parafia funkcjonuje prawie normalnie, codziennie odmawiamy cząstkę różańca o pokój”. Był świadomy tego, co może się stać, i jakby czekał na tę godzinę. Na trzy dni przed śmiercią podczas obiadu powiedział do sióstr: „Czytam list św. Teresy z Lisieux do kapłanów i to daje mi wiele do myślenia. Być może umrę jako męczennik” oraz „Gdy umrę tutaj, nie odsyłajcie mojego ciała do Polski, ale pochowajcie je tutaj, obok groty Matki Bożej, w trumnie z białych desek”.
Został do końca
We wtorek, 27 października 1998 r. sytuacja stała się groźna. Poproszony, żeby opuścił wioskę, zdecydowanie odmówił. W południe pojawiła się pierwsza grupa wojska obalonego prezydenta, przyszli po broń ukrytą rzekomo na plebanii, którą dokładnie przeszukali, ale nic nie znaleźli. I kiedy można było myśleć, że już będzie spokój, nagle pojawiła się druga grupa z groźbami i agresją, jakby poprzednicy nie wykonali planu. Między księdzem Janem a bandytami doszło do wymiany zdań, ksiądz stojąc naprzeciw jednego z nich powiedział głośno: „Nie przybyłem do Konga, aby zachęcać do wojny, ale do pokoju.” Te słowa jednak nie przekonały atakujących. Co więcej, jeden z nich zareagował potrójną groźbą, że będzie strzelał. Wtedy ks. Jan odpowiedział: „Możesz do mnie strzelać, ale ja nic nie wiem o broni, której szukacie.” Wtedy on oddał dwa strzały. Ks. Jan upadł bez słowa, wydając ostatnie tchnienie – tak zaświadczył naoczny świadek – ks. Bernard. Męczeńska śmierć za pokój w Kongo ks. Jana Czuby wypełniła się. Zginął w wieku 38 lat.
Świadectwo matki
Pani Maria Hebda, jedna z mieszkanek Bobowej, gdzie ks. Jan się wychował, opowiada: „Ks. Czuba uczył religii moją córkę Elżbietę. Była chora i miała przejść bardzo poważną operację. Denerwowała się, narzekała, płakała. Przed samym wyjazdem przyszedł ks. Jan i starał się ją pocieszyć, obiecał, że odwiedzi ją w Zakopanem. Pojechała bardzo uspokojona i pełna nadziei. Po pierwszej operacji nikt nie mógł jej odwiedzić. Przeżyła to bardzo boleśnie. Przyszedł czas na drugą operację. W momencie przewiezienia córki na salę z bloku operacyjnego pojawił się, ku zaskoczeniu nas wszystkich, ks. Jan. Elżbieta była zachwycona. Jego słowa pociechy działały na moje dziecko jak balsam. Po miesiącu przywieźliśmy córkę ze szpitala do domu. W dniu tym także przyszedł ks. Jan, a raczej przyjechał na rowerze. Druga operacja nie udała się – hak podtrzymujący łopatkę wypadł. Podczas trzeciej operacji córka straciła bardzo dużo krwi. W szpitalu dowiedziałam się, że za krew muszę zapłacić. Był to dla mnie szok. Skąd wziąć na to pieniądze, dopiero wykosztowaliśmy się tak bardzo, że w domu nie było nic. Proszę mi wierzyć – w momencie kiedy stałam przed lekarzem, który mi o tej odpłatności powiedział, i kiedy w głowie miałam zupełny chaos – pojawił się, niczym Anioł Stróż, ks. Czuba. Momentalnie zauważył moje strapienie i zapytał lekarza o co chodzi. Kiedy ten wyjaśnił zaistniałą sytuację, ks. Jan wyjął pieniądze i zapłacił za krew, za krew, która była konieczna, by uratować moje dziecko. Czy może być coś piękniejszego od tego gestu miłości?”
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Siostra Małgorzata Tomasiak należy do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki. Jest misjonarką od 13 lat. Obecnie mieszka i pracuje w Abidjanie - stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej.