Drukuj Powrót do artykułu

Ks. Pawłowski: Kościół jest jeden, podzieleni są chrześcijanie

16 stycznia 2025 | 17:30 | Paweł Bieliński (KAI) | Warszawa Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. BP KEP

„Wszyscy chrześcijanie wierzą, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół. Dlatego to nie Kościół jest podzielony, lecz podzieleni są chrześcijanie” – mówi w rozmowie z KAI ks. dr. hab. Sławomir Pawłowski SAC, kierownik Sekcji Ekumenizmu na KUL i sekretarz Rady KEP ds. Ekumenizmu. W przeddzień Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan tłumaczy, że ekumenizm jest „zbieraniem potłuczonych kawałków”, które „w rękach Bożych pasują do siebie”, tworząc mozaikę, „której całość widzi z góry tylko Pan Bóg, a my jej jeszcze nie widzimy”.

Rozmowa z ks. Sławomirem Pawłowskim SAC, kierownikiem Sekcji Ekumenizmu na KUL, sekretarzem Rady KEP ds. Ekumenizmu

KAI: Czym jest ekumenizm?

Ks. Sławomir Pawłowski SAC: Ekumenizm to dążenie do jedności między chrześcijanami różnych wyznań. Różni się od dialogu międzyreligijnego, który polega na dialogu między chrześcijanami a na przykład buddystami czy muzułmanami. Niektórzy mówią, że trzeba z tych dwóch grup wyróżnić dialog chrześcijańsko-żydowski, gdyż judaizm nie jest czymś całkowicie zewnętrznym w stosunku do chrześcijaństwa. A zatem ekumenizm dotyczy tylko chrześcijan.

Pochodzenie słowa „ekumenizm” jest bardzo sympatyczne, bo wywodzi się z greckiego słowa „oikos”, to znaczy „dom”. Chodzi więc o troskę o wspólny dom, jakim jest Kościół, zamieszkiwany przez chrześcijan na całym świecie. W starożytności słowo „oikumene” oznaczało całą zamieszkałą ziemię, a także powszechny wymiar Kościoła.

W jaki sposób możemy dążyć do zgromadzenia się w tym wspólnym domu, jakim jest Kościół?

Ekumenizm kroczy trzema drogami. Jest to najpierw tak zwany ekumenizm duchowy, który polega na tym, że im bliżej jesteśmy Chrystusa, tym bliżej jesteśmy siebie nawzajem. Ekumenizm duchowy obejmuje: świętość życia i modlitwę, która jest bardzo ważna, bo za jej sprawą nie polegamy tylko na własnych siłach. Zjednoczenie chrześcijan przewyższa siły ludzkie, jak tłumaczy Sobór Watykański II.

Obok ekumenizmu duchowego jest ekumenizm praktyczny. Polega on na współpracy chrześcijan różnych wyznań na rzecz innych ludzi na płaszczyźnie charytatywnej, kulturalnej, społecznej. Może to być nawet zwyczajna pomoc sąsiedzka. W Polsce mamy Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom, które wspólnie organizują: katolicka Caritas, ewangelicka Diakonia i prawosławny Eleos. Istnieje również współpraca duszpasterska, na przykład kapelanów szpitalnych czy więziennych różnych wyznań.

Na końcu mamy ekumenizm doktrynalny, zwany teologicznym, który polega na pracy teologów delegowanych przez swoje Kościoły. Próbują oni znaleźć wspólne rozwiązanie dla doktrynalnych kwestii, które je jeszcze dzielą. Taki dialog ma już za sobą wiele sukcesów.

Każda z tych trzech dziedzin: duchowa, praktyczna i teologiczna, jest potrzebna.

Są osiągnięcia w dialogu teologicznym dotyczącym prawd wiary, różnie rozumianych i przeżywanych w poszczególnych Kościołach, ale przeciętny katolik nie ma o tym bladego pojęcia.

– Każdy powinien poznawać własną wiarę, Pismo Święte, historię chrześcijaństwa i własnego Kościoła. Do takich zadań należy – do czego gorąco zachęcam – poznawanie osiągnieć ekumenicznych.

Spektakularnym osiągnięciem doktrynalnym była w 1999 roku „Wspólna katolicko-luterańska deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu”. Brzmi to może naukowo i skomplikowanie, ale chodziło o szesnastowieczny spór między katolikami i protestantami, jak człowiek osiąga zbawienie: czy samą tylko wiarą, czy wiarą i uczynkami? Kilkanaście lat spokojnego dialogu pokazało, że wówczas, w XVI wieku, obie strony słabo znały nawzajem swoją naukę i przedstawiały ją w niewłaściwym świetle, powierzchownie. Nic więc dziwnego, że nawzajem się potępiały. Komisja teologów wypracowała wspólne stanowisko na ten temat, zaakceptowane przez dwie strony. A co najciekawsze, stwierdziła, że ówczesne, szesnastowieczne wzajemne potępienia nadal zachowują swoją ważność, bo nie dotyczą nauki wyrażonej w tej deklaracji, ale karykaturalnych form i postaci nauk przedstawianych w XVI wieku. Taką karykaturę trzeba było potępić.

We wspólnej deklaracji nie ma jednak stwierdzenia, że katolickie i luterańskie nauczanie na temat usprawiedliwienia jest w stu procentach wspólne.

– Nie w stu procentach, ale jest wspólne w sprawach, które określono jako zasadnicze, najważniejsze i nas nie dzielące. Natomiast zachowano w czterech punktach dopuszczalne różnice, które wynikają z różnego rozłożenia akcentów. Powiem szczerze, że niewprawny czytelnik absolutnie nie odkryje, na czym te różnice polegają, bo są tak minimalne. Porównałbym to do różnic między liturgiami. Wiemy, że w Kościołach wschodnich istnieje pięć rodzin liturgicznych. Każda z tych wschodnich liturgii jest równie dobra i równie godna, choć różnią się między sobą. W Polsce znamy liturgię bizantyjską, którą sprawują nie tylko Kościoły prawosławne, ale również grekokatolicy. Jest ona równie piękna i wzniosła, jak liturgia rzymska.

Sobór Watykański II uczy, że w Kościele katolickim jest pełnia środków zbawienia. Czy więc zamiast ustalania wspólnego rozumienia prawd wiary nie wystarczy, że wszyscy chrześcijanie przyjmą wiarę Kościoła katolickiego?

– Pełnia środków zbawienia i prawd objawionych jest katolikom nie tylko dana, ale również zadana. Na przykład gdyby w roku 324 chrześcijanie stwierdzili, że wszystko już mamy i wiemy, to nie doszłoby do pierwszego soboru w Nicei w 325 roku i nie sformułowano by Wyznania Wiary. A gdyby po tym soborze biskupi powiedzieli sobie, że teraz już mamy wystarczające, zadowalające nas Credo, to za kilkadziesiąt lat nie byłoby soboru w Konstantynopolu w 381 roku, na którym dopisano drugą część tego Wyznania.

Historia chrześcijaństwa sama pokazuje, że Kościół pielgrzymuje w wierze. Ma skarb, ma pełnię, ale ją musi odkryć. Pełnia jest dana i zadana w tym znaczeniu, że trzeba ją odkryć do końca. Mamy odziedziczony olbrzymi skarbiec, w którym jeszcze nie dokonaliśmy inwentaryzacji wszystkich skarbów. Jak jej dokonywać? Właśnie przez kontakt z innymi chrześcijanami. Kapitalną rzecz powiedział św. Jan Paweł II, wskazując, że dialog ekumeniczny to nie tylko wymiana myśli (słowo „dialog” wywodzi się z greckiego „dia logos”, to znaczy „przez myśl”, „przez słowo”), ale również wymiana darów duchowych. Papież Franciszek idzie krok dalej, mówiąc, że Duch Święty innym chrześcijanom dał dary, które są również dla nas. Mamy te dary wziąć z rąk innych chrześcijan…

…chociaż teoretycznie mamy je w naszym skarbcu?

– Mamy dlatego, że inni chrześcijanie są w pewnym sensie częścią naszego Kościoła. Mury, które istnieją między chrześcijanami nie sięgają nieba. Mamy wiele wspólnych skarbów. Ten skarbiec, który mamy zinwentaryzować jest częściowo wspólny.

Myśl o katolickiej pełni zawarta jest w soborowej konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumem gentium”. Została powtórzona w Dekrecie o ekumenizmie „Unitatis redintegratio”. Dekret dopowiada jeszcze, że dopóki nie ma zjednoczenia między chrześcijanami, to samemu Kościołowi katolickiemu dalej czegoś brakuje. A zatem ta pełnia katolicka nie jest do końca pełna. Dlatego jest dana i zadana, ciągle do odkrycia, a tego odkrywania nie da się zrobić w pojedynkę, bez innych chrześcijan, bez zbierania darów, które Bóg im ofiarował.

Bardzo dobrze widzimy to współczesne przenikanie się darów między Kościołami. Pozwolę sobie przywołać postać sługi Bożego księdza Franciszka Blachnickiego. Wszyscy znamy symbol ruchu Światło-Życie – „Fos-Zoe” – który się wywodzi z chrześcijaństwa wschodniego, prawdopodobnie syryjskiego. Z kolei metody, które stosował, ksiądz Blachnicki wypożyczył od ewangelików, w tym słynne cztery prawa życia duchowego, które nadal są stosowane w tym ruchu, z czasem trochę uzupełnione, mówiące o kerygmacie, czyli podstawowym głoszeniu Ewangelii. W metodach ewangelizacyjnych dużo wzięliśmy od ewangelików. Podobnie jak ich zamiłowanie do Pisma Świętego. Nie mówię, że w Kościele katolickim go nie było, jednakże protestanci wyprzedzili nas, począwszy od XVI wieku, w osobistym czytaniu Pisma Świętego. My to teraz nadrabiamy i miejmy nadzieję, że się rodzi dobre współzawodnictwo, do którego Sobór Watykański II zachęcał. Nie wstydząc się skarbów, które mamy, starajmy się odkryć te skarby, które mają inni.

Czasem mówi się, że w ramach tej wymiany darów katolicy mają do zaoferowania Eucharystię, protestanci czytanie Pisma Świętego, a prawosławni skupienie na zmartwychwstaniu Chrystusa. Pewnie należałoby do tego dołożyć jeszcze Kościoły ewangelikalne, które zwracają uwagę na charyzmatyczny wymiar życia chrześcijańskiego. Ale ten podział jest schematyczny…

– Schematyczny, ale coś jest na rzeczy. Owoce wymiany darów dzisiaj widać: katolicy bardziej karmią się dziś Pismem Świętym, a u protestantów częściej sprawuje się Wieczerzę Pańską. Pojawiają się u nich również ikony, a niektórzy nawet zaczęli używać kadzidło. Dla prawosławnych centrum stanowi, oczywiście, Boska Liturgia. Owszem, koncentrują się na zmartwychwstaniu, ale rozumieją je jako przemieniony krzyż, jak w Ewangelii Janowej – można powiedzieć, że Pan Jezus już zmartwychwstaje na krzyżu. Święty Jan jest uważny za postać ikoniczną dla prawosławia, tak jak św. Piotr dla katolicyzmu, a św. Paweł dla protestantów. To też zresztą są schematy.

Schematy dotyczą także nazw. Jeżeli mówimy „ewangelicy”, to nie znaczy, że katolicy i prawosławni nie chcą żyć Ewangelią. Jeżeli mówimy o kimś „niekatolicy”, to mogą się obrazić, bo przecież w Wyznaniu Wiary wspólnym wszystkim chrześcijanom jednym z czterech przymiotów Kościoła jest „powszechność”, czyli katolickość. W tym znaczeniu i prawosławni, i ewangelicy są katolikami.

W tłumaczeniach Wyznania Wiary na niektóre języki jest wręcz użyte słowo „katolicki”.

– Tak. Podobnie, gdy chodzi o prawosławie, katolicy i ewangelicy o sobie myślą, że są prawowierni i że oddają Bogu chwałę w sposób należyty. Czyli są „prawo-sławni”. Nazwy są umowne, stanowią skróty myślowe. Nie oddają całości tego, co wyróżnia czy dzieli chrześcijan.

Powiedział Ksiądz wcześniej coś, co może być dla wielu zastanawiające: że „inni chrześcijanie są w pewnym sensie częścią naszego Kościoła”. Jak to rozumieć?

– Wyraźmy to bardziej precyzyjnie. Sobór Watykański II uczy, że między chrześcijanami istnieje już rzeczywista wspólnota, choć jeszcze niedoskonała. Jedność, bycie w jednej wspólnocie podlega zatem stopniowaniu. Czasem byśmy chcieli zastosować metodę zerojedynkową: jesteś we wspólnocie ze mną albo nie jesteś. Tymczasem można być w niej trochę bardziej lub trochę mniej, zależnie od tego, ile rzeczy mamy wspólnych. Gdybyśmy chcieli to sobie geometrycznie wyobrazić, to Kościoły nie byłyby tylko okrągłymi zbiorami na płaszczyźnie, ale „w głębi” czy w „w górze” mają odniesienie do Chrystusa, który jest ponad wszystkimi Kościołami i u podstawy Kościołów, tak że dostęp do Niego mają wszyscy. Sobór Watykański II podkreślił, że Chrystus nie waha się używać innych Kościołów i wspólnot jako środków zbawienia. Sobór zmienił paradygmat myślenia o modelu jedności – z eklezjocentryzmu na chrystocentryzm. Punkt ciężkości spoczywa na Chrystusie. I jeżeli mamy się nawracać, to nie do jakiegoś Kościoła, tylko do Chrystusa poprzez Kościół czy w swoim Kościele.

Zbliżając się do Chrystusa, jesteśmy bliżej siebie nawzajem i tworzymy wokół Niego wspólnotę. Ale tych wspólnot powstało wiele. Którą z nich więc tworzymy?

– Wspólnot jest wiele, ale ta wielość istniała od samego początku chrześcijaństwa. Nawet jeśli byśmy założyli, że jest jeden Kościół, będący jednym wyznaniem, to i tak mamy w nim wiele diecezji, czyli wiele Kościołów lokalnych, wiele parafii, wiele wspólnot o różnych duchowościach, a w końcu wielu ludzi, a każdy człowiek inny. Ta wielość jest wpisana w chrześcijaństwo.

Natomiast wszyscy chrześcijanie wierzą, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół. Dlatego – tak jest przynajmniej w teologii katolickiej i prawosławnej – nie mówi się, że Kościół jest podzielony, tylko że podzieleni są chrześcijanie. Kościół bytowo i ontycznie jest jeden. Proszę zauważyć precyzję nazwy „Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan”, a nie o jedność Kościoła. Wszyscy chrześcijanie starają się odkrywać swoją przynależność do tego jednego Kościoła, który już istnieje. Spierają, kto jest go bliżej i mają na to różne poglądy.

Tak naprawdę każdy z Kościołów uważa, że jest Kościołem, który założył Chrystus, choć faktycznie został założony przez znanego z imienia i z nazwiska pana w XVI czy XIX wieku.

– Te osoby są raczej nazywane reformatorami lub organizatorami danego Kościoła. Ale od podobnego jak w pytaniu spostrzeżenia zaczyna się soborowy Dekret o ekumenizmie. Eksperci mówią, że jest to spojrzenie fenomenologiczne, czyli opis zjawiska. Zatem Sobór, niczym Marsjanin, dziwi się i pyta, jak to możliwe, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół, a na ziemi istnieje wiele różnych Kościołów, które chodzą różnymi drogami, czasem mają sprzeczne poglądy, a wszystkie twierdzą, że są założone przez Chrystusa.

Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.

– Wchodzimy tutaj w tak zwaną teologię podziału. Tak jak natura i jedność Kościoła jest do uchwycenia jedynie w świetle Bożego objawienia i jest tajemnicą wiary, tak samo podział jest do odkrycia tylko oczyma wiary. Przede wszystkim i najbardziej dzieli grzech, bo oddziela od Boga. Dzieli też ludzi między sobą i wyrządza im krzywdę. A po grzechu mamy różnego rodzaju czynniki kulturowe, teologiczne, niestety czasem polityczne. Tak było w historii. Sobór Watykański II wskazuje, że winę za podział ponoszą chrześcijanie z jednej i z drugiej strony. Ciekawe, że nie mówi, iż prawda jest pośrodku, że prawda jest podzielona. Mówi, że wina jest podzielona. W dodatku winne są nie tyle Kościoły, co ludzie Kościołów. Badania historyczne to pokazują. Bo nawet jeśli w jakimś sporze teologicznym u kogoś było więcej racji niż u drugiego, to okazuje się, że ten, kto miał więcej racji zlekceważył drugą stronę i nie podejmował z nią dyskusji. Dzisiaj widzimy, że w wielu sprawach zbyt szybko zastosowano zbyt ostre środki zaradcze, którymi wtedy były wyklinania, ekskomuniki. Trzeba było troszkę poczekać, więcej cierpliwości, więcej rozmowy.

Rok 2025 jest ważny ze względu na pewne ekumeniczne rocznice, upamiętniające wydarzenia, które do dzisiaj mają konsekwencje w życiu Kościołów. W Polsce mija dwudziesta piąta rocznica podpisania Deklaracji o wzajemnym uznaniu chrztu przez większość najważniejszych Kościołów chrześcijańskich. Na czym polegają konkretne, odczuwalne do dzisiaj skutki tego dokumentu?

– Polegają na tym, że jeśli ktoś został ochrzczony w innym Kościele, to uznaję go za człowieka ważnie ochrzczonego. I gdyby przeszedł do mojego Kościoła, to nie musi być drugi raz chrzczony. Ale to działa również w drugą stronę: jeżeli przeszedłby do innego Kościoła, to w tamtym Kościele też nie otrzymuje nowego chrztu. To wzajemne uznanie chrztu w praktyce funkcjonowało jeszcze przed podpisaniem deklaracji na podstawie ogólnych reguł interpretacji teologicznej. Jeżeli była zastosowana woda (polanie nią lub zanurzenie w niej) i formuła trynitarna („w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”), to chrzest był uznawany za ważny. Niemniej kiedy Kościoły to napiszą czarno na białym, otrzymujemy pomoc w pracy kancelaryjnej – duszpasterze mają listę Kościołów, których chrzest uznajemy.

Jakie są to Kościoły?

– Jest to sześć z siedmiu Kościołów członkowskich Polskiej Rady Ekumenicznej, czyli z wyjątkiem baptystów, ponieważ deklaracja uwzględnia również chrzczenie dzieci, nawet niemowląt, a baptyści jako jeden z Kościołów ewangelikalnych uznają chrzest tylko osób świadomych. Dlatego baptyści, a spoza Polskiej Rady Ekumenicznej Kościoły typu zielonoświątkowego czy adwentyści, takiej deklaracji by podpisać nie mogli.

A zatem sześć Kościołów: trzy Kościoły ewangelickie (ewangelicko-augsburski, czyli luteranie; ewangelicko-reformowany, czyli spadkobiercy Kalwina; ewangelicko-metodystyczny, czyli spadkobiercy Wesleyów), Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny i dwa Kościoły starokatolickie (Kościół Starokatolicki Mariawitów i Kościół polskokatolicki). Plus Kościół katolicki w Polsce, przez który rozumiemy dwa obrządki: rzymskokatolicki i greckokatolicki. Podpisujący deklarację kardynał Józef Glemp zrobił to również w imieniu Kościoła greckokatolickiego w Polsce.

W tej deklaracji najważniejsze jest ostatnie zdanie, mówiące o wzajemnym uznaniu chrztu udzielonego przez duchownego danego Kościoła. Deklarację ograniczono tylko do chrztu udzielonego przez duchownego, żeby mieć pewność, iż materia i forma zostały odpowiednio zachowane.

Czasami, w sytuacjach nadzwyczajnych chrztu udziela człowiek świecki…

…i w Kościele katolickim uznajemy taki chrzest za ważny, ale nie chcielibyśmy wymuszać na innych takiego uznawania. Poza tym Kościoły się różnią również w tym, czy chrztu może udzielić tylko wierzący, czy także niewierzący, który ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół. Dlatego deklaracja nie zajmuje się tą sprawą.

W Kościele powszechnym rok 2025 przyniesie obchody 1700. rocznicy wspomnianego już tu soboru w Nicei. Dlaczego to, co ustalono na tym pierwszym wielkim zgromadzeniu kościelnym jest wciąż ważne dzisiaj, także z ekumenicznego punktu widzenia?

– Dlatego, że łączy do dzisiaj większość chrześcijan. A chodzi o Wyznanie Wiary, które znamy z każdej naszej Mszy świętej. Owocem obrad soboru w Nicei koło Konstantynopola w 325 roku była pierwsza część tego Wyznania Wiary, czyli od „Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego” aż do zdania: „Wierzę w Ducha Świętego”. Po kilkudziesięciu latach, w 381 roku, sobór w Konstantynopolu rozwinął to zdanie o wierze w Ducha Świętego, dodając jeszcze wiarę w Kościół i w rzeczy ostateczne. Choć trzeba było jeszcze czekać do roku 451, do soboru w Chalcedonie, też koło Konstantynopola, kiedy Wyznanie Wiary przyjęte na tych dwóch pierwszych soborach zostało oficjalnie – jak mówiono – „zapieczętowane” i uznane za obowiązujące.

Zauważmy pewną stopniowość, w jakiej to postępowało. Zresztą teologowie mówią, że sobór w Nicei nie wymyślił od początku tych wszystkich zdań z Wyznania Wiary, tylko korzystał z, powstających zwłaszcza w III wieku wyznań wiary Kościołów lokalnych. Odbywało się wówczas wiele synodów lokalnych, ale nie mógł się zebrać synod powszechny, czyli sobór, z racji prześladowań. Dopiero, gdy ustały prześladowania, można było bezpiecznie sprowadzić biskupów w jedno miejsce, co zrobił cesarz Konstantyn. Na tym pierwszym soborze w Nicei spotkali się biskupi, na których ciałach były widoczne ślady prześladowań. Ktoś nie miał oka, ktoś inny ręki. Wielkie wrażenie na biskupach robiło to, że salutują im żołnierze, których spotykają w pałacu cesarskim. Bo przecież ci żołnierze jeszcze kilkanaście lat wcześniej ich prześladowali.

Wyznanie Wiary łączy chrześcijan, możemy je razem mówić. Owszem, między katolicyzmem a prawosławiem jest niewielka różnica dotycząca „Filioque”, czyli dodatku „i Syna”. Chodzi o to, czy Duch Święty pochodzi tylko od Ojca, czy też od Ojca i Syna. Ale trzeba pamiętać, że nawet Kościół katolicki w greckiej wersji Wyznania Wiary nigdy nie dodał „i Syna”. Okazuje się, że wyrażenia używane w Credo w języku greckim i łacińskim troszeczkę się różnią. Z powodu używania różnych słów na wyrażenie czasownika „pochodzi”, w języku greckim – według Kościoła katolickiego – nawet nie wolno dodawać „i Syna”, natomiast w języku łacińskim można. Stanowisko na ten temat wyraziła Stolica Apostolska w dokumencie Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan z roku 1995 „Pochodzenie Ducha Świętego w Tradycji greckiej i łacińskiej”. Ta sprawa nas jeszcze dzieli.

Z tego, co pamiętam, w dokumencie tym wyjaśniono, że katolicy i prawosławni co innego mają myśli, używając słowa „pochodzi”. Dla prawosławnych „pochodzi” znaczy tyle co „wywodzi się” od Ojca jako pierwszej przyczyny i wtedy katolicy też nie użyliby „Filioque”. Dla katolików natomiast „pochodzi” znaczy „posłany”, że Duch jest także w odwiecznej relacji z Synem i że jest „posłany”, z czym z kolei mogliby się z łatwością zgodzić prawosławni…

– Owszem. Dotykamy tu kwestii odwiecznych relacji między Ojcem, Synem i Duchem Świętym… A wiemy o tym tylko tyle, ile zostało nam objawione.

To są takie subtelności teologiczne, że przeciętny katolik nie ma o nich pojęcia. Jak więc ma zrozumieć o co spór się toczy?

– Mogę tylko pocieszyć, że podobne kłopoty mieli nawet biskupi, którzy zjechali się na sobór w Nicei. Słownictwo teologiczne dopiero się wtedy kształtowało. Spór o to, jak Syn ma się do Ojca, czy jest Mu współistotny, czy podobnej istoty, a także o to, jakich słów używać w odniesieniu do Osób Boskich istniał między teologami i biskupami jeszcze w IV i w V wieku. Nasze słowa są niedoskonałe, a próbują wyrazić nieskończoną tajemnicę. Ale Bóg się objawił właśnie w ludzkich słowach. Przede wszystkim w osobie Jezusa Chrystusa, który sam stał się człowiekiem i mówił do nas ludzkim językiem. Ten przekaz został spisany w Piśmie Świętym. Jesteśmy więc zdani na słowo. Nic tu nie poradzimy.

Trzeba powiedzieć, że spór o Filioque ze strony katolickiej nie jest tak ostry. Ostrzejszy ze strony prawosławnej. Musimy w nim wyróżnić dwie rzeczy: samą naukę o pochodzeniu Ducha Świętego i to, czy tę naukę włączyć do Credo, czy nie…

…bo przecież nie wszystkie prawdy wiary znajdują się w Credo.

– Właśnie. Są tacy prawosławni, choć znajdują się w mniejszości (mimo że jest wśród nawet patriarcha Konstantynopola Bartłomiej), którzy po publikacji „Katechizmu Kościoła Katolickiego” w latach dziewięćdziesiątych uznali naukę o Filioque za dopuszczalną w kategoriach teologicznego myślenia zachodniego. Natomiast nie dopuszczają włączenia Filioque do Credo.

Spór dotyczy również tego, że Credo zostało na soborze w Chalcedonie zapieczętowane, zamknięte i stąd Wschód ma pretensje do Zachodu, że tam dopiero po kilku wiekach włączono to „i Syna”.

Bez pytania o zgodę Wschodu.

– Bez pytania Wschodu. Zachód się broni mówiąc, że w teologii zachodniej nauka o Filioque była wcześniejsza niż owo zapieczętowanie Credo.

Możliwe jest wiele rozwiązań. Hipotetycznie w Kościele katolickim papież mógłby, gdyby chciał, dopuścić dwie wersje Wyznania Wiary: z Filioque i bez niego, albo nawet wycofać je w imię powrotu do oryginalnej wersji Credo, wszakże bez uznawania samej nauki o Filioque za błąd. Tajemnica Trójcy Świętej jest tak wzniosła, że możemy o niej mówić na wiele sposobów, na przykład że Duch Święty pochodzi od Ojca przez Syna. Ważne jest, że gdy ostatni papieże odmawiali Wyznanie Wiary w języku greckim z patriarchami Konstantynopola, nie wymawiali „i Syna”.

O Wyznaniu Wiary mówimy, że jest to Symbol Wiary.

– Trzeba się tu odnieść do starożytnego zwyczaju łamania przedmiotu, na przykład monety, na części, które były dawane stronom umowy, aliansu, paktu po to, żeby po jakimś czasie te osoby albo ich wysłannicy mogli się rozpoznać przy spotkaniu, składając ten przedmiot na nowo. Składanie tego przedmiotu było wyrażane czasownikiem „symbalein”, to znaczy łączyć. Ów przedmiot był to „symbolon”. Wyznanie Wiary było więc po pierwsze składem wielu prawd wiary. Czasem po polsku mówimy „Skład Apostolski”, choć to w odniesieniu do starożytnego chrzcielnego wyznania wiary Kościoła rzymskiego, tego krótszego Credo. Równocześnie to wyznanie wiary było znakiem rozpoznawczym chrześcijan i – jeszcze więcej – czymś, co ich samych składa, czyli łączy ze sobą.

Niesamowite, że przeciwieństwem „symbalein” jest „diabalein”, a tym, który rozłącza jest „diabolos”, z czego się wziął „diabeł”.

Czyli odmawianie Credo jest pewnym sensie wypędzaniem diabła?

– Tak, ma działanie egzorcystyczne. W katolickim rytuale egzorcyzmu jest przewidziane Wyznanie Wiary. Zawsze uważano je za coś przeciwnego do wyznawania złego ducha, czyli upatrywano w nim moc egzorcystyczną.

Bo jest to oddanie chwały Bogu.

– I wypieranie się złego ducha, który dzieli. Ekumenizm jest czymś, co ma nas łączyć. Jest symbalein – zbieraniem potłuczonych kawałków, które wszakże, jak się okazuje, w rękach Bożych pasują do siebie. Z tym, że tych kawałków jest bardzo dużo. Jest to mozaika, której całość widzi z góry tylko Pan Bóg, a my jej jeszcze nie widzimy.

I pewnie do jedności wszystkich rozłączonych chrześcijan w jednym Kościele nie dojdzie na ziemi?

– Być może. Posłużę się przykładem robienia porządków. Co tydzień czyścimy kurze, ale one znowu osiadają. Podobnie jest z praniem ubrań. Natomiast biada nam, gdybyśmy tego nie robili. Więc biada nam, gdybyśmy nie dążyli do jedności w małżeństwie, rodzinie, społeczeństwie, między chrześcijanami. Trzeba to robić, nawet jeśli doskonała jedność nastąpi dopiero, być może, w niebie.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.