Prof. Królikowski o związkach partnerskich: Dlaczego „nie”?
25 listopada 2024 | 18:18 | Maria Czerska | Warszawa Ⓒ Ⓟ
– Uważam, że polski porządek konstytucyjny nie stoi na przeszkodzie zaproponowaniu osobom tej samej płci pewnego zinstytucjonalizowania związku, w jakim pozostają, który dawałby im udogodnienia dla prowadzenia wspólnego życia. Nie powinien on jednak być instytucją bliźniaczo podobną do małżeństwa, które wyróżnia zaangażowanie autorytetu państwa w jego powołanie oraz szczególna ochrona, jaką państwo mu oferuje – twierdzi prof. Michał Królikowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
W rozmowie z KAI prof. Królikowski wyraża przy tym przekonanie, że wobec powracającej propozycji tworzenia prawnej formuły związków partnerskich musimy sobie jako społeczeństwo odpowiedzieć na pytanie o wartości, w imię których chcielibyśmy te koncepcje urzeczywistniać, w jakim stopniu to czynić, albo dlaczego, o ile w ogóle, powinniśmy się im kategorycznie sprzeciwiać. Obie postawy wymagają uczciwej i otwartej argumentacji. Bez niej jesteśmy – w jego opinii – zakładnikami uprzedzeń i stereotypów, po obu stronach sporu.
Maria Czerska, KAI: W Polsce wraca dyskusja o związkach partnerskich. Czym jest taki związek z perspektywy prawa?
Prof. Michał Królikowski: Co do zasady dzisiaj pojęcie związku partnerskiego odpowiada rzeczywistości konkubinatu, czyli nieformalnego związku dwojga osób. Natomiast w dyskusji nad koncepcją prawnego uznania związków partnerskich sięga się głównie po wyobrażenie związków osób tej samej płci, akcentując, że nie istnieje dla nich żadna odpowiednia formuła prawna, która ujmowałaby w formę instytucjonalną ich wspólnotę życia.
Czy można zatem powiedzieć, że osoby homoseksualne są w tym zakresie dyskryminowane przez prawo w Polsce?
– Ludzie mogą pozostawać ze sobą w związkach nieformalnych i tu prawo nie czyni żadnego rozróżnienia między relacjami osób różnej i tej samej płci. Nikt nie zabrania osobom homoseksualnym być razem. W tym kontekście pojawiający się postulat mówiący o legalizacji związków homoseksualnych jest zmanipulowany: szczęśliwie dla wszystkich wspólne życie dwojga ludzi tej samej płci nie jest zakazane.
Faktem jest, że osoby różnej płci mogą pozostawać w relacji nieformalnej albo zawrzeć związek małżeński. Ta ostatnia instytucja oferuje im sieć rozwiązań stabilizujących. Są to zarówno pewne przywileje, ale także ograniczenia, zwłaszcza te wpływające na swobodę rozstania, w szczególności, gdy w grę wchodzi dobro dzieci. Małżeństwo nie jest dostępne dla osób tej samej płci.
Samo rozróżnienie nie jest jednak jeszcze dyskryminacją, o ile zachodzą dla niego zrozumiałe i uczciwe powody. Zresztą sporo zależy tu od perspektywy.
Rozróżnienie to wiąże się w szczególności z mocno wyakcentowaną konstytucyjnie relacją rodzicielstwa i rodziny pojmowanej w tradycyjnie kulturowy sposób. Małżeństwo jako instytucja prawna stabilizuje środowisko rodzinne zwłaszcza dla dobra dzieci, ale nie tylko – dla budowania zasobności rodziny, bezpieczeństwa małżonków występujących ze względu na powinności rodzinne w różnych okresach w różnych rolach itp. Jest w założeniu swego rodzaju amortyzatorem na wstrząsy, które przynosi życie. Czasem się zrywa, ale wiele wytrzyma. Czy z tej perspektywy brak instytucji małżeństwa dla osób tej samej płci jest ich dyskryminacją? Niekoniecznie.
Gdy jednak na tę sprawę spojrzymy oczami osób niezdolnych do wejścia w relację małżeńską właściwą dla pary osób różnej płci, na horyzoncie nie ujrzymy żadnego dedykowanego dla ich koncepcji życia kompleksowego rozwiązania, które będzie ją uznawać, dawać opcję całościowego prawnego uporządkowania tej relacji. Czy ten brak jest odczuwalny dla tych osób? Zakładam, że tak. Czy może być on postrzegany jako dyskryminacja? Jeżeli punktem wyjścia uczynimy prawo do prywatności, to, że każdy z nas ma prawo do urzeczywistniania własnej koncepcji dobrego życia, o ile nie szkodzi to innym, rozróżnienie odwołujące się do preferencji seksualnych jest niezasadne i ma postać dyskryminacji.
Jakie jest Pana zdanie?
– Uważam, że polski porządek konstytucyjny nie stoi na przeszkodzie zaproponowaniu osobom tej samej płci pewnego zinstytucjonalizowania związku, w jakim pozostają, który dawałby im udogodnienia do prowadzenia wspólnego życia. Nie powinien on jednak być instytucją bliźniaczo podobną do małżeństwa, które wyróżnia zaangażowanie autorytetu państwa w jego powołanie oraz szczególną ochronę, jaką ono jemu oferuje. W klasycznym odczytywaniu zasad ustrojowych taka możliwość była raczej wykluczana. Jednakże standardy konstytucyjne, a przynajmniej część z nich, są nie tylko punktem wyjścia jako dogmaty, ale wchodzą w interakcje z konsensusem społecznym i nie zawsze są twarde jak kamień.
W 2012 r. z inicjatywy ówczesnej konserwatywnej części Platformy Obywatelskiej powstał dedykowany tej tematyce projekt ustawy. W myśl jego rozwiązań dwie osoby mogły złożyć oświadczenie przed notariuszem o tym, że pozostają we wspólnym pożyciu. To oświadczenie przez dłuższy czas od momentu jego złożenia rodziło domniemanie, że są one w związku partnerskim. Na tej podstawie miały zagwarantowane określone uprawnienia, takie jak wgląd w dokumentację medyczną partnera lub partnerki w sytuacjach nagłych, dokonywania rozstrzygnięć na wypadek śmierci, czy inne. Co jednak ważne, propozycja dotyczyła każdej konfiguracji konkubinatu, niezależnie od preferencji seksualnych. Dziś jesteśmy ponad dekadę później i te rozwiązania mogą wydawać się niewystarczające, jednak wówczas były uczciwą odpowiedzią na zgłaszane potrzeby.
Jak przyjęty został projekt z 2012 r.?
– To była „miękka” oferta. Projekt mówił w uproszczeniu: jeśli żyjecie razem i nie możecie albo nie decydujecie się na małżeństwo, macie alternatywną drogę, by uzyskać rozpoznanie, że nie jesteście sobie obcy. Możecie być traktowani jako osoby bliskie.
Projekt nie został formalnie zgłoszony do prac legislacyjnych. Pamiętam, że kampania środowisk osób homoseksualnych na rzecz powołania instytucji związku partnerskiego w tamtym okresie była bardzo aktywna i przekonująca. Pojawiały się różnego rodzaju infografiki przedstawiające sytuacje życiowe takich par, często chwytające za serce. Pamiętam również, że projekt został przygotowany specjalnie tak, by te wszystkie sytuacje uwzględnić. Znalazły one w nim swoje rozwiązanie. Jednak nie zyskał on akceptacji tych środowisk. Ostatecznie chyba nie o to im chodziło. Przykłady trudnych sytuacji życiowych używane były do perswazji za bardziej ambitną instytucją prawną.
Czy obecnie w prawie funkcjonuje jakaś forma instytucji wspólnego pożycia?
– Instytucji wspólnego pożycia nie ma, natomiast używane jest w ustawodawstwie określenie: „osoby pozostające we wspólnym pożyciu”. Pojawia się ono np. w Kodeksie karnym jako część definicji osoby najbliższej. Takie osoby mają np. prawo odmowy składania zeznań w sytuacji, gdyby współpraca dowodowa mogła narazić bliską im osobę na ryzyko odpowiedzialności karnej. Gdy powstawał Kodeks karny w 1997 r. z pewnością jego twórcy pod pojęciem osób pozostających we wspólnym pożyciu mieli na myśli konkubinat osób dwojga płci. Jednak dziś, po latach, w świetle zmian społecznych, przepis ten jest w tym zakresie reinterpretowany. Istnieje raczej konsensus między specjalistami co do tego, że „wspólne pożycie” w rozumieniu kodeksowym obejmuje też osoby jednej płci będące razem.
Podobne pojęcie pojawia się przykładowo w przepisach transplantacyjnych, gdy jest mowa o pobraniu organów do przeszczepu od osoby żywej. Można je przeznaczyć wyłącznie dla osoby, z którą dawca pozostaje w związku rodzinnym albo – i o ten fragment mi chodzi – w bliskich emocjonalnie związkach. To rozwiązanie przeciwdziała komercjalizacji obrotu organami.
Wiele takich instytucji w prawie, które odnosiły się domyślnie do konkubinatu kobiety i mężczyzny dziś interpretacyjnie obejmuje również osoby będące w związku osób tej samej płci.
Czym miałby być formalny związek partnerski, który nie byłby małżeństwem?
– Małżeństwo rozumiane jako związek kobiety i mężczyzny jest przewidziane w art. 18 Konstytucji RP, wraz z rodzicielstwem i rodziną, jako zasada ustrojowa państwa. Ten zapis musimy czytać łącznie z szerszym kontekstem aksjologii konstytucyjnej, pojęciami takimi jak dobro wspólne czy personalistyczna wizja podmiotowości człowieka.
Z tego przepisu nie wynika jednak wyraźnie zakaz tworzenia instytucji prawnej dedykowanej do nadania sformalizowanej struktury wspólnocie życia dwojga osób, innej niż małżeństwo. Zwłaszcza, jeżeli miałaby ona być przeznaczona dla osób, które z powodów niezależnych od siebie nie mają zdolności do wejścia w relację intymną z osobą odmiennej płci.
Jednak ta zasada ustrojowa mocno akcentuję potrzebę preferencyjnego zaangażowania się państwa w tworzenie i utrzymywanie instytucji małżeństwa między kobietą i mężczyzną. Tym samym rozwiązania przewidziane dla związku partnerskiego osób tej samej płci powinny być w większym stopniu związane z faktem bycia razem niż być nakierowane na utrzymywanie tego związku przez państwo. Na tym polega sens normy programowej zawartej w Konstytucji, która mówi o tym, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny podlega szczególnej ochronie – jest uznane za szczególnie wartościowe i wspierane przez państwo. Z pewnością ten priorytet nie został przypisany innym formom relacji między partnerami.
Czy zatem inne rozumienie instytucji związku partnerskiego byłoby niekonstytucyjne?
– Nie wiem, jak orzekłby w tej sprawie Trybunał Konstytucyjny i co by to oznaczało. Jest on obecnie przecież zdeformowany warsztatowo i nie posługuje się metodami badania zgodności z konstytucją ustaw, które znamy z lat jego świetności.
Warto jednak wyjaśnić, że przepisy konstytucyjne o takim programowym charakterze, jak art. 18 Konstytucji RP, mają charakter swego rodzaju aspiracji, które oczywiście nie może odebrać im stanowczości. To, że powinność ochrony małżeństwa osób różnej płci jest zadaniem państwa stanowi fakt. A jak wiemy – fakty są uparte. Co więcej, powoływany przepis nie znajduje się w części Konstytucji, która mówi o prawach i wolnościach obywatela, a więc rozpoznaniu i gwarantowaniu aspiracji osobistych. Gdyby tak było, moglibyśmy z sąsiadującego przepisu o prawie do prywatności wyprowadzić równorzędność społecznego znaczenia związków partnerskich. Tymczasem akcent konstytucyjny na małżeństwo i budowaną na nim rodzinę znajduje się w rozdziale o zasadach ustroju państwa, stanowi część wypowiedzi o tym, jaką koncepcję ma przyjąć państwo i jego polityka, jeżeli chodzi o ich fundamenty. Ten fakt też jest uparty. Tworzy z tego przepisu wypowiedź o szczególnie doniosłym znaczeniu.
Niemniej nawet taki przepis jest otwarty na interpretacje. Pierwszym sposobem podejścia do tego przepisu będzie odczytywanie go wiernie w świetle zamysłu twórców Konstytucji. Nie mam cienia wątpliwości, że ten przepis powstał w wyniku dialogu – pozostały po tym ślady w ówczesnej prasie codziennej. Również w trakcie prac Zgromadzenia Konstytucyjnego dyskutowano możliwość wprowadzenia małżeństw osób tej samej płci; ta opcja została odrzucona. To był wyjściowy konsens w momencie, gdy Konstytucja była przyjmowana prawie trzydzieści lat temu.
Świadectwa księży po rekolekcjach współprowadzonych przez osoby wykorzystywane seksualnie przez duchownych
Drugi sposób obchodzenia się z przepisami konstytucyjnymi określamy często mianem „wykładni dynamicznej”. Zakłada ona, że Konstytucja jest co prawda aktem trwałym, trudnym do znowelizowania, ale zmienia się rzeczywistość społeczna, która wymusza poszukiwanie nowego, kontekstowego sposobu odczytywania aksjologii konstytucyjnej. W tym ujęciu, upraszczając znowu, art. 18 Konstytucji RP oznaczałby, że ustrojodawca promuje małżeństwo, ale nie wyklucza istnienia instytucji słabszej, do której łatwiej wejść i z której łatwiej wyjść. Przy czym tam, gdzie związek może być otwarty na prokreację państwo stawia na opcję małżeństwa w porównaniu do konkubinatu. Z tej perspektywy większym problemem byłoby samo wprowadzenie związku partnerskiego niebędącego małżeństwem dla osób różnej płci niż tej samej. Niemniej, sam związek partnerski dedykowany dla tych ostatnich może być również postrzegany jako promocja wchodzenia w relacje tymczasowe, co w głębszym wymiarze społecznym mogłoby zaburzać preferencję opcji małżeństwa, do której zobowiązane jest państwo. Można oczywiście zadać sobie pytanie, czy brak regulacji też nie jest promocją wchodzenia w relacje nietrwałe. A może, właśnie ze względu na promocję małżeństwa, opcja milczenia ustawodawcy jest właściwa? Liczba tych wątpliwości pokazuje, jak skomplikowaną kwestią jest wartościowanie konstytucyjne.
Niestety, po tym, jak przez ostatnie 10 lat Konstytucja traktowana była przez rządzących, musimy sobie powiedzieć, że dziś żyjemy w rzeczywistości prawnej, w której Konstytucja w znacznym stopniu straciła autorytet. Trybunał jej w rzeczywistości nie chroni albo chroni preferencyjnie. Zapadła się kultura stabilnego odczytywania wzorców konstytucyjnych i ich obrony w debacie publicznej. W tym kontekście w dyskusji o związkach partnerskich argument blokujący ich instytucjonalizację wywodzony z art. 18 Konstytucji jest słabszy niż wcześniej, a wprowadzenie tych rozwiązań prawnych wydaje się łatwiejsze do realizacji. Kiedy słabnie autorytet Konstytucji, deformuje się organ stojący na straży zgodności z nią porządku prawnego, pozostaje tylko siła.
Jakie można znaleźć uzasadnienie dla koncepcji rozpoznawania związków partnerskich przez państwo? Dlaczego w ogóle państwo powinno zajmować się prywatnymi związkami ludzi? W przypadku związku mężczyzny i kobiety tym uzasadnieniem jest – jak Pan Profesor wspominał – dobro ewentualnego dziecka, które jest też ogromną wartością dla społeczności. Innego rodzaju związki nie mają tego rodzaju konsekwencji i można się zastanawiać, czemu społeczność miałaby je uprzywilejowywać.
– Musimy odpowiedzieć na pytanie, czy powód dla którego małżeństwo ma być przez państwo traktowane inaczej niż inne relacje partnerskie rzeczywiście wiąże się wyłącznie z tym, że jest to związek osób zdolnych do prokreacji. A może jest to przede wszystkim efekt pewnego projektu, w myśl którego zamierzamy budować porządek społeczny wokół związku mężczyzny i kobiety oraz tworzonych przez nich rodzin. W kulturę judeochrześcijańską wpisuje się określony model myślenia o społeczeństwie, w którym małżeństwo jest podstawowym budulcem życia społecznego. I możemy nadal opowiadać się za tym modelem, taką kulturę promować, pozostawiając dla tych, którzy nie chcą lub nie mogą z niej korzystać, opcję po prostu bycia razem.
Możemy też podjeść do sprawy inaczej. Przyjąć, że każdy człowiek potrzebuje dostrzeżenia jego subiektywnej rzeczywistości, musi być potraktowany najbardziej podmiotowo, jak tylko można, w pełni swoich potrzeb, ograniczeń, aspiracji i dążeń. W takim rozumieniu polityka państwa nie może programować określonej antropologii i koncepcji moralności, musi odpowiedzieć na fakt pluralizmu społecznego przez rozpoznawanie przejawów godności osobowej. A zatem musi mieć większą zdolność do zaoferowania każdemu człowiekowi czegoś bardziej satysfakcjonującego niż tylko zgody na wspólne zamieszkanie czy intymność. W końcu są też i takie społeczeństwa, w których obok pluralizmu społecznego będziemy mieli do czynienia z pluralizmem różnych kultur, który stworzy konkurencję moralności i projektów życia społecznego, w tym rodziny. Jak na razie państwa europejskie ograniczają się w tych przypadkach do zakazywania wynikających z nich zachowań sprzecznych z fundamentalnymi wartościami stanowiących pozostałości przywołanej kultury judeochrześcijańskiej – zabójstw honorowych, obrzezania kobiet, poligamii czy współżycia seksualnego poniżej wieku zgody. Nie projektuje jednak przestrzeni wspólnoty życia prywatnego osób pochodzących z innych kultur.
W ciągu ostatnich 20 lat następuje pewien rodzaj reinterpretacji życia społecznego, w której prawo do prywatności stało się w myśleniu o życiu społecznym wiodącą kategorią prawną. Dlatego argument z prokreacji nie musi okazać się rozstrzygający dla myślenia o tym, co prawo ma zaoferować ludziom wchodzącym w relacje partnerskie. Takim argumentem może okazać się zdolność porządku prawnego do tworzenia rozwiązań, które pozwalają ludziom w najpełniejszy sposób realizować konkurencyjne wizje dobrego życia, z wykluczeniem rozwiązań szkodliwych społecznie. Jest to dostrzegalna cecha współczesnej europejskiej kultury prawnej, coraz bardziej naznaczonej liberalizmem.
Dodatkowo – argumentu z prokreacji należy używać ostrożnie z wielu innych powodów. Choćby dlatego, że nie każdy związek mężczyzny i kobiety jest zdolny do posiadania dzieci. Czy chcemy powiedzieć, że relacja tych ludzi ma mniejszą wartość społeczną? Idąc dalej powiedzielibyśmy, że dopiero te małżeństwa, które mają dzieci powinny się cieszyć pewnego rodzaju ochroną, bo dopiero wtedy wnoszą coś do życia społecznego. To byłoby niegodne.
Tak nie mówimy. Ale faktycznie trudniej jest rozwiązać małżeństwo z dziećmi…
– Oczywiście, ono jest poddane większej stabilizacji. To nie małżeństwo jako takie jest chronione bardziej z tego powodu, że jest małżeństwem, tylko chronione jest dobro dzieci. Dobro dzieci jest także brane pod uwagę przy związkach nieformalnych, gdy dochodzi do różnych prawnych rozstrzygnięć, np. o sprawowaniu opieki. Nie chodzi wówczas o kwestie trwałości związku, ale o relacje rodziców z dziećmi i tworzenie bezpiecznego dla nich środowiska domowego.
Jeśli zatem mielibyśmy na to zagadnienie patrzeć przede wszystkim z perspektywy jednostki i jej prawa do prywatności, to dlaczego nie zaproponować rozwiązań prawnych dla innego rodzaju związków, które tworzą ludzie, np. dla grupy przyjaciół prowadzących wspólne gospodarstwo domowe?
– W przypadku związków partnerskich już dziś o wiele rzeczy da się zadbać, korzystając z istniejących rozwiązań prawnych. Tak jest z dziedziczeniem – tu wystarczy testament. Tak jest z miejscem pochówku – tu wystarczy zapis w testamencie. Tak jest z dostępem do dokumentacji medycznej — tu wystarczy oświadczenie osoby, która idzie do lekarza. Jeśli chodzi np. o zwolnienie z podatku przy dziedziczeniu w przypadku małżeństwa i relacji rodzinnych celem zwolnień podatkowych jest pozostawienie majątku w danym zasobie rodzinnym. Trzeba rozumieć, skąd wzięły się pewne rozwiązana, by potem zastanowić się, czy zasadne jest korzystanie z nich w innych sytuacjach.
Warto również dostrzec, że współcześnie istnieje wiele akceptowanych kulturowo form bycia razem – o różnej trwałości, przygodności relacji intymnych, wyłączności. Do których z nich miałaby być dedykowana instytucja związku partnerskiego? Przyjaźni z okazjonalnym seksem, otwartego związku, którego nie stabilizuje wierność, kilkutygodniowych relacji? Nie mam na te pytania gotowych odpowiedzi.
Czy państwo nie ma jednak jakieś roli modelującej, zwłaszcza w perspektywie zapaści demograficznej?
– Pewnie że ma! Natomiast pozostaje pytanie, co jest głębszym niż demografia uzasadnieniem tego, że małżeństwo ma być tym właściwym modelem, który jest chroniony, docelowy i preferowany przez państwo jako budulec życia społecznego. Odpowiedź nie jest tak prosta i oczywista. Przywykliśmy do tego, że tę odpowiedź znamy. Dla nas ludzi wierzących jest ona częścią zobowiązania do kształtowania życia społecznego w świetle wartości chrześcijańskich. Gdybyśmy jednak spróbowali na to pytanie odpowiedzieć bez uzasadnień teologicznych i moralnych – co nam pozostaje? Tożsamość kulturowa społeczeństw, naturalna zdolność do wchodzenia większości osób w związki dwojga płci i pewna naturalna trwałość tych relacji, fakt zdolności prokreacyjnej i konieczność budowania środowiska trwałego i dobrego wychowania dzieci? To są ogólnoludzkie, ważne argumenty. Ale czy te argumenty spowodują, że istnienie instytucji małżeństwa ma wykluczać rozpoznawanie przez państwo innych rodzajów związków, w tym związków osób jednej płci? Nie jestem przekonany o tak dużej sile tych argumentów.
Czy zatem wprowadzenie instytucji związków partnerskich, zwłaszcza między osobami różnej płci, nie osłabiłoby instytucji małżeństwa?
– Nie pozostałoby oczywiście bez wpływu. Stałoby się tak z pewnością, gdyby uproszczoną względem małżeństwa formę zinstytucjonalizowanego związku partnerskiego zaoferować parom dwojga płci – coś pośrodku małżeństwem a konkubinatem jako sytuacją faktyczną. Nieco inaczej jest tam, gdzie nie zachodzi konkurencja opcji. Osoby tej samej płci nie mają opcji małżeństwa w konstytucyjnym ujęciu oraz zobowiązania państwa do zaangażowania się w ochronę ich związku.
Czy nie wprowadzalibyśmy instytucji (atrakcyjnej z uwagi na swoją prostotę), która w niedostateczny sposób chroni prawa osób najsłabszych, przede wszystkim dzieci ale również partnera, szczególnie w sytuacji, gdy jest on porzucany? Czy nie byłoby to w gruncie rzeczy działaniem szkodliwym społecznie? W jaki sposób w przypadku rozpadu związku partnerskiego byłyby zabezpieczane prawa osób słabszych?
– Jeżeli związek partnerski miałby być tym „uproszczonym małżeństwem” w przypadku kobiety i mężczyzny to oczywiście byłoby to działanie sprzeczne z dobrem wspólnym w rozumieniu aksjologii konstytucyjnej. Moim zdaniem tego rodzaju rozwiązanie byłoby po prostu trudne do pogodzenia z Konstytucją – to bowiem zaprzeczałoby owemu zobowiązaniu do preferencji opcji małżeństwa. Zwracałem już uwagę, że więcej jest argumentów przeciwko instytucji związku partnerskiego kobiety i mężczyzny niż osób tej samej płci.
Abp Filipazzi w Katowicach: z wiarą przyjmijcie decyzje papieża Franciszka dotyczące waszej archidiecezji
Jeżeli chodzi o ochronę osób słabszych w przypadku rozpadu związku osób tej samej płci, to trudno tę sprawę jednoznacznie przesądzić na tym etapie. Dopiero kształt tej instytucji, stopień i obszar objęty formalizacją będą wyznaczać te standardy. Jak już mówiłem, sens tej instytucji powinien wiązać się z wzajemnymi gwarancjami i bezpieczeństwem.
Kreśli Pan wiele wątpliwości.
– Tak, ale są to głównie pytania szczegółowe, będące pochodną rozstrzygnięcia pierwotnego. Czy chcemy i możemy stworzyć instytucję o jakimś poziomie uregulowania sytuacji prawnej partnerów, ale inną niż małżeństwo? Czy ma ona być dedykowana dla osób tylko tej samej płci czy też osób różnej płci? A jeśli tak, to dlaczego, jaka wartość za tym stoi? Czy jest nią prawo do szczęśliwego życia? Czy jest nią prawo do prywatności? Czy jest nią godność człowieka, który jest osobą relacyjną? Czy to jest kwestia żywotności społeczeństwa, kultury życia społecznego, zdolności przekazywania pewnych dobrych wzorców budowania trwałości pokoleń?
Musimy wejść w proces udzielania odpowiedzi na te pytania. Tylko wtedy będziemy w stanie ustalić, na jakim poziomie uchwycimy konsens. Inaczej będziemy zakładnikami stereotypów i uprzedzeń, zresztą po obu stronach.
To nie znaczy, że mamy zmienić zdanie. Podtrzymując je powinniśmy uczynić to uczciwie i z szacunkiem dla osób, dla których opcja małżeństwa nie jest dostępna.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.