Rozmaicie dręczony, w końcu obdarty ze skóry… – św. Andrzej Bobola
16 maja 2023 | 06:00 | jw | Warszawa Ⓒ Ⓟ
„Ojciec Andrzej Bobola, okrutnie zamordowany 16 maja 1657 roku w Janowie przez niegodziwych Kozaków, rozmaicie dręczony, w końcu obdarty ze skóry, złożony pod głównym ołtarzem” – taką notatkę po łacinie sporządzili jezuici na temat swojego współbrata po jego męczeńskiej śmierci i pogrzebie w podziemiach zakonnego kościoła w Pińsku. Kongregacja ds. Świętych Obrzędów w aktach jego procesu beatyfikacyjnego zapisała, że nigdy wcześniej nie rozpatrywała tak okrutnego męczeństwa. 16 maja wypada wspomnienie św. Andrzeja Boboli.
Publikujemy fragment książki Joanny i Włodzimierza Operaczów „Boży Wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”.
Między Szwedem a Kozakiem
1657 rok był w Polsce bardzo trudny. Trwał potop szwedzki, a książę siedmiogrodzki Jerzy Rakoczy plądrował południowo-wschodnią Polskę. Kiedy zdobył Brześć nad Bugiem, sprzymierzone z nim oddziały kozackie rozpoczęły krwawe wyprawy w głąb Polesia i Wołynia. Na terenach, na których apostołował św. Andrzej, Kozacy dopuszczali się potwornych wręcz okrucieństw. Mordowali, torturowali, gwałcili… Prawosławni Kozacy byli szczególnie zawzięci na żydów i katolików. Ludność została zmuszona do ukrywania się w lasach. Kto mógł liczyć na to, że uda mu się przeżyć, udawał Kozaka. Mężczyźni golili głowy, zostawiając na czubku jedynie długi kosmyk włosów – osełedec.
Ucieczka
[…] Niespełna sześćdziesięciosześcioletni o. Bobola ukrywał się w majątku Peredyła, leżącym cztery kilometry od Janowa Poleskiego, we dworze szlachcica o nazwisku Przychocki. 16 maja, kiedy w Janowie trwały mordy, ktoś doniósł Kozakom, że w pobliżu znalazł schronienie o. Andrzej Bobola, znany „duszochwat”, który wielu prawosławnych doprowadził do przejścia na katolicyzm. Jeszcze tego samego dnia dowódca wysłał niewielki oddział z rozkazem ujęcia jezuity i doprowadzenia go do Janowa.Prawdopodobnie w międzyczasie do Peredyły dotarły wieści o tym, co się działo w miasteczku, bo Kozacy zastali o. Bobolę na wozie, uciekającego przed niechybną śmiercią. Działo się to tuż po południu. Była uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Na widok Kozaków woźnica […] porzucił wóz i uciekł do lasu. Ojciec Bobola został na miejscu i tylko półgłosem polecał się Bogu. Zapewne uznał, że w tej sytuacji nie ma szans na ucieczkę.
Nawracanie na prawosławie
Na to, co wydarzyło się w kolejnych godzinach, patrzyło kilka, a momentami nawet kilkadziesiąt osób. Ich bezpośrednie relacje nie zostały wprawdzie spisane, ale w 1719 roku, podczas przygotowań do procesu beatyfikacyjnego o. Boboli, zebrano na piśmie zeznania ludzi, którzy słyszeli słowa naocznych świadków. Opowieści różniły się jedynie w szczegółach, na przykład dotyczących kolejności niektórych męczarni zadanych zakonnikowi, ale zasadniczo były zgodne. […] Niełatwo się to czyta.
Kiedy Kozacy otoczyli o. Bobolę […], zajęli się „nawracaniem” jezuity na prawosławie. Najpierw namawiali go i mu grozili. Potem obnażyli go i przywiązawszy do płotu, skatowali nahajkami. Bili go po twarzy tak mocno, że stracił kilka zębów (brak górnych przednich zębów to pierwsza rzecz, która się rzuca w oczy, kiedy ogląda się relikwie św. Andrzeja Boboli w jego sanktuarium w Warszawie). Potem przywiązali go między dwoma końmi i popędzili go do Janowa Poleskiego. W czasie tej czterokilometrowej marszruty niemłody kapłan czasami nie nadążał za końmi i upadał, więc poganiali go razami nahajek, lanc i szabel. Po tych ostatnich zostały mu głębokie rany na lewym ramieniu.
Kiedy skatowany Andrzej dotarł do Janowa, został oddany w ręce starszyzny kozackiej, która przywitała go drwinami i szyderstwami. Krzyczeli: „To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją nawraca!”. Jeden z nich uderzył go szablą w głowę, ale Bobola odruchowo zasłonił się prawą ręką, więc nie zginął na miejscu, tylko został dotkliwie zraniony w trzy palce. Egzekucja ściągnęła wielu gapiów. […]
Okrucieństwo bez precedensu
Oprawcy zawlekli więc samego Andrzeja do stojącej na rynku szopy, która służyła mieszkańcom miasteczka za rzeźnię. Rzucili go na stół rzeźnicki. Wokół szopy zgromadziło się kilka osób, które oglądały kaźń przez okna i szpary między deskami w ścianach. Kozacy najpierw zrobili wieniec z młodych gałązek dębowych i ściskali jezuicie głowę. Potem przypiekali mu ciało ogniem, namawiając go do zaparcia się wiary. Kiedy odmawiał i wzywał ich do nawrócenia, pobudzało ich to do jeszcze większych okrucieństw. „Tymi rękami mszę odprawiasz, my cię lepiej urządzimy!” – krzyczeli i wbijali mu drzazgi pod paznokcie. „Tymi rękami przewracasz karty ksiąg, my ci skórę odwrócimy!” – i zdarli mu skórę z rąk. „Ubierasz się w ornat, my cię lepiej ozdobimy. Masz za małą tonsurę, my ci wytniemy większą” – i zdarli skórę z piersi i głowy.
Odcięli mu wskazujący palec lewej ręki i końce dwóch innych palców. Wykłuli mu prawe oko i zdarli skórę z pleców, a rany posypali kłującymi plewami. Odcięli mu nos i wargi i wbili szydło rzeźnicze w klatkę piersiową. Ojciec Bobola wśród jęków wzywał Pana Jezusa i Matkę Bożą. Wycięli mu więc otwór w karku, wydobyli język i odcięli go u nasady. Potem powiesili św. Andrzeja u sufitu głową w dół, a kiedy ciało drgało w konwulsjach, naigrawali się: „Patrzcie, jak Lach tańczy!”. W końcu odcięli sznur i dobili o. Bobolę dwukrotnym cięciem szablą w szyję. Stało się to około godziny piętnastej.
W aktach procesu prowadzonego przez Kongregację do spraw Świętych Obrzędów zapisano w 1739 roku, że kongregacja nigdy w swojej historii nie rozpatrywała tak okrutnego męczeństwa.
Pogrzeb
Kozacy usłyszeli od kogoś, że do Janowa zbliża się oddział polskiego wojska, więc porzucili martwą ofiarę i w popłochu uciekli z miasta. Jakiś czas po ich wyjeździe mieszkańcy miasteczka zebrali się na rynku, a potem niektórzy weszli do rzeźni. Ich oczom ukazał się potworny widok. „Ciało Boboli leżało na stole, widziałem rany okrywające je od szyi aż do biodra. Twarz była spuchnięta od uderzeń, tak iż ani oczu, ani nosa, ani uszu rozpoznać nie było można” – relacjonował jeden ze świadków.
[…] Powiadomiono jezuitów z Pińska o męczeńskiej śmierci ich współbrata. Dwa dni później, 18 maja, dwaj ojcowie przyjechali do Janowa Poleskiego. Ubrali zwłoki w zakonną sutannę i zabrali je do Pińska. Tam zostały one włożone do czarnej trumny z krzyżem na wieku i napisem „Pater Andreas Bobola Societatis Iesu” (Ojciec Andrzej Bobola jezuita). Ponieważ zwłoki wyglądały strasznie, nie pozwolono ich oglądać klerykom i uczniom kolegium. Pogrzeb był prosty i skromny.Trumnę z ciałem męczennika umieszczono w podziemiach kościoła, obok innych trumien zmarłych jezuitów. Sporządzono także krótką notatkę po łacinie w dokumencie dotyczącym osób pochowanych w krypcie: „Pater Andreas Bobola anno 1657, Maii 16. Ianoviae occisus crudelissime ab impiis Cosacis varie necatus, deinde decoriatus, positus ante Altare Maius” (Ojciec Andrzej Bobola, okrutnie zamordowany 16 maja 1657 roku w Janowie przez niegodziwych kozaków, rozmaicie dręczony, w końcu obdarty ze skóry, złożony pod głównym ołtarzem).
[…]
Czy pragnął męczeństwa?
W czasie procesu beatyfikacyjnego Andrzeja Boboli w 1739 roku promotor wiary kard. Ludwik de Valentibus, którego zadaniem było zebranie i przedstawienie wszelkich możliwych zastrzeżeń do kandydata na ołtarze, podniósł ciekawą kwestię – czy Bobola pragnął męczeństwa.
Nie dysponujemy zapiskami św. Andrzeja ani świadectwami osób, które by z nim rozmawiały o męczeństwie, ale wiemy, że Bobola musiał wzrastać i formować się w kulcie męczenników. Od dziecka zapewne słyszał o męczennikach pierwotnego Kościoła, a w jego czasach przelewanie krwi za wiarę również nie było czymś rzadkim. W 1623 roku śmierć z rąk prawosławnych poniósł działający na tych samych terenach unicki biskup Połocka, św. Jozafat Kuncewicz. W 1619 roku w Koszycach został zamordowany przez protestantów polski jezuita, św. Melchior Grodziecki. Zapewne kanałami zakonnymi docierały do Boboli informacje o męczeństwie wielu jezuitów na misjach, zwłaszcza w Japonii. Głoszenie Ewangelii i samo bycie zakonnikiem było ryzykowne. Po wybuchu wojen kozackich zamęczono kilkudziesięciu współbraci Andrzeja. […] Współbracia Andrzeja nie dostali „szansy” na ocalenie życia przez porzucenie wiary.
Bobola musiał być świadomy ryzyka, ale nie szukał męczeństwa, a nawet starał się unikać prześladowców zgodnie ze wskazówką Jezusa: „Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego” […]. Jednak pragnienie takiej śmierci jest niejako wpisane w duchowość synów św. Ignacego Loyoli. Wynika ono z chęci naśladowania Chrystusa i jak najpełniejszego upodobnienia się do Niego. To ideał, który wskazywał św. Ignacy w trzecim stopniu pokory: „Chcę i wybieram raczej (…) zniewagi z Chrystusem pełnym zniewag niż zaszczyty (…), a to wszystko dla większego naśladowania Chrystusa Pana naszego i dla większego w rzeczy samej upodobnienia się doń”. Święty Andrzej już od nowicjatu słyszał o tym jako o celu i szczycie doskonałości duchowej – choć musiał też wiedzieć, że męczeństwo to specyficzna łaska, którą tylko Bóg może człowieka obdarować.
Ojciec Bobola, który w młodości miał trudny charakter, musiał dużo nad sobą pracować i doszedł do tego, że pod koniec życia postrzegano go jako zakonnika odznaczającego się wielką pobożnością, pokorą, cierpliwością, przystępnym usposobieniem, opanowaniem i ofiarnym umartwieniem. Nie dokonałby takiego postępu bez silnej motywacji duchowej. Może to właśnie dlatego Opatrzność pozwoliła zachować wzmianki o jego trudnym charakterze? Możemy przypuszczać, że jego męczeństwo nie było sprawą przypadku, skutkiem znalezienia się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze, ale Bożym darem, który ukoronował jego drogę naśladowania Chrystusa. Taki dar jest po ludzku trudny do pojęcia i przyjęcia, staje się zrozumiały dopiero w logice krzyża. Pius XII w encyklice poświęconej św. Andrzejowi „Invicti athletae Christi” powiązał jego zmaganie o doskonałość z podążaniem drogą krzyża aż do męczeństwa.
„(…) zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory, przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości chrześcijańskiej”.
Świętość Andrzeja nie objawiała się na zewnątrz niczym spektakularnym. Ukazała się dopiero na końcu jego życia, gdy Bóg przyłączył go do swojego umęczonego Syna. To kolejna rzecz warta odnotowania – więź z Bogiem nie musi się objawiać czymś nadzwyczajnym.
Kościół wierzy, że podczas święceń kapłańskich na duszy wyświęcanego Chrystus wyciska swoje znamię niczym nieusuwalną pieczęć, a ciało Boboli zostało naznaczone przez oprawców symbolami kapłaństwa – ornatem wyciętym na tułowiu i tonsurą na głowie. Świętemu Andrzejowi zadano przerażające tortury, ale znacznie ważniejsze było to, jak on je przyjął. „Nie tyle zadawane katusze czynią kogoś męczennikiem, ale sprawa, dla której się je cierpi” – napisał św. Tomasz z Akwinu. A św. Augustyn zanotował: „Kara bowiem podobna jest zarówno dla dobrych, jak i złych. Zatem męczenników nie czyni kara, lecz sprawa”. Andrzej odmówił zaparcia się wiary, wzywał Jezusa i Maryję, a nawet napominał prześladowców, żeby się nawrócili. Nic na tym nie zyskał – przeciwnie, zadano mu jeszcze więcej bólu; ale na pewno zrobił to z troski o zbawienie tych ludzi i z miłości do nich. Już pierwsi chrześcijanie wierzyli, że w męczennikach cierpi Chrystus i że to właśnie On jest źródłem ich męstwa. Może to jest odpowiedź na pytanie, które nasuwa się chyba każdemu czytającemu opis cierpień zadanych Andrzejowi: jak ludzki organizm może tyle znieść?
Wiele osób, które poznały historię Andrzeja Boboli i modlą się za jego wstawiennictwem, jest przekonanych, że ten święty to szczególny orędownik w niebie, zwłaszcza dla jego rodaków. Jeśli faktycznie jest tak „skuteczny”, możemy przypuszczać, że wysłużył sobie tę łaskę właśnie męczeństwem. Współcierpiał z Chrystusem i z Nim został współuwielbiony, i przez Chrystusa ofiarowuje Ojcu zasługi zdobyte na ziemi.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.