Waldemar Piasecki: polska pamięć jest ułomna
04 stycznia 2025 | 17:41 | Krzysztof Tomasik | Waszyngton Ⓒ Ⓟ
– Prezydent USA Herbert Hoover uratował od śmierci milion polskich dzieci. Tyle ile było ofiar obozu zagłady KL Auschwitz. Tymczasem o amerykańskim prezydencie w 150. rocznicę jego urodzin i 60. rocznicę śmierci nikt nie pamięta, nie odbudowano również w Warszawie pomnika wdzięczności Ameryce. Mamy natomiast nieustający koncert życzeń wobec Stanów Zjednoczonych – mówi w rozmowie z KAI Waldemar Piasecki, przewodniczący Towarzystwa Jana Karskiego.
Krzysztof Tomasik, KAI: Dlaczego Towarzystwo Jana Karskiego z taką determinacją zabiega o pamięć o prezydencie Herbercie Hooverze?
Waldemar Piasecki: Seneka analizujące relacje pomiędzy pamięcią i wdzięcznością sformułował swoje słynne: „memoria gratum facit”, „pamięć stanowi o wdzięczności”. Polski filozof Tadeusz Gadacz, uczeń księdza profesora Józefa Tischnera rozwija temat: „Wdzięczność jest dziedziną pamięci. By być wdzięcznym, nie tylko należy pamiętać o dobroczyńcach, lecz także pamiętać o nich szczególnie wtedy, gdy nie możemy już niczego od nich się spodziewać. Lecz wdzięczność jest też w tym znaczeniu dziedziną pamięci, że ten, kto zapomina o swych dobroczyńcach, odwraca się od swej własnej historii i traci przeszłość”. Trudno prościej i dobitniej.
Odnosząc się do konkretnego przypadku Herberta Hoovera, wybitny polski filozof-etyk ksiądz profesor Alfred Wierzbicki, członek kapituły Nagrody Orła Jana Karskiego mówi: „ W świadomości zbiorowej postaci z przeszłości żyją najczęściej w micie. Takiego mitu tego szlachetnego Amerykanina nie stworzono, kiedy już bezpośrednio przestał nieść pomoc. Nie było o nim książek, ani filmów. Nie trafił na odpowiednią falę tzw. polityki historycznej. To, że zasłużył na naszą pamięć jest poza wszelką wątpliwością.” Można jedynie uzupełnić, że poradziliśmy sobie skutecznie ze zmitologizowaniem roli Kościuszki i Pułaskiego dla Ameryki. Mit utrwala przekonanie, że bez tych dwóch Polaków Ameryki po prostu by nie było, bo wyrąbali jej niepodległość. Kto dziś żywi przekonanie, że Hoover uratował Polskę? Czy w ogóle możliwe jest do przyjęcia, że Polskę może uratować ktoś inny niż Polak?
– Ale przecież w pierwszych latach niepodległości, odzyskanej w ogromnej mierze dzięki Ameryce, o jej zasługach, których żywą emanacją był prezydent Hoover, o tym pamiętano. Pomnik Wdzięczności Ameryce miał być tego przypieczętowaniem i obietnicą, że polska nie zapomni…
– Jan Karski, który bywał wobec rodaków boleśnie szczery, mawiał: „Jeżeli Polak coś obiecuje, znaczy tyle, że danym momencie jest w… dobrym humorze” .
– Faktycznie, może zaboleć.
– A nie powinno? Pomnika – dowodu wiecznej „polskiej wdzięczności” nie ma. A o Hooverze prawie nikt nie pamięta. Mamy natomiast nieustający koncert życzeń wobec Stanów Zjednoczonych.
– Spróbujmy zatem przypomnieć. Zacznijmy od przybycia Herberta Hoovera do Warszawy 12 maja 1919 r. To było coś na podobieństwo przybycia Piłsudskiego czy Paderewskiego do Poznania?
– W pewnej skali – tak. Mimo że dochodziła dziewiąta wieczorem, bo pociąg ze Szwajcarii miał opóźnienie, na peronie czekają Józef Piłsudski, Ignacy Paderewski z rządem, generalicją i dyplomaci zagraniczni z amerykańskim posłem Hugh Gibsonem na czele. Hoover witany jest chlebem i solą. Bochen waży dobre dwa kilo. Sól jest w postaci niemal kilogramowego kryształu. Wszystko na srebrnej ciężkiej tacy. Wojskowa orkiestra gra amerykański hymn „Gwieździsty sztandar”. Hoover zdejmuje z głowy kapelusz, który trzyma w lewej ręce. W prawej atrybuty powitalne. Muzycy odegrawszy hymn zaczynają go ponownie. Gościowi mdleje już ręka. Z trudem broni się przed upuszczeniem tacy z chlebem i solą. Podaje ją więc towarzyszącemu generałowi. Orkiestra nie przestaje grać. Generał przekazuje tacę admirałowi. Ten dalej i tak przechodzi ona przez kolejnych osiem rąk. Jak fajka pokoju u Indian. Polscy gospodarze są zachwyceni uznając, że taki jest amerykański ceremoniał dyplomatyczny. Będzie się tej wersji trzymać także prasa. Kiedy wojskowi grajkowie wreszcie ustaną, poseł Gibson zabiera całe towarzystwo do ambasady na powitalny poczęstunek okraszony licznymi toastami.
– Niezwykle życzliwie odnosi się do wizyty Kościół.
– Zdecydowanie – tak. Dają tego dowody zarówno metropolita warszawski arcybiskup Aleksander Kakowski, jak też specjalny wizytator papieża Benedykta XV, a za niedługo arcybiskup i nuncjusz apostolski Achille Ratti. Zna on już dobrze Hugha Gibsona, którego poznał w Watykanie w maju 1918 roku kilka dni po papieskiej nominacji do Polski. Tak to ambasador opisuje: „W niedzielę lub poniedziałek chcę zaprosić pana Rattiego na kolację ze mną. Ratti udaje się do Polski jako pierwszy nuncjusz, którego Watykan wysłał w ciągu ostatnich 150 lat, a okazja jest pożyteczna, ponieważ daje możliwość napełnienia go po szyję propagandą. Mam go załadować dużą ilością rozmów o zainteresowaniu Ameryki przyszłą wolnością Polski. To naprawdę wielka szansa i żałuję, że nie mamy tu więcej ludzi, którzy mogliby go ukształtować , w pożądanym kierunku [pomocy Polsce – przyp. autora].
Pełnomocnik kard. Dziwisza ws. oskarżeń: celowe działanie defamacyjne wymierzone w osobę Kardynała
Nawiasem mówiąc Rattiego nie specjalnie trzeba było do Polski przekonywać i szybko stał się jej wielkim przyjacielem. Da tego spektakularny dowód m.in. przyjmując w październiku 1919 roku sakrę biskupią z rąk arcybiskupa Kakowskiego w Warszawie, a nie w Rzymie z rąk papieża. Nuncjusz Ratti będzie jednym z najważniejszych oficjeli obecnych podczas podejmowania Hoovera w Belwederze przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Przyjaźń obu będzie rozkwitać. Podobnie jak nawiązana od razu – z walnym udziałem Rattiego – nić sympatii i porozumienia z metropolitą Kakowskim.
– Czy mógł mieć znaczenie dla tych relacji fakt, że kwakra Herberta Hoovera połączył węzłem małżeńskim z Lou Henry, wierną Kościoła Episkopalnego, ksiądz katolicki? Dalsza historia miała potwierdzić te dobre związki.
– Nie było specjalną tajemnicą, że pobrali się w salonie domu rodziców panny młodej 10 lutego 1899 roku, a ślubu udzielił im ksiądz Ramon Mestres, wikariusz parafii katedralnej Świętego Karola Boromeusza w kalifornijskim Monterey ,uzyskawszy wcześniej dyspensę biskupa . Uzasadnieniem było, że w mieście nie ma kapłana episkopalnego, a warunkiem, że ceremonia odbędzie się poza świątynią katolicką. Następnego dnia młodzi popłynęli w podróż poślubną do Honolulu na Hawajach. Fakt takich, a nie innych zaślubin był później Hooverom wytykany (bo jako protestanci połączeni zostali przez kapłana katolickiego) lub komentowany życzliwie jako przykład amerykańskiego ekumenizmu. Jezuicki katecheta Janka Kozielewskiego (Karskiego) z łódzkiej podstawówki, nie bez przesadnej emfazy, twierdził, że Hoover to w głębi duszy katolik. Takie potoczne przekonanie nie było obce polskim wiernym modlącym się za Amerykanina w kościołach, a niesioną przezeń pomoc nazywali wybawieniem. Misja Hoovera była powszechnie ceniona i publicznie gloryfikowana przez Kościół oraz nuncjusza Rattiego kultywującemu bliskie relacje z amerykańskim posłem Gibsonem.
W 1920 roku, w dramatycznych dniach napaści bolszewików na Polskę, kiedy ciągnęli oni na Warszawę, Ratti wytrwał na posterunku i jako jeden z dwóch dyplomatów nie opuścił stolicy. Przebywający w Stanach Gibson objeżdżał kraj z akcją odczytów mobilizujących na rzecz Polski powstrzymującej nawałę Sowietów, w czym miał pełne poparcie Hoovera. 27 lipca 1920 roku, w jednym z najgorszych dni na froncie polsko-bolszewickim, Gibson zaapelował do sekretarza stanu Bainbridge’a Colby’ego, by ten przekonał Woodrowa Wilsona do wydania publicznej deklaracji poparcia Polski. Ten jednak wyperswadował prezydentowi, aby uchylił się, bowiem czas takich deklaracji, kiedy Polska jest niepodległym państwem, już minął, zaś bolszewizm jest jedynie „przejściową chorobą”, po której powstanie inna Rosja. Czym innym jest pomoc humanitarna dla Polski, bardziej potrzebna niż słowa. Kiedy 29 października 1922 roku odsłaniany był Pomnik Wdzięczności Ameryce, poprzedzała to msza dziękczynna w Archikatedrze Warszawskiej celebrowana przez metropolitę Kakowskiego. Nuncjusz Ratti był już od pół roku papieżem Piusem XI.
By doprowadzić temat relacji hooverowskich z Kościołem do końca, trzeba wspomnieć o jego spotkaniu z prymasem Polski Augustem Hlondem, któremu drogę awansu w Episkopacie utorował przyjaciel z dawnych czasów Achille Ratti. W marcu 1938 roku prymas podejmie amerykańskiego gościa na Ostrowie Tumskim. Będzie to podczas polskiej wizyty Hoovera rozpoczynającej się od Poznania, do którego przybędzie ze Szwajcarii, gdzie gościć go będzie Ignacy Paderewski. Po drodze zatrzyma się w Berlinie i tam spotka z Adolfem Hitlerem, który zrobi na nim wrażenie inteligentnego fanatyka owładniętego nienawiścią do Polski i stanowiącego skrajne dla niej zagrożenie. Dzieli się swymi ocenami z prymasem Hlondem, który zapewnia go wdzięcznej wdzięczności Kościoła i narodu polskiego za wszystko co dla Polski od tylu lat robi.
– Podczas tej wizyty spotka się także z prezydentem Ignacym Mościckim…
– Wizyta miała miejsce w marcu 1938 roku. Po iście królewskim przyjęciu w Poznaniu, gdzie na dworcu witano go tak jak Paderewskiego w 1918 roku, a w Parku Wilsona urządzono mu spotkanie z kilkunastoma tysiącami polskich dzieci, po podobnie entuzjastycznym przyjęciu w Krakowie, trafił do Warszawy. Tu było nieco chłodniej. Szef MSZ Józef Beck organizujący pobyt nie przesadzał z protokolarnymi fajerwerkami, aby nie denerwować tym amerykańskiego prezydenta Franklina Delano Roosevelta, którego z Herbertem Hooverem dzieliło niemal wszystko. Hoover starał się uświadomić Mościckiemu zagrożenie ze strony Hitlera i realność napaści na Polskę. Nie bardzo go przekonał.
– Hoover był już wtedy byłym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który przegrał wybory z Rooseveltem. Jak do tego doszło?
– Zacznijmy od tego, że po pełnieniu ze znakomitym rezultatem urzędu sekretarza handlu od 1921 do 1928 roku, Hoover został wybrany prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wydawało się, że przejdzie do historii jako jeden z najlepszych gospodarzy białego Domu i Ameryki. Od razu otrzymał gratulacje od papieża Piusa XI.
Wiele wskazuje na to, że być może podjęta została subtelna gra o nawiązanie pomiędzy Watykanem a Stanami Zjednoczonymi stosunków konkordatowych. Dotąd kategorycznie Ameryka odrzucała taką opcję traktując Watykan jako część Kościoła, a nie podmiot państwowy. W kwietniu 1929 roku Hoover przyjął w Białym Domu delegata apostolskiego prałata Pietro Fumasoni-Biondiego. Ten wręczył prezydentowi ekskluzywne, artystycznie oprawione w skórę wydanie Traktatu Laterańskiego przywracającego Państwo Kościelne, jako specjalny prezent Piusa XI z okazji objęcia prezydentury. Szybko rozeszła się wieść, że Hoover został poproszony o uznanie Watykanu jako państwa i podniesienia stosunków dyplomatycznych na najwyższy szczebel. Rozpętała się burza. Zaniepokojony Departament Stanu zaprzeczył enuncjacjom i wyjaśnił, że wizyta delegata apostolskiego w Białym Domu miała charakter czysto grzecznościowy. Jeżeli Hoover i Pius XI chcieli wysondować reakcję i gotowość Ameryki na zawarcie konkordatu, to otrzymali mocną odpowiedź.
W tym samym roku prezydent gościł w Białym Domu Marię Skłodowską-Curie, której podarował kupiony z własnych funduszy jeden gram radu potrzebny dla badań prowadzonych przez polską noblistkę. Dziękując, emfatycznie podkreślała zasługi darczyńcy dla Polski i polskich dzieci. W styczniu 1932 roku w Białym Domu koncertować będzie Ignacy Paderewski. Niestety będzie to czas Wielkiego Kryzysu, szalejącej inflacji, drożyzny i bezrobocia. Niezadowolenie społeczeństwa skupi się na Hooverze. Przegra wybory z Roosveltem. Wycofa do się do Kalifornii i swego Instytutu. Zajmować się będzie rozwijaniem programów edukacyjnych i pisaniem książek.
W 1936 roku w Ameryce przebywa watykański sekretarz stanu biskup Giovanni Pacelli, poprzednio nuncjusz w Niemczech, późniejszy papież Pius XII. Spotkał się z prezydentem Rooseveltem, ale już nie z Hooverem. Otrzymał sugestię, że nie byłoby to mile widziane przez Biały Dom.
Podróż w 1938 roku roku będzie próbą przypomnienia Hoovera Europie. Przede wszystkim Belgii i Polsce, które dzięki jego pomocy doświadczyły najwięcej dobra.
– Wybucha druga wojna. Co robi Hoover?
– Napaścią Niemiec na Polskę i niebawem Sowietów, Hoover był pewnie mniej zaskoczony niż jej władze. Już 25 września 1939 powołał on Komisję Pomocy Polskiej, Commission for Polish Relief (CPR), popularnie zwaną Comporel lub prościej Komisją Hoovera (Hoover Commission) mającą pomagać ludności cywilnej na terenach okupowanych przez obu agresorów. Jej codziennym kierowaniem zajął się doświadczony już pomocy Polsce po pierwszej wojnie Maurice Pate.
Fundusze pochodziły od rządów i prywatnych organizacji charytatywnych, a także Amerykańskiego Czerwonego Krzyża . Ogółem zebrano sześć milionów dolarów. Komisja objęła pieczą 200 tysięcy niedożywionych dzieci, kobiet i osób starszych w okupowanej Polsce i pięćdziesiąt tysięcy polskich uchodźców we Francji. Otrzymywali oni codzienne posiłki przygotowywane na bazie pozyskiwanej żywności (skondensowanego mleka, mąki, kaszy, ryżu, tłuszczy roślinnych i cukru) i wydawane przez specjalnie zorganizowane kuchnie. Dostawy produktów szły morzem na statkach państw neutralnych, po wcześniejszym uzyskaniu przez Hoovera oficjalnego zapewnienia rządu niemieckiego, że nie będą one celami ataków Kriegsmarine. Trafiały z Ameryki do Szwecji, a potem Hamburga i Gdańska, a stamtąd koleją do Warszawy i Krakowa, gdzie znajdowały się centra dystrybucyjne. Z czasem portami docelowym stała się także Lizbona i Genua, a na terenach okupowanych również porty litewskie. Wiosną 1940 roku Hoover wywalczył w Berlinie zgodę, aby transportom i dystrybucji towarzyszyli Amerykanie, żeby nie były po prostu rozkradane przez administrację okupacyjną. Uzyskał także zgodę na rozszerzenie pomocy dla ludności żydowskiej. Po wejściu Stanów Zjednoczonych do wojny w grudniu 1941 roku, Niemcy zablokowały możliwość dalszych dostaw. Próby zakupu żywności w Sowietach i krajach bałtyckich oraz dostarczaniu ich z tego kierunku nie powiodły się. Komisji Hoovera pozostała już tylko pomoc Polakom poza terenami okupowanymi.
– Jak Hoover powrócił do oficjalnego nurtu funkcjonowania administracji amerykańskiej, co za Roosvelta nie było możliwe?
– Stało się możliwe po nagłej śmierci Roosevelta w kwietniu 1945 r. i przejęcia steru rządów przez Harry’ego Trumana. Ten od razu zaproponował Herbertowi Hooverowi kierownictwo pomocy dla krajów ciężko doświadczonych wojną, przede wszystkim głodem. Nie było dla nikogo zaskoczeniem, że Polska znalazła się na czele ich listy obejmującej 38 państw. Hoover przybył do Warszawy 28 marca 1946 roku w towarzystwie długoletnich współpracowników świetnie znających Polskę Hugh Gibsona i Maurice’a Pate oraz kilku innych doradców. Wcześniej na specjalnej audiencji przyjął go papież Pius XII, z którym konsultował gotowość Watykanu do wsparcia amerykańskiej misji.
Obawiając się, że polska wizyta może być wykorzystywana przez władze komunistyczne do ich legitymizacji, przekazano im wyraźne oczekiwanie nieurządzania żadnych oficjalnych przyjęć i spotkań towarzyskich . Tak się jednak nie stało. Nazajutrz, mieszkający i urzędujący w Belwederze Bolesław Bierut wita w progach rezydencji Herberta Hoovera. Niby od niechcenia rzuca, że to miejsce jest amerykańskiemu gościowi dobrze znane. Następnie odbywa się wystawna kolacja złożona z dziesięciu dań, do której podawane są najlepsze na świecie trunki. Amerykanin ma poczucie nierzeczywistości, bo rano polscy oficjele z tym samym Bierutem i premierem Edwardem Osóbką-Morawskim rzewnie rozwodzili się nad katastrofą głodu wiszącą na Polską i dramatycznymi warunkami życia Polaków. Usłyszał skargi na redukowanie dostaw zboża w ramach amerykańskiego programu pomocy UNRRA oraz oczekiwania, że Hoover spowoduje ich zwiększenie.
Ponieważ Waszyngton miał inną ocenę i uważał, że zboże dla Polski po prostu jest rozkradane przez Sowietów, Hoover zaproponował racjonowanie żywności w celu właściwej kontroli nad sytuacją. Zostało to natychmiast odrzucone przez rozmówców, jako obce naturze Polaków, którzy nawet za niemieckiej okupacji żadnego racjonowania nie zaakceptowali. 30 marca, Hoover rewanżuje się dużo skromniejszą kolacją wydaną dla Osóbki-Morawskiego i jego zastępców Władysława Gomułki i Stanisława Mikołajczyka reprezentującego w rządzie koncesjonowaną opozycję. W ostatniej chwili ambasador Arthur Bliss-Lane otrzyma żądanie, aby w kolacji brał udział obok tłumacza amerykańskiego także polski. Chodzi pewnie o to, aby mógł przekazać o czym Hoover będzie rozmawiał ze znającym angielski Mikołajczykiem. Kiedy Amerykanie się nie zgadzają, Osóbka-Morawski nie przychodzi. Na życzenie Gomułki, drzwi sali bankietowej pozostają uchylone, tak, aby cały czas był on widoczny dla dwóch ochroniarzy, z którymi przybył. Kolacja mija w chłodnej atmosferze. Hoover chyba już wtedy rozumie, że żadna poważna misja już się w Polsce nie powiedzie. Nie dojdzie też do spotkania z prymasem Hlondem, bo Bierut nie pozwoli.
W odróżnieniu od poprzednich wizyt w Polsce, nie będzie zorganizowanej dla Hoovera żadnej oficjalnej demonstracji, która z pewnością zgromadziłaby tłumy. Będzie odwiedzał na własne życzenia szpitale, szkoły, sierocińce. Zobaczy obrazy sprzed lat. Wszędzie jest jednak entuzjastycznie witany. Oglądając ruiny miasta trafi także na miejsce po Skwerze Hoovera, gdzie stał niegdyś Pomnik Wdzięczności Ameryce, a po którym została tylko misa fontanny. Przy pożegnaniu Osóbka-Morawski zapewni go, że pomnik zostanie odtworzony. Oczywiście tak się nie stanie. Hoover podejmie próbę przekonania Trumana o konieczności zwiększenia pomocy dla Polski ponad to, co przekazuje UNRRA, ale będzie to już czas, kiedy komuniści z Warszawy, gadając językiem Moskwy, oskarżać będą Waszyngton o próby ingerowania w sprawy Polski „pod płaszczykiem” pomocy humanitarnej. Ostatecznie pomoc ustanie.
– W 1947 roku społeczność religijna kwakrów uhonorowana zostanie Pokojową Nagrodą Nobla za pomoc humanitarną niesioną ludziom podczas wojen i w ich wyniku. Wielu ludzi będzie wiązać to jednoznacznie z dziełem hooverowskim…
– W 1947 roku, w trzystulecie powstania religijnej wspólnoty kwakrów Komitet Noblowski postanowił uhonorować ich Pokojową Nagrodą „za pionierską pracę w międzynarodowym ruchu pokojowym i pełne współczucia wysiłki na rzecz łagodzenia ludzkiego cierpienia, promując w ten sposób braterstwo między narodami”. Nie było tajemnicą, że o werdykcie przesądzała w wielkiej mierze postać znamienitego kwakra Herberta Hoovera, jego niezwyciężony duch poświecenia dla innych i spektakularne osiągnięcia pomocowe. Był po prostu wizytówką wspólnoty.
W laudacji przewodniczącego Komitetu Noblowskiego Gunnara Jahna padły słowa:
Kwakrzy pokazali nam, że można przełożyć na działanie to, co kryje się głęboko w sercach wielu osób: współczucie dla innych i chęć niesienia im pomocy – ten bogaty wyraz współczucia pomiędzy wszystkimi ludźmi, bez względu na narodowość czy rasę, który, przekształcone w czyny, muszą stanowić podstawę trwałego pokoju. Tylko z tego powodu kwakrzy zasług dali nam jednak coś więcej: pokazali siłę, jaką można czerpać z wiary w zwycięstwo ducha nad siłą. I to przywodzi na myśl dwa wersety z jednego z wierszy Arnulfa Øverlanda [norweskiego poety i myśliciela –przyp. autora] , który pomógł tak wielu z nas podczas wojny.
Odpowiadając, lider amerykańskich kwakrów Henry Cadbury, filozof i teolog wywodzący się z legendarnej amerykańskiej dynastii producentów czekolady, której firma tonami słała kakao dla głodujących polskich dzieci, mówił, że sednem pomocy jest nieopowiadanie się po żadnej ze stron, których konflikt wywołuje potrzebę tej pomocy. Po prostu jej niesienie i nie ocenianie innych. Tylko taka postawa buduje mosty porozumienia i współpracy. Czego najlepszym reprezentantem jest Herbert Hoover. Zwracał uwagę, że świat słusznie niepokoi się stosunkami między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Sowieckim, uzbrojonymi w bomby atomowe i coraz bardziej gotowymi do wojny z użyciem tych strasznych broni. Dlatego apeluje do Norwegii, która jest domem Pokojowej Nagrody Nobla oraz innych państw Europy, aby zrobiły wszystko by ocalić świat od konfrontacji tych mocarstw i uratować pokój na świecie.
– Towarzystwo Jana Karskiego w walce o pamięć Hoovera i pomocy amerykańskiej jest konsekwentne. Co robicie poza kolejnymi apelami do władz o odtworzenie Pomnika Wdzięczności Ameryce?
– Prestiżowymi Nagrodami Orła Jana Karskiego uhonorowany został w 2009 roku Instytut Hoovera za to co robił i robi dla ocalenia i dokumentacji polskiego dziedzictwa historycznego oraz w 2019 roku, w stulecie nawiązania polsko-amerykańskich stosunków dyplomatycznych, pośmiertnie sam Herbert Hoover.
Członek kapituły nagrody ksiądz profesor arcybiskup Alfons Nossol tak uzasadniał decyzję: „Herbertowi Hooverowi Polska winna dziękować nie tylko za wymierną pomoc, jakiej w historii nie dokonał dla Polski zapewne żaden pojedynczy człowiek nie będący Polakiem. Powinna także dziękować za to, iż postać Hoovera od dzieciństwa formowała polskiego bohatera narodowego Jana Karskiego do moralnej wielkości, którą podziwia dziś ludzkość”.
Inny członek kapituły, profesor Julian Kornhauser lapidarnie puentował: „Historia relacji patrona nagrody i jej laureata jest kwintesencją relacji polsko-amerykańskich”. Miał na myśli to, że Hoover był dziecięcym idolem Karskiego, który jako uczeń zbierał pieniądze na Pomnik Wdzięczności Ameryce, a z matką i bratem brał udział w jego odsłonięciu. Także i to, że w czasie wojny, już jako emisariusz Państwa Podziemnego i Rządu RP na Wychodźstwie, Jan Karski poznał Herberta Hoovera osobiście. Na jego prośbę podjął się w 1945 roku misji przejmowania dla Biblioteki Hoovera (dziś Instytutu), ufundowanej przezeń w 1919 roku największej dziś na świecie prywatnej instytucji archiwalnej) dokumentów polskiej historii, by nie wpadły w ręce reżimu warszawskiego i jego moskiewskich sponsorów. Dotyczyło to m.in. bezcennych zasobów II Korpusu gen. Władysława Andersa i dokumentów dyplomatycznych RP oraz związanych z walką o niepodległą Polskę. Kilkanaście ton dokumentacji dotarło do Biblioteki Hoovera dając początek jej kolekcji europejskiej. Karski z Hooverem i jego placówką historyczną pozostawał związany do końca. Najpierw do śmierci amerykańskiego prezydenta w 1964 roku, potem swojej własnej w 2000 roku. Do Instytutu Hoovera trafiły jego archiwa osobiste.
– Jak spuentowałby Pan całą tę sytuację związaną z postacią Hoovera i jego polską pamięcią?
– Herbert Hoover uratował od śmierci milion polskich dzieci. Tyle ile było ofiar obozu zagłady KL Auschwitz. Tymczasem o amerykańskim prezydencie w 150. rocznicę urodzin (ur. 10 sierpnia 1874) i 60. rocznicę śmierci nikt nie pamięta. Oto przykład jaka jest polska pamięć.
– Dziękuję za rozmowę.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.