Wicedyrektor Caritas o miłosierdziu
26 sierpnia 2002 | 13:04 | per //mr Ⓒ Ⓟ
O tym, czym jest miłosierdzie i czym różni się ono od współczucia, mówi w rozmowie z KAI o. Hubert Matusiewicz, bonifratr, wicedyrektor Caritas Polska.
*- Czym różni się miłosierdzie od litości i współczucia?*
– To są zupełnie różne kategorie. Granica między nimi przebiega nie przez kieszeń, ale przez serce.
Litując się czy współczując możemy przekazywać nawet znaczną pomoc, ale będziemy to robić bez nawiązania głębokiego, osobowego kontaktu z obdarowywanym. Możemy mijać na ulicy człowieka proszącego i rzucić mu brzęczącą monetę jak przedmiot. Taki gest możemy wykonać nie spoglądając nawet na twarz tego człowieka. Coś tam czynimy, ale mijamy go jak nieożywiony przedmiot. To spotkanie typu „ja-on”, które służy uciszeniu sumienia.
Natomiast w przypadku miłosierdzia niezbędna jest bezpośrednia relacja „ja-ty”. Miłosierdzie to postawa serca. To uczestniczenie w tym, czym Pan Bóg obdarował człowieka, ucząc go otwarcia na drugiego bez jakichkolwiek ograniczeń. Staję przed człowiekiem jak przed swoim bratem. W jakiś sposób odzwierciedla to relację Bóg-człowiek. Bóg ukochał nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami, chociaż było między nami wiele barier. My także wyczuwamy bariery między nami a ludźmi z marginesu, np. bezdomnymi, niechlujnie ubranymi, brudnymi, nieogolonymi, niekiedy cuchnącymi, uzależnionymi od alkoholu czy narkotyków.
*- Czyli nie ma czegoś takiego, jak miłosierdzie ludzkie i miłosierdzie Boże? Każde miłosierdzie jest Boże?*
– Miłosierdzie ludzkie jest obciążone naszą ludzką słabością, ale bez wątpienia czerpiemy ze źródła Bożego miłosierdzia.
Podobnie jest z miłością. Jest ona przymiotem Boga, mamy ją od Niego. Możemy zrobić z nią różne rzeczy – nawet wypaczyć, odciskać na niej piętno swojej słabości, ale jej źródłem nadal pozostaje Bóg.
Bez owego przesłania Bożego, bez uzdolnienia ludzkiego serca trudno byłoby mówić o prawdziwym miłosierdziu między nami, ludźmi.
*- To znaczy, że dobroczyńcy, nawet jeśli w swojej pracy nie odwołują się do Boga, są realizatorami Bożego miłosierdzia w świecie?*
– Zawsze byłem przeciwny przyklejaniu ludziom etykietek. Jestem przekonany – zresztą takie jest przesłanie teologiczne, którego doświadczam na co dzień – że tam, gdzie dzieje się dobro, tam jest dobroć i miłość, która pochodzi przecież od Boga.
Człowiek różnie zagospodarowuje te Boże dary. Czasem czyni to w sposób bardzo czytelny i jednoznaczny, niekiedy czyni to ze znamieniem szukania własnej wielkości czy stawiania się w miejsce Pana Boga. Jednak dobro, które powstaje, jest obiektywnym dobrem.
Można powiedzieć za św. Augustynem, że Pan Bóg brzydzi się grzechem, ale miłuje grzesznika. Tak samo w tym przypadku: gdy tylko człowiek czyni dobro, to pod tym dobrem Pan Bóg zawsze się podpisze.
*- Czy można podzielić ludzi na tych, którzy potrzebują miłosierdzia i tych, którzy to miłosierdzie okazują?*
– Chyba takiej granicy nie ma. Istnieje porzekadło, że nie ma ludzi tak bogatych, którzy nie potrzebowaliby pomocy ze strony innych, jak i nie ma ludzi tak biednych, którzy nie mogliby obdarować drugiego. Tu raczej funkcjonuje inne prawidło: wzajemnej wymiany. Czasem ofiarujemy komuś jakąś materialną rzecz, choćby wsparcie finansowe. Otrzymujemy za to nie tylko życzliwość tego człowieka, ale np. jego modlitwę, która jest nam dużo bardziej potrzebna niż owe 10 zł, których się pozbyliśmy. Jest to za każdym razem wymiana dóbr. Nawet jeżeli obdarowany tego nie uczyni, to bez wątpienia mamy zagwarantowaną rekompensatę ze strony Boga. To dlatego, że każdy taki czyn wpisuje się w orbitę Bożego działania.
*- Współpracuje Ojciec z Caritas Polska od ponad 10 lat. Czy w tym czasie zmieniła się postawa Polaków w okazywaniu miłosierdzia innym?*
– Bardziej uświadamiamy sobie potrzebę szerszego otwarcia się na bliźnich, zarówno jeśli chodzi o wsparcie materialne, jak i duchowe. Przede wszystkim powiększyła się nasza wrażliwość na los drugiego człowieka. Dzisiaj raczej nie przechodzimy obojętnie obok ludzkiego nieszczęścia. Otwieramy się na nowe obszary: na narkomanów, zarażonych wirusem HIV czy chorych na AIDS, poważnie podchodzimy do problemu handlu kobietami czy do prostytucji.
To, co robimy w Caritas, budzi szeroki podziw zagranicą. Realizujemy bardzo ambitne i drogie projekty. To nowy sposób wypowiadania się polskiego Kościoła. Zawsze byliśmy gotowi przyjmować pomoc, uważaliśmy, że to się nam się należy. Teraz coraz chętniej włączamy się w zbiórki dla innych. Wystarczy wspomnieć o pomocy dla Kosowa, Turcji czy w tej chwili dla Czech. To są kilkunastomilionowe kwoty.
*- Który z nowych błogosławionych przez Papieża na Błoniach jest Ojcu najbliższy?*
– Właściwie wszyscy. Spotkałem kiedyś księdza chorego na stwardnienie rozsiane, który pisał pracę licencjacką o ks. Janie Balickim. Wtedy ta postać zapadła mi głęboko w serce. Ale podziwiam ich wszystkich, zwłaszcza o. Jana Beyzyma, bo to jego służba bliźniemu była posunięta do granic heroizmu. Nie wiem, czy sam zdobyłbym się na coś takiego.
*- Pytam o to nieprzypadkowo. Na Błoniach Papież powiedział: „Bóg oczekuje, że będziemy świadkami miłosierdzia w dzisiejszym świecie”. Beatyfikowani byli świadkami miłosierdzia w swoich czasach. Jak mamy być nimi my, dzisiaj?*
– Pierwsza rzecz to gotowość wypełniania Bożego wezwania w sytuacji, w której jesteśmy. Nie czekajmy na lepsze czasy, tylko spoglądajmy wokół siebie i szukajmy warunków do pracy. Pan Bóg postawił nas tutaj w konkretnym celu. Druga rzecz to wierność Bożemu zamysłowi. Wszyscy beatyfikowani na Błoniach kontynuowali swoją misję bardzo konsekwentnie. Nam, Polakom, bardzo łatwo jest się zdobyć na jednorazowy gest. Choćby wspomniane przeze mnie zbiórki są bardzo efektywne i efektowne.
Natomiast trudniej jest z realizowaniem miłosierdzia w szarości codziennego dnia. Trzeba pomagać sąsiadowi, jego dziecku, czy komukolwiek innemu, i czynić to systematycznie. Na przykład przygotowywać posiłki dla starszej czy niepełnosprawnej osoby, robić jej zakupy. Jest w nas wiele zapału, ale wypełnianie tego stale – zawłaszcza gdy napotykamy jakieś przeszkody – przychodzi nam trudniej.
I trzecia sprawa. Życie miłosierdziem Boga i realizowanie go w życiu doprowadziło nowych błogosławionych do chwały ołtarzy. To dlatego, że zawsze odczytywali Bożą inspirację. Czystość intencji jest ogromnie ważna: czynimy to, bo wypełniamy Boży mandat, bo tak nauczył nas sam Bóg.
*- A jak ma być świadkiem miłosierdzia człowiek, który sam potrzebuje pomocy?*
– Trzeba odkrywać prawdziwe ludzkie potrzeby. Każdy chrześcijanin, który czerpie z Bożego miłosierdzia, może to miłosierdzie pomnażać i dzielić się nim.
Znam ludzi, którzy przychodzą po posiłki do kuchni dla ubogich, ale jednocześnie nie chcą być tylko proszącymi. W menażkach biorą dodatkowe porcje dla osób, które same przyjść nie mogą. To już jest podpowiedź: zawsze znajdziemy kogoś, komu możemy być pomocni.
Znam niewidomych, którzy mimo swojej niepełnosprawności pomagają innym. Wiem o istnieniu ludzi, którzy nigdy nie opuścili wózka inwalidzkiego, a wnoszą tak wiele w naukę naszego kraju, że mają tytuły profesorów.
*- W Łagiewnikach Papież zawierzył świat Bożemu miłosierdziu. Co to znaczy? Co się zmieniło lub co się zmieni teraz w świecie?*
– W gruncie rzeczy nic się nie zmieniło, bo i tak zależymy od Bożego miłosierdzia. Bóg zawsze miał otwarte ramiona. Ale zmieniło się coś w naszej postawie względem Boga.
Papieski gest zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu można porównać do nawrócenia człowieka. W indywidualnym życiu jest to często moment zwrotny. Myślę, że dla całego świata modlitwa Jana Pawła II w Łagiewnikach była takim właśnie kluczowym momentem.
Ja osobiście uczestnicząc w tamtej Mszy św. zrozumiałem, że w swojej pracy powinienem stale odwoływać się do tajemnicy Bożego miłosierdzia. Oczywiście nasza praca ma być efektywna, szybka, skuteczna, dobrze zorganizowana i profesjonalna. Jednak najważniejsze jest to, że pomagając drugiemu człowiekowi robimy to w imieniu Pana Boga. Musi to być wypełnione miłością.
*- Jak w tej pracy, która ma być efektywna, szybka, efektowna itp., robić to, o co Papież apelował w Łagiewnikach: „przekazywać światu ogień miłosierdzia”?*
– Odpowiedź można znaleźć w tej samej pielgrzymce. Papież wiele czasu poświęcił na modlitwę i medytację. Dla współczesnego świata jest to zadziwiające: modlitwa nie jest ani efektywna, ani szybka, a już na pewno nie „efektowna”. Jednak musi zostać zachowana właściwa kolejność: najważniejsza jest moja bliskość z Bogiem, a dopiero potem bliskość z bliźnim. Ta druga wypływa z pierwszej. Moja postawa ma być świadectwem miłosierdzia. To nie może być tylko gest rąk. To musi być gest serca, który wyraża się poprzez ręce.
*- Często ludzie pytają, czy mają dawać pieniądze proszącym na ulicy. Nie wiadomo, co się później z tymi pieniędzmi dzieje: może są wydawane na jedzenie, a może na jakieś używki. Mamy dawać?*
– Ja sam mam takie rozterki. Parę razy pożyczyłem pieniądze przekonany, że daję je naciągaczowi. Potem czułem się bardzo zawstydzony, gdy okazało się, że ten ktoś oddał pieniądze, jak zapowiedział. A ja już wypisałem tę kwotę z budżetu klasztornego.
Każdy sam musi to rozstrzygnąć. Nikogo zlekceważyć nie można. Jeżeli mam wątpliwości, niepokój sumienia czy też nie mam dostatecznego przekonania, że to, co daję, będzie dobrze wykorzystane, to lepiej powierzyć dar jakiejś organizacji, która dobrze dba o potrzebujących.
Ważne, by nie wyrobić w ludziach proszących „postawy roszczeniowej”. Technicznie mówi się o „wyuczonej bezradności”. Najlepiej skierować takie osoby do odpowiedniej instytucji. W takich placówkach coraz częściej są przygotowywane programy zaradzania ludzkim nieszczęściom, np. wychodzenia z bezdomności czy resocjalizacji dla młodych.
*- W Ewangelii jest fragment opisujący uzdrowienie paralityka. Jednak zanim Jezus go uzdrowił, najpierw odpuścił mu grzechy. Czy na tej podstawie można powiedzieć, że istnieje coś takiego jak hierarchia miłosierdzia?*
– Później Jezus wytłumaczył to, co zrobił. Gdy odpuścił jemu grzechy, to zaczęto szemrać, bo tego nikt nie widział. Wtedy uczynił cud, który „wprawił wszystkich w osłupienie”. To jest logika Bożego działania.
Pan Bóg posyła nas jako świadków swojego miłosierdzia. Przez nasze czyny miłości mamy przygotowywać grunty dla Bożej łaski, choć oczywiście Bóg może działać również poza nami.
Dzisiejszy świat jest przesycony słowem mówionym, pisanym czy przekazywanym w rzeczywistości wirtualnej. Dlatego Papież mówi, że najbliższe wieki będą czasem nie tyle słów, co czynów. To zresztą jest prawda teologiczna, że Jezus przekazywał Ewangelię słowem i czynami. I nam zostaje ta sama droga.
Rozmawiał Marcin Perfuński (KAI)
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.