Drukuj Powrót do artykułu

Absolwentka KUL robi karierę na Manhattanie – rozmowa z Katarzyną Długosz

21 listopada 2020 | 16:17 | Patryk Małecki (KAI Nowy Jork) | Nowy Jork Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Autor

„Podejście terapeutyczne, jakiego uczyłam się na mojej uczelni dało mi niezastąpiony fundament. Z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II wyniosłam szacunek do drugiego człowieka, chęć ciągłego rozwoju osobistego, zamiłowanie do pracy z ludźmi, wiarę w to, że ludzie są z natury dobrzy” – mówi Katarzyna Długosz, znana nowojorska psychoterapeutka. W rozmowie z KAI wspomina m. in. swojego Mistrza, ks. prof. Kazimierza Popielskiego, nie tylko znakomitego wykładowcę i praktyka psychoterapii, ale także wspaniałego człowieka i formatora innych.

Patryk Małecki (KAI): Kiedy od znajomego aktora z Broadwayu dowiedziałem się, że korzysta z pomocy psychoterapeutycznej Polki byłem zaskoczony. Jeszcze bardziej, kiedy dowiedziałem się, że ma ona gabinet przy słynnej Piątej Alei. Już zupełnie, kiedy powiedział, że jest ona po Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II…

Katarzyna Długosz: Dodam jeszcze, że jestem z Suśca. Jestem z tego bardzo dumna. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że gdybym stamtąd nie była, nie byłabym dziś tu gdzie jestem.

KAI: Coś podobnego… Co się takiego stało, że Susiec wywarł na panią aż taki wpływ?

– O tym, że będę pracować pomagając ludziom wiedziałam od dziecka. Wychowywałam się jako córka lekarki i inżyniera. To, co robi mama bardzo mnie fascynowało. Od siódmego roku życia uczyłam się języka angielskiego. Uczył nas ksiądz Włodzimierz Kwietniewski, przekonując, że bardzo nam się to przyda, w co uwierzyłam bez zastrzeżeń. Potem miałam dwie wspaniałe wychowawczynie, panie: Alicję Rogalską i Danutę Skibę. Maturę zdałam w liceum w Tomaszowie Lubelskim, skąd trafiłam na studia psychologiczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od ich początku uważałam, że moją przyszłością jest psychoterapia.

KAI: Dlaczego?

– Dlatego, że spotkałem w uczelni księdza profesora Kazimierza Popielskiego. Nie tylko znakomitego wykładowcę i praktyka psychoterapii, ale także wspaniałego człowieka i formatora innych. Po prostu – mistrza. Był prekursorem na gruncie polskiej psychologii – logoterapii. Jego prace wielce sobie cenił inny profesor KUL, ks. Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II.

Jan Paweł II i ks. prof. Kazimierz Popielski | Fot. Archiwum

KAI: Czyli…

– Kierunku stawiającego nacisk na osobiste decyzje ludzkie, wolność wyboru i odpowiedzialność za skutki wyboru. Wpływu tej wolności wyboru na ludzką kondycję nie są w stanie zupełnie zdeterminować czynniki biologiczne, psychiczne czy środowiskowe. Po prostu nie jest tak, że o wszystkim kim się człowiek staje i kim jest decydują warunki zewnętrzne, a on jest jakby tylko „obserwatorem” tego, co z nim „zrobią”.

KAI: Koncepcja przyszła do Lublina z… Wiednia.

– Pojęcie logoterapii opartej na analizie egzystencjalnej wprowadził znakomity psychiatra i psychoterapeuta austriacki Viktor Frankl, twórca tzw. Trzeciej Szkoły Wiedeńskiej (pierwszą – była psychoanaliza Freuda, a drugą – psychologia indywidualna Adlera). Zręby koncepcji powstały jeszcze przed wojną. Dramatycznej jej weryfikacji dokonały doświadczenia Frankla z obozów koncentracyjnych, m.in. w Auschwitz. W jednym z nich zamordowana została żona profesora. Po wojnie „szkoła Frankla” rozkwitła na Uniwersytecie Wiedeńskim. Implantował ją także do Stanów Zjednoczonych, wykładając logoterapię na American International University w Kalifornii.

Prof. Viktor Frankl | Fot. Wikipedia

Z końcem lat 70. trafił tam ksiądz doktor Kazimierz Popielski, stając się jednym z najwybitniejszych uczniów, a potem kontynuatorów Viktora Frankla. Właśnie w murach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

KAI: Jak rozumiem celem logoterapii jest budowanie satysfakcji życiowej, bez czego na dobrą sprawę niemożliwe jest efektywne funkcjonowanie.

– Oczywiście – nie samym chlebem człowiek żyje. Dla satysfakcji z życia zasadnicze jest określenie celów i zadań oraz form ich realizacji. Są trzy takie obszary. Po pierwsze – praca i uzyskiwanie osiągnięć. Po drugie przeżycia pozytywne. Doświadczanie dobra, prawdy, piękna oraz pozytywnych uczuć wobec innych ludzi, przede wszystkim miłości. Trzecie to przeżycia negatywne, w tym przede wszystkim stawianie czoła cierpieniu.

Jeżeli w którymś z tych obszarów, a najczęściej we wszystkich jednocześnie występują problemy i zaburzenia, przychodzą lęki i fobie, nerwice i nerwice egzystencjalne mogące urastać do kryzysów życiowych, egzystencjalnych, religijnych. Utraty poczucia sensu, życiowej dezorientacji i zagubienia czy nawet autoagresji z samobójstwem włącznie.

KAI: Czy Nowy Jork jest pod tym względem miejscem szczególnym? Mówi się, że to neurotyczna stolica świata, tak samo jak stolica artystyczna, finansowa, polityczna, mody. Długa lista…

– Ktoś powiedział, zdaje się Woody Allen, że nie może być „normalnym” miasto, w którym codziennie lądują dwa samoloty ludzi święcie przekonanych, że są unikalni i na pewno zrobią w Nowym Jorku światową karierę. Oczywiście jest w tym ironia i groteska, ale także coś na rzeczy. Jeżeli chcielibyśmy mierzyć liczbą działających tu ośrodków, klinik czy gabinetów psychiatrii, psychologii czy psychoterapii. Także liczbą wielkich uczonych tych dziedzin związanych z Nowym Jorkiem.

KAI: Jeden z takich gabinetów należy do Pani. Jak długo po przybyciu do Stanów Zjednoczonych Pani go otworzyła?

– Pracę magisterską u ks. prof. Popielskiego obroniłam w 2005 roku. Miałam już wtedy za sobą trzy wakacyjne pobyty spędzone w Ameryce u mojej siostry. Coś o kraju, a zwłaszcza Nowym Jorku wiedziałam. Kiedy powiedziałam memu promotorowi, że myślę o pracy zawodowej w tym mieście, zareagował entuzjastycznie. „Jedź i nie trać nawet chwili!” – powiedział. Był to niesamowity przypływ energii. Prawdę mówiąc tylko on wierzył, że mi się uda.

Zaczęłam od Outreach Clinic przy Manhattan Avenue na Greenpoincie. Ośrodka leczenia uzależnień w dzielnicy masowo zamieszkałej przez Polaków. Zostałam przyjęta, zgodnie z powszechnym amerykańskim zwyczajem, na bezpłatny staż. Zarabiałam na utrzymanie jako hostessa we włoskiej restauracji. Kiedy mnie zapytali czy mam jakiekolwiek doświadczenia z pracy w restauracji, zgodnie z powszechnym amerykańskim zwyczajem, odparłam, że w Polsce tylko… to robiłam. Po paru dniach, kiedy już szło mi bardzo dobrze, przyznałam się, że nigdy nie pracowałam w restauracji. Nie tylko nie mieli pretensji, ale pochwalili, za amerykańską przebojowość.

KAI: Długo trwała ta praca na dwa etaty?

– Osiem miesięcy. W klinice zajmowałam się psychoterapią naszych rodaków uzależnionych głównie od alkoholu. Outreach Clinic oficjalnie wystąpiła o przyznanie mi wizy pracowniczej. Gdy ją otrzymałam, pożegnałam się z restauracją. Zajęłam się oczywiście nostryfikacją mego dyplomu z KUL. Okazało się, że w pięcioletnim programie studiów nie było kilku przedmiotów, które musiałam uzupełnić na uczelniach nowojorskich. Skracając ten wątek, po trzech latach udało mi się to. Teraz musiałam udać się na kursy przygotowujące do uzyskania licencji psychoterapeutycznych, kończących się trudnymi egzaminami. Pokonałam i ten etap. Było to osiem lat po wyjściu z samolotu…

KAI: Potem trafiła Pani już na Manhattan?

– Kiedy rozpoczęłam pracę z anglojęzycznymi Amerykanami pochodzącymi z różnych części świata i zaczęłam mieć wyniki, zwrócił na mnie uwagę dr. Charles Robins znany manhattański psychoterapeuta prowadzący klinikę przy Columbus Circle. Pracowałem u niego ponad dwa lata, aby wreszcie w marcu 2013 roku przejść „na swoje”. Mój gabinet znajduje się w Rockefeller Center przy 5 Alei. Środek Manhattanu. Myślę, że ksiądz profesor Popielski byłby ze mnie zadowolony…

KAI: Komu zaczęła Pani pomagać?

– Wybrałam pracę tylko z dorosłymi. Osobami w wieku od 23 do 60 lat. Przede wszystkim, profesjonalistami, w drugiej kolejności – imigrantami. Głównie kobietami.

KAI: Z czym przychodzili?

– W grupie profesjonalistów to przede wszystkim wyczerpanie zawodowe, problemy w związkach, lęk, depresja, bezsenność, poczucie izolacji i osamotnienia. Nie rzadko w powiązaniu z uzależnieniami. Nowy Jork jest mekką dla młodych specjalistów-profesjonalistów. Umożliwia szybkie i atrakcyjne kariery. Jednak zdecydowanie nie rozpieszcza i nie pozwala osiąść na laurach. Za plecami słychać oddech konkurencji. Nie wszyscy to wytrzymują.

KAI: O jakich profesjonalistach Pani mówi? Finansistach? Artystach? Programistach?

– Tak, ale nie tylko przedstawicielach zawodów wysokich technologii. Ponadto ludziach mediów. Choćby współproducencie bardzo znanego programu. O ludziach prasy, między innymi takich, którzy pracowali w rejonach ogarniętych wojnami. O weteranach wojennych. Ludziach Broadwayu, w tym znanej już aktorce. Ludziach z Wall Street, pracownikach banków. Wszystkich na ogół funkcjonujących pod ogromną presją oczekiwanego efektu pracy oraz narastającymi problemami, kiedy nie jest taki, jakiego oczekują lub oczekuje się od nich.

KAI: Z czym przychodzili imigranci?

– To klasyczne problemy adaptacyjne związane z kwestiami ekonomicznymi, językowymi, kulturowymi. Co interesujące, nie tylko Polacy, ale także ludzie z Chin, Japonii, Indii. Na ogół lokujący się w także w gronie profesjonalistów czyli dochodzą kwestie, o których mówiliśmy przed chwilą. Ponadto istotnym czynnikiem w ich przypadku pozostawały relacje międzykulturowe. Np. wchodzenie w związki osobiste z przedstawicielami innych nacji.

KAI: A przypadki wolne o kontekstów profesjonalnych i kulturowych?

– To cała grupa pomocy posttraumatycznej związanej z urazami, wypadkami, traumami, czy czynami kryminalnymi: atakami, pobiciami, kradzieżami. Jeżeli ktoś napadnięty w nowojorskim metrze, pod wpływem traumy boi się do niego wejść, a musi jakoś dotrzeć do pracy i autobusem zajmuje mu to dwie godziny dłużej w jedną stronę, mamy do czynienia nie tylko z lękiem, ale także dezorganizacją codziennego funkcjonowania.

Osobna grupa to ludzie, którzy ucierpieli w atakach 11 września 2001 roku. Zarówno tracąc najbliższych, jak też samemu pracując w Strefie Zero po katastrofie. Już od kilku lat skupiłam się wyłącznie na pracy z osobami z zaburzeniami zespołu pourazowego, czyli PTSD lub osobami z przewlekłymi traumami, często z dzieciństwa, czyli złożone PTSD (complex PTSD.) Zaczęłam bardziej interesować się tym, jak w leczeniu traum ważne jest włączenie pracy z ciałem, podświadomością i duchowością, ale nie w sensie religijnym.

KAI: Dziś wszystko wywraca do góry nogami pandemia koronawirusa, która Nowy Jork dotknęła szczególnie brutalnie. Jak odczuła to Pani w swej praktyce?

– Przede wszystkim wielką zmianą było to, że wszyscy przeszliśmy na psychoterapie online. W bardzo krótkim czasie, właściwie z dnia na dzień zachodziły nowe zmiany i rozporządzenia stanowe i na szczeblu krajowym. To są tylko kwestie formalne, ale do tego doszła panika wszystkich, nas pracowników służby zdrowia i naszych pacjentów. To ogromne obciążenie psychiczne. Nikt nie wiedział, co będzie jutro, czego się spodziewać.

Z drugiej strony ogromny wpływ pandemii na samopoczucie i zdrowie emocjonalne wszystkich, bo nie oszukujmy się, dotknęło to każdego z nas, spowodowało, że moje praktyka się rozrosła. Obecnie zatrudniam czterech innych psychoterapeutów. Zapotrzebowanie jest naprawdę duże. Z moich obserwacji pandemia dotknęła szczególnie tych, którzy nigdy wcześniej nie korzystali z pomocy psychologicznej. To, że nagle wszyscy zostaliśmy wyłączeni ze świata, świat się zatrzymał, że nagle wielu z nas straciło pracę, struktura jaką każdy ma w życiu przestała istnieć. To wszystko znacznie przewyższyło zdolności radzenia sobie przeciętnego człowieka. Zauważyłam, że ludzie którzy byli wcześniej na terapii lepiej radzą sobie ze zmianami, przynajmniej takie mam obserwacje pracując z moimi pacjentami.

KAI: Czy zmienił się zakres problemów, z jakim zaczęto się do Pani zwracać. W całych Stanach dostrzega się lawinowy wzrost depresji, znaczący wzrost samobójstw.

– Znacznie więcej pojawia się pacjentów z zaburzeniami lękowymi, depresją, problemami z partnerami, poczuciem, że sobie nie radzą. Jak już wspomniałam w mojej praktyce głównie skupiam się na pracy z osobami z zaburzeniami stresu pourazowego. Moi pacjenci przeszli w życiu naprawdę dużo. Czasami dzieje się tak, że ciężka przeszłość podwyższa odporność i pomaga w krótkotrwałej mobilizacji sił, co pomaga w przetrwaniu chociażby takiego kryzysu jak obecna pandemia. Z drugiej strony w psychologii mówi się o zjawisku posttraumatycznego wzrostu. Koncepcja ta mówi o tym, że część z nas, a może i potencjalnie każdy, jest w stanie wejść na wyższy niż przedtraumatyczny poziom funkcjonowania. Przeżycie traumy lub poważnego kryzysu pomaga czasem przewartościować życie, zmusza do refleksji tego, co ważne, pomaga dokonać świadomych zmian w życiu. To jest coś co ja staram się pamiętać obecnie, starać się widzieć potencjał wzrostu w tym kryzysie.

KAI: Jak długo ludzie w Ameryce będą zdolni psychicznie wytrzymać pandemię?

– Myślę , że ostatni znaczny wzrost zachorowań ma związek między innymi z tym, że staramy się ze wszystkim przejść do porządku dziennego mimo pandemii. Ludzie zaczęli spotykać się ze znajomymi, jeździć na wakacje, latać samolotami, przestali nosić maski. To pokazuje, że znaczna część z nas przystosowała się do kryzysu w sposób niebezpieczny, bo zaczęła lekceważyć zagrożenie wobec siebie i innych. Myślę że pozytywne zmiany przed nami. Wynik wyborów prezydenckich i szczepionka na horyzoncie pomagają nam w końcu zobaczyć światełko w tunelu. Wytrzymać jeszcze trochę, bo jest obietnica polepszenia. Wiedza, że obecny kryzys się niedługo skończy na pewno doda nam sil.

KAI: Czy, kiedy się już skończy, Amerykanie będą tymi, którymi byli przed pandemią?

– Nikt z nas nie będzie. Te zmiany, z którymi musieliśmy nauczyć się żyć były zbyt masowe, radykalne i za długo trwały, jeszcze trwają. Ja myślę, że sporo czasu upłynie już po tym jak poradzimy sobie z wirusem by powrócić do „normalnego” życia. Na pewno życie każdego z nas będzie inne niż to sprzed pandemii. Podejrzewam, że najpierw będzie niedowierzanie, że jest bezpiecznie czy bezpieczniej, że dwa metry odstępu będziemy trzymać miedzy sobą mimowolnie, że zajmie to trochę czasu zanim znowu poczujemy się swobodnie by uściskać czyjąś dłoń, przytulić starego znajomego, którego przypadkowo spotkałem na ulicy, czy zwykle nie będziemy szukać masek po kieszeniach wchodząc do restauracji.

Mam nadzieję, że to całe globalne doświadczenie zatrzymania pomoże nam bardziej cieszyć się życiem i światem później, jak już będzie „normalnie”. Ponieważ sama mam małe dzieci, zastanawiam się często nad tym jakie skutki wywrze pandemia na dorastające dzieci. Z jednej strony dzieci są niesamowicie adaptacyjne, a z drugiej naprawdę ważne jest to jak rodzicie radzą sobie z kryzysem takim jak pandemia. I to jest kolejna z moich motywacji w pracy. No i niestety, dla tych, którzy stracili najbliższych z powodu pandemii, dla nich życie już nigdy nie będzie takie jak wcześniej.

KAI: Pani sobie z tym wszystkim radzi?

– Tak, raz lepiej, raz gorzej, ale sobie radzę. Jesteśmy wszyscy w tym samym pandemicznym wozie, ja uczę się od moich pacjentów, a oni ode mnie. Razem idziemy do przodu. Na pewno lata pracy w zawodzie, swojej własnej terapii i masa treningu w tym wszystkim sprawiają, że sobie radze, a nawet jestem w stanie utrzymać optymizm.

KAI: Czy przesądza o tym przygotowanie zawodowe wyniesione z Lublina?

– Oczywiście – tak. Podejście terapeutyczne, jakiego uczyłam się na mojej uczelni dało mi niezastąpiony fundament. Z KUL-u wyniosłam szacunek do drugiego człowieka, chęć ciągłego rozwoju osobistego, zamiłowanie do pracy z ludźmi, wiarę w to, że ludzie są z natury dobrzy. Oczywiście kończyłam tu także inne kursy i uczyłam się nowych technik, ale to tylko uzupełnienie bazy wyniesionej z Lublina. Muszę dodać, że środowisko psychologiczne w Ameryce, a już na pewno to, z jakim miałam do czynienia w Nowym Jorku, jest niezwykle otwarte, życzliwe i gotowe pomagać psychologom europejskim. W końcu Europa jest kolebką psychologii i to psychologowie europejscy tworzyli tę naukę w Ameryce. Poziom przygotowania na naszych studiach budzi szacunek amerykańskich kolegów i stwarza szansę, z której warto skorzystać. Dlatego tu jestem i mogę pomagać innym.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.